Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tapas bar. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tapas bar. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PIKA PIKA tapas bar y vino / ocena 4.00

Wyjście do Pika Pika odbiegało nieco od większości blogowych wizyt. Recenzja ta jest bowiem zapisem spotkania towarzyskiego przy winie i przekąskach. Jedzenie zatem zeszło niejako na dalszy plan, ale też dzięki takiej formule wyjścia, mieliśmy sposobność wypróbować każdy tapas, jaki tego dnia oferowano.


ONA:
Choć pogłoski o otwarciu nowego tapas baru docierały do nas już wcześniej (kojarzę nawet facebookową ankietę na nazwę), to do wizyty właśnie tam skłoniły nas powtarzające się opinie o atmosferze, autentyczności i prawdziwych hiszpańskich smakołykach. Dostaliśmy również instrukcje, aby nie zrażać się „polowym” wyglądem wnętrza, bo jest to najmniej istotny element. I faktycznie, przechodząc dwukrotnie w ciągu tygodnia ulicą Zamkową nie do końca mieliśmy ochotę zasiąść w tym bardzo oświetlonym, pustawym wnętrzu z dużym oknem. Taka forma knajpki sprawia, że ma się wrażenie, że to goście są obserwowani przez przechodniów z ulicy, a nie na odwrót. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale wchodząc do jakiekolwiek lokalu chyba wolę odciąć się od tego co na zewnątrz, ewentualnie zyskać dobre pole do spokojnej obserwacji ulicy. Pewnie dlatego do Pika Pika weszliśmy dopiero za trzecim razem. Po fakcie stwierdzam, że pochłonięta rozmową niespecjalnie zwracałam uwagę na przechodniów, a wnętrze dzięki imponującej liczbie gości nabrało zupełnie innego niż wcześniej charakteru. Było bardzo sympatycznie, na stole pojawiały się kolejne kieliszki wina (zarówno to butelkowe polecone przez Pana z obsługi oraz wino domu podane w ceramicznym dzbanku było przyzwoite, choć to pierwsze zdecydowanie smaczniejsze) oraz kolejne tapasy. Prawdopodobnie nie spróbowałam wszystkiego, ale mam swoich 3 faworytów – kawałki bagietki z serem Manchego, dorsz z cieciorką oraz tarta czekoladowa. Pierwszy przysmak miał w zasadzie jeden słaby punkt, czyli kiepską bagietkę. Moją uwagę od pieczywa (blade i bardzo miękkie) skutecznie odwracał ser, który po prostu bardzo lubię. Dorsz z cieciorką natomiast zupełnie mnie zaskoczył, bo choć za cieciorką samą w sobie jakoś szczególnie nie przepadam (wolę ją w formie humusu lub falafela) to jednak całość była bardzo smaczna. Wieczór zwieńczyła czekoladowa tarta i choć spożywana po sporej ilości wina i o godzinie zdecydowanie nie "tartowej" (było grubo po 24) jej smak spowodował, że mruczałam z zadowolenia (kruche ciasto z gęstym, czekoladowym, nie przesadnie słodkim kremem). Zupełnie nie zachwyciły mnie natomiast papryki z mało wyrazistym nadzieniem oraz ziemniaczana tortilla na bagietce (ale o ile nadziewane papryki lubię, o tyle tortilla de patatas słabo przechodzi mi przez gardło nawet w Hiszpanii).

Ocena obsługi to w tym przypadku zadanie karkołomne, bo choć zajmujący się nami Pan mówił świetnie po polsku (piszę to z pełnym podziwem) to jednak mieliśmy sporo trudności w dogadaniu szczegółów. Pan nie mógł się bowiem pogodzić z faktem, że chcę jednocześnie zamówić wino białe i czerwone (gdyż jedna osoba chciała pić tego wieczoru tylko czerwone) i z uporem twierdził, że dwóch win jednocześnie nam nie poda, gdyż najpierw pije się białe, a później czerwone i że poda nam trunki właśnie w takiej, właściwej kolejności. Moje tłumaczenia przyjął natomiast stwierdzeniem, że za dużo kręcę. Koniec końców udało się wynegocjować że do butelki białego wina dostaniemy kieliszek czerwonego (choć tak naprawdę chcieliśmy butelkę, ale tego nie potrafiliśmy załatwić). Ten rozbudowany dialog sprawił, że przez resztę wieczoru postanowiliśmy pozostać wyłącznie przy winie domu. Chciałam zaznaczyć, że cała ta rozmowa odbywała się z uśmiechem i w super sympatycznej atmosferze, miało to również swój hiszpański urok i jestem pewna, że taka egzotyka może znaleźć ogromne rzesze zwolenników.

