środa, 18 sierpnia 2010

IV Ogólnopolski Festiwal Dobrego Smaku

Od 12 do 15 sierpnia na poznańskim Starym Rynku odbywał się IV Ogólnopolski Festiwal Dobrego Smaku. My dotarliśmy na miejsce w sobotę i postanowiliśmy przegotować dla Was krótką relację. A wyglądało to mniej więcej tak...


ONA:
Nie ma chyba sensu przekonywać kogokolwiek, że Festiwal Dobrego Smaku to inicjatywa zacna i niezwykle wartościowa. Większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę jakie bogactwo kryją produkty regionalne i jak ważnym jest kultywowanie tradycji kulinarnych. Problem tkwi wyłącznie w codziennej dostępności i cenie tych specjałów. Te dwie sprawy w przypadku Festiwalu schodzą na dalszy plan, bo po pierwsze atmosfera święta towarzysząca takim przedsięwzięciom skłania do żywszego sięgnięcia do portfela, a i większość smakołyków dostępna jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Mówisz – masz (w właściwie płacisz - masz). Powiedzieć i dostać można było zatem: chleb na zakwasie, szaszłyki, kiełbasę z grilla, oscypki, wina, sery zagrodowe, miód, chrzan, wędliny, ogórki kiszone, wędzone ryby, piwa belgijskie, piwa lokalne, lody, oliwki, frytki belgijskie itd. I to naprawdę nie wszystko. Po zrobieniu kilku okrążeń wokół rynku znalazłam w końcu moich faworytów. Były to sery zagrodowe i tłoczony na zimno olej rzepakowy. Zarówno sery jak i olej były zaskakująco smaczne. Na liście faworytów znalazłyby się zapewne i tradycyjne lody, które mieliśmy spróbować po przejściu pozostałych stoisk. Niestety co niewybaczalne, zapomnieliśmy :(

Pozytywy płynące z Festiwalu można mnożyć bez końca jednak jestem pewna, że każdy, nawet jeśli tam nie był jest w stanie wymieniać je w ciemno, dlatego nieco przewrotnie do beczki miodu dodam łyżkę dziegciu. Po pierwsze, kwestia wystawiających się restauracji. Nie wiem czy ktoś z Was się skusił na dania serwowane z podgrzewaczy, ale mam wrażenie, że taka forma to raczej nie promocja, a samobój dla restauracji. Z pewnością w lokalu można zjeść smaczniej i w bardziej komfortowych warunkach. Tradycyjne dania w tym wypadku raczej zniechęcały niż zachęcały. W moim odczuciu na tym polu pomysłowością wyróżniły się dwie restauracje: Toga i Patio. Toga, które już we wrześniu ma zostać reaktywowana w nowym miejscu, postawiła na ostrygi. Plus dla nich, proste i dla wielu ludzi nieznane i ciekawe (dla tych, którzy na Festiwalu nie byli dodam, że Pani otwierająca muszle naprawdę miała co robić). Patio natomiast postawiło na galettes i to również uważam za strzał w dziesiątkę, bo te bretońskie (swoją drogą bretońskie były również ostrygi) naleśniki można przygotować na świeżo na oczach klienta. Tym samym obie restauracje wskoczyły na listę „do odwiedzenia w najbliższym czasie”. Być może ktoś się skrzywi, że promuję restauracje, które akurat nie postawiły na polską kuchnię, ale mając do wyboru odgrzewane mięsiwa, albo wymęczone pierogi (akurat to danie w mojej rodzinie otoczone jest najwyższą czcią) to naprawdę galettes i ostrygi skusiłyby mnie na pierwszym miejscu. Co do pierogów, to dałam się namówić na jednego podawanego na ulicy przez bardzo sympatyczną Panią z Gospody Pod Koziołkami i przyznaję uczciwie, że nie był zły, ale od domowego ideału daleki. Aby podbudować w sobie lekko zachwiany lokalny patriotyzm skusiłam się na lokalne piwo (rezygnując z jednego z bardziej ulubionych piw belgijskich). Browar ze Wschowy etykietami na butelkach bynajmniej nie zachęcał (chociaż gdyby się nad tym głębiej zastanowić, te "biuściaste" Słowianki miały swój urok), ale naczytałam się kiedyś o ich piwie dworskim (którego akurat nie mieli) i postanowiłam skusić się na ich zwykłe, jasne. Cóż, piwo może nie było złe, ale pomyślałam, że zostawia taki dziwny posmak, który kojarzył mi się z lizolem. Zanim to jednak zdążyłam powiedzieć Marcin zakomunikował mi, że to piwo ma posmak szpitala – coś w tym zatem musi być. Wracając jednak do słabych stron samego Festiwalu, to od razu wyjaśniam, że wszelkie idylliczne opowieści o spokojnym przechadzaniu się pośród stoisk i długie, ciekawe rozmowy z wystawcami o ich produktach można wsadzić między bajki. Wiem, brzmiałoby to dobrze, ale tak nie było. Wystawcy (nie wszyscy) na jakiekolwiek pytania odpowiadali rzeczowo, ale zdawkowo i w większości wysyłali czytelne sygnały, że są zbyt zmęczeni na rozmowę. Wyznam przy tym, zapewne ściągając na siebie gromy (lub przynajmniej docinki, że taka skaza mojego pokolenia), ale dużo więcej o niektórych produktach dowiedziałam się z Internetu, aniżeli z rozmowy na Festiwalu.

