środa, 25 listopada 2009

FAST WOK thai lunch bar / ocena 4.00

W Pasażu Apollo swoje podwoje otworzył niedawno pierwszy w Poznaniu lokal z kuchnią tajską. Długo oczekiwaliśmy na tajskie specjały w naszym mieście, dlatego ciekawi wrażeń, postanowiliśmy odwiedzić Fast Wok.



ONA:
Gdybym miała na koncie grube miliony, otworzyłabym w Poznaniu kilka nowych restauracji. Nie żeby było ich w naszym mieście za mało, po prostu konsekwentnie otwierałabym takie, których obecnie mi brakuje. Jednym z moich typów byłby lokal z kuchnia tajską. Owszem, kilka suszarni posiada w menu skromny wybór tajskich dań, tu i ówdzie można też spróbować azjatyckiej "smażonki" z woka. Marzyłoby mi się jednak miejsce z tajskim wystrojem, klimatem, kucharzem, muzyką i kelnerkami o orientalnej urodzie, przyprawiającej mężczyzn o przyspieszone bicie serca. Pocieszam się jednak, że na zachodzie Europy restauracje tajskie są niezwykle popularne, więc prawdopodobnie pojawienie się takich w Poznaniu jest tylko kwestią czasu (a ja nie muszę kombinować skąd wziąć te miliony, uff ;)).

Nie pamiętam już, jak trafiłam na informacje o Fast Wok'u. W pierwszym momencie, kiedy przeczytałam, że to miejsce z kuchnią tajską bardzo się ucieszyłam, nazwa knajpki sprowadziła mnie jednak na ziemię. Tak czy inaczej chciałam ją wypróbować. Fast Wok mieści się w Pasażu Apollo. Zdaje się, że wcześniej była tam jakaś kawiarnia i trudno oprzeć się wrażeniu, że obecny wystrój to wypadkowa pozostałości po wcześniejszym lokalu i eksperymentów nowego właściciela - kolorystyka utrzymana w tonacji beżów i pastelowych fioletów, proste drewniane stoły, kilka zdjęć na ścianach i bardziej zaciszny, kanapowy klimat na piętrze. Prosto, czysto i schludnie, choć mało orientalnie. Z sali na dole, obserwować można pracujących kucharzy – dobry widok na otwartą za barem kuchnię. Początkowo byliśmy jedynymi klientami. Sytuacja ta jednak szybko uległa zmianie. I tutaj zaczął się mały problem. Otwarta kuchnia i słaba wentylacja sprawiła, że lokal bardzo szybko przesiąknął ciężkim zapachem smażonych potraw. Nie tylko lokal, ale także moje włosy i ubranie. Z menu wybrałam zupę curry i danie Chop Suey. Zupa oznaczona była jako średnio pikantna, czyli tak jak lubię. Lekko piekący płyn o smaku curry z krewetkami i dość bogatym zestawem warzyw (między innymi marchew, fasolka, cukinia) był sycący i rozgrzewający. Danie główne zamówiłam z makaronem Chow Mein, na skutek pomyłki kelnera zamiast makaronu dostałam ryż. Pan z obsługi wyraził jednak gotowość do naprawienia błędu, nie było jednak takiej potrzeby. Początkowo to łagodne danie wydawało mi się trochę bez wyrazu. Jednak było to krótkotrwałe wrażenie po zjedzeniu pikantnej i bardzo wyrazistej zupy. Z czasem warzywa (kukurydza w kolbach, papryka, zielona fasolka, pędy bambusa) w łagodnym sosie sojowo-sezamowym zaprezentowały pełne bogactwo smaku – wytrawny przechodził nagle w łagodną słodycz i na odwrót, a uprażone ziarenka sezamu delikatnie chrupały między zębami.

Z podsumowaniem mam problem, bo knajpka jest fajna, jedzenie bardzo smaczne, a obsługa sympatyczna, choć może pomylić zamówienie. Wystrój nie powala, ale też nie drażni. Zaraz też ściągnę na swoją głowę kolejne gromy, ale w menu strasznie brakowało mi piwa, które byłoby doskonałym dopełnieniem mojego posiłku. Najgorszy był ten nieznośny zapach. Jeżeli jednak jest to dla Was sprawa marginalna, to na jedzenie naprawdę warto się skusić.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4-
Wystrój: 3-
Jakość do ceny: 4+



ON:
Restauracja Fast Wok z zewnątrz prezentuje się niezbyt okazale. Wewnątrz jest już lepiej, chociaż trochę nie na temat. Parter jeszcze, jeszcze, ale piętro już zupełnie odbiega stylistyką od wszystkiego co azjatyckie. Wygląda to tak, jakby właściciele restauracji przejęli lokal po mieszczącej się tutaj kawiarni i nie zmienili w nim nic poza kuchnią. Zdecydowaliśmy się na miejsce na piętrze. Całkiem słusznie spodziewaliśmy się, że okupimy swój wybór lekką niewygodą jedzenia w kawiarnianych fotelach przy kawiarnianym stoliku. Kameralność piętra jednak przeważyła.

