Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia tajska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia tajska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 maja 2010

Tajskie Smaki w restauracji FUSION

Hotel Sheraton zaprosił nas na inaugurację miesiąca tajskiego, która odbyła się 6 maja w restauracji Fusion. Tajskie Smaki organizowane przy udziale biura Thai Trade Center dostępne będą w każdy majowy czwartek od 18:00 do 22:30 w cenie 135 złotych od osoby. Z racji tego, że tym razem byliśmy w charakterze gości, postanowiliśmy nie przyznawać oceny finalnej, a jedynie zrelacjonować Wam imprezę.

PS Opis naszej pierwszej wizyty w restauracji Fusion znajdziecie tutaj.


ONA:
Tajskie smaki to kolejne po piątkowym targu rybnym i śródziemnomorskich czwartkach wydarzenie kulinarne proponowane przez hotel Sheraton. Wydarzenie ciekawe, gdyż w Poznaniu nadal brakuje tajskiej restauracji z „prawdziwego zdarzenia”. Jest oczywiście Fast Wok, ale to raczej opcja na szybki obiad aniżeli wystawną kolację. Zastanawiało mnie także jak pracownicy Fusion poradzą sobie z organizacją całej imprezy, w końcu zawsze to jakieś wyzwanie logistyczne, ale do rzeczy.

Zaraz po wejściu i zajęciu miejsca przy zarezerwowanym stoliku otrzymaliśmy czerwone Martini ze spritem przystrojone kwiatem orchidei. Ten ładnie prezentujący się drink nie był może moim wymarzonym aperitifem, spełnił jednak swoje zadanie, a mianowicie rozluźnił mnie, ponieważ trochę udzieliła mi się lekko nerwowa atmosfera poprzedzająca wszelkie inauguracje i uroczyste początki. Chwilę później, przy dźwiękach delikatnej tajskiej muzyki wybrałam się na przechadzkę pośród morza drobnych, tajskich specjałów. Przysięgam, ze starałam się to wszystko jakoś zaplanować – pojemność mojego żołądka jest ograniczona, a tu zapowiadała się iście sarmacka uczta. Zaczęłam od sałatki z sosem nam - prik. Zdecydowałam się na nią dlatego, że lubię zaczynać posiłek od dań lekkich, a sałatka sprawiała takie właśnie wrażenie. I tu zaskoczenie, niepozornie wyglądająca danie (sałata, julienne z marchewki, pomidorki koktajlowe, papryka, czarny sezam, listki kolendry) powaliło mnie swoim smakiem. Powaliło ze względu na przepyszny sos. Do teraz na jego wspomnienie nie potrafię się powstrzymać przed mało estetycznym mlaskaniem. Orzeszki ziemne, chili, czosnek, mleczko kokosowe, smaków było zapewne dużo więcej, ale ich połączenie to była prawdziwa uczta dla zmysłów. Sałatka była moim numerem jeden, zdecydowanie wyróżniającym się na tle innych przystawek, które były estetycznymi mini daniami bazującymi na krewetkach, trawie cytrynowej, małżach, kolendrze, kaczce, wołowinie, galangalu itd (z mojego punktu widzenia ciekawym elementem tej tajskiej układanki była jeszcze zupa dyniowo – kokosowa z krewetkami marynowanymi w galangalu). Oprócz zimnych przystawek i zupy, spróbować można było jeszcze ciepłego bufetu – tu wybrałam okonia nilowego w sosie z żółtego curry i ryż gotowany z cynamonem. Okoń nilowy w lekko pikantnym sosie smakował mi, ale bez większych fajerwerków (na plus wyróżnił się tu apetyczny sos), zaciekawił mnie jednak orientalny, słodkawy ryż. No właśnie, na pokazie dowiedzieliśmy się, że kuchnia tajska ogromne znaczenie przywiązuje do równowagi wszystkich smaków: słodkiego, słonego, kwaśnego, pikantnego i opcjonalnie gorzkiego, w jednym posiłku. To wszystko tworzy niezwykłą i przemyślaną mozaikę, swoistą równowagę w różnorodności. Kolejnymi daniami, które w mojej pamięci zapisały się w szufladce pt. „kulinarne spełnienie”, to dania przygotowywane na świeżo przez szefa kuchni hotelu Sheraton Krystiana Szopkę i pana Thanawat Na Nagara. To tu po raz drugi spróbowałam danie Pad Thai. I muszę przyznać, że choć faktycznie nie jest ono specjalnie pikantne (vide Pracownia i komentarze), to też zupełnie nie jest jałowe. Drugim w kolejności daniem przygotowanym na naszych oczach była dorada marynowana w krachai, soku z limonki, podawana z ryżem jaśminowym i pok choi. Niestety choć „oczy chciały” nie miałam już miejsca w żołądku na wypróbowanie tego specjału. Tym bardziej, że planowałam skosztować jeszcze satay z krewetek i ananasa oraz kilka mini deserów. Krewetkowy satay (rodzaj szaszłyka), w towarzystwie swoich wołowych i drobiowych odpowiedników (uprzednio namoczonych w tajskich marynatach) spoczął na kopczyku z makaronu usmażonego z mango i zieloną papają. Krewetki wprost rozpływały się w ustach. Ich smak wzbogacony delikatną słodyczą ananasa oceniam jak najbardziej na plus. Tak samo jak ciekawy makaron, podkręcony lekką owocową słodyczą. A na koniec desery w wersji mini (szczególnie spragnieni mieli oczywiście możliwość zwielokrotnienia swych mini doznań). W momencie spożywania deseru z pewnością popełniałam piąty z siedmiu grzechów głównych i może dlatego proponowane słodkości mnie nie zachwyciły. Najbardziej smakował mi chyba kokosowy pudding z sosem czekoladowym, coś przypominającego kokosową piankę i świeże owoce. Spotkanie z tajską kuchnią nie ograniczało się tu jednak wyłącznie do kosztowania przygotowanych dań – w trakcie pokazu kulinarnego można było zapoznać się organoleptycznie z tajskimi owocami, przyprawami i ziołami (tajska bazylia pachnie niebiańsko – z tego co dowiedziałam się na miejscu, jej substytut można uzyskać przez zalanie listków bazyli i gwiazdek anyżu oliwą). Można było również porozmawiać z kucharzami ( w tym specjalistą od kuchni tajskiej) i zweryfikować wiele informacji. Cała obsługa stawał na rzęsach, żeby dogodzić klientom (specjalnie obserwowałam również obsługę przy innych stolikach), a czas mijał naprawdę w zawrotnym tempie.

