piątek, 18 grudnia 2009

SAKANA sushi bar / ocena 4.25

W listopadzie zamieściliśmy ankietę i zapytaliśmy Was - który z sushi barów powinniśmy odwiedzić przy najbliższej okazji? Miejsca na podium zajęły: Sakana (22%), Matii (13%) oraz Art Sushi (13%). Dalej znalazły się kolejno: Kuro by Panamo (11%), Kyokai (11%), Sushi 77 (5%), Sekai (5%), Nigiri (5%), Hanami (5%), Samurai (2%) oraz Violet Sushi & Yakitori (2%). Żadnego głosu nie zdobył tylko Planet Sushi. Recenzja wyjścia do Sakany ukazuje się z opóźnieniem, bo choć wybieraliśmy się tam od początku grudnia, to dopiero za czwartym podejściem zastaliśmy ten niewielki lokal na tyle wyludniały, aby swobodnie fotografować. Zapraszamy zatem do lektury oraz do udziału w kolejnej ankiecie.


ONA:
Z moją słabością do Francji konkurować może jedynie zainteresowanie Japonią. Podziw i szacunek jaki budzi we mnie estetyka i literatura japońska jest jeszcze większy niż podziw dla japońskiej sztuki kulinarnej. Moje pierwsze spotkania z kuchnią kraju kwitnącej wiśni przeżyłam za pośrednictwem książek Murakamiego. Być może jest najmniej japoński ze wszystkich pisarzy tego kraju, ale zdecydowanie ujmujący. Pewnie w jakiś sposób imponuje mi osoba głównego bohatera, który zazwyczaj rzuca pracę i oddaje się czytaniu książek, słuchaniu muzyki, wikłaniu się w przedziwne historie. Mówi i myśli dużo i ciekawie, świetnie wyłapuje i werbalizuje sens wszystkiego co dzieje się dookoła niego i …codziennie znajduje czas na przygotowanie sobie posiłku, wypicie piwa, czy pójście na śniadanie/obiad/kolację "na mieście". Bohater Murakamiego nie opuszcza posiłków. Co więcej, on ich nawet nie przemilcza. Raczej nie jada sushi, ale to właśnie od niego dowiedziałam się np. o zupie miso. Była to pierwsza potrawa kuchni japońskiej jaką spróbowałam (krótko po pojawieniu się pierwszego wydania "Kroniki ptaka nakręcacza" w Polsce).

Nie jestem pewna czy tak było w rzeczywistości, czy tak zapisało się to tylko w mojej pamięci, ale Sakana wydaje mi się być pierwszym sushi barem otwartym w Poznaniu. Zajmuje raczej skromną powierzchnię, nad którą dominuje duży, drewniany bar o falistej linii. Wzdłuż niej płynie wąskie pasmo wody, po którym suną drewniane łódki z talerzykami wypełnionymi kawałkami sushi. To, co przede wszystkim rzuca się w oczy to jasne drewno, bambusowe dekoracje i białe ściany, które wpadają w waniliowy odcień pod wpływem światła sączącego się z surowych, papierowych lamp. W związku z tym, że początkowo byliśmy jedynymi klientami, wybraliśmy najbardziej dogodne miejsca, naprzeciwko okien, mając jednocześnie bardzo dobry widok na stanowisko pracy sushi mastera. Od początku wiedziałam co zamówię, ponieważ w Sakanie mam listę ulubionych klasyków. Na pierwszy ogień idą niezmiennie: maki z łososiem, krewetką i awokado, dalej maki z pieczonym węgorzem podawane z gęstym słodkim sosem i sezamem, nigiri z małżą arktyczną i nigiri z łososiem (oczywiście nie zjadam wszystkiego sama, częściowo dzielę się lub wymieniam z moim partnerem). Wszystko było bardzo smaczne i świeże. Duże, rozpływające się w ustach kawałki delikatnego łososia, mój ulubiony pieczony węgorz pysznie "podrasowany" gęstą słodyczą, no i małże arktyczne… Wprost je uwielbiam. Uczucie to jest o tyle niesprawiedliwe, że pomimo mojej wielkiej do nich czułości, nie chcą oddawać mi się za darmo ;). Co więcej, oddają się za sumy niebagatelne, a ostatnia podwyżka (2 szt. – 28zł) postawiła pod znakiem zapytania naszą dalszą zażyłość. Chciałabym być twarda i konsekwentnie odmawiać dalszych zbliżeń, ale ten lekki opór, który stawiają zębom, zmysłowa, delikatna gumowatość, bardzo ulotny słodkawo-słony smak sprawiają, że na ich widok trącę rozsądek. Tak jak powiedziałam wszystko mi smakowało, niemniej muszę wspomnieć o jednej sprawie – a mianowicie o sposobie podania. Znając japońską potrzebę perfekcji, obwarowanie nawet najprostszych czynności milionem zasad, umiłowanie harmonii i wysmakowanych kompozycji, sposób prezentacji jedzenia oparty np. na zasadzie kontrastu, zupełnie nie potrafię przełożyć tego na byle jaki sposób podawania jedzenia w Sakanie. Nierówne kawałki sushi, niedbale ułożone na małym talerzyku, przedziurawiony grzbiet małży arktycznej przytwierdzonej do zbyt dużej kulki ryżu z pewnością nie zapewniały uczty wszystkim zmysłom.

