czwartek, 15 marca 2012

WOOK / ocena 3.38

W związku z tym, że programowo unikamy restauracji sieciowych, wyjścia do Wooka nie planowaliśmy. Zmieniliśmy jednak zdanie przy okazji piątej z kolei prośby od Czytelników bloga o sprawdzenie właśnie tego miejsca. Postanowiliśmy zaryzykować, tym bardziej, że kolejne sugestie, które do nas trafiały dotyczyły odwiedzania restauracji tańszych niż dotychczas. Mamy kilka pomysłów na takie właśnie posty, a tymczasem zapraszamy do przeczytania krótkiej relacji z wizyty w Wooku.



ONA:
Piekielny (czerwono-czarna kolorystyka) wystrój Wooka ma zdaje się tylko jeden azjatycki akcent - duże chińskie lampiony zawieszone nad barem. Całość jest nieco ciemna i przypomina bardziej duże amerykańskie sieciówki, niż klimatyczne azjatyckie knajpki. To co najbardziej rzuca się w oczy to centralnie ustawiony bar i wrażenie, że miejsca dla zgłodniałych klientów nie powinno tu zabraknąć nawet w najbardziej ruchliwy dzień.

Po zweryfikowaniu cen i zdjęć w menu doszliśmy do wniosku, że poszczególne dania są tu raczej niewielkich rozmiarów i aby się najeść najlepiej zamówić co najmniej kilka pozycji. Miało to oczywiście swoje dobre strony, ponieważ mogliśmy wyrobić swoje opinie o restauracji na podstawie większej ilości "specjałów". Mimo to nasz posiłek potrafiłabym określić zaledwie w trzech słowach: słono, tłusto i ciężkostrawnie. Wiem również, że na pewno nie poleciłabym nikomu mdłej ryby w sosie curry (kiepska jakościowo mrożona ryba i mało wyrazisty sos zdecydowanie odrzucały mnie od tego dania). Nasze pozostałe wybory były natomiast raczej przeciętne i jak dla mnie nie wyróżniały się niczym co zasługuje na szczególną uwagę. Jeżeli jednak musiałabym wskazać najlepsze danie, byłyby to kalmary w ciemnym sosie (duży plus za to, że nie były "gumowate"). Ujęło mnie również to, że warzywa w większości dań oprócz ryżu po kantońsku były świeże, a nie z mrożonki. Wiem, że nie powinnam się tym zachwycać, ale nie raz w restauracjach teoretycznie uważanych za lepsze przyszło mi jadać warzywa mrożone, nawet w środku lata. Dwa słowa należą się również obsłudze kelnerskiej. Pan, który zajmował się naszym stolikiem, od początku był bardzo miły i chętny do pomocy – cierpliwie tłumaczył sposób zamawiania dań widząc, że jesteśmy tu po raz pierwszy. W pewnym momencie jednak jego entuzjazm, chęć pomocy i złapania kontaktu z klientem zaczynał zmierzać w kierunku granicy ciężkiej nachalności. I kiedy podczas płacenia rachunku musieliśmy wysłuchać serię żartów na temat pocztu królów polskich, mieliśmy ochotę po prostu wziąć nogi za pas.

Trudno mi polecić to miejsce na jakąś szczególną okazję. Poziomem nie odbiega raczej od większość chińsko-polskich przybytków. Mogę sobie jednak wyobrazić sytuację, że od czasu do czasu przychodzi ochota na coś mniej wyszukanego, słonego i tłustego, co można podlać solidną porcją chmielowego napoju. I chyba dla takich okazji Wooka stworzono.

Jedzenie: 3
Obsługa: 3
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 3


ON:
Sfinks Polska S.A. ma w swoim restauracyjnym portfolio trzy marki - Sphinx (który znam bardzo dobrze, jak zapewne każdy z Was), Chłopskie Jadło (w którym jadłem raz i nie specjalnie mnie ujęło), no i Wook (którego byłem ciekaw).

Wystrój restauracji Wook trąci mi za bardzo dyskoteką. Nie powiem, przestronne, podświetlone wnętrza robią wrażenia, gdy idzie się przez całą restaurację zająć miejsce przy stoliku, ale jak już się zasiądzie i zobaczy plamy na obrusie, a do tego umazane plastikowe podstawki (które sam wycierałem ile sił, aby zdjęcia jakoś wyglądały), to pozytywne wrażenia ulatują i zostaje wrażenie dyskoteki.

Obsługa początkowo wzorowa (pomyślałem - szkoła Sphinxa - a musicie wiedzieć, że kelnerzy ze Sphinxa w mojej ocenie wykonują swój fach często lepiej niż ich koledzy i koleżanki w co poniektórych restauracjach z blogowego TOP 10), później trochę odleciała w swój zakręcony świat (i wówczas zacząłem się zastanawiać, czy nie trafiliśmy na jakiegoś totalnego freaka - bo rozumiem, że bezpośredni gość i chcę rozluźnić atmosferę, ale wszystko powinno mieć swoje granice).

Co do jedzenia, to z pewnością zamówiliśmy go za dużo. W e-mailach do nas wspominaliście o mikro porcjach i konieczności łączenia zestawów i chyba za bardzo sobie Wasze rady do serca wzięliśmy. Jeśli miałbym doradzać post factum, to przy wyjściu w dwie osoby wystarczą Wam dwie zupy, jedna wspólna porcja ryżu, dwa dania główne, jedna wspólna sałatka i jeden wspólny deser, co daje 7 porcji, zamiast zamówionych przez nas 11. Umówmy się, że nie jest to przy tym jedzenie, nad którym można by się długo rozwodzić. Krótko zatem podsumowując - zupa była dobra, ryż średni, surówka średnia, kalmary dobre, sakiewki z krewetkami dobre, ryba kiepska, wołowina dobra, makaron dobry, a deser średnio-dobry. Z pewnością nie jest to jedzenie dla wyrobionych azjatycko smakoszy, ale chcę wierzyć w to, że chociaż część z tych, którzy w Wooku rozpoczynają przygodę z kuchnią azjatycką, pójdzie w swoich poszukiwaniach dalej.

Jako nietypowe zakończenie, pozwolę sobie podesłać Wam link do artykułu opisującego historię, która mnie swojego czasu strasznie zbulwersowała. Gdybym to ja był bowiem zarządzającym Sfinks Polska, to taki wiceprezes, wyleciał by u mnie z hukiem, a taki kelner dostałby nagrodę za podejście do klienta.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4-



KOSZTORYS:
Zupa kokosowa - 6 zł.
Ryż biały - 6 zł.
Ryż po Kantońsku - 6 zł.
Surówka KIMCHI - 6 zł.
Surówka z białej kapusty - 6 zł.
Kalmary w ciemnym sosie - 8 zł.
Ryba panierowana w sezamie - 8 zł.
Makaron sojowy z krewetkami - 8 zł.
Sakiewki z krewetkami - 8 zł.
Wołowina na chrupiąco - 8 zł.
Słodkie kuleczki zhimaqiu w sezamie - 6 zł.
Dzban piwa Okocim 1,5 - 15 zł
Suma: 91 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.38

ADRES: Poznań, ul. Fredry 12
INTERNET: www.wook.pl

Bookmark and Share
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...