Po przejrzeniu menu, w którym oprócz kuchni tajskiej zauważyłem dania japońskie oraz indonezyjskie, zamówiłem zupę kokosową z kurczakiem, a także - Yaki Soba (wołowinę z makaronem ryżowym i krewetkami w delikatnym sosie sojowym). Zarówno zupa, jak i danie główne zostały podane w głębokich, nowoczesnych i białych naczyniach. Na zupę nie czekaliśmy ani 3 minut, ale na danie główne oczekiwanie wydłużyło się już do dobrych 20 minut. Jest to o tyle dziwne, że nazwa lokalu nawiązuje do szybkości podawanego tam posiłku. Warto jednak czekać. Spora porcja zupy kokosowej w której pływały warzywa, kawałki kurczaka i liście limonki kafir, była jak najbardziej smaczna, choć jak dla mnie zbyt delikatna. Następnym razem zdecyduję się jednak na pikantniejszą zupę curry, którą spróbowałem od mojej towarzyszki. Do zupy dobiorę także krewetki, zamiast kurczaka, bowiem z każdą zupą jest tak, że za dopłatą 3 złotych można dokonać takiej roszady. Danie główne było z kolei majstersztykiem. Nie spodziewałem się, że w Poznaniu można dostać takie danie za zaledwie kilkanaście złotych. Mimo, że w otwartej kuchni nie zauważyłem nikogo o azjatyckich rysach, to moja pieczołowicie wysmażona potrawa zawierała wszystko co dobre - przepyszny makaron ryżowy (a przecież nie należę do miłośników makaronów, nad które przekładam ryż, ziemniaki, a nawet frytki), słusznie przyprawione kawałki wołowiny, kilka całkiem sporych krewetek i świeże warzywa. Naprawdę niebo w gębie! Tylko nic o obsłudze napisać nie mogę, gdyż nie wyróżniała się ani w jedną, ani w drugą stronę. Gdybym miał im jednak coś doradzić, to wolałbym, aby to oni bardziej służyli radą wobec klientów, którzy dotarli tam po raz pierwszy i są zdezorientowani względem azjatyckiego menu. Muszę również wspomnieć o największej wadzie lokalu, bowiem gdy w porze lunchu pojawiło się więcej gości, to cały lokal wypełnił się chmurami dymu z kuchni. Nawet przy otwartym przez klientów oknie, widziałem jak przez mgłę, szczypały mnie oczy, a całe ubranie aż do wieczora przypominało mi oraz mojemu otoczeniu o wizycie w Fast Wok. Trochę też szkoda, że restauracja nie ma koncesji na sprzedaż alkoholu. Nieśmiało jednak liczę, że z nowym rokiem się to zmieni.

Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że poza barami sushi, jest to najlepszy kulinarny kawałek Azji w Poznaniu. Jestem przy tym przekonany, że jedzenie tam serwowane przysporzy restauracji Fast Wok sporej klienteli. Mam jednak wielką nadzieję, że uzyskane w ten sposób dochody pozwolą właścicielom polepszyć warunki lokalowe.

Jedzenie: 5
Obsługa: 3+
Wystrój: 3
Jakość do ceny: 5+



KOSZTORYS:
Zupa curry z krewetkami - 10 zł.
Zupa kokosowa z kurczakiem - 7 zł.
Warzywa w delikatnym sosie sojowo-sezamowym z ryżem - 14 zł.
Wołowina z makaronem ryżowym i krewetkami w delikatnym sosie sojowym - 18 zł.
Woda gazowana Kropla Beskidu 0,3 – 4 zł.
Sprite 0,3 - 4 zł.
Suma: 57 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.00

ADRES: Poznań, ul. Ratajczaka 18 (Pasaż Apollo)
INTERNET: www.fastwok.pl

Bookmark and Share

piątek, 20 listopada 2009

MEZE mini tawerna / ocena 3.88 (zamknięta)

Tym razem postanowiliśmy odwiedzić Meze. Jest to mniejsza, tańsza, szybsza i bardziej nowoczesna wersja greckiej tawerny Mykonos przy placu Wolności (ponoć ten sam właściciel). Byliśmy tam już wiele razy. Niemniej niedzielna wizyta była trochę inna niż dotychczasowe. Nasz błąd, bowiem pierwszy raz zapytaliśmy o możliwość robienia zdjęć dopiero po złożeniu zamówienia. Otrzymaliśmy odpowiedź odmowną, ale nie było już odwrotu. Dlatego też, tym razem pojawią się tylko zdjęcia potraw i restauracji od zewnątrz.


ONA:
Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, czy postać niesympatycznego kelnera w ogóle funkcjonuje gdzieś poza Paryżem. W każdej dotychczasowej recenzji musiałam napisać, że obsługa była sympatyczna, uczynna, uśmiechnięta. Bo tak właśnie było. Nawet jeśli nie była idealna, to nie można było mieć wobec niej większych zarzutów. Chciałam nawet zapytać czy znacie taką restaurację, w której grasuje taki rasowy, wstrętny kelner z mrocznych opowieści. Nie żebym była masochistką, jednak z czystej ciekawości chciałam przeżyć coś takiego. Przynajmniej miałabym o czym pisać.

Choć nigdy bym się tego nie spodziewała, przedsmak takiego traktowania zaznałam właśnie w Meze (w trakcie wszystkich poprzednich wyjść obsługa, nie odbiegała tutaj od standardu, być może nawet wyróżniała się na plus). Przyznam, że ze szczerym zafascynowaniem przyglądałam się jak Pani kelnerka przyjmuje zamówienie nie odzywając się do nas słowem. W myślach obstawiałam kiedy padnie to pierwsze. W końcu padło: "frytki czy ryż". I na tym koniec. Później było już trochę lepiej - "proszę", "dziękuję" przy podawaniu dań itp. Ta sama Pani kelnerka dość obcesowo skarciła nas za robienie zdjęć. Cóż, jestem pewna, że można to było rozegrać zupełnie inaczej. Z menu wybrałam: zupę szpinakową oraz szaszłyki z krewetek z halloumi. Zupa była bardzo delikatna, żeby nie powiedzieć nijaka. Całość jednak zjadłam z przyjemnością, dodatek fety, gałki muszkatołowej i koperku, był miłym kontrapunktem dla mlecznego płynu. Zdecydowanie lepiej wypadło drugie danie. Smakowite krewetki, delikatnie potraktowane solą morską i ser halloumi. Pyszny! (osobiście uważam, że blaknie przy nim każda feta). Krewetkom towarzyszyła porcja ryżu, i prosta sałatka (sałata, marynowana marchewka i seler oraz oliwka).

Wystrój jest bardzo przyjemny. Tym bardziej nie rozumiem dlaczego musi być tak skrzętnie ukrywany przed obiektywem aparatu. Niebiesko – biała kolorystyka ścian, stołów i krzeseł, srebrne dodatki i duże czarno – białe zdjęcia przedstawiające widoki Grecji i targów rybnych tworzą spójną i przemyślaną całość. Jedzenie i wystrój są zatem godne polecenia. A co do obsługi, cóż… Masochista, który chciałby być źle potraktowany może się rozczarować, bo obsługa zwykle jest miła i bez zarzutu (wyjątkowo zdesperowanym polecam wtargnięcie z aparatem ;)). Być może też, Pani kelnerka miała wyjątkowo zły dzień, w końcu każdy czasem ma. Niemniej zgodnie z naszą polityką oceniam konkretne wyjście, a nie wcześniejsze doświadczenia.

