czwartek, 27 maja 2010

MIELŻYŃSKI wine bar - Bud Break

Do winiarni Mielżyński zaglądamy regularnie. Tak samo też śledzimy jej stronę internetową, niezmiennie licząc na zapowiedź degustacji win. Dotychczas byliśmy na jednej (porównanie roczników win Bodegas Roda oraz degustacja katalońskiego wina musującego Cava Castillo Perelada). Uzyskaliśmy wówczas informację od Pana Roberta Mielżyńskiego, że podobne przedsięwzięcia planowane są raz na kwartał i stąd też nasza dociekliwość w tej kwestii. Na kolejną imprezę z cyklu Sound of Wine trafiliśmy jednak dopiero po roku.

PS Opis naszej kulinarnej wizyty u Mielżyńskiego znajdziecie tutaj.


ONA:
Degustacja zapowiadała się dla mnie dość ciekawie, przede wszystkim ze względu na osobiste pobudki. Jestem wielbicielem win białych, stąd znana z dobrych, białych win Austria, wydawała mi się idealnym motywem degustacyjnym. I choć wina austriackie nieczęsto goszczą na moim stole, regularnie ustępując miejsca niemieckim (Dolina Renu, Mozeli) i francuskim (Alzacja, Szampania, Burgundia), to nie zmienia to faktu, że byłam do nich optymistycznie nastawiona.

Tym razem, w przeciwieństwie do imprezy zeszłorocznej, degustowaliśmy wina na tyłach lokalu, gdzie ustawiono scenę dla zespołu muzycznego oraz rząd solidnych beczek, na których spoczęły wina przeznaczone do degustacji. Przy każdej beczce czekał przedstawiciel/właściciel/potomek właściciela winnicy, a każdy z nich był niezwykle chętny do rozmowy i snucia opowieści o winnicach Austrii. Spróbować można było wina z:

- Weingut Gross
- Weingut Salomon Undhof
- Weingut Wienienger
- Weingut Familie Gasselmann
- Weingut Velich Apetlon
- Weingut Hofstatter

O smaku nie chciałabym specjalnie się rozpisywać, ponieważ, jak powiedział właściciel winnicy Wienienger: „najciekawszą historię opowiada o sobie samo wino”, a ja czułabym się nieco skrępowana, próbując napisać coś ciekawego, na temat, który choć bliski mojemu sercu, wymaga lat doświadczeń, niestrudzonego zdobywania wiedzy i marskości wątroby. Być może uznacie mnie za barbarzyńcę, ale w trakcie degustacji nie wypluwam/wylewam wina do specjalnie do tego celu przygotowanego wiaderka, co oczywiście uniemożliwia przejście kolejnych etapów kosztowania z całkowicie świeżym umysłem. Moje podejście do tematu w tej kwestii jest dość proste – radość ze smakowania wina niezmiennie bierze górę nad chłodnymi aspektami teoretycznymi. Jest to szczególnie uciążliwa cecha, jeśli do degustacji mamy ok. 30 win, tak jak było w tym przypadku. Można wówczas smakować tylko wybrane trunki. Można też spróbować niewielkiej ilości każdego z nich, a na następny dzień odebrać w pełni zasłużoną karę – leżeć, jęczeć i zatapiać się w eschatologicznych wizjach. Ograniczę się zatem do krótkiego i ogólnego stwierdzenia, że wszystkie prezentowane wina trzymały poziom, niektóre z nich trochę wyróżniały się na plus, niestety w trakcie nie robiłam notatek i nie potrafiłabym bezbłędnie wskazać moich faworytów. Mimo tego, że mi smakowały, moje preferencje co do regionów winiarskich słynących z białych win, po degustacji nie uległy zmianie (skądinąd cenna to wiedza dla mnie samej).

Takie akcje zasługują na szczególną uwagę nie tylko ze względu na fakt, że jest to niezwykle przyjemny sposób spędzania wolnego czasu. Zorganizowanie degustacji pionowej, poziomej, czy jakiejkolwiek innej w warunkach domowych jest przedsięwzięciem karkołomny i z pewnością ogranicza się do porównania max. 2-3 butelek. Nam samym przyszło już kilka razy do głowy, żeby zaproponować Wam taką formę spotkania i jeśli znalazłoby się kilku zainteresowanych, po prostu umówić się na zakup konkretnych butelek, które później można byłoby spożyć i porównać w przyjaznej atmosferze. Być może znajdą się chętni i kiedyś się to uda.