Nie zamówiłam wspomnianej na początku zupy miso, bo często robię ją w domu i powiem nieskromnie, że całkiem nieźle mi wychodzi. W przeciwieństwie do sushi, które robiłam już kilka razy i nigdy do końca nie osiągnęłam zadowalającego mnie efektu. Wbrew zachwytom i zapewnieniom rodziny wiem, że do ideału jeszcze mi bardzo daleko i póki co na dobre sushi wolę wybrać się do profesjonalistów, a domowe "suszenie" traktuję raczej jako dobrą zabawę. Nawiązując jeszcze do obsługi, mieliśmy do czynienia z jednej strony z bardzo miłymi kelnerkami, a z drugiej z sushi masterem, który jako jeden z kilku pracujących w Sakanie pozytywnie zapisał się w mojej pamięci. Nie był może zbyt rozmowny (osobiście zupełnie mi to nie przeszkadzało) i akurat tym razem trochę za bardzo ociągał się z przyjmowaniem zamówienia, powodując, że przez dłuższy czas siedzieliśmy z pustymi talerzykami (co jednak trochę mi przeszkadzało), ale na pewno można zaliczyć go do grona tych sympatycznych. Muszę wspomnieć, że w tym samym miejscu pracuje inny "suszarz", na którego widok mam ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. Sposobem obsługi przebija wszystkie przerysowane historie o obsłudze w sklepach czy barach mlecznych sprzed co najmniej 30 lat, ale szczęśliwie dla Sakany, akurat go nie było… Podsumowując, jest to jeden z moich ulubionych sushi barów, jedzenie jest bardzo smaczne, a na obsługę zazwyczaj narzekać nie można. Jednak ostatnia podwyżka cen czyni wyjście do Sakany coraz mniej atrakcyjnym.

Jedzenie: 5-
Obsługa: 4-
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4-


ON:
W Sakanie jadłem swoje pierwsze w życiu sushi (bynajmniej nie teraz, a dobrych kilka lat temu). Dla tych, którzy tam jeszcze nie byli opiszę pokrótce wnętrze baru oraz zasady w nim panujące. Sala główna, którą zresztą przez duże okna doskonale widać z ulicy, zaprojektowana została tak, aby goście siedzący na wysokich krzesłach wokół dużego drewnianego stołu mogli zarówno ściągać talerzyki (każdy kolor w innej cenie - ogólnie im ciemniejszy, tym droższy) z łódeczek pływających wokół, jak i zamawiać potrawy bezpośrednio u sushi masterów, którzy dyżurują od wewnętrznej strony stołu. Wiem, że nie wszystkim odpowiada taka organizacja i sam znam wiele osób, które wolą siedzieć przy małych stolikach i zamawiać sushi u kelnerki. Ja osobiście jestem jednak fanem rozwiązania zastosowanego w Sakanie. Dla niewtajemniczonych dodam, że zajmując miejsce przy stole, otrzymujemy miseczkę marynowanego imbiru oraz zielony japoński chrzan wasabi. Do dyspozycji jest również sos sojowy, a przed posiłkiem kelnerka przynosi wygotowane w wodzie ręczniczki. Oprócz sali głównej w Sakanie znajduję się też ustronny vip room dla 8 osób, oraz niewielki sklepik z japońskimi produktami spożywczymi. Całość urządzona jest w jasnych kolorach drewna, bambusa i pergaminu.