Jedzenie: 4
Obsługa: 2+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4+


ON:
Meze trafiło w mój gust od samego początku. Czuję tam istotny powiew świeżości względem tawerny Mykonos. Bo choć w tawernie przy Placu Wolności dania są wykwintniejsze, to nie zawsze dysponuję czasem i pieniędzmi na oferowane tam greckie uczty. Często mam jednak ochotę zakosztować namiastki kuchni rodem z Peloponezu i Meze mi to umożliwia. Cenię sobie przy tym nowoczesny, spójny i przemyślany wystrój restauracji. I choć cześć stolików jest według mnie ścieśniona zbyt blisko siebie, to przecież nie jest to miejsce pomyślane na romantyczną kolację przy świecach.

Tym razem, zamówiłem grecką zupę z kurczakiem, a na drugie danie - kurczaka z warzywami i manouri. Skorzystałem też z oferty jesienno-zimowej i skusiłem się na herbatę z konfiturą z pomarańczy (do wyboru była też z miodem z dzikiej jodły). Zupa była z gatunku tych wodnistych i można było w niej odnaleźć warzywa, kawałki kurczaka i ryż. Była przy tym doprawiona oliwą z oliwek i cytryną oraz podana z apetyczną grzanką z pastą paprykową. Smakowała mi, niemniej w Meze na pierwszym miejscu stawiam świetną zupę pomidorową (z musem z greckiego jogurtu), a także bardzo dobrą zupę szpinakową (z serem feta). Grillowana pierś kurczaka zapiekana była z kolei w piecu pod serem manouri. Sam ser był rewelacyjny, mięso bardzo dobre i tylko dodatek w postaci duszonych warzyw (pomidory, papryka, pieczarki i cebula) wypadł dość kiepsko, jakby był ze słoika. Dodam, że herbata, którą zmieszałem z pomarańczowymi konfiturami spełniła swoją rolę i przygotowała mnie na jesienny wieczór. Należy się też kilka słów o obsłudze. Ja rozumiem, że kelnerka jest pewnie niespecjalnie zadowolona, że jako jedyna ze swoich koleżanek pracuje w niedzielne popołudnie. Niedzielny gość płaci jednak tak samo, jak odwiedzający Meze w ciągu tygodnia. Tym bardziej nie mam ochoty patrzeć, jak obsługa cierpi i wykonuje swoją pracę po linii najmniejszego oporu. Nie wspomnę już o dziwnej reakcji odnośnie naszego pytania o możliwość fotografowania wnętrz. Jasne, że można odmówić, ale można to zrobić grzecznie i taktownie. Nie trzeba przy tym węszyć spisku, za każdym razem gdy wyciągam aparat, aby sfotografować danie, za które przecież zapłaciłem. Mały plusik za obsługę przyznałem jedynie w kontekście wcześniejszych wizyt. Sympatyczne Panie kelnerki miały jednak niedzielę wolną, albo były wówczas w świeżo otwartej fili przy ulicy Szkolnej.

Wyraźnie dostrzegam, że właściciel Meze stawia na rozwój (druga filia, sklepik z greckimi produktami oraz wciąż udoskonalane menu), niemniej doradzam, aby zwrócił baczniejszą uwagę na fundament, jakim jest obsługa klienta. Może się bowiem zdarzyć tak, że od niedzieli do niedzieli, zacznie tracić stałych klientów. Szkoda by było.

Jedzenie: 4
Obsługa: 2+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4+


KOSZTORYS:
Zupa szpinakowa - 8 zł.
Grecka zupa z kurczakiem - 9 zł.
Kurczak z warzywami i manouri - 20 zł.
Szaszłyki z krewetek z halloumi - 24 zł.
Piwo greckie Mythos 0,33 – 7 zł.
Herbata z konfiturą z pomarańczy - 6,5 zł.
Suma: 74,5 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.88

ADRES: Poznań, ul. Ratajczaka 33
INTERNET: www.meze.pl

Bookmark and Share

niedziela, 15 listopada 2009

UMBERTO pizzeria & ristorante / ocena 3.69

Zapewne nigdy byśmy do restauracji Umberto nie dotarli, gdybyśmy nie mieszkali niedaleko miejsca, jakim jest Pasaż 222 na ulicy Grunwaldzkiej. Mieszkamy jednak w okolicy i co jakiś czas zaglądamy do Umberto.



ONA:
Bryła Pasażu 222 na długo pozostaje w pamięci. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, zastanawiałam się, czy człowiek, który jest odpowiedzialny za tę szkaradną konstrukcję może w nocy spać spokojnie. Całość przypomina nadgryzioną zębem czasu metalową puszkę (z racji materiału, z którego została zbudowana i "obłych" kształtów). Plus jest taki, że sam pasaż jest całkiem dobrym punktem orientacyjnym i na pewno nie pozostaje niezauważony.

Właśnie w takim wiejącym chłodem miejscu, znajduje się pizzeria Umberto. Za każdym razem, kiedy wchodzę do środka odczuwam ulgę. Nie dlatego, żeby wnętrze mnie powalało. Wręcz przeciwnie, gdybym chciała (ale nie chcę) bez problemu znalazłabym milion powodów, aby to miejsce skrytykować. Jednak sąsiedztwo pasażu niewątpliwie dodaje mu uroku. Największą zaletą wnętrza są dla mnie ciepłe kolory, przytłumione światło, bambusowe rolety i imponująca liczba roślin doniczkowych. Te elementy sprawiają, że w środku jest swojsko i przyjemnie. Z racji tego, że przez cały dzień mój żołądek bezlitośnie domagał się warzyw i węglowodanów, zdecydowałam się na spaghetti wegetariańskie. Apetycznie podana, konkretna porcja makaronu z dodatkiem podsmażonej marchewki, pieczarek, kukurydzy, dymki i porów, posypana zieloną pietruszką i drobno startym, żółtym serem, nie była może szczytem kulinarnej finezji, ale akurat w ten dzień tego mi było trzeba (zmieniłabym może tylko proporcje warzyw, względem makaronu). Całość została potraktowana solidną porcją oliwy z oliwek. Solidną na tyle, że osobom dbającym o linie, mogłaby spędzać sen z powiek.