Na koniec dodam jeszcze, że głównym reżyserem degustacji była pogoda. Bud Break kojarzy się z wczesną wiosną, a aura wzięła sobie to określenie zbyt dosłownie do serca i zaserwowała nam warunki iście marcowe. Przejmujące zimno i chmury, sprawiły, że większość ludzi nie mogła wprost rozstać się z miejscami siedzącymi w ciepłym lokalu. Stąd na dworze, pośród beczek nie było tłumów, ani tym bardziej tłoku. Zimno miało też wpływ na samą przyjemność z picia wina, bo to białe najlepiej smakuje w ciepły i słoneczny dzień. Nad rozgrzaniem atmosfery popracował jednak elektryzująco -energetyczny zespół Agnieszki Szczepaniak, który wystąpił z projektem Szopka. To wielowątkowe widowisko muzyczne , w dość swobodny sposób bawiące się motywami chopinowskimi, było niestety tylko tłem całego wydarzenia, niemniej tłem ciekawym i pozytywnie nastrajającym.

PS Wracając z degustacji mogliśmy cieszyć się jeszcze atmosferą poznańskiego święta, idąc z niedobitkami kibiców ulicą Grunwaldzką. Brawo Lech!



ON:
Ogólnie rzecz biorąc - Bud Break, to czas, gdy na winorośli pojawiają się pierwsze pędy po zimowym uśpieniu. 15 maja aura nad Poznaniem nie sprzyjała jednak, aby w pełni świętować winiarską wiosnę. Było naprawdę chłodno, ale nie był to jedyny powód dość skromnej frekwencji degustatorów. Wszakże odbywał się wówczas decydujący o mistrzostwie mecz Lecha Poznań, a w perspektywie kilku godzin była jeszcze Noc Muzeów. Moim zdaniem, zabrakło też reklamy. Niestety, ale informacja na stronie internetowej oraz ulotki w winiarni, to trochę mało, jeżeli chciałoby się przyciągnąć kogoś więcej, aniżeli stałych klientów. Efekt był taki, że dotarło kilkudziesięciu gości, a jak się dowiedzieliśmy od austriackich winiarzy - dzień wcześniej w Warszawie zjawiło się ich około pięciuset.

Po przekroczeniu progu przywitały nas hostessy wręczając ładnie wydaną kartę degustacji, na której można było wynotować spostrzeżenia odnośnie każdego z sześciu prezentujących się producentów win. Dalej gości witał sam gospodarz - Pan Robert Mielżyński, który wręczył nam kieliszki i w skrócie opowiedział, jakie wina będziemy za chwilę mogli degustować. Wyszliśmy na pasaż na tyłach wine baru, gdzie znajdowały się stoiska w formie 6 beczek z 29 naliczonymi przeze mnie winami. Za każdą beczką stał przedstawiciel danej winnicy, który prezentował na beczce najbardziej charakterystyczne wina swojej produkcji. Idea była taka, aby rozpocząć każdorazowo degustację od najprostszego wina ze zbioru, a później porównywać co raz bardziej złożone bukiety i smaki. Przy pierwszych trzech stoiskach spróbowałem wszystkich wystawionych win słuchając przy tym bardzo ciekawych opowieści austriackich winiarzy. Jako, że czułem podświadomie, że zdegustowanie wszystkich może się różnie skończyć, to przy kolejnych trzech beczkach spróbowałem jedynie po jednym - ulubionym i najbardziej polecanym przez danego winiarza trunku. Łącznie wyszło tego 17 austriackich win i choć wszystkie były godne polecenia, to dziś bardziej pamiętam atmosferę przy każdej z beczek, aniżeli smak poszczególnych butelek. Ciężko oddać atmosferę jaka się wytwarza przy kontakcie fascynatów wina z winiarzami z krwi i kości, zatem ograniczę się do krótkiej charakterystyki przybyłych przedstawicieli.