Podsumowując wyciągnę sobie z życiorysu bardziej osobiste wydarzenie. Otóż, raz w życiu przyszło mi spędzić Święta Bożego Narodzenia „na obczyźnie” i jeść świąteczną kolację w hotelu Sheraton. To wtedy wyrobiłam sobie nie najlepsze zdanie o tym przybytku i zapałałam doń mniej lub bardziej uzasadnianą niechęcią (nie wiem czy była to faktycznie kwestia nieudanej kolacji, czy raczej tego, że w kwestii świąt jestem typem wojującego tradycjonalisty). Po raz kolejny muszę jednak stwierdzić, że poznański Sheraton potrafi skutecznie zamazywać dawne wspomnienia. I choć ocenę jedzenia mogłabym zobrazować zgrabną sinusoidą, to niezmiennie urzeka mnie bezpretensjonalność (tak, tak to właśnie to słowo!) tego hotelu i chęć wyjścia naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców Poznania. Fajnie było!


ON:
Gdy przybyliśmy na miejsce punktualnie okazało się, że póki co jesteśmy jedynymi gośćmi inauguracji Tajskich Smaków. Trochę nas to onieśmieliło, niemniej poczęstowaliśmy się drinkiem powitalnym i zasiedliśmy do starannie przyozdobionego stolika w oczekiwaniu na początek imprezy. To co rzucało się w oczy podczas oczekiwania, aż restauracja się zapełni, to bogactwo bufetu, który nas otaczał. Czego tam nie było i jakich kolorów nie miały te potrawy. Nasz stolik usytuowany był mniej więcej po środku sali, w związku z czym najbliżej mieliśmy do deserów, które znajdowały się w sąsiedztwie drobnych przystawek na zimno. Wszystko ładnie i równo ułożone i wszystkiego po kilkadziesiąt sztuk. Patrzyłem na tę paletę smaków i nie spodziewałem się, że to dopiero początek. Pod jedną ze ścian znajdował się bowiem bufet z półmiskami, w których znajdowały się bardziej złożone potrawy na zimno. Na blacie otwartej kuchni ustawione zostały z kolei podgrzewacze ze stali nierdzewnej z daniami na ciepło i zupą. Dalej umieszczono szklaną ladę, za którą spoczywały zamarynowane mięsiwa i ryby (przygotowywane na świeżo na życzenie gości). Wszystko opisano szczegółowo w języku polskim i angielskim, a gdzieniegdzie można było wypatrzeć kolorowe, polskojęzyczne broszurki z przepisami, które wydał Departament Promocji Eksportu, Ministerstwa Handlu, Królestwa Tajlandii. Była też wystawka z napojami, choć te do stolików serwowała uprzejma, dyskretna i profesjonalna obsługa kelnerska.

