niedziela, 11 kwietnia 2010

GIRASOLE trattoria / ocena 3.63

Tym razem nie mieliśmy sprecyzowanych planów co do restauracji, którą chcemy odwiedzić. Początkowo udaliśmy się w kierunku Pracowni – wnętrze było jednak bardzo zatłoczone, a jedyny wolny stolik znajdował się w najbardziej zadymionym miejscu. Wycofaliśmy się zatem i postanowiliśmy sprawdzić ruch w tawernie Artemis/Kapetanis. Spodziewaliśmy się, że po świątecznym programie "Kuchenne rewolucje", knajpka będzie pękać w szwach. Nie pękała, natomiast na drzwiach zawieszono kartkę, że zostanie otwarta  dopiero o godzinie 19:00. Poszliśmy więc dalej – za cel wybierając Czeską Gospodę. Tam z kolei nie uzyskaliśmy zgody na fotografowanie. Nie był to jednak problem, bowiem ulica Żydowska, na której się znajdowaliśmy, knajpkami jest przepełniona. W ten oto sposób dotarliśmy przed wejście trattorii  Girasole i przypomniało nam się, że polecał ją jeden z czytelników bloga.


ONA:
Po dość długim spacerze spędzonym na poszukiwaniu restauracji, byłam już naprawdę diablo głodna. Dlatego też wcześniej niezauważona przeze mnie trattoria Girasole zaczęła mi się jawić niczym ziemia obiecana. Pod wpływem głodu bywam niecierpliwa, dlatego dalsze poszukiwania uznałam za zbyteczne.

Wnętrze lokalu nie zaskakuje - ciepłe kolory, dużo drewna, słoiki i butelki wypełnione zaprawami, oliwami i makaronem. Znajdzie się tu także miejsce dla kilku dekoracji ze sztucznych kwiatów, butelek i drewnianych skrzynek po winie. Jest w tym wszystkim jakiś umiar i porządek, a wnętrze nie sprawia wrażenia zaśmieconego. W sali panuje lekki półmrok, co utrudnia robienie zdjęć i niespecjalnie zachęca w wiosenny dzień. Dlatego też wybraliśmy miejsce na tyłach lokalu, w swoistym ogrodzie zimowym (w rzeczywistości wygląda ciekawiej i słoneczniej niż na zdjęciu). Duże okna, mnóstwo zieleni, kącik z hodowlą ziół, kolorowe poduszki i estetyczne dodatki tworzyły swojską i przytulną atmosferę. Muszę przy tym zauważyć, że przez całą wizytę miałam przyjemne wrażenia panującej tu czystości (nie mylić ze sterylnością) – podwiązane wzdłuż ścian poduszki nie były ani odrobinę zakurzone, tak samo jak inne drobne sprzęty, których było całkiem sporo. We wnętrzach przeładowanych dodatkami bardzo łatwo o „przykurzoną” atmosferę, tutaj jednak nie było o tym mowy. Fajnie. Niewiele mogę niestety powiedzieć o obsłudze. Pani dość sprawnie przyjęła zamówienie, dostarczyła wino i potrawy (było trochę zamieszania – danie główne pojawiło się zanim zjadłam przystawkę, rachunek zapłaciliśmy przy barze itd.), ale ogólnie nie wydarzyło się nic nagannego, ani szczególnie pozytywnego. Na początek poczęstowano nas wytrawnymi, drożdżowymi buchtami z masłem czosnkowym – bardzo miły akcent. Były smaczne, więc zaoponowałam, kiedy po przyniesieniu przystawki Pani kelnerka, usiłowała zabrać mi talerzyk z niedojedzoną bułeczką. Tym bardziej, że pieczywo było dobrym uzupełnieniem mojego dania, czyli sałatki mieszanej. Zgodnie z nazwą, na talerzu ułożono dwa rodzaje sałaty (lodowa i rukola) polano dressingiem na bazie ziół i oliwy oraz dość obficie posypano płatkami parmezanu. Całość wypadła przyjemnie. Być może sałaty były już delikatnie nadwiędłe, ale ten fakt rekompensował parmezan w płatkach (szczerze mówiąc spodziewałam się najtańszej, sproszkowanej jego wersji). Do sałatki podano jeszcze dwa trójkąty zgrillowanego pieczywa – potraktowanego obfitą porcją oliwy. Na danie główne wybrałam natomiast lasagne wegetariańskie. To danie wypadło najgorzej. W żadnym wypadku nie było niesmaczne, ale trochę przeszkadzał mi fakt, że wszystkie składniki przejęły smak sosu pomidorowego, przez co cukinia i bakłażan były tu prawie niezauważalne. Danie nie powalało też wyglądem – po prostu taka bezkształtna pływająca w pomidorach masa podana w nieciekawym, żaroodpornym naczyniu. Najsłabiej poradził sobie w tym wszystkim makaron – był twardy i przesuszony (mimo, że przebywał w soczystym towarzystwie). Uprzedzając uwagi, z pewnością jego twardość nie była kwestią przygotowania go na sposób al dente. Podsumowując, ta jednolita masa makaronowo – warzywna nie była ostatecznie najgorsza w smaku i gdyby nie poprzedzające ją bułeczki i sałata, które zasyciły pierwszy głód, z pewnością byłabym wobec niej znacznie mniej krytyczna. Po wszystkim domówiliśmy jeszcze creme brulee, bo spośród sernika, ciasta czekoladowego i deserów lodowych, to on kusił najbardziej. Wypadł poprawnie, choć i tu mam pewne zastrzeżenia. Cukier został skarmelizowany w taki sposób, że skorupka, która utworzyła się na wierzchu była zbyt miękka, natomiast najbardziej wystające kryształki cukru zostały przypalone niemal na czarno, zostawiając tym samym w ustach delikatny posmak spalenizny. Sama konsystencja kremu była idealna – kremowa i gładka. Deser podany został w bardzo głębokich kokilkach – z pewnością była w tym dobra wola kucharza (większa porcja deseru) - ja jednak wolę creme brulle w standardowym rozmiarze, dzięki czemu smak kremu komponuje się ze smakiem podpalanej skorupki w dobrych proporcjach. Całość popiłam kieliszkiem, nie pozostającego na dłużej w pamięci, lekkiego, białego wina domowego.