Uważam, że mieszkańcy tej części Grunwaldu nie mają powodów do narzekań. Jest to wprawdzie jedyna jadłodajnia w okolicy (może poza Estellą na ul. Węgorka), ale stanowi niezłą alternatywę na dzień, w którym mieszkającą w pobliżu "mistrzynię lub mistrza" patelni dopada kulinarna niemoc. Niespecjalnie wyszukane, ale smaczne jedzenie, obsługa, do której nie można mieć zarzutów oraz ciepły wystrój mają tutaj wielu zwolenników.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4-
Wystrój: 3
Jakość do ceny: 4



ON:
Choć wygląd opustoszałego Pasażu 222 mnie odstrasza, to zupełnym przeciwieństwem jest wystrój restauracji Umberto. Jej wnętrze jest zasadniczo typowe dla wszelakich pizzerii, jednak w zestawieniu z surowym krajobrazem pasażu, wydaję się nad wyraz przytulne i kameralne. Ponadto, na ciepłą część roku wygospodarowano mały, ale bardzo przyjemny i odseparowany od otoczenia letni ogródek.

Gdy już jestem w Umberto, to zawsze zamawiam pizzę, bowiem szczerzę lubię tę potrawę i zwyczajnie nie umiem jej sobie odmówić w sprawdzonym już miejscu. Przeważnie zamawiam Pizza Diablo (sos pomidorowy, ser mozzarella, papryka peperoni, kiełbasa pepperoni), tym razem zdecydowałem się jednak na Pizza Umberto, czyli jak mniemam po nazwie - specjalność lokalu (sos pomidorowy, ser mozzarella, salami, pomidor, ser camembert). Jak zawsze - szybko podana pizza, okazała się jak zawsze - smaczna. Oczywiście, nie najlepsza jaką jadłem w życiu, ani nawet nie najlepsza jaką jadłem w tym mieście, niemniej porządny piec, cienkie ciasto i dobra receptura sprawiają, że chcę tam wracać, ilekroć najdzie mnie w mieszkaniu ochota na pizzę. Umberto nie samą jednak pizzą stoi. W bogatym menu można znaleźć bowiem także - zupy, sałatki, naleśniki, makarony, zapiekanki, ziemniaczane specjały, dania obiadowe oraz desery. Do sprawnej, uprzejmej i zawsze uśmiechniętej obsługi mam właściwie tylko jedno zastrzeżenie - ile razy jestem w Umberto, tyle razy trzeba wstać i samemu upomnieć się przy kasie o rachunek. Zastanawia mnie również, dlaczego pizza tylko z jednym najtańszym dodatkiem jest aż 5 zł droższa od zwykłej Margherity (sos pomidorowy, ser mozzarella)!?

Podsumowując, pokuszę się o stwierdzenie, że mnogość klientów jaką widuję każdorazowo w Umberto dowodzi, iż dobry lokal obroni się wszędzie, bez względu na położenie. Dwie świeżo otwarte filie tejże restauracji (na ul. Żydowskiej i ul. Armii Poznań) chyba tylko potwierdzają tę tezę.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 4
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4



KOSZTORYS:
Spaghetti Vegetariana - 12,9 zł.
Pizza Umberto - 21,9 zł.
Tyskie 0,5 x 2 – 13 zł.
Suma: 47,8 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.69

ADRES: Poznań, ul. Grunwaldzka 222 (Pasaż 222)

Bookmark and Share

czwartek, 12 listopada 2009

TASTE BARCELONA - lunch / ocena 3.94 (zamknięta)

W piątek, we wczesnych godzinach popołudniowych dysponowaliśmy czasem, który chcieliśmy poświęcić na sprawdzenie kolejnej restauracji, która oferuje zestawy lunchowe. Tym razem nie dopisywało nam jednak szczęście. W dwóch kolejnych restauracjach, na pytanie o możliwość robienia zdjęć otrzymaliśmy odpowiedź odmowną. Po tych wydarzeniach, które wzbudziły w nas lekki niesmak, dotarliśmy ostatecznie do restauracji Taste Barcelona, gdzie sympatyczna Pani z obsługi nie widziała potrzeby, żeby poskramiać nasze fotograficzne zapędy. Oferta lunchowa jest przy tym dostępna od poniedziałku do piątku w godzinach 12:00-16:00 i zawiera - zupę lub sałatkę oraz jedno danie główne do wyboru + deser - w cenie 30 zł.


ONA:
Taste Barcelona mieści się na 2 piętrze nowej części Starego Browaru. Pewnie z racji tej "miejscówki", która nie bardzo kojarzy się z celebrowaniem posiłków, narażona jest na krytykę. Ja jednak cieszę się, że w centrach handlowych pojawiają się nowe restauracje chociażby z odrobiną ambicji. Takie miejsca potrafią ułatwić życie ludziom, którzy heroiczny czyn jakim są zakupy, muszą wynagrodzić sobie kulinarnym zadośćuczynieniem. A jeśli ktoś szuka hiszpańskiego klimatu, win i przekąsek bliżej Starego Rynku, zawsze może wybrać się do restauracji La Rambla (miejsce ma swój urok, jedzenia nie oceniam, bo od ostatniej mojej wizyty minęło już kilka miesięcy, więc wszystko mogło się zmienić).

