środa, 6 stycznia 2010

PAŁAC IWNO / ocena 3.78

Tym razem, dość nieoczekiwanie zostaliśmy zaproszeni przez rodzinę na niedzielny obiad do neorenesansowego pałacu Iwno (ok. 25 km na wschód od Poznania). Wspomniana spontaniczność dała się we znaki tym, że akurat nie mieliśmy przy sobie aparatu (zdjęcia wykonaliśmy pożyczonym). Kolejnym wyróżnikiem jest fakt, że posiłek zjedliśmy w 7 osobowym gronie - stąd większa liczba zdjęć z potrawami. Tak czy inaczej zapraszamy Was do lektury naszej pierwszej, zamiejscowej relacji.



ONA:
Czasami zastanawiam się jaka jest przyczyna tego, że dania kuchni polskiej robią w świecie znikomą karierę. Owszem, rozmawiając z obcokrajowcami można się dowiedzieć, że w Polsce jemy barszcz i bigos, ale jest to zazwyczaj wiedza a priori (nie tylko przed, ale i opierająca się ewentualnemu, głębszemu doświadczeniu). Gdybym miała wybrać jedno danie, które dobrze rozreklamowane, mogłoby zrobić w świecie oszałamiającą karierę byłaby to botwinka (oczywiście mam również kilka innych typów). Nie potrafię pogodzić się z tym, że np. takie pospolite gazpacho znane i lubiane jest chyba na całym świecie, podczas gdy nasza botwinka nadal pozostaje w cieniu. A przecież wygląda pięknie, smakuje jeszcze lepiej i do tego nie wymaga ani wielkich kulinarnych zdolności, ani przesadnie wyszukanych składników. Ta wykwintniejsza i bardziej skomplikowana kuchnia staropolska to oczywiście zupełnie inna bajka, zresztą z informacji, które jakiś czas temu do mnie dotarły, szef kuchni w restauracji Amber Room w Warszawie (tej, która ma ambicję zdobycia pierwszej gwiazdki Michelin w Polsce) podejmuje próby popularyzowania kuchni Polskiej w nowoczesnej odsłonie. Z jednej strony bardzo się cieszę, że ktoś podejmuje takie wysiłki, a z drugiej jestem niezwykle ciekawa efektów. Z pewnością niebawem się tam wybierzemy, tymczasem jednak wróćmy do Pałacu w Iwnie, którego restauracja również proponuje dania kuchni polskiej (choć nie tylko) - raczej z gatunku tych swojskich i domowych.

Fajnie jest wybrać się w wolny dzień na taką wycieczkę, szczególnie jeśli pogoda dopisuje (nam odpowiadał ten mroźny, śnieży dzień). Tak po prostu, bez wygórowanych oczekiwań zapoznać się z bliższą i dalszą okolicą. Kiedy dotarliśmy przed pałac w Iwnie poczułam całkiem swojską atmosferę. Sam budynek i jego wnętrze ma oczywiście swoje lata, ale konwencja wystroju i pewne nieudolne prace remontowo - konserwatorskie sprawiły, że pałac choć urokliwy, pozbawiony został dostojnej elegancji (szczególnie chodzi mi o wnętrze). Tym samym nie „trąci” muzealnym charakterem. Sprawia przyjemne wrażenie, balansując przy tym na granicy stylu minionych epok i kiczu... Osobiście niespecjalnie mi to przeszkadzało, choć pewnie jak każdy prawdziwy Polak nie mogłam oprzeć się wrażeniu i powracającym myślom, że gdybym miała pieniądze, to (hoho) zrobiłabym tu prawdziwy raj na ziemi, pieczołowicie odtwarzając każdy detal.
Usiedliśmy przy bardzo przestronnym, okrągłym stole, w dość ciemnej sali. W tle nienachlanie dźwięczał Louis Armstrong z repertuarem swoich zimowych standardów, a my rozsiedliśmy się wygodnie w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków (na plus chcę jeszcze dodać, że sala, choć bardzo wysoka i z dużymi oknami była naprawdę ciepła). Z menu wybrałam zupę borowikową z prażonym ryżem basmati i łososia świeżo podwędzanego z sałatką grecką, sosem cytrynowym i bagietką z masłem. Zasadniczym problemem zupy była sól. Zaznaczę przy tym, że nie byłam jedyną osobą, która zdecydowała się na borowikową. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że ilość soli znacząco przekracza akceptowalne normy. Trochę szkoda, ponieważ, gdyby nie ta sól zupa pewnie byłaby niezła, a za bardzo ciekawy akcent w postaci prażonego ryżu basmati kucharzowi należą się specjalne brawa. Jeśli chodzi o zupy grzybowe wolę wprawdzie te „niezmiksowane”, bo gładka grzybowa masa budzi czasem moją podejrzliwość - w tym wypadku nie był to jednak największy problem. Dalej przyszedł czas na podwędzanego na ciepło łososia. To danie choć dalekie od ideału mogę zaliczyć do smacznych. Łosoś, który pod wpływem wędzenia nieco się przesuszył, roztaczał tak intensywny aromat wędzarniczy, że zapach ten towarzyszył mi jeszcze długo po posiłku. Tak jakbym to ja została uwędzona razem z łososiem, tak przy okazji. Dobrze, że ryba podana została w towarzystwie lekkich dodatków, dzięki czemu danie nie sprawiało wrażenia ciężkiego. Sałatka grecka, należała od typowych przedstawicieli gatunku. Do tego niewielka porcja pieczywa, potraktowana jak dla mnie zbyt obfitą porcją roztopionego masła. Ogólnie jedzenie było ciekawe i dość smaczne. Niewątpliwie też pracujący w Iwnie kucharz potrafi błysnąć inwencją – wspomniany wcześniej ryż, dekoracje z usmażonego, chrupiącego makaronu, czy doskonale przyrządzony boczek. Mięsne dania naszych towarzyszy zgarnęły całkiem sporo pochwał i pomruków zadowolenia, niemniej pojawiły się również dwa rozczarowania. Jedna z osób zamówiła spaghetti z krewetkami black tiger, w którym smętnie pływało kilka krewetek koktajlowych. Najwyraźniej ewentualne ubytki w rozmiarze pomiędzy krewetkami black tiger, a krewetkami koktajlowymi zrekompensować miała porcja łososia (o której w menu nie było mowy). Mimo afery krewetkowej danie ostatecznie uznane zostało za smaczne. Drugie rozczarowanie spotkało natomiast wybrednego „kawosza”. Stwierdził on bowiem, że kawa, którą otrzymał po obiedzie, spokojnie mogłaby konkurować o palmę pierwszeństwa z wywarem ze szczura.