Atrakcją wieczoru był pokaz kulinarny, który prowadził szef kuchni Pan Krystian Szopka w towarzystwie mistrza kuchni tajskiej - Pana Thanawat Na Nagara. Na naszych oczach przyrządzono (według oryginalnych przepisów i przy wykorzystaniu sprowadzonych z Tajlandii przypraw) Pad Thai, marynowaną doradę oraz satay z krewetek, marynowanego kurczaka i wołowiny. I choć pokaz to specyfika wyłącznie inauguracji, to pierwsze danie na stałe trafiło do karty restauracji Fusion (można je zamawiać codziennie), a kolejne dwa zostaną przyrządzone gościom, którzy o to poproszą w każdy czwartek maja. Warto przy tym wspomnieć, że zarys menu, który przygotowaliśmy dla Was na dole posta, choć poraża bogactwem i oddaję charakter wieczoru, nie jest kompletny. Były bowiem pojedyncze dania, które mogły umknąć naszej uwadze lub których nazw nie jesteśmy pewni. Trochę więcej było jednak takich, które zapisaliśmy, obfotografowaliśmy, ale ich nie spróbowaliśmy. Stało się tak mimo tego, że przed imprezą postawiłem sobie za cel spróbować wszystkiego po trochu, a następnie powrócić do potraw najsmaczniejszych. Wystawność Sheratona zweryfikowała jednak plany i już na półmetku wiedziałem, że nie spróbuję wszystkiego, a już na pewno nie powrócę do najlepszych smakołyków. Na wyrywki smakowałem zatem co ciekawiej wyglądające specjały. Ograniczyć się muszę także w pisaniu. Zazwyczaj w recenzji wymieniam pozycję z menu, które zamawiam, a także krótko je charakteryzuję. Tym razem, gdybym miał to zrobić, to mógłbym tak pisać do czerwca, a wtedy już nie byłoby Tajskich Smaków. Nie o to jednak chodzi, w związku z czym wspomnę tylko o tym, co mi najbardziej smakowało i na czym moim zdaniem warto skupić uwagę:

PRZYSTAWKI:
- Ośmiorniczki marynowane w sosie ostrygowym i trawie cytrynowej.
- Wiosenne roladki z ciasta ryżowego z kaczką oraz mango.
- Małże z chili i kolendrą podawane z sałatką z mango i papai.

PIERWSZE DANIE:
- Zupa z dyni i kokosa z krewetkami marynowanymi w galangalu.

DANIA GŁÓWNE:
- Pad Thai (makaron ryżowy z suszonymi krewetkami i wieprzowiną, kiełkami fasoli, orzeszkami ziemnymi, liśćmi limonki, przygotowany na ostro z dodatkiem pasty curry i pasty miso).
- Satay z krewetek, marynowanego kurczaka, wołowiny z tajskim makaronem jajecznym, chiang mai, owocami mango i zielonej papai, ostrej papryczki chilli i kolendry.

DESERY:
- Pudding kokosowy.
- Pianka kokosowa.

W całej imprezie wychwyciłem tylko dwa minusy - ciepły bufet oraz ofertę napojów alkoholowych. Jeśli zerkniecie bowiem na zalecane przeze mnie powyżej menu, to dostrzeżecie, iż na dania głównej wybrałem tylko potrawy, które przygotowane były na świeżo. Tak mi bowiem smakowały, że ciepły bufet pod nierdzewną stalą (za wyłączeniem pysznej zupy) był dla nich wyłącznie tłem, którym nie warto zawracać sobie głowę. Druga sprawa, to kwestia wina stołowego, które moim zdaniem przy wejściówce kosztującej 135 zł powinno być dostępne bez dodatkowej dopłaty. Tylko te dwa minusy, a poza tym same plusy. Być może, ktoś z Was pomyśli, że łatwo mi zachwalać wieczór, skoro byłem w gościach i nie musiałem za to wszystko płacić. Odpowiem wówczas, że choć w restauracjach zdarzało mi się wydawać więcej, to zdaję sobie sprawę, iż 270 złotych na parę, to całkiem spora kwota. Wspominane jednak przeze mnie kilkakrotnie bogactwo smaków uzasadnia i tłumaczy taki wydatek.