Wnętrze lokalu zdominowane zostało przez długi drewniany bar, nad którym widnieje kolekcja dostępnych w restauracji hiszpańskich win. Stosunkowo prosty i estetyczny wystrój wnętrza wzbogacony został przytwierdzoną do ściany, podświetlaną ozdobą imitującą świątynię Sagrada Famila, kolumną ozdobiona ceramiczną mozaiką oraz telewizorami plazmowymi, bezustannie wyświetlającymi dania i wina, które znajdziemy w menu. Telewizory te zostały jednak tak zmyślnie wkomponowane w przestrzeń restauracji, że absolutnie nie przeszkadzają, ani nie burzą aranżacji wnętrza. Przestrzeń sprawia wrażenie niewielkiej, ale jeśli dołożymy do niej kilka stolików na zewnątrz i 3 drewniane, należące do restauracji boksy, okaże się, że w restauracji można znaleźć miejsce nawet w bardziej zatłoczony dzień. Oferta lunchowa, składa się z ustalonych z góry i zmieniających się codziennie zestawów. Każdy zestaw daje jednak możliwość niewielkiego wyboru. Tym razem zdecydowałam się na zupę cebulową, grillowanego tuńczyka i pieczone jabłko z cynamonem. Zupa cebulowa bardzo mnie zaskoczyła. Może to przyzwyczajenie do tych tradycyjnych, francuskich, z dużą ilością dobrze wysmażonej cebuli, winem i/lub sherry i grzanką z gruyerem. Jednak katalońska wersja, delikatniejsza, o bardziej zdecydowanym kolorze, prawie pozbawiona kawałków cebuli również przypadła mi do gustu. Zupa, podobnie jak jej francuska siostra, zapieczona została z grzanką z serem. Na szczycie tej misternej konstrukcji umieszczono delikatnie ścięte żółtko. Kiedy łyżką przebiłam jego powierzchnię, żółtko rozpłynęło się w cebulowym płynie, zapewniając mi jeszcze ciekawsze doznania smakowe. Danie główne wypadło trochę słabiej. Prawdopodobnie dlatego, że stek z tuńczyka nie znajduje się na szczycie listy moich morskich ulubieńców. Postanowiłam jednak spróbować. Uważam, że co jakiś czas warto się przekonać, czy aby upodobania kulinarne nie zmieniły się z wiekiem, albo czy szef kuchni nie jest przypadkiem prawdziwym wirtuozem, który każde danie potrafi zamienić w kulinarny majstersztyk. Tuńczyk jednak i tym razem mnie nie uwiódł. Dławiąca suchość tej ryby, w towarzystwie zaledwie dwóch plasterków cukinii i połówki pomidora (swoją drogą bardzo smacznych) sprawiła, że bardziej niż na smaku, skupiłam się na przełykaniu. Na koniec jednak dostałam fajny deser. Fajny, bynajmniej nie ze względu na nieoczekiwany smak, ale na genialny w swej prostocie pomysł. Przygotowanie wydrążonego jabłka, zapieczonego z cynamonem i odrobiną sosu czekoladowego, nie było czasochłonne, nie wymagało też specjalnych umiejętności, ani nakładów finansowych. W tym wypadku liczył się właśnie pomysł. Pomysł na prosty i lekki deser, o niebo lepszy niż gałka kiepskich lodów ze śmietaną w aerozolu. Jedzeniu towarzyszył kieliszek białego Vina Esmeralda (Torres). Ten przyjemny kupaż (Moscatel i Gewurtztraminer) łączył w sobie nuty kwiatowo-owocowe. Jedwabisty płyn z delikatnie wyczuwalną słodyczą świetnie łączył się z moimi daniami.

Mimo tego, że skrytykowałam danie główne (być może to mój osobisty "tuńczykowy" problem), uważam tę restaurację za godną uwagi. Do obsługi również nie mam większych zarzutów. Może poza tym, ze Pani kelnerka stawiała mi duży opór, kiedy chciałam uciąć sobie z nią krótką pogawędkę o zupie, a na moje pytanie o ser rzuciła na odczepne odpowiedź, na którą spuszczę zasłonę milczenia. Pamiętam jednak, że ta sama Pani kelnerka kiedyś doskonale doradziła mi w kwestii wina, nie zrobiła też najmniejszego problemu co do zdjęć, dlatego niech będzie, że nieudaną pogawędkę o zupie potraktuję jako incydent.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4+


ON:
Plus za to, że przed wejściem do Taste Basrcelona mogę spojrzeć na planszę ze zdjęciem, opisem i ceną każdego z 60 serwowanych tam dań (sałatki, tapas na zimno, tapas na ciepło, mini dania, zupy, dania główne i desery). Minus za to, że siedząc w przeszklonej części lokalu przy niewielkim i ciasno stłoczonym stoliku nie do końca potrafię się zrelaksować. Wnętrze jest przy tym nowoczesne, schludne i estetyczne. Wracając jednak do planszy sprzed wejścia, to dania z menu prezentują się naprawdę nieźle. Moim zdaniem, są jednak stosunkowo drogie, jak na swoje niewielkie gabaryty. Wybraliśmy jednak zestaw lunchowy i o lunchu tu będzie. Szybki rzut oka na piątkową ofertę i zdecydowałem się na zupę cebulową, kurczaka i ciasto dnia. Dużo więcej czasu zajął mi jednak wybór wina spośród bogatej oferty winnic Miguel Torres. Za radą bardzo sympatycznej Pani kelnerki zdecydowałem się ostatecznie na lampkę białego, półwytrawnego San Valentin. Dodam przy tym, że obsługa jest bardzo sprawna, a goście na nic nie muszą czekać. Ja też nie musiałem i ledwie spróbowałem pierwszy łyk smacznego wina, to już miałem przed sobą talerz z zupą.

Zupa cebulowa zarówno w swojej konsystencji, jak i dodatkach, nie miała wiele wspólnego z jej tradycyjną odmianą i choć dobra i odpowiednio ciepła, to jednak ja w tej kwestii pozostaję zwolennikiem tradycji, a grzankę zapiekaną z żółtkiem i serem, traktuję tylko jako ciekawy eksperyment. Równie szybko i sprawnie podane miałem danie główne, które jednak było po części moją małą wpadką. Tak zdecydowany byłem na zestaw z mięsem, kosztem zestawu z rybą, że nie doczytałem w menu, iż mam do czynienia z udkiem kurczaka w sosie własnym z dodatkiem wina Moscatell podanym na plastrach ziemniaków. Wpadka była wyłącznie dlatego, że nie należę do miłośników "mięsa z kością" oraz ciężkich i gęstych sosów (ten właśnie taki był). Raził mnie także brak jakichkolwiek warzyw oraz fakt, że ziemniaki pod kurczakiem były zbytnio przypieczone, a niektóre wręcz przypalone. Wiem, że sam sobie jestem winny, niemniej żałuję, iż nie zdecydowałem się na stek z tuńczyka. Jeszcze bardziej żałuję jednak tego, że nie dotarłem tam w czwartek, kiedy oferta lunchowa obejmuje kotleciki wołowe z sosem z sera pleśniowego i frytki. Przyszła jednak pora na deser, a lekkie i smaczne tiramisu odczarowało trochę sytuacje.