Koniec końców Pika Pika polecam. Warto się tam zatrzymać choćby na jeden kieliszek wina (naprawdę jest w czym wybierać, a obsługa rzeczowo opowiada o wybranych butelkach) i jeden tapas (nawet jeśli jedzenie nie jest porywające). Zdecydowanie łatwiej znaleźć na Zamkowej miejsce w ciągu tygodnia – w weekend lepiej pomyśleć o rezerwacji stolika, szczególnie jeśli przychodzi się z większą grupą. Na pewno spodoba się tu wszystkim miłośnikom Hiszpanii oraz ludziom otwartym na wesołą interakcję z obsługą.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Trzeba przyznać, że z opisem Pika Pika mieliśmy nie lada problem. Z jednej strony dylemat, czy da się w ogóle sprawiedliwie ocenić tapas bar, przykładając do niego miary skrojone dla restauracji. Z drugiej strony świadomość, że jeśli ocen nie przyznamy, to recenzja będzie kaleka, a część z Was - rozczarowana. Suma sumarum oceny przyznaliśmy, ale pewni nie jesteśmy żadnej, gdyż zarówno jedzenie, obsługa, jak i wystrój - ponadprzeciętnie urzekają, ale posiadają też pewne braki.

We wnętrzu najbardziej przypadła mi do gustu prostota i autentyczność (no i wiszące w oknie jamon serano). Gdy przechodziliśmy ulica Zamkową w ciągu tygodnia, wnętrze wydało mi się zbyt zimne w odbiorze i zdecydowanie za pstrokate. Wystarczyło jednak, że zostało wypełnione przez weekendowy tłum, a już nie dostrzegałem tych niedostatków. A jeśli o tłumach mowa, to najsłabiej wypada pojemność lokalu i dobór tak rozłożystych krzeseł, że stołów mieści się ledwie pięć. I choć z podziwem patrzyłem w stronę tych, którzy przez cztery godziny wytrwale stali przy beczkach, to ja bez miejsca przy stole szybko bym tapas bar opuścił. Gwoli ścisłości, lokal wcale nie jest taki mały, tyle tylko, że kuchnia zdaje się być równej wielkości co sala, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy uchylały się do niej drzwi.

Zasady z Pika Pika są następujące. Zamawiasz kieliszek wina domu za 5 złotych (rodem z Nawarry) i dostajesz do niego jeden tapa (kawałek bagietki z dodatkiem). Zamawiasz karafkę półlitrową za 15 złotych lub dzbanek litrowy za 25 złotych i dostajesz odpowiednio - 3 lub 5 tapasów. Oprócz tego mam półkę z butelkowanymi winami dostarczonymi przez Vinolę, gdzie do cen należy doliczyć korkowe w wysokości 12 złotych. Jest jeszcze tablica, na której wypisane są potrawy, które za 5 lub 10 złotych przyrządzą Ci w kuchni. Ze specjałów, które możecie zobaczyć na zdjęciach, mi najbardziej przypadły do gustu krokiety z kurczaka, dorsz z cieciorką oraz mięso w pomidorach. Gustuję zatem raczej w kuchni ciepłej Pika Pika, choć w przypadku krokietów była to raczej kuchnia letnia (na trzy próbowane sztuki, aż dwie były w samym środku jeszcze zimne). Najmniej odpowiadały mi za to rozmoczone papryczki z nadzieniem, bo choć wiem, że ściągnę tym wyznaniem na siebie gromy, to naprawdę w Biedronce sprzedają lepsze, nie mówiąc już o tych, które samemu można zrobić z papryk jabłkowych Rolnik i sera Feta. Wracając do tapas baru - na sam koniec wizyty dojrzałem tabliczkę z ofertą talerza jamon iberico de pata negra za 40 złotych i zdecydowanie chciałbym taki talerz następnym razem zamówić.