Podsumowując, w żadnym wypadku nie bojkotuję tej zacnej inicjatywy. Nawet jeśli sobie trochę ponarzekam i nawet jeśli natura pokarała mnie bardzo niską tolerancją na tłumy (a wierzcie mi, że przez większą część Festiwalu chcąc nie chcąc jest się przedmiotem i sprawcą ocierania) to jestem bardzo zadowolona, że takie fajne wydarzenie odbywa się również w Poznaniu i na pewno będę się na nim zjawiać regularnie. Mam przy tym nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze ciekawiej.

PS Usilnie szukałam stanowiska z serami Ziemianina z Wielkopolski. Nie znalazłam, może udało się to komuś z Was?


ON:
Festiwal Dobrego Smaku nie tylko zawładnął na kilka dni połową Starego Rynku, ale co ważniejsze, zawładnął też wyobraźnią sporej części poznaniaków. Od kilku dni zewsząd bowiem słyszałem, że albo ktoś się na festiwal wybiera, albo właśnie z niego wraca, albo że musimy tam koniecznie dotrzeć. Mam wrażenie, że w opinii tych wszystkich nam życzliwych, fakt że współtworzę blog o zabarwieniu gastronomicznym determinował tezę, iż będę jednym z piewców tegoż festiwalu. Tymczasem muszę Was rozczarować, bowiem z trudem skleciłem 4 linijki tekstu bez słowa krytyki wobec IV edycji OFDS.

