piątek, 15 kwietnia 2011

DARK RESTAURANT / ocena 4.04

W ostatniej ankiecie zapytaliśmy, której restauracji brakuje Wam na blogu najbardziej? W głosowaniu wzięło udział 357 Czytelników, a miejsca na podium zajęły: Dark Restaurant (24%), Zielona Weranda (14%) oraz Figaro (9%). Dalej znalazły się kolejno: Sorella, Piano Bar, U mnie czy u ciebie (po 8%), Pierogarnia Stary Młyn (7%), Czerwone Sombrero, Buddha Bar (po 6%), Papavero, Matii (po 3%) oraz Estella (2%). Dziś zapraszamy do lektury naszych spostrzeżeń odnośnie zwycięskiej restauracji, a jednocześnie zapewniamy, że z czasem mamy zamiar odwiedzić wszystkie, które znalazły się na powyższej liście.


ONA:
Zakładam, że wizja spożywania posiłku w całkowitych ciemnościach nie pozostawia nikogo obojętnym. I choć brzmi to jak wyświechtany frazes jestem sobie w stanie wyobrazić dwie postawy, które rodzą się w odniesieniu do tej kwestii. Jest na pewno spora grupa ludzi, którzy nie widzą sensu takiego przedsięwzięcia, bo czyż zmysł wzroku nie stymuluje ślinianek równie mocno co zmysł powonienia? Po co odbierać sobie możliwość podziwiania tego co spoczęło na talerzu. Po drugiej stronie barykady stoją zapewne wszyscy ci, którzy wizję kolacji w DR postrzegają jako świetną zabawę, atrakcję i tzw. coś innego. Dark Restaurant to podobno jedyny w Polsce lokal, gdzie możemy się przekonać, która postawa jest nam bliższa.

Właściwie od początku byłam trochę na nie, ale do wizyty w DR skłoniły nas wyniki ankiety. I choć o wnętrzu niewiele można powiedzieć, to jeszcze zanim znaleźliśmy się w egipskich ciemnościach, dobrą chwilę przyszło nam spędzić w części restauracyjnej lokalu Pod Złotą Jabłonią (obie restauracje są ze sobą połączone). Wnętrze przywodziło mi na myśl klimat filmu Delicatessen i lekki stres wywołany faktem, że za chwilę „stracę wzrok” sprawił, że trudno mi teraz przywołać w pamięci konkretne szczegóły owego miejsca. Klimat swoistej niesamowitości pogłębił jeszcze młody Pan kelner, który aksamitnym i niezwykle spokojnym głosem (wyobrażałam sobie, że to właśnie ma uśpić moją czujność) poinformował nas o przebiegu kolacji oraz dopytał o składniki, których nie lubimy lub na które nie mamy ochoty (ja wykluczyłam mięso, rybę w panierce, ananasa i kawę). Po wszystkim Pan kelner przywdział noktowizor i prosząc o położenie dłoni na ramieniu zaprowadził nas do stolika. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie znalazłam się w takich ciemnościach i przyznam szczerze, że początkowo nie było to specjalnie przyjemne (nie chodzi o to, że boję się ciemności, a raczej stres, że nie widziałam kompletnie nic, do tego stopnia, że nie byłam wstanie dostrzec żadnych konturów, ani nawet wyabstrahować odcieni tej wszechogarniającej czerni). Zauważyłam też, że oboje mamy potrzebę ożywionej rozmowy, żeby jakoś wypełnić ten mrok. Początkowo rozmowy krążyły wprawdzie wokół wspomnianego wcześniej filmu, górników w Chile, klaustrofobii oraz możliwości obrony przed mordercą kiedy dookoła nic nie widać, ale ostatecznie sama rozmowa przyniosła pozytywne skutki i po stresie zostało już tylko wspomnienie. W końcu na sali zjawiło się podświetlone zielonym światłem noktowizora oko, a wraz z nim Pan kelner oraz nasze przystawki. I tu zaczęła się zabawa. Początkowo wzięłam w ręce sztućce, ale po chwili porzuciłam ten ambitny plan i zaczęłam pomagać sobie rękoma (podobno to najlepszy sposób). Wydawało mi się, że moja przystawka składała się z sałaty, marchewki, jakiegoś bezsmakowego warzywa (podejrzewałam cukinię) pomarańczy i sezamu. Jak się okazało zjadałam mieszankę sałat (lodowa i radicchio), świeżej marchewki i cukinii, pomarańczy, siemienia lnianego z pietruszkowym pesto na bazie oleju lnianego. Cóż, może nie byłam blisko, ale też kilka składników udało mi się odgadnąć. Przyznam z lekkim zakłopotaniem, że sałatka wydawała mi się dość zwyczajna, jednak już po poznaniu jej składników najchętniej zjadłabym ją jeszcze raz, bardziej świadomie. Dalej przyszła kolej na danie główne. Tutaj wytypowałam roladki z soli nadziewanej gruszką na panierowanych placuszkach z kukurydzy (z jakimś mało wyrazistym składnikiem, którego nie potrafiłam zidentyfikować) oraz smażonymi warzywami (zielona fasolka, kukurydza, czerwona fasola). Delikatna ryba bardzo mi smakowała, smażone placuszki były dość ciekawe, tylko wydawało mi się, że mają zbyt grubą panierkę, natomiast smażone warzywa pozostawiły w tym zestawieniu wiele do życzenia. Miałam wrażenie, że to jakaś nieciekawa mrożonka. Jak się później okazało spożywałam roladki z soli cytrynowej z gruszką, oraz placuszki z kukurydzy, ryżu, sera i ziół oraz smażone warzywa (oprócz tych zidentyfikowanych przeze mnie była jeszcze marchewka) w pomidorach i ziołach. Wyjaśniono mi również, że to co nazwałam panierką, to skorupka z ryżu, która wytworzyła się podczas smażenia placuszków. I znów czuję pewien niedosyt i bardzo chciałabym to wszystko zobaczyć i wypróbować raz jeszcze. Na koniec pojawił się deser, który wydawał mi się być mało wyrośniętym sernikiem na kruchym cieście z lodami waniliowymi. Jak się okazało była to tarta (choć bez boków z kruchego ciasta) z jogurtem zmieszanym ze skórką pomarańczową podana z lodami waniliowymi. Przyznam, że prawdopodobnie sama nie zdecydowałabym się na żadne z tych dań i z jednej strony cieszę się, że miałam okazję ich spróbować, ale też czuje pewien niedosyt, że nie mogłam ich zobaczyć i w pełni docenić. Muszę też przyznać, że ciemności bardzo utrudniają wychwytywanie zarówno smakowych niuansów, jak i mniej wyrazistych składników. Sprawiają jednak, że bardziej niż zwykle skupiamy się na fakturze i strukturze poszczególnych elementów. W ciemnościach smak wypada jakby trochę bardziej blado, mamy jednak za to pakiet innych atrakcji.