Moje pierwsze wrażenie, po zajęciu miejsca za stołem i skubnięciu kilku kęsów domowej, drożdżowej buchty, było baaaaardzo pozytywne. Im dalej w las, zaczęłam się trochę z tego wycofywać. Być może wraz z zaspokojeniem pierwszego głodu stałam się bardziej krytyczna. Po czasie stwierdzam, że Girasole nie wybija się specjalnie ponad przeciętną, ale z odwiedzonych wcześniej trattorii (Umberto, Donatello, Paparazzi) na ponowny obiad najchętniej wybrałabym się właśnie tu (no może na równi z Umberto).

Ps. Dla zainteresowanych muzyką - w ogrodzie zimowym panowała względna cisza, opuszczając lokal do moich uszu dotarł jednak jeden z przebojów Bajmu.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 3
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Nie ma u nas bardziej popularnego typu lokali, aniżeli pizzerie. Jest ich w Poznaniu około 80, a trattorie i osterie, to w naszych warunkach wyłącznie kwestia nazewnictwa. Teoretycznie powinienem się z tego cieszyć, gdyż bardzo lubię pizzę. Wciąż jednak jestem nienasycony jej jakością w Poznaniu i wciąż tej jakości szukam. Dotychczasowe degustacje blogowe nie przyniosły zadowalającego rezultatu, zatem z chęcią podjąłem kolejną próbę w Griasole.