PS Cieszy mnie kolejny etap otwarcia tegoż hotelu na Poznań. Nie jest to bowiem oferta skierowana do gości hotelowych, tylko do mieszkańców naszego miasta. Mam jednocześnie nadzieję, że niektórzy z Was będą mogli przekonać się osobiście, że Sheraton nie jest zamkniętym bastionem z małą tabliczką V.I.P., tylko nad wyraz gościnnym i otwartym miejscem :)


ZARYS MENU:
Sałatka z tofu i sezamową oliwą.
Sałatka z krewetkami z kokosem i grejpfrutem.
Sałatka z wołowiną, trawą cytrynową, chili i galangalem.
Warzywa z sosem Nam Prik.
Wiosenne roladki z ciasta ryżowego z kaczką oraz mango.
Ośmiorniczki marynowane w sosie ostrygowym i trawie cytrynowej.
Krewetki w orientalnej marynacie z warzywami i kiełkami fasoli.
Małże z chili i kolendrą podawane z sałatką z mango i papai.
Sezamowy kurczak na makaronie pszenicznym.
Kaczka z pikantnym ananasem i bazylią.
Zupa z dyni i kokosa z krewetkami marynowanymi w galangalu.
Zielone warzywa w sosie krewetkowym i sojowym.
Ryż jaśminowy z cynamonem gotowany na mleku kokosowym.
Okoń nilowy z sosem z żółtego curry z wędzoną śliwką.
Wieprzowina z pastą krewetkową z dodatkiem kolendry.
Pad Thai – makaron ryżowy z suszonymi krewetkami i wieprzowiną, kiełkami fasoli, orzeszkami ziemnymi, liśćmi limonki, przygotowany na ostro z dodatkiem pasty curry i pasty miso.
Satay z krewetek, marynowanego kurczaka, wołowiny z tajskim makaronem jajecznym, chiang mai, owocami mango i zielonej papai, ostrej papryczki chilli i kolendry.
Dorada marynowana w krachai i soku z limetki podawana na liściu bananowca z ryżem jaśminowym.
Chipsy krewetkowe z trzema sosami.
Sałatka owocowa (mango, lechee, rambutan) z pistacjami.
Pianka z mango z dodatkiem granatu z kwiatem orchidei.
Tapioka z zieloną herbatą i bazylią tajską.
Kanom Chun – żelki kokosowo-bazyliowe z mlekiem kokosowym.
Pudding kokosowy.
Ryż jaśminowy z mango i mleczkiem kokosowym.
Tarta z kremem kokosowym, mango i papają.
Banan w mleku kokosowym.
Świeże owoce (mango, kiwi, arbuz, melon, dragon fruit, ananas).
Napoje bezalkoholowe.

KOSZTORYS: 135 zł od osoby.

ADRES: Poznań, ul. Bukowska 3/9 (Hotel Sheraton)
INTERNET: www.sheraton.pl/poznan

Bookmark and Share

wtorek, 29 grudnia 2009

KURO BY PANAMO / ocena 4.19 (przeniesiona)

Przygotowując poprzednią ankietę, naszą uwagę zwrócił sushi bar Kuro by Panamo. Powstał niedawno, a wnętrze na zdjęciach wydawało się nam atrakcyjne. Na tych samych zdjęciach zauważyliśmy również sushi mastera, którego cenimy i pamiętamy z Sakany. Te wszystkie czynniki sprawiły, że zrobiliśmy sobie daleką jak na mieszkańców Grunwaldu wycieczkę na osiedle Polanka…


ONA:
Do Kuro by Panamo wybraliśmy się ze względu na szczególną okazję. Powód do świętowania należał raczej do tych „grubych”, a nasi towarzysze domagali się japońskiej uczty. Mniej więcej w ten sposób, w czteroosobowym gronie dotarliśmy do Kuro, trochę przy tym ryzykując – nigdy wcześniej tam nie byliśmy, a jedyną wiedzę o tym lokalu dostarczył nam Facebook.