Obsługa w Pika Pika jest iście hiszpańska. Otwarta, życzliwa, nieszablonowa, ale potrafiąca też puścić focha. Nie było bowiem w naszym towarzystwie osoby, która choć raz nie ścięłaby się z obsługującym nas kelnerem. A to ktoś pomieszał mu ponoć zamówienie, a to nie można było podać jednocześnie wina białego i czerwonego, a to ktoś spojrzał w jego kierunku spod byka, a inny nie zrozumiał dowcipu. Taki urok miejsca, a wspominam o tym tylko dlatego, abyście mogli sobie je lepiej wyobrazić. Z poważniejszych zastrzeżeń do obsługi, mam tylko jedno - gdy zamówiliśmy wino butelkowe (Bracamonte Verdejo 2010), a jako kolejne chcieliśmy zamówić wino domu, to kelner za bardzo nas przekonywał, że mamy pozostać przy butelkowym. Ja rozumiem, że to na nim tapas bar więcej zarabia i to do niego liczy sobie korkowe, ale klient nie czuje się dobrze, gdy mu się coś na siłę wciska, skoro zdecydował się na coś innego, trzykrotnie swoją opinię podtrzymał, a i tak musi czwarty raz dobitnie zaznaczyć, ze wybiera wino domu (pomimo niezadowolonej miny kelnera). Złościć się jednak na tych ludzi długo nie można, gdyż jak widzą Cię następnym razem, to traktują już jak swojego :)

I choć to ja w naszym tandemie nalegałem, aby oceny jednak przyznać, to proponuję, abyście zapomnieli w przypadku Pika Pika o jedzeniu, obsłudze i wystroju, gdyż w tym miejscu liczy się przede wszystkim atmosfera (no i oczywiście wino). Polecam!

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


POST SCRIPTUM
Gdy kilka dni temu wpadliśmy na chwilę do Pika Pika, zauważyliśmy kilka nowych dań w menu - m.in. fasolę z szynką (za 5 zł) oraz langustynki (za 10 zł). Podoba nam się takie urozmaicenie, ale w zmianach są dwie strony medalu, gdyż okład podawanej do wina bagietki tym razem był cieniem tego z wcześniejszej wizyty. Raz, że pasta warzywna posypana szynką i pasta grzybowa z serem nie zachwyciły, to jeszcze podano je w bardziej monotonny sposób. Wcześniej zamawialiśmy litr wina i otrzymywaliśmy pięć tapasów w trzech rodzajach. Tym natomiast razem podawano pięć tapasów jednego rodzaju.

KOSZTORYS dla 2 osób:
Jamon Serrano - 5 zł.
Chorizo - 5 zł.
Queso Manchego - 5 zł.
Pisto Manchego - 5 zł.
Pimientos del piquillo con crema de gambas - 5 zł.
Tortilla de - 5 zł.
Carne con tomate - 5zł.
Garbanizos con bacalao - 5 zł.
Croquetas de pollo - 10 zł.
Tarta de chocolate - 7 zł
Bracamonte Verdejo 2010 0,75 – 51 zł
Wino domu 0,5 - 15 zł.
Suma: 123 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.00

ADRES: Poznań, ul. Zamkowa 5
INTERNET: brak strony www

Bookmark and Share

środa, 9 grudnia 2009

LA RAMBLA tapas bar & vino / ocena 4.34

La Rambla to słynna, ruchliwa ulica w centrum Barcelony. Ulica Wodna nie jest tak słynna, tak ruchliwa i znajduje się w Poznaniu, to jednak tutaj swoje podwoje otworzyła La Rambla - tapas bar i winiarnia w jednym.