Przyznam szczerze, że wizyta w Dark Restaurant przekonała mnie trochę do samej idei lokalu. Dużo zabawy przy tym wszystkim było i nawet jakimś cudem udało mi się uniknąć plam, na białej, luźnej koszuli w którą byłam ubrana. Być może jeszcze kiedyś tam zawitam, ale póki co wolałabym wypróbować jak objawia się talent szefa kuchni w pełnym świetle (a podobno można to sprawdzić w restauracji Vine Bridge). Z pewnością jest to człowiek, który stara się kreatywnie wykorzystywać swoje możliwości, z przyjemnością wybiorę się zatem na Śródkę.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4+
Wystrój: -
Jakość do ceny: 4-


ON:
Kto wzdłuż Garbar chce odnaleźć Dark Restaurant, a nie zna dokładnego adresu, może mieć z tym nie lada problem. Restauracja nie ma bowiem ani własnej witryny, ani też własnego szyldu. Z zewnątrz oznakowana jest wyłącznie restauracja Pod Złotą Jabłonią, a to że w jej wydzielonej części znajduje się Dark Restaurant dowiadujemy się z niewielkiej kartki przyklejonej od wewnątrz na szklane drzwi. Dalej idziemy wąskim korytarzem, otwieramy ciężkie, metalowe drzwi i schodzimy po schodach do piwnicy. Tam napotykamy właściciela, który zerknął na zegarek i oznajmił, że serdecznie zaprasza, niemniej zdążyliśmy rzutem na taśmę, gdyż w niedzielę rezerwacje przyjmowane są do godz. 18:00 (w tygodniu do 22:00). Zostawiamy odzienie w szatni i mijając bar przechodzimy korytarzem do pomieszczenia z kanapą i wielkim stołem, gdzie oczekujemy na kelnera, który będzie nas obsługiwał.