Nigdy wcześniej nie byłam też na osiedlu Polanka i szczerze powiem, że trochę mnie ono przytłoczyło wszechobecnym betonem. To przytłoczenie przełożyło się też na ocenę wnętrza Kuro. Bo choć początkowo to miejsce zachęciło mnie właśnie wystrojem, to po wejściu do środka trochę ochłonęłam. Oczywiście bez przesady. Wszystko było całkiem zgrabnie zaprojektowane. Proste i oszczędne wnętrze zostało przełamane trzema wyrazistymi elementami: czerwonym siedziskiem biegnącym wzdłuż okien, ciemną tapetą z motywem roślinnym i barem, którego linia nawiązywała do kształtu fali. Niemniej duże okna bezlitośnie przypominały o tym co za nimi. Po krótkim zapoznaniu się z wnętrzem i menu, przyszedł czas na zamówienie. Dowiedzieliśmy się wówczas, że lokal nie ma jeszcze koncesji na sprzedaż alkoholu. Tak się szczęśliwie złożyło, że byliśmy akurat w posiadaniu butelki musującego wina cava Perelada. W związku z tym, zapytaliśmy obsługę, czy jest możliwość wypicia własnego alkoholu. Obsługująca nas Pani nie widziała w tym najmniejszego problemu, co więcej, wino schłodziła, otworzyła i przyniosła kieliszki. Wiem, że była to raczej niecodzienna sytuacja, niemniej muszę przyznać, że w tym wypadku obsługa spisała się na medal.

Z menu wybrałam między innymi bulion chili z pierożkami wegetariańskimi i sałatkę z kiszonej kapusty pekińskiej z chili (kimchi). Zdaje się, że oba dania zostały potraktowane sambal oelek (słonawa pasta z czerwonych papryczek chili) dzięki czemu były dość pikantne. Zupa i pierożki były ciepłe i rozgrzewające i bardzo mi smakowały. Kimchi natomiast, smakowała jak pikantna wersja naszej kiszonej kapusty (raczej z tych lekko kiszonych). Smak zaskakiwał jednak w zestawieniu z widokiem kawałków kapusty pekińskiej (ogólnie widok nie do końca apetyczny, ale w smaku nieźle). Dalej zamówiliśmy duży zestaw o nazwie KURO RO KU, składający się z 55 kawałków nigiri, maki i sashimi z użyciem kilku gatunków ryb (tilapia, łosoś, tuńczyk, ryba maślana + krewetka i paluszek krabowy) w różnych konfiguracjach + maki wegetariańskie i krewetka w tempurze. Wszystko było do zjedzenia, choć bez większych zachwytów. Kawałki sushi różniły się między sobą wielkością, a wykonanie nie było do końca precyzyjne. Natomiast dodatek do sashimi stanowiła tylko tykwa. W trakcie jedzenia zestawu Pani kelnerka przyniosła nam maki w tempurze jako bonus od sushi mastera, który dodał, iż to z okazji naszego świętowania. Było to bardzo miłe, niestety w moim przypadku nie do końca trafione. Wszystkim bardzo smakowało, ja jednak do tego wynalazku miałam stosunek letni. Całe kawałki sushi maki, zanurzone w tempurze, usmażone w głębokim tłuszczu i podane z pikantnym, ciężkim sosem przywołały skojarzenia z frytkami z majonezem i ketchupem. I szczerze mówiąc jak dla mnie prezentowały podobne walory smakowe. Niemniej jest to moje osobiste uprzedzenie. Na koniec zamówiłam jeszcze maki z grilowanym węgorzem, słodkim sosem i sezamem. I tu byłam już w domu! Było bardzo, bardzo smaczne. Wytrawny, ciepły węgorz w zestawieniu z tą lepiącą i gęstą słodyczą, niezmiennie przyprawia mnie o przyspieszone bicie serca. Tak jak wspomniałam wcześniej, jedzeniu towarzyszyła butelka przyjemnej, hiszpańskiej cavy oraz zielona herbata o aromacie wiśni.

W przypadku Kuro, tak jak w przypadku innych nowo otwartych lokali poczekałabym jeszcze z ostateczną oceną, dając właścicielom trochę czasu na poprawę wszelkich niedociągnięć. Jak wiadomo nie wszystko można od początku przewidzieć. Muszę także podkreślić, że całe wyjście upłynęło w przesympatycznej atmosferze. Obsługa tego lokalu to z pewnością bardzo solidny fundament do dalszego budowania ciekawego miejsca. A to co wskazałam na minus, to raczej łatwe do poprawienia potknięcia.

Jedzenie: 4
Obsługa: 5
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Wnętrze restauracji prezentowało się świetnie na panoramicznych zdjęciach w Internecie. Na żywo nie zrobiło jednak na mnie takiego wrażenia. Nie, żeby było z nim coś szczególnie nie tak, niemniej podziałała na mnie trudna do zdefiniowania aura nowoczesnego blokowiska, a wnętrze wydało się chłodne względem wcześniejszych wyobrażeń. Trochę chłodnawo było też dosłownie, niemniej obsługa zadziałała w tej kwestii na widok klientów, bowiem po kilkunastu minutach odczułem, że słusznie włączono ogrzewanie.