Wnętrze trattorii to cztery przestrzenie - ascetyczna i chłodna w odbiorze sala przy wejściu, ciemny przedsionek z barem, niewielka piwnica z kilkoma stolikami oraz jasny i zadbany ogród zimowy, który wychodzi na obszerny ogródek. Nam najbardziej przypadł do gustu ogród zimowy i tam zajęliśmy miejsce. Tego popołudnia miałem ochotę na zupę, pizzę i deser. Po przejrzeniu menu wiedziałem, że mogę wybierać z dwóch zup, trzydziestu pizz oraz siedmiu deserów. Zdecydowałem się na zupę cebulową i pizzę Diavolo. Wspólnie zamówiliśmy też creme brulee. Miłym akcentem na początek było podanie bułeczek z masłem czosnkowym. Ponoć darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, niemniej chciałoby się, aby porcja masła była trochę większa i słabiej zmrożona. Przystawałaby wówczas bardziej do porcji pieczywa, a rozsmarowywanie nie byłoby prawdziwą sztuka. Przejdę jednak do właściwego posiłku, a co za tym idzie - solidnej i dobrze podgrzanej porcji zupy cebulowej. Prezentowała się całkiem nieźle i tak też smakowała. Klasycznego charakteru dodawała jej usmażona na złotobrązowy kolor cebula oraz odpowiednia proporcja tymianku. Problemem była tylko mało efektowna grzanka, a właściwie kromka chleba z serem, która ją imitowała. W bardzo krótkim czasie całkowicie rozmokła od spodu i musiałem ją pospiesznie zjeść, aby zapobiec dalszemu namoczeniu. Degustacja ta nie była łatwa, bowiem nasiąknięty chleb przejął temperaturę zupy, co groziło poparzeniem podniebienia. Poradziłem sobie jednak i zabrałem się za pizzę Diavolo - kompozycję ciasta, sosu pomidorowego, sera, salami, pepperoni oraz czarnych oliwek. W oczy rzucił mi się kontrast między wyrazistym kolorem sera i sosu pomidorowego, a przyblakłymi nieco papryczkami. Miało to swoje odzwierciedlenie w smaku, bowiem jakość sera i sosu była bez większego zarzutu, w przeciwieństwie do ostrości papryczek, które z natury powinny takie właśnie być. Lekko rozczarowywała też ilość salami w tej kompozycji. Pizza wyróżniała się przy tym brakiem szerokich, chrupiących boków, co akurat mi odpowiadało. Jednak mimo to, patrząc na nią na talerzu spodziewałem się lepszego ciasta, niż to które odczuwałem na podniebieniu. Ogólnie - nie zachwyciła, ale też i nie rozczarowała. Tak zresztą, jak i creme brulee, który dla odmiany gorzej wyglądał, aniżeli smakował. Ewidentnie nie wyszła kucharzowi karmelizacja cukru, niemniej sam krem, choć trochę bladawy - smakował całkiem, całkiem. Ostatecznie przyznaję 4- za zupę cebulową, 4= za pizzę oraz 4- za creme brulee. Na podobnym poziomie oceniam też obsługę lokalu, która ani ziębi, ani parzy.

Prawie każdy ma jakąś ulubioną knajpkę włoską i dla części z Was jest nią zapewne Girasole. Mimo kilku krytycznych uwag nie zamierzam Wam odbierać tej radości, ani z nią polemizować. Po prostu zadanie jakie sobie postawiłem, to możliwie rzetelnie ocenić - jedzenie, wystrój, obsługę i jakość do ceny. Wspomnę też, że trzykrotnie podchodziłem blogowo do pizzy i były to kolejno noty 4-, 3 i 4=. Żadna zatem rewelacja, ale jest światełko w tunelu. Wciąż bowiem pozostaje do odwiedzenia ponad 70 lokali, a już teraz polecono nam kolejny. Z chęcią go sprawdzę, tak jak sprawdziłem Girasole.

PS W lokalu panuje całkowity zakaz palenia.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 4-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 3+


KOSZTORYS:
Insalata mista (sałata mieszana, rukola, parmezan, sos vinegret): 15 zł.
Zupa cebulowa: 9 zł.
Lasagne Vegetariana (z bakłażanem, cukinią i sosem pomidorowym): 22 zł.
Pizza Diavolo (sos pomidorowy, ser, salami, pepperoni, oliwki): 21 zł.
Creme brulee: 15 zł.
Wino domu (białe) 0,25: 11 zł.
Suma: 93 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.63

ADRES: Poznań, ul. Żydowska 27
INTERNET: www.girasole.com.pl

Bookmark and Share

5 komentarzy:

vandalizmo pisze...