Reasumując, sam zastanawiam się ile prawdziwej Katalonii było w moim lunchu. I choć pewnie niewiele, to wciąż uważam restaurację Taste Barcelona za ciekawe miejsce. Doradzam zatem, abyście sami ją przetestowali.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 3+


KOSZTORYS:
2 x Lunch Menu  (2 x Zupa cebulowa z grzanką zapiekaną z żółtkiem, Tuńczyk po prowansalsku, Kurczak pieczony a 'la catalan, Jabłko pieczone z cynamonem, Tiramisu) - 60 zł.
Vina Esmeralda 0,15 - 14 zł.
San Valentin 0,15 - 11 zł.
Suma: 85 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.94

ADRES: Poznań, ul. Półwiejska 42 (Stary Browar)
INTERNET: brak strony www

Bookmark and Share

poniedziałek, 9 listopada 2009

L'HEROINE coffee bar & restaurant / ocena 4.09 (zamknięta)

W październiku zamieściliśmy ankietę i zapytaliśmy Was - którą restaurację z najwyższej półki cenowej powinniśmy odwiedzić przy najbliższej okazji? Miejsca na podium zajęły: L'Heroine (32%), Blow Up Hall 50/50 (28%) i Villa Magnolia (20%). Dalej znalazły się kolejno: Le Palais Du Jardin (12%), Alexander (4%) oraz Delicja (4%). Żadnego głosu nie zdobyły natomiast Figaro i La Passion du Vin. Co ciekawe w Waszym głosowaniu zwyciężyła restauracja, która znalazła się w ankiecie niejako przez przypadek, bowiem nieopatrznie przeoczyliśmy, tak kosztowne restauracje, jak Piano Bar i Mosaica. Zwycięzca jest jednak zwycięzcą, a my udaliśmy się do L'Heroine. Zapraszamy zatem do lektury oraz do udziału w kolejnej ankiecie.


ONA:
Przyznaję, że jestem wielbicielką (prawie) wszystkiego co francuskie. Wiem, że Francuzi to w dużej części naród megalomanów, narcyzów i egocentryków, a przyznawanie się do fascynacji Francją jest obecnie trochę nie na czasie. Wierzę jednak, że mieszkańcy tego kraju naprawdę mają się czym chwalić. Niezmiennie też jestem pod wrażeniem faktu, że we Francji każdy, nawet najmłodsze ledwie potrafiące mówić dziecko jest w stanie powiedzieć, jaka jest najlepsza woda mineralna na świecie i dlaczego Evian oraz jednym tchem wymienić wszystkie godne uwagi specjały kulinarne regionu. W sumie już za samo Chablis, szampana, bouillabaise i kozi ser, Francja znalazłaby specjalne miejsce w części mojego serca odpowiedzialnej za kulinaria. Oko mogę przymknąć nawet na to, że Francuzi (no może poza mieszkańcami Alzacji) nie potrafią robić dobrego piwa (pozdrawiam wszystkich, którym kiedykolwiek zdarzyło się pić Kronenbourga). Mają jednak trochę pokory, bo niemal w całej Francji dostać można doskonałe piwa belgijskie.

Wizja kolacji we francuskiej L’Heroine ucieszyła mnie. Tym bardziej, że restauracja z zewnątrz sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Co rzadko spotykane w Poznaniu, a czego osobiście mi brakuje, to wielkie okna, przez, które widać prawie całą ulicę Wrocławską. Pisząc prawie, mam na myśli białe, poziome, żaluzje umieszczone na całej szerokości okien. Wnętrze utrzymane jest w kolorystyce czerni i bieli. Całe szczęście, ten nudnawy zestaw w ciekawy sposób przełamano dodatkami z pogranicza brudnego różu i szarości. Atrakcyjnym akcentem jest również jaskrawy, jasnoniebieski neon L’Heroine, który tylko z pozoru nie komponuje się z pozostałymi elementami. Przyznam, że na samym początku byliśmy lekko zdezorientowani. Cześć stolików przygotowana była na kolację (kieliszki, sztućce, serwetki), pozostałe, czyli te, które bardziej nam odpowiadały, nie były jednak nakryte. Przez dłuższą chwilę staliśmy przy takim stoliku, nie wiedząc, czy możemy tu usiąść i co zrobić z płaszczem i kurtką (w zasięgu wzroku nie było wieszaka, ani nikogo z obsługi). Ostatecznie zjawił się kelner, który poinformował nas, że możemy usiąść gdziekolwiek. Rozwiązał również problem z kurtkami.
Z menu zamówiłam sałatkę z kozim serem i doradę z grilla ze szpinakiem i dzikim ryżem oraz kieliszek białego chateau du juge. Na kolację wybraliśmy się w środę, w związku z tym zapytałam o małże (wiedząc, że dostawy świeżych owoców morza są w czwartek). Kelner jednak uczciwie przyznał, że choć świeże owoce morza przyjeżdżają dopiero jutro, to dostawy świeżych ryb są co drugi dzień. Nawiasem mówiąc, na najlepsze małże w białym winie serwowane w Poznaniu, jeszcze się wybierzemy. Rukola z kozim serem była smaczna, choć jeśli ktoś tak jak ja, jest uzależniony od koziego sera i je takie sałatki przynajmniej raz w tygodniu, będzie mu czegoś brakowało. Czegoś, że tak powiem „błyskotliwego” (vide Kuchnia Chrisa). Bardzo fajnym akcentem była solidna porcja ciepłych bagietek w towarzystwie dwóch smakowych maseł. Dorada natomiast była bez zarzutu. W środku delikatnie wilgotna, przyprawiona tak jak lubię, cytryną i ziołami, które niespecjalnie dominowały nad subtelnym smakiem świeżej ryby. Do tego dziki ryż (chyba lekko rozgotowany) i prosta sałatka z rukoli z prażonymi płatkami migdałów, klasycznym vinaigrettem i kiełkami (w menu zamiast rukoli był szpinak). Bardzo chciałam spróbować jeszcze musu czekoladowego z cointreau, ale po sałatce i rybie, nie byłam już w stanie myśleć o jedzeniu.