Zamówiłem Tom Kha Gai – słodko-pikantną zupę tajską na bazie mleczka kokosowego z kawałkami kurczaka, kasztanami i grzybami wodnymi. Jak dla mnie, to zupa była trochę za mało wyrazista – ani to pikantna, ani to słodka. Spróbowałem jednak zup współtowarzyszy i szczerze polecam pikantny bulion Kuro. Nie udaliśmy się tam jednak dla zup, a dla samego sushi. Jako, że była nas czwórka, a chcieliśmy spróbować możliwie dużo – zdecydowaliśmy się na największy z oferowanych tam zestawów – Kuro Ro Ku, który składał się z 55 części składowych. Podane sushi nie rozczarowało mnie (to najważniejsze), ale też i szczególnie mnie nie zachwyciło. Wszystko było smaczne, niemniej poziom nie wybija się względem innych sushi barów w mieście. Zauważyłem jednak, że zapiekane specjały smakowały bardziej niż surowe. Być może to kwestia tego, że przy surowym sushi łatwiej ocenić jego poziom. Być może jednak ma to związek z tym, że pod koniec naszej wizyty (gdy domawialiśmy zapiekane) za barem pojawił się sushi master znany nam niegdyś z Sakany, a jak już wspominałem - szkoła Sakany jest moją ulubioną szkołą poznańskiego sushi. Skoro już porównujemy z innymi, to wspomnę o cenach - Kuro rzeczywiście jest trochę tańsze, niemniej nie odstaje, aż tak zbytnio od poznańskiej normy, mimo iż właściciele lokalu z pewnością nie płacą czynszu, takiego jak w centrum. Jest jednak w Kuro by Panamo coś co biję inne sushi bary na głowę – obsługa klienta! Są jeszcze pewne niedociągnięcia w postaci braku wyszukanych składników (np. małże arktyczne) i nie wykupionej póki co licencji na alkohol, niemniej obsługa Kuro robi wszystko, aby gość czuł się komfortowo. Ja tak się właśnie czułem gdy schłodzono i rozlano do kieliszków przyniesioną przez nas butelkę wytrawnej Cavy - Castillo Perelada. Niespodziewanie otrzymaliśmy też maki z krewetką w temperze, jako specjalny prezent od sushi mastera, a na koniec był jeszcze mały rabat dla stałych klientów!

Chciałbym mieć taki sushi bar w swojej okolicy i szczerze zazdroszczę mieszkańcom Polanki, że mają Kuro by Panamo. W moim przypadku nie widzę jednak sensu, aby jeździć tam przez całe miasto. Po prostu nie widzę nowej jakości - takiej której nie miałbym bliżej. Szczególnie polecam zatem mieszkańcom Rataj!

Jedzenie: 4
Obsługa: 5-
Wystrój: 4-
Jakość do ceny: 4


ONI:


KOSZTORYS DLA 4 OSÓB:
Sałatka Kimchi - 15 zł.
Zupa Kuro - 12 zł.
Zupa Tom Kha Gai - 12 zł.
Zupa Sake Miso x 2 - 20 zł.
Zestaw Kuro Rok Ku 55 szt. (9 szt. sashimi z 3 gatunków ryb, 6 szt. maki z zapiekaną tilapią, 6 szt. maki z łososiem, 6 szt. maki z krewetką w tempurze, 6 szt. maki wegetariańskie, 6 szt. husomaki z tuńczykiem, 5 szt. maki california z paluszkiem krabowym, 2 szt. nigiri z łososiem, 2 szt. nigiri z tuńczykiem, 2 szt. nigiri z białą rybą, 2 szt. nigiri z krewetką, 2 szt. nigiri z omletem) - 160 zł.
6 szt. maki z grillowanym węgorzem - 20 zł.
Dzbanek herbaty x 2 (wiśniowa i jaśminowa) - 14 zł.
Suma: 253 zł.

KOSZTORYS DLA 2 OSÓB:
Zupa Kuro - 12 zł.
Zupa Tom Kha Gai - 12 zł.
1/2 zestawu Kuro Rok Ku 55 szt. - 80 zł.
6 szt. maki z grillowanym węgorzem - 20 zł.
Dzbanek herbaty wiśniowej - 7 zł.
Suma: 131 zł.