Heh, dokładnie tą samą trasą się udaliśmy wczoraj :) Też najpierw poszliśmy do Artemis/Kapetanis (ale my zapukaliśmy w szybkę i wyciągnęliśmy trochę informacji od właścicielki - od 13 do 19 były same rezerwacje, od programu "Kuchenne rewolucje" knajpa pęka w szwach), a później doszwendaliśmy się do Girasole.

Ja bym dał knajpie 4 (jadłem polędwiczki z kurkami), potrawy reszty bandy też nie były złe.

Zjeść Poznań pisze...

Vandalizmo, faktycznie niezły zbieg okoliczności :) A co do Kapetanis, to informację możemy potwierdzić, bowiem zaszliśmy tam niedawno po raz drugi i rzeczywiście wszystkie stoliki były zajęte. Pozdrawiamy serdecznie.

Anonimowy pisze...

Byłam ostatnio w Girasole.
Partner zamówił makaron z kurkami, a ja makaron z wołowiną i ostrymi papryczkami.
Muszę przyznać, że było całkiem smaczne.
Ja, moją porcją się najadłam, ale partner miał lekki niedosyt.

Obsługa była sprawna, a i czas przyrządzania potraw niezbyt długi. Czekając na danie otrzymaliśmy gorące bułeczki z masłem czosnkowym.

Nigdy nie byłam w wysoko ocenianych przez "Zjeść Poznań" restauracjach, ale w tej jedzenie przypadło mi do gustu.

Anonimowy pisze...

restauracja Girasole dysponuje bezwzglednie niewykfalifikowanym personelem... Długi czas oczekiwania, obsluga niezna sie na winach, brak zainteresowania klientem, rachunek placony przy barze,slabe jedzenie - kiepsko... Moja ocena "2"

bakaaka pisze...

Byłem wczoraj w Girasole wykorzystać kupon zakupów grupowych. Na dwie osoby, dwa kupony na 70zł to dużo. Objedliśmy się bardzo mocno. Prawdę mówiąc mogliśmy wykorzystać jeden.

Jedzenie generalnie dobre, obsługa też sprawna (choć może trochę narzuciła szybkie tempo), miło i przyjemnie.

Z całą pewnością można na przystawkę polecić Bruschetta mix. 5 dobrze przyrządzonych kawałków pieczywa, każdy z innym dodatkiem. Może porcja trochę za duża, ale o tym później. Nie opłaca się natomiast brać Bruschetta bianca - za 3 zł mniej dostaje się 2 marne kawałeczki pieczywa z serem i anchois. Z zup godna polecenia jest grzybowa, świetnie przyprawiona - bardzo aromatyczna. Cebulowa kiepska, rozmoczona grzanka i taka nijaka w smaku. Zupy też są dość duże, nie jest to mała miseczka ale dość duży talerz. Pizza Quatro Formaggi bardzo smaczna, ale po zjedzeniu ogromnej przystawki i zupy trudno ją całą pochłonąć. Pizze można podzielić na dwa talerze, choć nie wiem czy można sobie zażyczyć dwie różne połówki. Nie polecam natomiast Tagliatelle. Makaron niedogotowany, twardy, choć ze smacznymi dodatkami (salmone e carciofi). Desery generalnie słabe. Nie ma już Creme brulee, jest za to sporo niewłoskich słodkości jak tarty, ciasta czekoladowe itp. Jedyny włoski akcent to tiramisu które nie było bardzo smaczne, trochę za ciężkie. Dobre ale bez rewelacji, choć w jednym znaleźliśmy okazałego włosa :)

W każdym bądź razie polecam. Dobre miejsce by wyskoczyć na obiad.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...