Trochę to dziwne, że tak chwytliwy pomysł na restauracyjny biznes nie doczekał się porządnej marketingowej oprawy - zarówno witryny, jak i wnętrz. Ja bym to w dużym uproszczeniu widział tak - czarna, dobrze oznakowana, nowoczesna witryna z przyciemnionymi szybami lub też grubymi czarnymi zasłonami. Wchodzimy do środka, a tam wszystko czarne, nowoczesne, utrzymane w jednym tonie, tak że już samo przekroczenie progu wpisywało się w szerzej pojętą konwencje ciemności. Tego jednak nie ma, a obecny wystrój wyraźnie sugeruje, że Dark Restaurant po dobrych kilku latach działalności wciąż traktowana jest przez właścicieli, bardziej jako eksperymentalna cześć restauracji Pod Złotą Jabłonią, aniżeli osobne, w pełni samodzielne przedsięwzięcie.

Gdy dotarł Pan kelner, jego recytatorski, spokojny ton w zestawieniu z panującym w pomieszczeniu półmrokiem (jeszcze nie ciemnością) i wszędobylską ciszą sprawiał iście hipnotyczno-usypiające wrażenie. Od kelnera dowiadujemy się kilka formułek o idei restauracji, dalej prosi nas o wskazanie, czego nie lubimy (wskazałem na tłuste mięso) i na co jesteśmy ewentualnie uczuleni, aby nic z tych rzeczy nie znalazło się na talerzu. W restauracji nie ma bowiem menu w klasycznym tego słowa znaczeniu, a goście decydują jedynie o napojach i wyborze jednego z oferowanych zestawów. Do wyboru są trzy standardowe – przystawka + danie główne za 60 zł + deser za 80 zł + zupa za 100 zł od osoby. Dodatkowo dostępne są dwa zestawy specjalne w cenie 120 zł od osoby - Mood Food i Bizzare Food, w których ideą są odpowiednio dania - poprawiające nastrój oraz dania ekstremalne. Gdy szczegóły zostały już ustalone, Pan kelner napomniał jeszcze o konieczności wyłączenie telefonów komórkowych oraz schowania zegarków (jeśli takowe są podświetlane), a także powiadomił, że za chwilę przyjdzie po nas z noktowizorem. Tak też się stało, po czym ruszyliśmy gęsiego przed siebie przechodząc przez dwie szczelne kotary. Jeśli ktoś w tym miejscu zastanawia się jaki stopień ciemności tam panuje, to zdradzę, że jest to ciemność totalna - taka która wygląda identycznie, czy to przy zamkniętych, czy to przy otwartych oczach. Taka, w której nie widzimy zarysu swojego palca, który dla testu podstawiamy sobie jak najbliżej oka. I tylko, gdy kelner nadchodzi i stawia przed nami talerz, to dzięki noktowizorowi przez moment widzimy niewyraźny zarys tego talerza, przy czym za nic w świecie nie jesteśmy w stanie zgadnąć, co się na nim znajduje. Wracając jednak do biegu wydarzeń, po chwili na stół podano nam piwo oraz miski z ciepłą wodą, w których mogliśmy obmyć sobie ręce (sztućców tego popołudnia nie używałem w ogóle). Następnie przyszła kolej na przystawkę, na którą zaserwowano mi paluszki krabowe w panierce z sosem słodko kwaśnym z chili. Na danie główne dostałem z kolei wieprzowinę z grilla (marynowaną w garam masala) z pieczonymi ziemniakami (półksiężyce), pieczonymi pomidorami na zimno oraz sałatką z sałaty lodowej, czerwonej kapusty i julienne z marchewki w sosie na bazie domowego majonezu z pastą truflową. Na koniec zaserwowano deser, którym był strudel wypełniony farszem z ananasów w sosie pomarańczowym.

Odnośnie jedzenia, to porcje były dość spore i choć dania nie wydały się zbyt wykwintne, to przyrządzone było całkiem nieźle. Jak mieliśmy okazję się jednak przekonać później, to ciemność, a także nieznajomość menu tłumiła w pewnym sensie naszą wrażliwość na wykwintność tychże dań. Odczuwało się bowiem prostą strawę i dopiero po fakcie okazywało się, że do jej przyrządzenia użyto takich specjałów jak garam masala, pesto z pietruszki, domowy majonez, czy pastę truflową. Ocenić jednak muszę nie to, czego dowiedziałem się po fakcie (choć bardzo doceniam takie starania), a to co odczuwałem na ślepo. I tak ostatecznie przyznaję 4- za przystawkę, 4 za danie główne oraz 4- za deser. Dodam też, że choć kwestię jakości przeżyć do ceny oceniłbym na 5-, to kwestię odczuwalnej jakości jedzenia do ceny oceniłbym tylko na 3, bo choć fajna to zabawa, to jednak w ciemności nie czułem, aby strawa była na poziomie tej, którą w zbliżonej cenie serwowano nam w Fidelio, czy Hugo.