PS Dla jednego z nieobecnych zamówiliśmy (na wynos) zestaw Kuro Ni w cenie 55 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.19

ADRES: Poznań, ul. Katowicka 81D/110
INTERNET: www.kuro.pl

Bookmark and Share

środa, 25 listopada 2009

FAST WOK thai lunch bar / ocena 4.00

W Pasażu Apollo swoje podwoje otworzył niedawno pierwszy w Poznaniu lokal z kuchnią tajską. Długo oczekiwaliśmy na tajskie specjały w naszym mieście, dlatego ciekawi wrażeń, postanowiliśmy odwiedzić Fast Wok.



ONA:
Gdybym miała na koncie grube miliony, otworzyłabym w Poznaniu kilka nowych restauracji. Nie żeby było ich w naszym mieście za mało, po prostu konsekwentnie otwierałabym takie, których obecnie mi brakuje. Jednym z moich typów byłby lokal z kuchnia tajską. Owszem, kilka suszarni posiada w menu skromny wybór tajskich dań, tu i ówdzie można też spróbować azjatyckiej "smażonki" z woka. Marzyłoby mi się jednak miejsce z tajskim wystrojem, klimatem, kucharzem, muzyką i kelnerkami o orientalnej urodzie, przyprawiającej mężczyzn o przyspieszone bicie serca. Pocieszam się jednak, że na zachodzie Europy restauracje tajskie są niezwykle popularne, więc prawdopodobnie pojawienie się takich w Poznaniu jest tylko kwestią czasu (a ja nie muszę kombinować skąd wziąć te miliony, uff ;)).

Nie pamiętam już, jak trafiłam na informacje o Fast Wok'u. W pierwszym momencie, kiedy przeczytałam, że to miejsce z kuchnią tajską bardzo się ucieszyłam, nazwa knajpki sprowadziła mnie jednak na ziemię. Tak czy inaczej chciałam ją wypróbować. Fast Wok mieści się w Pasażu Apollo. Zdaje się, że wcześniej była tam jakaś kawiarnia i trudno oprzeć się wrażeniu, że obecny wystrój to wypadkowa pozostałości po wcześniejszym lokalu i eksperymentów nowego właściciela - kolorystyka utrzymana w tonacji beżów i pastelowych fioletów, proste drewniane stoły, kilka zdjęć na ścianach i bardziej zaciszny, kanapowy klimat na piętrze. Prosto, czysto i schludnie, choć mało orientalnie. Z sali na dole, obserwować można pracujących kucharzy – dobry widok na otwartą za barem kuchnię. Początkowo byliśmy jedynymi klientami. Sytuacja ta jednak szybko uległa zmianie. I tutaj zaczął się mały problem. Otwarta kuchnia i słaba wentylacja sprawiła, że lokal bardzo szybko przesiąknął ciężkim zapachem smażonych potraw. Nie tylko lokal, ale także moje włosy i ubranie. Z menu wybrałam zupę curry i danie Chop Suey. Zupa oznaczona była jako średnio pikantna, czyli tak jak lubię. Lekko piekący płyn o smaku curry z krewetkami i dość bogatym zestawem warzyw (między innymi marchew, fasolka, cukinia) był sycący i rozgrzewający. Danie główne zamówiłam z makaronem Chow Mein, na skutek pomyłki kelnera zamiast makaronu dostałam ryż. Pan z obsługi wyraził jednak gotowość do naprawienia błędu, nie było jednak takiej potrzeby. Początkowo to łagodne danie wydawało mi się trochę bez wyrazu. Jednak było to krótkotrwałe wrażenie po zjedzeniu pikantnej i bardzo wyrazistej zupy. Z czasem warzywa (kukurydza w kolbach, papryka, zielona fasolka, pędy bambusa) w łagodnym sosie sojowo-sezamowym zaprezentowały pełne bogactwo smaku – wytrawny przechodził nagle w łagodną słodycz i na odwrót, a uprażone ziarenka sezamu delikatnie chrupały między zębami.

