piątek, 16 grudnia 2011

Awe Cuisine i Bug Cuisine w restauracji VINE BRIDGE

3 listopada mieliśmy przyjemność uczestniczyć w Awe Cuisine - spotkaniu promującym autorską kuchnię Pana Radosława Najmana (szefa kuchni Dark Restaurant oraz Vine Bridge). Założeniem projektu było ukazanie nowoczesnej, polskiej kuchni czerpiącej inspiracje z dawnych przepisów oraz zapomnianych lub niedocenionych dziś składników.


Najmniejsza restauracja w Polsce ugościła tego wieczoru 8 osób, które miały okazję, aby skosztować:

- śledzia wędzonego na sianie z puree selerowo-chrzanowym i kawiorem z alg,
- mus z liści rzepaku z boczniakami i oliwą bekonową,
- grasicę cielęcą na brązowym maśle z grillowanym burakiem cukrowym i sufletem dyniowym z chilli,
- pieczone w spadziowym miodzie i winie purpurowe buraki na sosie z białej czekolady i sorbetem z limonki.


Oboje rozpływaliśmy się w zachwytach nad doskonałym śledziem, którego zgodnie oceniliśmy jako godnego gwiazdek Michelina. Podany w nieco mniej tradycyjnej formie, zaskakiwał niezwykle delikatną strukturą i subtelnym wędzonym aromatem. Aksamitne puree i algowy kawior można by w tym zestawieniu uznać za wisienkę na torcie, gdyby nie to, że rola ta przypadła w udziale kieliszkowi zmrożonej wódki. Połączenie więcej niż wyśmienite. Kolejne danie inspirowane było „wycieczkami po wielkopolskich polach i łąkach”. Mus z liści rzepaku był smaczny, choć nie do końca wyrazisty (przywoływał skojarzenia z tradycyjną zieloną zupą portugalską), co zrekompensować miał zapewne dodatek boczniaków oraz posmak bekonu, który zupie nadała oliwa. W tym wypadku najbardziej ujęło nas jednak smaczne wykorzystanie niecodziennego składnika, czyli liści rzepaku. Jako danie główne podano doskonałą grasicę cielęcą. Wprawdzie nie do końca zgodni byliśmy co do faworytów wśród dodatków, gdyż Marcin wskazał suflet, podczas gdy Ania zafascynowała się smakiem zwykłego buraka cukrowego. Całość zwieńczył deser, odpowiadający koncepcją stosunkowo świeżemu trendowi kulinarnemu, który koncentruje się na tworzeniu warzywnych deserów (co biorąc pod uwagę naturalną słodycz niektórych warzyw jest w pewnym sensie logiczne). Zaserwowano nam danie niezwykle świeże i lekkie, które nie obciążyło żołądka po wcześniejszej uczcie (miodowe buraki zaskakująco dobrze połączyły się z delikatnie słodkim sosem z białej czekolady, a akcent kontrastujący postawił tutaj kwaskowy sorbet).


Mimo, że to właśnie jedzenie było głównym tematem rozmów w trakcie wieczoru, manager restauracji, pani Monika zadbała również o to, żebyśmy mogli bliżej zapoznać się z filozofią Vine Bridge. Dzięki temu mieliśmy okazję obejrzeć pokaz slajdów z różnych wydarzeń organizowanych przez restaurację (bieg kelnerów, gotowanie z szefem kuchni, romantyczne kolacje na moście). Swoistym zaskoczeniem wieczoru był przy tym fakt, że Panu Radosławowi Najmanowi - finaliście plebiscytu „Kucharz - odkrycie roku 2011” - asystował nie kto inny, jak zwycięzca tego plebiscytu - Pan Błażej Gruszczyński, do niedawna związany z restauracją Fidelio, a obecnie rezydujący właśnie w Vine Bridge.