Przez cały posiłek obsługiwała nas bardzo radosna kelnerka, która choć pomocna i sympatyczna, sprawiała wrażenie trochę zakręconej. Jednak na naszą uwagę o bardzo słonej zupie, zareagowała (poniewczasie)- mówiąc, że powiadomiła już kucharza, który przeprosił za incydent, zapewniając przy tym, że dołoży wszelkich starań, aby taka sytuacja się nie powtórzyła (jednostkowy charakter tej wpadki potwierdziła jedna z osób z naszego towarzystwa, która borowikową próbowała tutaj wcześniej, podobno była bardzo smaczna i nieprzesolona). Na koniec w ramach rekompensaty, osobie, która zamówiła dodatkowe piwo, nie zostało ono doliczone do rachunku. Z tego co dowiedzieliśmy się na miejscu, jest to niezwykle popularna weselna miejscówka. W związku z tym przez większą część posiłku, ktoś z obsługi oprowadzał młode pary z rodzinami, pokazując możliwości lokalowo - organizacyjne jakie zapewnia pałac w Iwnie. Było to dość denerwujące – pielgrzymi w kurtkach i płaszczach przechadzający się między stołami restauracji i żywo dyskutujący na interesujące ich tematy, psuli trochę atmosferę, sprawiając, że czułam się niczym w dworcowej poczekalni.

Cały wyjazd, mimo kilku krytycznych uwag, mogę uznać za udany. Gdybym jednak miała tylko jeden dzień na zapoznanie jakiegoś obcokrajowca z kuchnią polską raczej do Iwna bym się nie wybrała. Nie wiem też jak lokal oceniłby ktoś, kto specjalnie przyjechałby tu z drugiego końca Poznania…Dlatego polecam raczej tym, którzy lubią wycieczki turystyczno - krajoznawcze, wiejskie plenery i nadgryzione zębem czasu wielkopolskie pałace. Dla samego jedzenia nie ma sensu wybierać się aż tak daleko, ale jeśli potraktować je w kategorii dodatku do niedzielnej wycieczki za miasto, to z pewnością jest to propozycja warta rozważenia.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 4
Wystrój: 4-
Jakość do ceny: 3+



ON:
Pałac Iwno został zbudowany w latach 1851-55 dla Józefa Mielżyńskiego. Jako amator historii uwielbiam takie miejsca. Tym bardziej, że zarówno neorenesansowy pałac, pobliska oficyna oraz otaczający je park krajobrazowy - wciąż żyją i mają się całkiem dobrze. Na miejscu oprócz restauracji i usług hotelowych odnajdziemy także stadninę koni oraz plenery znane z kręconego tu w latach siedemdziesiątych serialu "Karino". Miałem to szczęście, że dotarłem tam w środku śnieżnej zimy, co spotęgowało jeszcze urok krajobrazu.