Winnicę Weingut Gross reprezentował młody, wyważony, elegancko ubrany syn właściciela, który nie rozstawał się z komórką. Weingut Salomon Undhof - praktykujący w winnicy roześmiany student w rozpiętej pod szyją koszuli, który był jedyną osobą na degustacji, której nie było zimno. Weingut Wieninger - doświadczony właściciel winnicy, który był dla nas prawdziwą skarbnica wiedzy. Weingut Hofstatter - zziębnięty Włoch, który w każdej wolnej chwili chował się przed chłodem wewnątrz wine baru (choć historycznie jego kraina leży w granicach austriackiego winiarstwa, to politycznie są to już Włochy). Weingut Familie Gesellmann (wina czerwone) oraz Weingut Velich Apetlon (wina słodkie), albo nie przysłały swoich przedstawicieli, albo ukryli się oni na tyle skutecznie, że na ich miejscu widziałem tylko dzielnie asystujących pracowników Mielżyńskiego.

Ogólnie jakoś więcej klienteli zajadało specjały przy stolikach, aniżeli próbowało wina przy beczkach, czemu osobiście nieco się dziwiłem. Okazja porównania prawie 30 szlachetnych trunków w jednym miejscu nie zdarza się bowiem każdego dnia. Dlatego też my programowo skupiliśmy się na winach, kulinaria zlustrowaliśmy jedynie z oddali - kuchnia restauracyjna serwowała wyłącznie przystawki, a na dworze zorganizowano grill przy udziale pobliskiego sushi baru. Dania co prawda wydawały się dość kosztowne - łosoś 40 zł, kotleciki jagnięce 50 zł, a wołowina 60 zł, jednak jedząc i pijąc goście wspierali tego wieczoru Fundację Arka. Skorzystaliśmy za to z gościnności pobliskiego sklepu Bilbelou Interiors gdzie dla wszystkich wielbicieli wina czekały przekąski w postaci przepysznego sera Grana Padano, chrupiących grzanek i słodkich ciasteczek. Około godziny 20:00 Pan Mielżyński wszedł z kolei na skrzynki z winami, które stoją po środku winiarni, a następnie podziękował wszystkim przybyłym na degustację i zapewnił, że to dopiero początek wspaniałego wieczoru. Wówczas zabrzmiała muzyka Agnieszki Szczepaniak i jej projektu muzycznego "Szopka", a my dyskretnie oddaliliśmy się z miejsca zdarzenia. Jak bym miał coś zasugerować organizatorom, to osobiście wolałbym, żeby muzyki można było słuchać przez całą degustację, a nie przez resztę wieczoru. 

Podsumowując jednak, szczerze zachęcam do śledzenia zapowiedzi na stronie internetowej Mielżyńskiego, bowiem z tego co zasłyszałem od obsługi - w drugiej połowie czerwca zapowiada się następna degustacja. Pozostaje trzymać kciuki za organizatorów, gdyż szkoda by było, aby kolejna impreza Sound of Wine odbyła się za rok.

PS Za największy kapitał wine baru uważam postać właściciela. Niewielu jest bowiem w tym biznesie - tak gościnnych, tak nastawionych na edukację, tak spontanicznych, a za razem tak entuzjastycznych ludzi, jak Pan Robert Mielżyński. Ci, którzy bywają przy Wojskowej wiedzą o czym mówię, bo zapewne mogli się o tym przekonać osobiście!


POST SCRIPTUM:
Migawka z zeszłorocznej degustacji...


KOSZTORYS: wstęp wolny

ADRES: Poznań, ul. Wojskowa 4 (Stare Koszary)
INTERNET: www.mielzynski.pl

Bookmark and Share

2 komentarze:

Maciek pisze...

O Panu Mielzynskim rowniez sporo slyszelismy dobrego w ...Portugalii, kiedy odwiedzalismy Quinta da Chocapalha.
Wlasnie ten importer podobno sprowadza te wina do Polski. Szkoda, ze akurat z tej quinty, bo wina sa sredniej jakosci i dosc poskudne jak na Portugalie. Ale coz o smakach sie nie dyskutuje....

http://photoandtravels.blogspot.com/2009/12/quinta-de-chocapalha-wine-profile.html


Maciek

Zjeść Poznań pisze...

Zabawne, że o tym wspominasz, bo na butelkę z Quinta de Chocapalha skusiliśmy się po zeszłorocznej degustacji (środkowa butelka w dolnym rzędzie). Wobec samego wina nie bylibyśmy aż tak krytyczni jak Ty, aczkolwiek nasza ocena może być nieco zniekształcona przez "trakt degustacyjny", który tego dnia przeszliśmy. Tak czy inaczej, dziękujemy za arcyciekawe informacje :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...