BUG CUISINE

Krótko po pokazie Ave Cuisine zostaliśmy zaproszeni ponownie przez Vine Bridge. Tym razem temat był  jednak nieco bardziej kontrowersyjny. Wieczór Bug Cuisine mierzył się bowiem z tematem owadów na talerzu. Jak zapewniał nas w zaproszeniu właściciel lokalu "(...) zainteresowanie owadami jako potencjalnym składnikiem dań nie jest przypadkowe. To wynik wieloletniego zainteresowania zdrową, naturalną kuchnią makro i mikrobiotyczną, mająca u podstaw naturalne procesy zachodzące w glebie, wodzie i powietrzu”. Wyjaśnienie to nie zdołało do końca uspokoić Ani, która na spotkanie szła z  obawami, ale też i z myślą, że przecież nikt jej do jedzenia nie zmusi, jeśli tylko przerośnie to jej możliwości. Znalazło się też miejsce na kwestie ambicjonalne, ponieważ Marcin przypominał Ani każdą sytuację, w której zadrwiła z osoby mówiącej, że nie zje francuskiego sera bo ten śmierdzi, albo że nie weźmie do ust ostrygi, bo wygląda okropnie. Zupełnie inne nastawienie prezentował Marcin, który to kontrowersyjne menu przyjął z całkowitym spokojem, stwierdzając, że pokaz ten ma przecież ukazać kunszt szefa kuchni i na pewno wszystkie zaserwowane dania, były już wypróbowane i zaakceptowane przez szersze grono odbiorców.


W menu można było znaleźć:

- jajko zielononóżki z musem chrzanowym i smażonym mącznikiem młynarkiem,
- roladkę drobiową faszerowana mącznikiem młynarkiem i szpinakiem, owinięta w liście rzepaku,
- szarańczę i karaluchy peruwiańskie w cieście Kadafi,
- roladkę z łososia bałtyckiego z chrzanem i mącznikiem młynarkiem,
- krem z jarmużu z wędzonym mącznikiem młynarkiem,
- rożki z ciasta filo faszerowane smażonym mącznikiem młynarkiem i orzechami,
- trufle czekoladowe z mącznikiem młynarkiem,
- ciasto piaskowe z mącznikiem młynarkiem,
- ciasto czekoladowe z konikiem polnym,
- uskrzydlone lizaki.


Ogólna ocena zaserwowanego jedzenie będzie się opierać głównie na spostrzeżeniach Marcina, który spróbował każdej pozycji z menu, w tym całą, naturalistycznie wyglądającą szarańczę zatopioną w kieliszku wina. Ania po kilku specjałach spasowała, bo choć jedzenie smakowo kontrowersyjne nie było, to uprzedzenia psychiczne wzięły górę nad ewentualnymi doznaniami smakowymi i skończyło się na wypróbowaniu zaledwie kilku specjałów z mącznikiem młynarkiem. Marcin stwierdził przy tym, że każde z tych dań było smaczne, ale jednocześnie nie straciłoby absolutnie nic (poza wartościami odżywczymi), a może nawet w smaku by zyskało, gdyby pozbyć się z nich owadów. Oto bowiem szef kuchni zrobił wszystko, aby otulić owady w smakołyki, którymi one same w sobie nie do końca były. Zgodnie stwierdziliśmy, że Bug Cuisine potraktujemy jako ciekawostkę na drodze kulinarnego wtajemniczenia, ale raczej owadów nie włączymy do menu na stałe. Jesteśmy przy tym przekonani, że mimo powszechnego, społecznego owadzio-kuchennego ostracyzmu, z pewnością są osoby żywo zainteresowane tematem i te przyjdą do Vine Bridge specjalnie na Bug Menu.


Na uwagę zasługuje również miejsce, w którym odbywała się degustacja. Nowo otwarta Galeria Śródka przywitała nas bowiem olbrzymią kwiatową instalacją Macieja Kuraka pt. "Organic Life", która idealnie nawiązywała charakterem do tematu spotkania, także dlatego, że w pomieszczeniu unosiły się dźwięki naśladujące owadzie trele. Wielkie brawa za oprawę, niezwykłą gościnność oraz bardzo sympatyczną atmosferę, o która zadbały połączone ekipy Vine Bridge i Galerii Śródka. Dziękując serdecznie za zaproszenia, cieszymy się, że mamy w Poznaniu szefów kuchni, którzy ciekawie i elokwentnie potrafią opowiadać o swoich inspiracjach, nie ustających w rozwoju i poszukujących nowych wyzwań (nawet jeśli czasem dość kontrowersyjnych), a jednocześnie zachowujących szacunek dla tradycji.