W przypadku L’Heroine szczególnie dobitnie daje mi się we znaki fakt, jak trudno ocenić restaurację zaledwie po jednej wizycie. Wnętrze spodobało mi się, choć początkowo przeszkadzał mi lekki zaduch panujący w środku. Obsługa raz zaskakiwała na minus, żeby zaraz zaskarbić sobie naszą sympatię. To samo tyczy się jedzenia. Choć moje było całkiem niezłe i efektownie podane (fantazyjne zdobienia z redukcji balsamicznej oraz suszonych płatków kwiatów), to danie główne mojego towarzysza budziło pewne wątpliwości. Na pewno zawitam tam jeszcze raz, ale będę przygotowana zarówno na miłe zaskoczenie jak i lekkie rozczarowanie. Z pewnością dam im jednak trochę czasu na obranie ostatecznego kierunku.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 4-
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 4


ON:
L'Heroine wyrosła niepostrzeżenie na poznańskiej starówce i od razu przykuła moją uwagę. Jak grzyby po deszczu wyrastają bowiem w Poznaniu sushi bary (uwielbiam sushi, niemniej naliczyłem 13 tego typu przybytków i kolejne 2 w przygotowaniu), a wciąż brakuje mi kilku sprawdzonych adresów z nowoczesną kuchnią europejską. Swoje nadzieje ulokowałem zatem w L'Heroine, która zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz prezentuje się - tak jak lubię - prosto, nowocześnie i funkcjonalnie zarazem. Wchodząc do środka miałem przy tym wrażenie, że panuje tam pewien rozdział miedzy częścią kawiarnianą i restauracyjną (z białymi obrusami oraz nakrytymi stołami). Osobiście przypadła mi do gustu bardziej cześć kawiarniana i właśnie tam zdecydowaliśmy się usiąść. Z ciekawie opracowanego menu (graficznie i merytorycznie) zamówiłem tradycyjną francuską zupę cebulową oraz grillowana polędwiczkę wieprzową faszerowaną serem kozim z tagiatelle z pesto, a do tego kieliszek wina Chateau Du Juge Rouge. Zupa choć była tradycyjna tylko z nazwy (brak zapiekanej grzanki, a jednocześnie tradycyjnego naczynia), to trafiła smakiem w mój gust idealnie (próbuję zupę cebulową wszędzie, gdzie tylko jest sposobność). W mojej opinii powinna być jednak mocniej podgrzana, bo choć nie była letnia, to nie była też dość ciepła. W kwestii grillowanej polędwiczki mam jeszcze bardziej mieszane uczucia. Danie zostało wykwintnie podane, a samo mięso bardzo mi smakowało. Na minus jednak liczę, że ser kozi był niemal niewyczuwalny, dość niezręcznie kroiło się mięso ułożone na makaronie, zaburzono proporcje dania (trochę za dużo makaronu, a za mało polędwiczki) oraz rozgotowano delikatnie sam makaron. Nie chcę być przy tym źle zrozumiany - jedzenie było naprawdę smaczne i świeże, niemniej jak zostawiasz w restauracji prawie 200 zł, to i oczekiwania rosną. Na specjalną pochwałę zasługuje z kolei podane nam przepyszne pieczywo z masłem czosnkowym i paprykowym, a także karta win, która zawiera dobrze wyselekcjonowane wina (przy współpracy z La Passion du Vin) w naprawdę rozsądnej cenie. Trudno mi natomiast szerzej opisać obsługę, gdyż była szybka, cicha i niemal niezauważalna. Choć L'Heroine tak do końca moich nadziei nie spełniła, to na pewno jeszcze tam wrócę spróbować innych pozycji z menu - m.in. tart i kawy, w których się specjalizują.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4-
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 3+


KOSZTORYS:
Sałata roca z suszonymi pomidorami, kozim serem i pistacjami - 29 zł.
Tradycyjna francuska zupa cebulowa z odrobiną białego wina i świeżym tymiankiem - 15 zł.
Dorada z grilla z sałatką szpinakową z migdałami, z odrobiną dzikiego ryżu - 56 zł.
Grillowana polędwiczka wieprzowa faszerowana serem kozim z tagiatelle z pesto bazyliowym - 48 zł.
Chateau Du Juge Blanc 0,15 – 16 zł.
Chateau Du Juge Rouge 0,15 – 16 zł.
Woda gazowana Perrier - 8 zł.
Suma: 188 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.09

ADRES: Poznań, ul. Wrocławska 10
INTERNET: www.lheroine.pl

Bookmark and Share

wtorek, 3 listopada 2009

MOSAICA - lunch / ocena 4.56

Idąc za ciosem, wybraliśmy się na kolejny lunch. Tym razem, do restauracji Mosaica przy hotelu IBB Andersia, gdzie od poniedziałku do piątku w godzinach 12:00-16:00 serwują "dobry lunch w dobrej cenie" za 24 zł. Menu zmieniane jest codziennie, niemniej cena zawsze obejmuje zupę, danie główne, deser oraz napój (sok lub woda niegazowana).


ONA:
Moje zmysły są bardzo wyostrzone na wszelkie wzmianki o poznańskich restauracjach. Nieważne, czy chodzi o tę nową, ciekawą, czy niepolecaną.  W pamięci przechowuje bardzo dużo opinii na temat dań i lokali, gdzie można coś zjeść. Zawsze chętnie zaglądam do menu tych nowych i wcześniej mi nieznanych, a zanim sama pójdę, obserwuję jak "idzie interes". Wiadomo, że najchętniej sprawdziłabym każdemu z gości talerz (co zamówił, czy zjadł wszystko, czy smakowało) i zadała setki pytań szefowi kuchni i obsłudze. Początkowo pozostaję jednak biernym obserwatorem z zewnątrz. Zupełnie nie chodzi o to, że boję się sparzyć. Rzadko polegam na opiniach innych, wolę konfrontować je ze swoimi. Tak się jednak złożyło, że zanim trafiłam do Mosaiki, nie wiedziałam o niej zupełnie nic. I choć teraz zauważam reklamy tej restauracji, to nadal mam wrażenie, że jest ona trochę ukryta przed światem.