Uwagę właściwie mam tylko jedną, acz zasadniczą - dla mnie to nie był festiwal, tylko targ, gdzie liczył się klient, pieniądz i zysk. Ale po kolei. Gdy weszliśmy na Stary Rynek od strony Padarewskiego, pierwsze rzuciły mi się w oczy stoiska kilku poznańskich restauracji (m.in. Mosaica, Sushi Sapporo, Cactus Factoria oraz La Scala). Jestem miłośnikiem restauracji, ale do teraz nie bardzo rozumiem na co wymienione restauracje liczyły? No bo chyba nie na to, że wyłożę pieniądze, aby dostać okrojone menu, gotowe dania z podgrzewaczy, plastikowe sztućce i możliwość poszukania sobie wolnego miejsca. Która restauracja wypadła najlepiej? Broniło się Patio, o czym wspominała już Ania. Ja jednak wskazałbym na Gospodę Pod Koziołkami. Nie zauważyłem co prawda jej stoiska (zapewne nie zapłaciła stosownej koncesji, a tym samym nie była restauracją festiwalową), ale doceniam pomysł, który pokazał, że jednak można. Otóż na płycie rynku, w okolicach restauracji krążyły oryginalnie ubrane Panie kelnerki z tacami pełnymi rozmaitych pierogów, którymi to częstowały przechodniów. Może i było to trochę podczepienie się pod festiwalową otoczkę, niemniej bardziej cenię restauratora, który wyda tysiąc złotych na degustację w myśl zasady – jak nie spróbują, to nie kupią - niż tego, który wyda te pieniądze na festiwalowe stoisko, a później liczy po kilka złotych za każdą kromkę ze smalcem. I choć liczyli wszyscy, to tu i ówdzie można było uszczknąć, a to kawałek chleba z oliwą, skrawek oscypka, a to okruchy owczego sera zagrodowego, plaster kiełbasy z Lubelszczyzny, naparstek browaru, kilka kropel wina austriackiego (Dionizosie miej w opiece Pana Mielżyńskiego, który na swoich degustacjach nalewa co najmniej pięćdziesięciokrotność tego i nie pobiera kaucji za kieliszek), tudzież kilkanaście kropel wina greckiego. Najszczodrzej było u Belgów, gdzie obok piwa leżały puste opakowania, które można było wypełnić frytkami w pobliskim Bel Frit. Kreśląc festiwalowy krajobraz, pozwolę sobie nadmienić, że pośród licznych budek z szaszłykami swoistą perełką było wielce oblegane stoisko z ostrygami. Z tego co widziałem, to wielu poznaniaków miało okazję spróbować tam swoją pierwszą w życiu ostrygę, a że sam ostrygi lubię, to szczerze cieszyła mnie ta otwartość na nowe smaki. Moimi osobistymi faworytami imprezy pod względem smaku pozostają jednak mazurskie sery zagrodowe oraz prawdziwe wędliny z Lubelszczyzny (choć najmniej strojne stoisko wędlin, to nie okiem należało oceniać jego wartość). Dzień był fajny i towarzystwo miłe, zatem i przez palce możecie patrzeć na moje krytyczne uwagi. Swoistego uroku chwili dodało też piwo smakującego szpitalem (super kojarząca mi się nazwa browaru, niemniej beznadziejne etykiety) twarda, jak kamień bułka na zakwasie oraz widok Pana Cejrowskiego, który podpisywał swoje książki :)

Ktoś powie, że to jednak nie targ, a festiwal, bowiem były też specjalne sesje tematyczne oraz pokazy kulinarne. Ja odpowiem, że sesje były, ale zamknięte, płatne, biletowane i tylko na kilkadziesiąt osób. Jeden pokaz kulinarny sam zresztą śledziłem i choć nie pamiętam, co przygotowywano (wspomniano o tym tylko raz), to pamiętam z jakiej restauracji był szef kuchni (wspominano o tym regularnie co 60 sekund). Widzę po prostu pewne zachwianie proporcji, ale sam nie wiem, czy uwagi te odnoszą się bardziej do działań organizatora, czy mentalności wystawców. Nie mnie w to zresztą wnikać. Ja oceniam tylko efekt końcowy i żywię nadzieję, że następne edycje będą coraz to bardziej udane i Poznań doczeka się festiwalu przez przez duże F. Zaświadczam bowiem, że dobre smaki już mamy, ale festiwalowe póki co były tylko frytki ;)

PS  Cześć komentatorów błędnie zakłada, że na festiwalu chodziło mi wyłącznie o darmową wyżerkę, a moje rozczarowanie imprezą wynika z faktu, że takowej nie było. Ale czy gdybym był darmozjadem, to odwiedziłbym w ciągu roku ponad 40 poznańskich restauracji, z których większość do najtańszych nie należała? Wyjaśniam zatem, że darmozjadem nie jestem, za to każdy festiwal, jeżeli chce się takim nazywać, powinien wnosić za sobą jakąś wartość dodatnią, jakąś promocję - coś zachęcającego - tak jak np. I Festiwal Włoskich Smaków. Tylko tyle i aż tyle!