ONA:
Chyba każdy ma swoje kulinarno – turystyczne wspomnienia, które są tak silne, że mogą przysłonić zwiedzane miejsce. Mnie coś takiego spotkało w Barcelonie. Miasto niewątpliwie ma swój urok. Niemniej kiedy ma się w nogach kilka kilometrów marszu z zadartą do góry głową (kamienice zapierają dech w piersiach) w skwarze, hałasie i tłoku, nawet największy twardziel może mieć dość. Z tego właśnie powodu i na skutek splotu kilku innych okoliczności znalazłam się w knajpce, która wyglądała jak pełna hiszpańskich robotników speluna spod ciemnej gwiazdy. Wtedy mało mnie to obchodziło, chciałam po prostu napić się, coś zjeść i odpocząć. Nie znam hiszpańskiego, obsługa nie znała angielskiego. Nie jestem pewna jak do tego ostatecznie doszło, ale po pewnym czasie na naszym stole pojawiła się ogromna patelnia z potrawą paella. Danie było przepyszne. Od tamtego czasu, do kuchni hiszpańskiej podchodzę z należnym jej szacunkiem.

La Rambla to jedno z miejsc na kulinarnej mapie Poznania, gdzie możemy wypróbować hiszpańskich specjałów. Należy przy tym zwrócić uwagę na fakt, że lokal reklamuje się jako tapas i vino bar. Dlatego raczej nie polecam wybierać się tam na wilczym głodzie, a raczej na przekąskę lub bardziej skomplikowane danie w niewielkim rozmiarze. Ot takie "przegryzajki" do wina. Lokal jest mały, żeby nie powiedzieć klaustrofobiczny, ale urządzony ze smakiem i wyczuciem. W czerwono brązowej przestrzeni mieści się zaledwie kilka stolików i stosunkowo komfortowe siedziska. Wysoki bar, jeszcze wyższe półki na wina, zwisające udźce jamon serrano oraz zdjęcia Barcelony to tylko niektóre z elementów tworzących atmosferę. Jest przytulnie i nastrojowo, ale nie tandetnie. Mieliśmy jednak ten komfort, że byliśmy jedynymi klientami, dlatego niewielka przestrzeń, wcale nie utrudniała nam swobodnej rozmowy. Być może takie rozmiary La Rambli dostosowane są do ludzi o południowym temperamencie, którzy bardzo dobrze czują się w dużej grupie i zawsze mają ochotę pogadać, z każdą napotkaną nawet obcą osobą. My jednak trafiliśmy tam w spokojny, senny i leniwy, poniedziałkowy wieczór. Jak już wspomniałam, dania w menu są niewielkie, niemniej po zjedzeniu 3 porcji i zagryzieniu ich pieczywem moje nasycenie osiągnęło poziom, po którym poruszanie się żwawym krokiem nie należało do przyjemności. Krewetki tiger pieczone w oliwie z czosnkiem i pietruszką były smaczne i jędrne (no dobrze, może odrobinę za twarde, może trochę zbyt długo smażone). Małże również zjadłam z apetytem, choć nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pod panierką mięso małży posiekane i wymieszane zostało z mięsem niekoniecznie najwyborniejszej ryby. Spróbowałam też paelli, którą zamówił mój partner. Choć nie dorównywała tej pamiętnej, to traktując ją jako wersję dostosowaną do polskich warunków, paelle z La Rambli mogę uznać za całkiem udaną (minusem mogłaby być jednak śladowa ilość owoców morza). Na deser wybrałam szarlotkę, bo tradycyjnego hiszpańskiego deseru (turrany – "słodkie tapas") akurat nie było. Szarlotka była taka jak lubię - warstwy jabłek przesypane kaszą manną i zapieczone z masłem. Do tego gałka lodów o smaku malagi i śmietana (raczej z tych kiepskich). Całości towarzyszyło bardzo smaczne, polecone przez barmana wino Gran Cardiel (Rueda/verdejo viura/08).