ADRES: Poznań, ul. Ostrówek 6
INTERNET: www.vinebridge.pl

Bookmark and Share

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PIKA PIKA tapas bar y vino / ocena 4.00

Wyjście do Pika Pika odbiegało nieco od większości blogowych wizyt. Recenzja ta jest bowiem zapisem spotkania towarzyskiego przy winie i przekąskach. Jedzenie zatem zeszło niejako na dalszy plan, ale też dzięki takiej formule wyjścia, mieliśmy sposobność wypróbować każdy tapas, jaki tego dnia oferowano.


ONA:
Choć pogłoski o otwarciu nowego tapas baru docierały do nas już wcześniej (kojarzę nawet facebookową ankietę na nazwę), to do wizyty właśnie tam skłoniły nas powtarzające się opinie o atmosferze, autentyczności i prawdziwych hiszpańskich smakołykach. Dostaliśmy również instrukcje, aby nie zrażać się „polowym” wyglądem wnętrza, bo jest to najmniej istotny element. I faktycznie, przechodząc dwukrotnie w ciągu tygodnia ulicą Zamkową nie do końca mieliśmy ochotę zasiąść w tym bardzo oświetlonym, pustawym wnętrzu z dużym oknem. Taka forma knajpki sprawia, że ma się wrażenie, że to goście są obserwowani przez przechodniów z ulicy, a nie na odwrót. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale wchodząc do jakiekolwiek lokalu chyba wolę odciąć się od tego co na zewnątrz, ewentualnie zyskać dobre pole do spokojnej obserwacji ulicy. Pewnie dlatego do Pika Pika weszliśmy dopiero za trzecim razem. Po fakcie stwierdzam, że pochłonięta rozmową niespecjalnie zwracałam uwagę na przechodniów, a wnętrze dzięki imponującej liczbie gości nabrało zupełnie innego niż wcześniej charakteru. Było bardzo sympatycznie, na stole pojawiały się kolejne kieliszki wina (zarówno to butelkowe polecone przez Pana z obsługi oraz wino domu podane w ceramicznym dzbanku było przyzwoite, choć to pierwsze zdecydowanie smaczniejsze) oraz kolejne tapasy. Prawdopodobnie nie spróbowałam wszystkiego, ale mam swoich 3 faworytów – kawałki bagietki z serem Manchego, dorsz z cieciorką oraz tarta czekoladowa. Pierwszy przysmak miał w zasadzie jeden słaby punkt, czyli kiepską bagietkę. Moją uwagę od pieczywa (blade i bardzo miękkie) skutecznie odwracał ser, który po prostu bardzo lubię. Dorsz z cieciorką natomiast zupełnie mnie zaskoczył, bo choć za cieciorką samą w sobie jakoś szczególnie nie przepadam (wolę ją w formie humusu lub falafela) to jednak całość była bardzo smaczna. Wieczór zwieńczyła czekoladowa tarta i choć spożywana po sporej ilości wina i o godzinie zdecydowanie nie "tartowej" (było grubo po 24) jej smak spowodował, że mruczałam z zadowolenia (kruche ciasto z gęstym, czekoladowym, nie przesadnie słodkim kremem). Zupełnie nie zachwyciły mnie natomiast papryki z mało wyrazistym nadzieniem oraz ziemniaczana tortilla na bagietce (ale o ile nadziewane papryki lubię, o tyle tortilla de patatas słabo przechodzi mi przez gardło nawet w Hiszpanii).