KOSZTORYS: wstęp wolny, degustacje i zakupy płatne indywidualnie

ADRES: Poznań, Stary Rynek
INTERNET: www.ofds.pl

Bookmark and Share

7 komentarzy:

ninja pisze...

W sobotę przed południem jeszcze można było marzyć o "spokojnym przechadzaniu się pośród stoisk i długie, ciekawe rozmowy z wystawcami o ich produktach" ale w niedzielę to już była masakra i nawet zakup w upatrzonym stoisku nastręczał problemów. Chyba wygrali Ci co byli w piątek bo z czasem ilość degustacji malała i trzeba było przypaść do gustu prowadzącym stoiska, którzy odpędzali się od robiącej regularne rundki menelni.
Ja utknęłam na dłuzej w trójkącie stoisk Bułgarskie-Greckie-Belgijskie (drugie) a PinkKiller to moje odkrycie tego festiwalu.

Anonimowy pisze...

duzo marudzenia, konstruktywnej krytyki prawie wcale. impreza byla swietna, oby takich jak najwiecej, ale jak ktos sie rzuca na festiwalowe darmowe frytki, czy zimne i zwietrzale pierogi, zamiast sporobowac lokalnych przysmakow przez duze P - sery, wedliny, pieczywo - mozna bylo znalezc prawdziwe cymesy (fakt, ze nie najtansze) to tak to potem wyglada. nic tez dziwnego, ze lokalne browary przeda slabo, skoro dzisiejszej starszej mlodziezy przeszkadza smak piwa inny przemyslowe siki z proszku.

Anonimowy pisze...

dodam jeszcze, ze faktycznie bylem w piatek, darmowego nie jadlem, choc bylo, i zgodze sie z ania, ze rynkowa menelnia powinna byc pedzona, bo po prostu zniecheca.

zgodze sie tez z autorami, ze sprzedaz sushi z lodowki to zupelna pomylka

Zjeść Poznań pisze...

Ania, w sobotę byliśmy z aparatem kilka godzin, ale i w piątek wpadliśmy na półgodzinny rekonesans. Niestety i wówczas mieliśmy mniej szczęścia od Ciebie. Kilka kwestii naprawdę bardzo nas ciekawiło, jednak ci konkretni wystawcy chętniej wypatrywali następnego klienta, niż podejmowali temat. A jeżeli już podejmowali, to odpowiedzi były tak zdawkowe, że szybko odpuszczaliśmy. Pozdrawiamy Cię serdecznie :)

Anonimowy, doprawdy dziwna to i zabawna sytuacja, gdy tego samego dnia producent festiwalu dziękuje nam za konstruktywną krytykę, a jednocześnie anonim zarzuca nam jej brak :)

Anonimowy pisze...

jezeli nie pododaja sie wam anonimowe komentarze, wylaczcie mozliwosc ich zamieszczania. narzekanie i wytykanie bledow to nie nie jest konstruktywna krytyka (nawat jak ktos je tak nazwie), jest nia zaproponowanie alternatywy wobec tego, co sie zastalo i co sie nie podobalo.

Zjeść Poznań pisze...

Anonimowy, alternatywa wobec większości naszych krytycznych uwag nasuwała się sama (czy pisząc, że np. zupa była za słona, jako alternatywę zawsze trzeba dodawać: należało użyć mniej soli?). Koniec końców, post na blogu dotyczył wyłącznie naszych wrażeń i odczuć względem Festiwalu. Nie mamy przy tym potrzeby ani ambicji zmiany niczyjego poglądu i w pełni akceptujemy fakt, że Tobie podobało się w 100%. Nie mamy również nic przeciwko komentarzom anonimowym (w końcu sami udostępniamy taką opcję, jak słusznie zauważyłeś). Per "anonimowy" lub "anonim" zwracamy się jednak do każdej osoby, która w żaden inny sposób nie podpisuje się pod swoją wypowiedzią.

Maciek pisze...

Fajowe zdjęcia reportażowe z Rynku. Pozdrwienia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...