Jedzenie w La Rambli chyba dość ciężko wtłoczyć w rygor tradycyjnych polskich posiłków. Warto jednak czasem ustawić sobie tak plan dnia i posiłków, żeby wybrać się na dobre hiszpańskie wino i zamówić do tego choćby mały tapas w przystępnej cenie - polecam doskonały ser manchego. Kiedyś do zestawu dodawano też szynkę serrano. Teraz trzeba ją zamówić osobno i dość słono za nią zapłacić. Najprzyjemniej jest wybrać się do La Rambli, nie żeby się najeść (jak ostatnio zrobiłam to ja), ale żeby po prostu subtelnie sobie dogodzić.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4+
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 4



ON:
La Rambla to niewielki tapas bar, a także winiarnia z ponad 100 gatunkami hiszpańskich win. Wewnątrz jest dość ciemno i bardzo przytulnie. Jednoizbowy lokal bywa czasem opustoszały, a dyżur pełni w nim jednoosobowa obsługa. Wszystko to ma swój urok, gdyż ma się wrażenie, że czas płynie tam wolniej. Małe, dwuosobowe stoliki poustawiane są obok siebie, wzdłuż narożnej kanapy. Choć trend ciasno poustawianych stolików raził mnie trochę w przypadku zatłoczonych Taste Barcelona i Meze, to w opustoszałe i oryginalnej La Rambli, nie przeszkadza wcale. W czasie naszej wizyty byliśmy zresztą jedynymi gośćmi, a zaszliśmy tam akurat, gdy Pan kelner przy pomocy drabiny aranżował świąteczny wystrój lokalu. Zaciekawiony zapytaniem o możliwość fotografowania, rozświetlił nam dodatkowo lokal, a nawet dopytał o adres bloga.

Tapas to niewielkie przekąski podawane do napojów w barach Hiszpanii. Ja jednak wszedłem tam dość głodny i zwykłe pubowe przekąski nie miały szansy, aby kulinarnie mnie zaspokoić. Założenie miałem takie, aby zamówić dwa dania, a w razie potrzeby domawiać kolejne przekąski. Zamówiłem zatem tradycyjną zupę andaluzyjską oraz paellę z owocami morza i kurczakiem, a także z racji problemów z gardłem - herbatę zimową. Lentejas, a więc gęsta i gorąca zupa z czerwonej i zielonej soczewicy z dodatkiem kiełbasy i warzyw, okazała się strzałem w dziesiątkę na grudniowy wieczór. Chwalić należy jej właściwości smakowe, sycące i rozgrzewające, a także podane wraz z zupą pieczywo oraz dobrej jakości oliwę z oliwek. Bardzo smaczne było także drugie danie - Paella con mariscos y pollo, a więc tradycyjne danie z ryżu z owocami morza (małże, krewetki, ośmiorniczki i kalmary) i kurczakiem duszonym w białym winie. Dopełnieniem mojego kulinarnego szczęścia była bardzo przyjemna w smaku herbata zimowa z rumem i owocami cytrusowymi, która doprawiona została mieszanką przypraw korzennych. Możecie nie wierzyć, ale tak jak byłem głodny, tak te dwa z pozoru niewielkie dania, pozwoliły mi o tym głodzie zupełnie zapomnieć. Jak dla mnie zatem prawie same plusy, a co do minusów, to rzuciły mi się w oczy tylko dwa - uboga, żeby nie powiedzieć nieistniejąca oferta dla wegetarian, oraz dość słona, bo około 40 procentowa przebitka wina pitego w lokalu, względem możliwości zakupu na wynos.

La Rambla reklamuje się hasłem - "Gorąca atmosfera bez względu na pogodę". Ja dodam, że reprezentuje sobą dość ciekawe i nowatorskie podejście na poznańskim rynku restauracyjnym. Może być jej trudno przełamać poznańskie przyzwyczajenia, gdzie dobry posiłek to duży posiłek. Kibicuję jej jednak z całego serca. Spróbowałem i polecam!

Jedzenie: 4
Obsługa: 4+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4+



KOSZTORYS:
Smażone krewetki (10 szt.) - 18 zł.
Zupa andaluzyjska - 10 zł.
Panierowane małże - 14 zł.
Paella z owocami morza i kurczakiem - 14 zł.
Szarlotka z lodami - 14 zł
Wino Gran Cardiel 0,15 – 11 zł
Herbata zimowa - 8 zł.
Suma: 89 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.34

ADRES: Poznań, ul. Wodna 5/6
INTERNET: www.larambla.pl

Bookmark and Share

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...