Tym razem wybieraliśmy się do trattorii Termini, jednak przechodząc ulicą Wrocławską naszą uwagę przykuły otwarte okna Credo, a także informacja o promocji Crazy Mondays (50% zniżki na wszystkie dania z karty). Byliśmy rozdarci do tego stopnia, że kolejny raz o naszym wyborze zdecydował rzut monetą. Padło na Credo, gdzie z racji wspomnianej promocji panował dość spory ruch, a to nie sprzyjało swobodnemu fotografowaniu. Po zdjęcia wnętrz postanowiliśmy wrócić kilka dni później, wypróbowując przy okazji firmową lemoniadę. Pani kelnerka oznajmiła niestety wówczas, że o zgodę musiałaby zapytać kierownictwo, a tego w zasięgu wzroku nie było. I tak oto zostaliśmy odesłani po zdjęcia do facebookowego profilu :(
ONA:
Ocieniając restaurację Credo nie sposób uniknąć odniesień, do lokalu, który działał w tym samym miejscu jeszcze kilka miesięcy temu. L’Heroine bardzo podobało mi się od strony wizualnej, jedzenie również dość mi smakowało, choć ostateczną opinię chciałam wyrobić sobie przy okazji kolejnych wizyt (wiadomo, że jak coś się uda raz, szczególnie na początku, niekoniecznie musi oznaczać regularnie utrzymywanego wysokiego poziomu). Ponownych odwiedzin w L’Heroine nie było, w ogóle zamknięcie restauracji owiane było pewną dawką tajemniczości (vide dyskusja na naszym facebookowym profilu), tak czy inaczej kilka miesięcy później przechodząc ulicą Wrocławską zauważyłam, że w opustoszałym lokalu coś znowu zaczęło się dziać.
Cierpliwie czekałam i obserwowałam wszystkie zmiany, jednak to co można było zauważyć w pierwszej kolejności (czyli zmiany w wystroju) nie napawało mnie szczególnym optymizmem. Po wizycie stwierdzam, że wystrój jest lepszy niż początkowo mi się wydawało, ale i tak wszelkie wprowadzone zmiany odbieram raczej na minus. I tak, ściany zostały pomalowane na szary kolor, który sam w sobie dość lubię (choć biały dodawał poprzedniemu wnętrzu więcej przestrzeni i światła), natomiast niespecjalnie trawię przecieraną fakturę. Układ sal, baru, stolików i szafy na kurtki pozostał w praktycznie niezmieniony. Na ścianach zmieniły się natomiast fotografie, kilka krzeseł zmieniło obicie, a nad barem zawisła solidna tablica z wybranymi pozycjami z menu. Co oczywiste brakowało jaskrawo niebieskiego neonu L’Heroine i co mniej oczywiste designerskiej lampy Zettel. Generalnie choć zmiany nie trafiły w mój gust, to jednak całość wypadała całkiem nieźle, zresztą nadal ogromnym atutem są tu duże okna (część z nich w ciepłe dni otwierana jest na oścież), a i minimalistyczne żarówki zwieszające się pod ciemnym sufitem wprost z plątaniny kabli mają w sobie coś z przyjemnej nowoczesności. Wystrój to jedno, ale równie ważna zdaje się być obsługa, a ta była prawie bez zarzutu. Obsługiwała nas przemiła Pani, uśmiechnięta, chętna do rozmowy i dobrze zorientowana w menu. Niewielki minus daję za to, że po zjedzeniu dość długo musieliśmy czekać, aż pojawi się ktoś, kto mógłby przynieść nam rachunek, ale nie uprzedzajmy wydarzeń. Najpierw zapoznałam się z menu pełnym ciekawych propozycji. Tym razem miałam wielką ochotę na kalmary, ale równie mocno kusiło mnie risotto. Ostatecznie zdecydowałam, że kalmary wezmę na przystawkę (nawet kosztem tego, że miały zostać podane w panierce, a danie główne proponowało grillowana wersję, co odpowiadało mi zdecydowanie bardziej), a na drugie danie skuszę się na risotto. Kalmary (które podobno za czasów głębokiej komuny były niezwykle tanie i stanowiły bardzo popularną alternatywę dla ryb, tak przynajmniej twierdzi mój Tato) usmażone zostały w cieście piwnym. Danie dość ciężkostrawne, choć w kategorii tłustych przegryzek przyzwoite. Kalmary fajnie zestawione tu zostały z sosem tzatziki. Prawdopodobnie nie skusiłabym się na nie drugi raz, ale osobom lubiącym panierki i dania smażone w głębokim tłuszczu mogę polecić je z czystym sumieniem. I tu przyszedł czas na risotto. Wierzę, że czasy w których risotto kojarzyło się Polakom z sypkim ryżem z dodatkami mamy już dawno za sobą i większość ludzi zdaje sobie sprawę, że poprawnie zrobione risotto ma bardzo kremową i nieco kleistą konsystencję. Z jednej strony za sprawą dodawanego na końcu parmezanu i/lub masła oraz specjalnego gatunku ryżu – Arborio lub Carnaroli. Oba gatunki ryżu charakteryzują się specyficznym kształtem (krótkie, obłe ziarna), wysoką zawartością skrobi i tym, że po ugotowaniu mają miękką otoczkę, ale lekko twardawe wnętrze. Powiem nieskromnie, że nad wypracowaniem idealnego przepisu na risotto spędziłam całkiem sporo czasu i czuję się w tej kwestii dość dobrze zorientowana. Zawsze używam ryżu Arborio i przestrzegam kilku innych ważnych reguł (dodatek szafranu, wina, stopniowo