Po posiłku przeszliśmy z powrotem do salki z wielkim stołem pośrodku, gdzie spotkał się z nami szef kuchni - Pan Radosław Nejman. Nie często restauracje praktykują tak indywidualne podejście do obsługi gości, za co Dark Restaurant należy tylko chwalić. Przy okazji wspomnę, że Pana Radosława mieliśmy okazję zobaczyć wcześniej na łamach marcowego wydania magazynu "Kuchnia", jako finalistę plebiscytu "Kucharz - Odkrycie Roku 2011" (czego serdecznie z tego miejsca gratulujemy). Z rozmowy można było wnioskować, że w miarę poprawnie odgadliśmy założenia i główne składniki wszystkich dań, za to myliliśmy się gdzieniegdzie w szczegółach. I tak, jak przystawkę odgadłem bezbłędnie, tak w daniu głównym nie byłem w stanie wychwycić marynaty mięsa, wszystkich składników sałatki, a także zidentyfikować jednej z połówek pomidora (o dziwo drugą zidentyfikowałem bezbłędnie). Najsłabiej mi wyszło w kwestii deseru - myślałem, że spożywam naleśniki, a nie strudel, a nadzienie oprócz ananasa składa się także z jabłek i brzoskwiń (był jednak wyłącznie ananas).

Podsumowując, muszę stwierdzić, że choć delikatnie sceptyczny byłem z początku do idei spożywania posiłku w ciemności, to po fakcie przyznaję, że ciekawe to doświadczenie. I tak jak myślałem, że jest to doświadczenie na raz, tak bardzo chętnie wróciłbym tam ponownie. Wybrałbym jednak zestaw Bizzare Food, aby doznania w ciemności były bardziej ekstremalne. Z premedytacją wybrałbym też inny dzień tygodnia, gdyż ciekaw jestem bardzo, jakie to wrażenie, gdy na sali oprócz muzyki słyszy się w tle głosy biesiadowania innych gości.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 4+
Wystrój: -
Jakość do ceny: 4-


POST SCRIPTUM
Dark Restaurant zdecydowanie wymyka się schematom naszych dotychczasowych ocen i recenzji. Od początku zrozumiałe było dla nas, że gdzie jak gdzie, ale tutaj nie będzie warunków do fotografowania, ani wnętrz, ani potraw. Nawet jednak gdyby takie warunki były, to nie zdecydowalibyśmy się na zamieszczenie zdjęć odzierających to miejsce z tajemniczości, która jest tutaj podstawą działalności i za którą to goście płacą niemałe pieniądze. Inna sprawa, jak sprawiedliwie ocenić Dark Restaurant? Z jedzeniem i obsługą nie ma akurat żadnego problemu, ale co z oceną wystroju, czy też jakości do ceny? Suma sumarum wystroju zdecydowaliśmy nie oceniać w ogóle, a jakość do ceny jest tutaj wypadkową jakości jedzenia do ceny oraz jakości przeżyć do ceny.

KOSZTORYS:
Zestaw standardowy nr 2 (przystawka + danie główne + deser) x 2 – 160 zł.
Żywiec 0,5 x 2 - 16 zł.
Suma: 176 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.04

ADRES: Poznań, ul. Garbary 48

INTERNET: www.darkrestaurant.pl

Bookmark and Share

3 komentarze:

Borys pisze...

Ciekawe. Spodziewałbym się że właśnie "odcięcie" wzroku wpłynie na poprawę innych zmysłów. Może wizyta powinna być dłuższa?

Anonimowy pisze...

nie bardzo wiem jak można być szefem kuchni w kilku restauracjach naraz, jak jest w jednej to kto gotuje w drugiej ? Chyba ta osoba pracuje na swoje konto a nie na szefa kuchni ?

Anonimowy pisze...

Ta restauracja to swietny pomysl na wyciagniecie kasy od ludzi ;)
Jezeli chodzi o jedzenie to nie mam uwag, bardzo dobre. Ciekawym doswiadczeniem jest jedzenie w ciemnosci przy uzyciu dloni. Niestety atmosfera byla srednia. Podczas naszego pobytu ktos z innych gosci (chyba) sie przewrocil, na szczescie w poblizu byl kelner, a na inny stolik spadl (z rozmow tak wynikalo) obraz ze sciany! Jak w takim miejscu mozna wieszac cokolwiek na scianie i to w miejscu gdzie sadzani sa goscie?? Na zakonczenie dodam, ze nie dostalismy zadnego rachunku/paragonu. Kwota 260-270zl za pare (bez alkoholu) to spora przesada, mysle ze za takie (jak juz pisalam dobre:) ) jedzenie odpowiednia cena to max 160-180zl za pare.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...