Temu, kto nigdy nie jadł sushi, nie jestem w stanie opisać smaku tej potrawy. Mogę jedynie zachęcać, aby wreszcie jej spróbował. Ja próbując w Sakanie niemal wszystkiego, mogę powiedzieć, że niemal wszystko mi smakuję. Mam jednak swoje pozycję kultowe, które staram się zamawiać każdorazowo. Aby jednak kosztować jak najwięcej smaków, to zwyczajowo i z wielką przyjemnością dzielimy się każdym daniem na pół z moją partnerką. Na początek zamówiłem Tofu Sarada - sałatkę z glonów wakame i serka tofu, posypaną sezamem. Dalej był mój ulubiony speciał - maki z pieczonym łososiem, a więc na zewnątrz algi nori, potem warstwa ryżu, a w samym centrum awokado, sałata, grzybki shiitake oraz kawałek pysznego pieczonego łososia, a wszystko to zalane gęstym słodkim sosem i posypane białym sezamem. Kolejną potrawą, o której przyrządzenie poprosiłem sushi mastera, był gunkan maki z tatarem z łososia, a więc kulka ryżu zawinięta w pasek nori, tworząca sakiewkę, która została wypełniona po brzegi pikantnym tatarem (surowy łosoś, por, jajko przepiórcze i przyprawy). Na sam koniec z pływających wokół stołu łódeczek ściągnąłem klasyczne nigiri z łososiem - uformowany kawałek zakwaszanego ryżu, posmarowany delikatnie chrzanem wasabi i nakryty sporym plastrem surowej ryby. Absolutnie wszystko było wyborne i smakowało mi nieziemsko. Zauważyłem jednak dwa obszary w których Sakana regularnie obniża loty - obsługa gości oraz ceny. W pierwszej kwestii nie mam żadnych zastrzeżeń do zawsze uprzejmych i uczynnych Pań kelnerek. Raczej chodzi o sushi masterów, którzy choć rewelacyjnie przyrządzają potrawy, to dość niefrasobliwie obsługują za barem. Efekt tym razem był taki, że choć byliśmy jedynymi gośćmi, a w lokalu było aż dwóch sushi masterów, to musieliśmy swoje odczekać, nim sobie o nas przypominano i pytano, czy podać nam coś jeszcze. Druga sprawa to ceny - za najbardziej popularny - niebieski talerzyk przychodzi obecnie płacić aż 23 zł, a tymczasem całkiem niedawno było to jeszcze 17 zł. Wzrost cen na poziomie 35% jest przy tym naprawdę odczuwalny.

Próbowałem sushi w 6 z 16 znanych mi w Poznaniu sushi barów. Moim zdaniem, pod kątem smaku sushi - Sakana nie ma sobie równych. Tylko w dwóch innych lokalach otarłem się o ten sam kunszt smaku (przede wszystkim w Kyokai, a także po części w Kuro by Panamo), niemniej miało to miejsce tylko wówczas, gdy za barem byli sushi masterzy, których pamiętam właśnie z Sakany. Gdyby jeszcze obsługa się trochę poprawiła, a ceny zmalały, to byłby ideał!

Jedzenie: 5
Obsługa: 4-
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4


KOSZTORYS:
Sałatka Tofu Sarada - 10 zł.
6 szt. maki z łososiem, krewetką i awokado (talerzyk niebieski) - 23 zł.
6 szt. maki z pieczonym węgorzem (talerzyk niebieski) - 23 zł.
6 szt. maki z pieczonym łososiem (talerzyk niebieski) - 23 zł.
2 szt. nigiri z małżami arktycznymi (talerzyk czarny) - 28 zł.
2 szt. gunkan maki z tatarem z łososia (talerzyk niebieski) - 23 zł.
2 szt. nigiri z łososiem (talerzyk zielony) - 14 zł.
Dzbanek zielonej herbaty - 8 zł
Suma: 152 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.25

ADRES: Poznań, ul. Wodna 7/1
INTERNET: www.sakana.pl

Bookmark and Share

2 komentarze:

Maciek pisze...

Ciagle zazdroszcze Polsce ( i oczywiscie mastu Poznan ), ze ma taki duzy wybor restauracji. Nie to co u nas..... :(, gdzie roznoronosc nie jest mocna strona tego kraju.
Pozdrowienie

Zjeść Poznań pisze...

Witaj Maćku! Faktycznie, z tą różnorodnością wcale nie jest u nas najgorzej. A co do Portugalii, cóż… my zazdrościmy Wam bezpośredniego dostępu do niezłego wina i morskich smakołyków. A jeśli brak różnorodności w portugalskich restauracjach jest jedną z motywacji do Waszych fascynujących, kulinarnych podróży, to ostatecznie i tak wychodzicie na plus. Pozdrawiamy serdecznie!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...