Ocena obsługi to w tym przypadku zadanie karkołomne, bo choć zajmujący się nami Pan mówił świetnie po polsku (piszę to z pełnym podziwem) to jednak mieliśmy sporo trudności w dogadaniu szczegółów. Pan nie mógł się bowiem pogodzić z faktem, że chcę jednocześnie zamówić wino białe i czerwone (gdyż jedna osoba chciała pić tego wieczoru tylko czerwone) i z uporem twierdził, że dwóch win jednocześnie nam nie poda, gdyż najpierw pije się białe, a później czerwone i że poda nam trunki właśnie w takiej, właściwej kolejności. Moje tłumaczenia przyjął natomiast stwierdzeniem, że za dużo kręcę. Koniec końców udało się wynegocjować że do butelki białego wina dostaniemy kieliszek czerwonego (choć tak naprawdę chcieliśmy butelkę, ale tego nie potrafiliśmy załatwić). Ten rozbudowany dialog sprawił, że przez resztę wieczoru postanowiliśmy pozostać wyłącznie przy winie domu. Chciałam zaznaczyć, że cała ta rozmowa odbywała się z uśmiechem i w super sympatycznej atmosferze, miało to również swój hiszpański urok i jestem pewna, że taka egzotyka może znaleźć ogromne rzesze zwolenników.

Koniec końców Pika Pika polecam. Warto się tam zatrzymać choćby na jeden kieliszek wina (naprawdę jest w czym wybierać, a obsługa rzeczowo opowiada o wybranych butelkach) i jeden tapas (nawet jeśli jedzenie nie jest porywające). Zdecydowanie łatwiej znaleźć na Zamkowej miejsce w ciągu tygodnia – w weekend lepiej pomyśleć o rezerwacji stolika, szczególnie jeśli przychodzi się z większą grupą. Na pewno spodoba się tu wszystkim miłośnikom Hiszpanii oraz ludziom otwartym na wesołą interakcję z obsługą.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Trzeba przyznać, że z opisem Pika Pika mieliśmy nie lada problem. Z jednej strony dylemat, czy da się w ogóle sprawiedliwie ocenić tapas bar, przykładając do niego miary skrojone dla restauracji. Z drugiej strony świadomość, że jeśli ocen nie przyznamy, to recenzja będzie kaleka, a część z Was - rozczarowana. Suma sumarum oceny przyznaliśmy, ale pewni nie jesteśmy żadnej, gdyż zarówno jedzenie, obsługa, jak i wystrój - ponadprzeciętnie urzekają, ale posiadają też pewne braki.

We wnętrzu najbardziej przypadła mi do gustu prostota i autentyczność (no i wiszące w oknie jamon serano). Gdy przechodziliśmy ulica Zamkową w ciągu tygodnia, wnętrze wydało mi się zbyt zimne w odbiorze i zdecydowanie za pstrokate. Wystarczyło jednak, że zostało wypełnione przez weekendowy tłum, a już nie dostrzegałem tych niedostatków. A jeśli o tłumach mowa, to najsłabiej wypada pojemność lokalu i dobór tak rozłożystych krzeseł, że stołów mieści się ledwie pięć. I choć z podziwem patrzyłem w stronę tych, którzy przez cztery godziny wytrwale stali przy beczkach, to ja bez miejsca przy stole szybko bym tapas bar opuścił. Gwoli ścisłości, lokal wcale nie jest taki mały, tyle tylko, że kuchnia zdaje się być równej wielkości co sala, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy uchylały się do niej drzwi.

Zasady z Pika Pika są następujące. Zamawiasz kieliszek wina domu za 5 złotych (rodem z Nawarry) i dostajesz do niego jeden tapa (kawałek bagietki z dodatkiem). Zamawiasz karafkę półlitrową za 15 złotych lub dzbanek litrowy za 25 złotych i dostajesz odpowiednio - 3 lub 5 tapasów. Oprócz tego mam półkę z butelkowanymi winami dostarczonymi przez Vinolę, gdzie do cen należy doliczyć korkowe w wysokości 12 złotych. Jest jeszcze tablica, na której wypisane są potrawy, które za 5 lub 10 złotych przyrządzą Ci w kuchni. Ze specjałów, które możecie zobaczyć na zdjęciach, mi najbardziej przypadły do gustu krokiety z kurczaka, dorsz z cieciorką oraz mięso w pomidorach. Gustuję zatem raczej w kuchni ciepłej Pika Pika, choć w przypadku krokietów była to raczej kuchnia letnia (na trzy próbowane sztuki, aż dwie były w samym środku jeszcze zimne). Najmniej odpowiadały mi za to rozmoczone papryczki z nadzieniem, bo choć wiem, że ściągnę tym wyznaniem na siebie gromy, to naprawdę w Biedronce sprzedają lepsze, nie mówiąc już o tych, które samemu można zrobić z papryk jabłkowych Rolnik i sera Feta. Wracając do tapas baru - na sam koniec wizyty dojrzałem tabliczkę z ofertą talerza jamon iberico de pata negra za 40 złotych i zdecydowanie chciałbym taki talerz następnym razem zamówić.