Z podsumowaniem mam problem, bo knajpka jest fajna, jedzenie bardzo smaczne, a obsługa sympatyczna, choć może pomylić zamówienie. Wystrój nie powala, ale też nie drażni. Zaraz też ściągnę na swoją głowę kolejne gromy, ale w menu strasznie brakowało mi piwa, które byłoby doskonałym dopełnieniem mojego posiłku. Najgorszy był ten nieznośny zapach. Jeżeli jednak jest to dla Was sprawa marginalna, to na jedzenie naprawdę warto się skusić.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4-
Wystrój: 3-
Jakość do ceny: 4+



ON:
Restauracja Fast Wok z zewnątrz prezentuje się niezbyt okazale. Wewnątrz jest już lepiej, chociaż trochę nie na temat. Parter jeszcze, jeszcze, ale piętro już zupełnie odbiega stylistyką od wszystkiego co azjatyckie. Wygląda to tak, jakby właściciele restauracji przejęli lokal po mieszczącej się tutaj kawiarni i nie zmienili w nim nic poza kuchnią. Zdecydowaliśmy się na miejsce na piętrze. Całkiem słusznie spodziewaliśmy się, że okupimy swój wybór lekką niewygodą jedzenia w kawiarnianych fotelach przy kawiarnianym stoliku. Kameralność piętra jednak przeważyła.

Po przejrzeniu menu, w którym oprócz kuchni tajskiej zauważyłem dania japońskie oraz indonezyjskie, zamówiłem zupę kokosową z kurczakiem, a także - Yaki Soba (wołowinę z makaronem ryżowym i krewetkami w delikatnym sosie sojowym). Zarówno zupa, jak i danie główne zostały podane w głębokich, nowoczesnych i białych naczyniach. Na zupę nie czekaliśmy ani 3 minut, ale na danie główne oczekiwanie wydłużyło się już do dobrych 20 minut. Jest to o tyle dziwne, że nazwa lokalu nawiązuje do szybkości podawanego tam posiłku. Warto jednak czekać. Spora porcja zupy kokosowej w której pływały warzywa, kawałki kurczaka i liście limonki kafir, była jak najbardziej smaczna, choć jak dla mnie zbyt delikatna. Następnym razem zdecyduję się jednak na pikantniejszą zupę curry, którą spróbowałem od mojej towarzyszki. Do zupy dobiorę także krewetki, zamiast kurczaka, bowiem z każdą zupą jest tak, że za dopłatą 3 złotych można dokonać takiej roszady. Danie główne było z kolei majstersztykiem. Nie spodziewałem się, że w Poznaniu można dostać takie danie za zaledwie kilkanaście złotych. Mimo, że w otwartej kuchni nie zauważyłem nikogo o azjatyckich rysach, to moja pieczołowicie wysmażona potrawa zawierała wszystko co dobre - przepyszny makaron ryżowy (a przecież nie należę do miłośników makaronów, nad które przekładam ryż, ziemniaki, a nawet frytki), słusznie przyprawione kawałki wołowiny, kilka całkiem sporych krewetek i świeże warzywa. Naprawdę niebo w gębie! Tylko nic o obsłudze napisać nie mogę, gdyż nie wyróżniała się ani w jedną, ani w drugą stronę. Gdybym miał im jednak coś doradzić, to wolałbym, aby to oni bardziej służyli radą wobec klientów, którzy dotarli tam po raz pierwszy i są zdezorientowani względem azjatyckiego menu. Muszę również wspomnieć o największej wadzie lokalu, bowiem gdy w porze lunchu pojawiło się więcej gości, to cały lokal wypełnił się chmurami dymu z kuchni. Nawet przy otwartym przez klientów oknie, widziałem jak przez mgłę, szczypały mnie oczy, a całe ubranie aż do wieczora przypominało mi oraz mojemu otoczeniu o wizycie w Fast Wok. Trochę też szkoda, że restauracja nie ma koncesji na sprzedaż alkoholu. Nieśmiało jednak liczę, że z nowym rokiem się to zmieni.

Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że poza barami sushi, jest to najlepszy kulinarny kawałek Azji w Poznaniu. Jestem przy tym przekonany, że jedzenie tam serwowane przysporzy restauracji Fast Wok sporej klienteli. Mam jednak wielką nadzieję, że uzyskane w ten sposób dochody pozwolą właścicielom polepszyć warunki lokalowe.

Jedzenie: 5
Obsługa: 3+
Wystrój: 3
Jakość do ceny: 5+



KOSZTORYS:
Zupa curry z krewetkami - 10 zł.
Zupa kokosowa z kurczakiem - 7 zł.
Warzywa w delikatnym sosie sojowo-sezamowym z ryżem - 14 zł.
Wołowina z makaronem ryżowym i krewetkami w delikatnym sosie sojowym - 18 zł.
Woda gazowana Kropla Beskidu 0,3 – 4 zł.
Sprite 0,3 - 4 zł.
Suma: 57 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.00

ADRES: Poznań, ul. Ratajczaka 18 (Pasaż Apollo)
INTERNET: www.fastwok.pl

Bookmark and Share

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...