Po przekroczeniu pałacowego progu znaleźliśmy się w obszernej sieni z marmurową podłogą, drewnianą klatką schodową i czarnym fortepianem. Dalej przeszliśmy do wysokiej, nieckowato sklepionej sali, gdzie znajduję się restauracja. Choć neorenesansowa dekoracja wnętrz wymaga delikatnego odnowienia, to bardzo ujęła mnie swoim klimatem (dawne portrety na ścianach, stare komody oraz oryginalny piec kaflowy). Wraz z upływem czasu pojawił się jednak mały problem z oświetleniem, które jest na tyle przytłumione, że późnym popołudniem goście siedzą w półmroku (stąd też konieczność użycia lampy błyskowej przy fotografowaniu potraw). Co mnie zaskoczyło na plus, to temperatura wewnątrz lokalu. Podświadomie wyobrażałem sobie, że w środku mroźnej zimy w dużym, ponad dwustuletnim pałacu musi być dość chłodno. Nic bardziej mylnego - było bowiem ciepło i przytulnie. Z menu zamówiłem krem pomidorowy oraz medaliony z kurczaka z boczkiem. Przyznam, że krem choć z pewnością świeży i w miarę smaczny, to był dość nijaki i nazbyt chłodny. Ładnie podane medaliony choć również smaczne, były z kolei nazbyt przypieczone (tak zresztą jak i warzywa z przyprawą orientalną) przez co z założenia lekkostrawne danie zyskiwało niechlubnie na ciężkości. Sytuacje ratował jednak wyborny i chrupiący boczek oraz delikatne puree ziemniaczane. Posiłek uprzyjemniała także lampka prostego chardonnay z winnicy Sol de Chile. Obsługa kelnerska była bardzo sprawna, niemniej milcząca, przez co mało pomocna przy wyborze dań. Inny jednak problem w kwestii ogólnie pojętej obsługi to wycieczki narzeczonych i ich rodziców, które za naszymi plecami kilkakrotnie oprowadzał zarządca przybytku. Rozumiem, że pałac "żyje" z wesel i cieszę się, iż mieliśmy na tyle szczęścia, że akurat podczas naszej wizyty nie był zarezerwowany, niemniej wspomniane wycieczki są niekomfortowe dla gości przy stolikach. Chcąc, nie chcąc dowiedziałem się mimochodem, że organizują 200 wesel w roku w cenie od 120 zł na osobę, przy czym maksymalna pojemność to 120 osób, a w jednej sali mieści się spokojnie 5 okrągłych stołów ;)

Polecam wizytę w Iwnie tym wszystkim, którzy podczas wypadu poza miasto chcą połączyć aspekt kulinarny z historycznym. W Poznaniu możecie znaleźć co prawda i lepszą kuchnię i obiekty bardziej historyczne, niemniej pałac w Iwnie bez wątpienia posiada swoją unikalną atmosferę!

PS W pałacowym parku jest staw z wyspą, na której wznosi się kopiec (zwany niegdyś Napoleonką), gdzie wg legendy popijał kawę sam Napoleon.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4-
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4



ONI:



KOSZTORYS DLA 7 OSÓB:
Zupa borowikowa z prażonym ryżem basmati x 4 - 48 zł.
Krem pomidorowy - 10 zł.
Tagliatelle z łososiem i szpinakiem - 21 zł.
Spaghetti z rukolą i krewetkami black tiger - 26 zł.
Łosoś świeżo podwędzany (sałatka grecka, sos cytrynowy, bagietka, masło) - 33 zł.
Medaliony z kurczaka z boczkiem (warzywa z przyprawą orientalną, puree ziemniaczane) - 27 zł.
Sakiewki drobiowe ze szpinakiem i kurkami (ziemniaki opiekane, sałatka grecka) - 22 zł.
Polędwiczki z boczkiem (ziemniaki opiekane, sałatka grecka) - 29 zł.
Schab panierowany z kością (ziemniaki zasmażane, kapusta kwaszona) - 24 zł.
Sol de Chile Varietal Chardonnay 0,125 x 3 - 45 zł.
Herbata Lipton - 5 zł.
Kawa czarna - 6 zł.
Żywiec 0,5 - 6 zł.
Pepsi 0,2 - 3 zł.
Suma: 305 zł.

KOSZTORYS DLA 2 OSÓB:
Zupa borowikowa z prażonym ryżem basmati - 12 zł.
Krem pomidorowy - 10 zł.
Łosoś świeżo podwędzany (sałatka grecka, sos cytrynowy, bagietka, masło) - 33 zł.
Medaliony z kurczaka z boczkiem (warzywa z przyprawą orientalną, puree ziemniaczane) - 27 zł.
Sol de Chile Varietal Chardonnay 0,125 x 2 - 30 zł.
Suma: 112 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.78

ADRES: Iwno, ul. Park Mielżyńskich 1

Bookmark and Share

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

"prawdziwy polak" się Wam trafił

Zjeść Poznań pisze...

Dzięki!

Anonimowy pisze...

:) a poza tym - wyjątkowo zachęcające zdjęcia przy tym wpisie :) pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Tegoroczne wakacje spędziłam w Iwnie kosztowałam przysmaków restauracji i widoków otaczającego parku i kompleksu pałacowego. Serdecznie go polecam !
Mieszkanka mazowsza.Iwa.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...