Wnętrze jest zaskakujące. Idąc do hotelowej restauracji oczekuje się pewnego neutralnego standardu. A Mosaica standardowa nie jest. Centralne miejsce restauracyjnej przestrzeni zajmuje piękny, czarny fortepian, umieszony na podeście i otoczony zwisającą z sufitu kotarą z czarnych frędzli. Z hallu, w którym stoi instrument wejść można do jednej z czterech sal. Każda z nich zaaranżowana została w innym stylu. Style te prawdopodobnie odwołują się do charakteru czterech żywiołów. Ja jednak wole myśleć, że osoba, która wykonała projekt wnętrza miała trochę więcej fantazji i brała pod uwagę zmienne ludzkie nastroje, czy osoby ciepło i zimno - lubne (z niektórych pomieszczeń bije wizualny chłód, podczas gdy inne przywołują skojarzenia z drewnianą sauną i ciepłym piekiełkiem). Całość wypada interesująco, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdybym zaglądała tam częściej, wystrój szybko znudził i opatrzyłby mi się. Z racji tego, że skorzystaliśmy ze z góry ustalonej oferty zestawów lunchowych, która zawierała pozycje nie ujęte w menu głównym, zjedzonych przez nas dań nie można uznać, za reprezentatywne dla tej restauracji. Oferta lunchowa to zapewne wynik kompromisu pomiędzy niewysoką ceną i 3 daniowym posiłkiem z napojem. Dlatego też, proponowane dania „pachną” trochę domowym obiadem czy zestawami z baru mlecznego. Mimo że zupa kalafiorowa, ryba w panierce z surówką i ziemniaczanym puree oraz ciasto maślane z owocami wieją lekką nudą, muszę przyznać, że wszystko było bardzo smaczne. Kremowa zupa, przez dodatek świeżego koperku zyskała trochę charakteru, a morszczuk w cienkiej, nieopitej tłuszczem panierce zachował jędrność. Do tego delikatne puree ziemniaczane, również z dodatkiem koperku i dwie świeżo przygotowane proste sałatki. Puszyste ciasto z morelami, nie było może znakomite, ale doskonale wpisywało się w charakter posiłku.

Obsługa restauracji była bardzo miła i profesjonalna. Kelner nie zrobił najmniejszego problemu, kiedy poprosiłam o zmieszanie soku bananowego z porzeczkowym, zapytał tylko z uśmiechem o proporcje. Na koniec, jako bonus dostaliśmy jeszcze digestif, choć była to pewnie kwestia terroru, jaki wprowadził nasz aparat… Dodam jeszcze kilka uwag dla wielbicieli detali, do których sama należę. Na stole czekały materiałowe serwetki, dania podano na podgrzanych talerzach, a marchewka z sałatki wycięta została w fantazyjną sprężynę. I choć jakościowo dobre, jedzenie nie oszałamiało, to dbałość o te właśnie detale, które z pewnością mają przełożenie na całość funkcjonowania restauracji sprawiają, że jestem na tak!

Jedzenie: 4-
Obsługa: 5-
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 5-


ON:
W związku z tym, że oferta lunchowa w restauracji Mosaica zmienia się codziennie i nigdy nie wiadomo co będzie następnego dnia, to wolałem tam najpierw zadzwonić, aby upewnić się, że dziś serwują akurat to, co jest zbieżne z naszymi kulinarnymi gustami. Jest to trochę kłopotliwe i osobiście wolałbym, aby z góry ustalili menu na cały tydzień. Z drugiej jednak strony zawsze to jakaś niespodzianka i urozmaicenie. Tym razem, obsługa oznajmiła, że oferta zawiera krem kalafiorowy, rybę panierowaną z ziemniakami puree i surówką z białej kapusty oraz ciasto maślane z jabłkiem. Jako że większość dań była zbieżna z naszymi gustami, to śmiało ruszyliśmy przed siebie. Trafiliśmy bez problemu, gdyż byliśmy tam już wcześniej. Ktoś kto nigdy nie był, mógłby mieć jednak mały problem. Na fasadzie hotelu, próżno bowiem szukać szyldu Mosaica. Jest za to dezinformujący szyld restauracji Flavoria.

Tak czy inaczej, byłem bardzo ciekaw, jak restauracja znana z dość wysokich cen i dość wyszukanych potraw, spisze się w przypadku lunchu w cenie 24 złotych. Warto jednak opowiedzieć trochę o ciekawym wnętrzu. Lokal został bowiem podzielony na cztery strefy, przy czym każda ma inny kolor dominujący i zupełnie inny wystrój. Elementem wspólnym jest tylko ten sam wzór na tapecie oraz fortepian który stoi na środku restauracji i jest widoczny z każdej ze stref. Jestem zatem spokojny, że większość z was odnajdzie swój klimat, jak nie w jednej to w drugiej, trzeciej lub czwartej sali. Mi najbardziej odpowiada sala czerwona, jednak w związku z faktem, że była wypełniona niemal po brzegi pracownikami biurowca Andersia, to usiedliśmy po raz pierwszy w sali szarej. Przechodząc jednak do sedna, to znając od paru godzin menu, nastawiałem się, że najmniej w moim guście może być krem kalafiorowy, jako że lubię wyraziste, a nie delikatne zupy. I tu zaskoczenie – krem był tak dobry i tak fajnie doprawiony, że nie obawiałem się już niczego. Ryba w panierce okazała się smacznym morszczukiem i choć niczym sama w sobie nie zadziwiała (taki domowy klimat), to wraz z doskonałym puree i ciekawą surówką, tak dobrze się akompaniowała, że nic więcej mi nie było trzeba. W dodatku mogłem wybrać sobie jeden z wielu soków, a na koniec dostałem jeszcze dwa puszyste kawałki ciasta z morelami (na wydrukowanej ofercie były co prawda jabłka, niemniej morele nawet lepsze). Pozwolę sobie przy tym wyrazić słowa uznania dla obsługi restauracji, która była w mojej opinii przesympatyczna, bardzo pomocna i kompetentna.

Podsumowując stwierdzam, że oferta lunchowa w Mosaice odbiega od dań serwowanych z menu tej restauracji, jednak sam do końca nie wiem, czy to aby nie jej atut. Mamy bowiem trochę domowy posiłek z domieszką najlepszej kuchni, a wszystko to w oryginalnym wnętrzu, przy wspaniałej obsłudze i za stosunkowo niewielkie pieniądze. Moim zdaniem naprawdę warto!

Jedzenie: 4
Obsługa: 5
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 5


KOSZTORYS:
2 x "Dobry lunch w dobrej cenie" (krem kalafiorowy, ryba panierowana z ziemniakami puree i surówką z białej kapusty, ciasto maślane z morelą, sok) – 48 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.56

ADRES: Poznań, Plac Andersa 3 (IBB Andersia Hotel)
INTERNET: www.mosaica.pl

Bookmark and Share
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...