Obsługa w Pika Pika jest iście hiszpańska. Otwarta, życzliwa, nieszablonowa, ale potrafiąca też puścić focha. Nie było bowiem w naszym towarzystwie osoby, która choć raz nie ścięłaby się z obsługującym nas kelnerem. A to ktoś pomieszał mu ponoć zamówienie, a to nie można było podać jednocześnie wina białego i czerwonego, a to ktoś spojrzał w jego kierunku spod byka, a inny nie zrozumiał dowcipu. Taki urok miejsca, a wspominam o tym tylko dlatego, abyście mogli sobie je lepiej wyobrazić. Z poważniejszych zastrzeżeń do obsługi, mam tylko jedno - gdy zamówiliśmy wino butelkowe (Bracamonte Verdejo 2010), a jako kolejne chcieliśmy zamówić wino domu, to kelner za bardzo nas przekonywał, że mamy pozostać przy butelkowym. Ja rozumiem, że to na nim tapas bar więcej zarabia i to do niego liczy sobie korkowe, ale klient nie czuje się dobrze, gdy mu się coś na siłę wciska, skoro zdecydował się na coś innego, trzykrotnie swoją opinię podtrzymał, a i tak musi czwarty raz dobitnie zaznaczyć, ze wybiera wino domu (pomimo niezadowolonej miny kelnera). Złościć się jednak na tych ludzi długo nie można, gdyż jak widzą Cię następnym razem, to traktują już jak swojego :)

I choć to ja w naszym tandemie nalegałem, aby oceny jednak przyznać, to proponuję, abyście zapomnieli w przypadku Pika Pika o jedzeniu, obsłudze i wystroju, gdyż w tym miejscu liczy się przede wszystkim atmosfera (no i oczywiście wino). Polecam!

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


POST SCRIPTUM
Gdy kilka dni temu wpadliśmy na chwilę do Pika Pika, zauważyliśmy kilka nowych dań w menu - m.in. fasolę z szynką (za 5 zł) oraz langustynki (za 10 zł). Podoba nam się takie urozmaicenie, ale w zmianach są dwie strony medalu, gdyż okład podawanej do wina bagietki tym razem był cieniem tego z wcześniejszej wizyty. Raz, że pasta warzywna posypana szynką i pasta grzybowa z serem nie zachwyciły, to jeszcze podano je w bardziej monotonny sposób. Wcześniej zamawialiśmy litr wina i otrzymywaliśmy pięć tapasów w trzech rodzajach. Tym natomiast razem podawano pięć tapasów jednego rodzaju.

KOSZTORYS dla 2 osób:
Jamon Serrano - 5 zł.
Chorizo - 5 zł.
Queso Manchego - 5 zł.
Pisto Manchego - 5 zł.
Pimientos del piquillo con crema de gambas - 5 zł.
Tortilla de - 5 zł.
Carne con tomate - 5zł.
Garbanizos con bacalao - 5 zł.
Croquetas de pollo - 10 zł.
Tarta de chocolate - 7 zł
Bracamonte Verdejo 2010 0,75 – 51 zł
Wino domu 0,5 - 15 zł.
Suma: 123 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.00

ADRES: Poznań, ul. Zamkowa 5
INTERNET: brak strony www

Bookmark and Share
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...