wlewanego dobrego jakościowo bulionu oraz równie dobrego parmezanu). Faktem jest, że zamówione danie miało poprzeczkę oczekiwań ustawioną dość wysoko, ale restauracja w pewnym sensie wzbudziła moje zaufanie. Przyznaję, że się zawiodłam. Na moje oko do dania nie użyto specjalnego ryżu (ziarenka były lekko rozgotowane i miały wydłużony lekko kanciasty kształt), konsystencja była daleka od kremowej (nie pomagał tu również niewielki dodatek Grana Padano), nie czułam też szafranu (który nie jest wprawdzie obowiązkowy, ale nadaje daniu przyjemny szlif), wychwyciłam natomiast smak wina, które niestety nie wzbogaciło risotta delikatnym aromatem, tylko dość mocno je zakwasiło. Danie miały urozmaicić warzywa – pomidory, cebula, czosnek i zielone szparagi. Wszystkie niestety były rozgotowane, na czele ze szparagami. Zdaję sobie sprawę, że mój opis tego dania był wyjątkowo czepialski, a ja narażam się na zarzuty przesadnego wymądrzania, ale wiem, że dobre risotto to nie znowu taka czarna magia i naprawdę warto się postarać dla smakowego efektu. I tak, gdyby to danie zaserwowano mi jako bliżej nieokreślone danie z ryżu dałabym za nie 3+, ale jeśli mam ocenić je w kontekście poprawnie zrobionego oryginału włoskiego to ocena spada do 2. Na obronę dania powiem jednak, że Marcin postanowił dokończyć je za mnie (porcja była naprawdę solidna) i stwierdził, że może nie jest idealne, ale lepsze niż to, które jadłam w Mielżyńskim (z czym ja akurat się nie zgadzam). Po tym długim przynudzaniu, czas na akcent optymistyczny – na stole zjawiła się Pana Cotta. Powiem krótko, była pyszna, orzeźwiająca i lekka (wiem, wiem śmietana i lekkość raczej nie idą w parze, ale niech tam). Smakowało mi również piwo jęczmienne z browaru Konstancin i cieszy mnie, że właściciele postanowili postawić w kwestii napojów alkoholowych na coś oryginalnego.
Moje wrażenia dotyczące Credo najlepiej zobrazowałaby sinusoida. Były momenty wyjątkowo przyjemne, jak i wyraźne spadki formy. Podoba mi się idea otwartych na oścież okien, podoba mi się pomysł na lekkie tapasy, podobają mi się opisy dań w menu i to, że restauracja nie spoczywa na laurach tylko cały czas szuka czegoś nowego (a przynajmniej tak wynika z powiadomień na ich facebookowym profilu), godne polecenia są również tanie poniedziałki (do których jak widać właściciele nie potrzebują wszędobylskich serwisów oferujących zakupy grupowe). Brakuje tu jednak jeszcze ostatecznego szlifu i poświęcenia większej uwagi temu co trafia na talerze. Sam pomysł nie zawsze wystarczy, żeby się obronić, liczy się jeszcze efekt końcowy.
Jedzenie: 3+
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4
ON:
Opis restauracji Credo w oderwaniu od kontekstu miejsca nastręczał mi takich trudności, że zamiast wstrzymywać dłużej publikację posta (recenzja Ani jest gotowa od sześciu dni), postanowiłem zacząć od nowa i na szybko zestawić ją z mieszczącą się tam wcześniej L'Heroine.
L'Heroine sprawiała wrażenie elitarnej i zamkniętej w sobie. Credo jest z kolei bardziej egalitarne i otwarte – zarówno dosłownie (poprzez na oścież otwartą witrynę), jak i poprzez ofertę (Crazy Mondays, Nie-winne czwartki, Niedzielne Brunche). Zatem 0:1 dla Credo. W L'Heroin było przy tym dostojnie, a zarazem spokojne. W Credo jest natomiast gwar i zauważalny przeze mnie lansik. Remis 1:1. Co do wystroju, to bardziej podobało mi się stonowane L'Heroine, aniżeli kolorowe Credo. 2:1 dla L'Heroine. Do tego dochodzi identyczny w obu przypadkach rozkład pomieszczeń, ta sama zastawa i sztućce, a także identyczna ambicja kuchni smacznej, nowoczesnej i niebanalnej.
Przejdźmy jednak do sedna, bo o ile lepiej czułem się w spokojnym i stonowanym L’Heroine, to jednak mniej mnie obchodzi atmosfera, czy styl wykończenia lokalu, a bardziej serwowane w nim jedzenie. Przyznać tutaj trzeba, że menu Credo brzmi wyjątkowo dobrze. Niemal każdą wyczytaną pozycję miałoby się ochotę zamówić. Stąd liczne moje dylematy, w których wchodziłem ze skrajności w skrajność (od grillowanego hamburgera po smażoną solę). Z tego co pamiętam w L'Heroine takich dylematów nie miałem, a i ceny były wówczas mniej przystępne. Remis 2:2. Ostatecznie zamówiłem:
- Szparagi zapiekane z szynką Serrano podawane z mieszaną sałatą z winegretem, jajkiem w koszulce oraz sosem bérnaise.
- Polędwiczki wieprzowe obtoczone w musztardzie i pieprzu ziołowym podawane z warzywnym ratatouille.
- Delikatne ciasto czekoladowe podawane z lodami waniliowymi i orzechami.
Danie szparagowe świetnie brzmiało, ale niestety było średnie od szparagów zaczynając. Te, mimo iż zielone, były tak włókniste, że pokrojenie ich było niemożliwością. W dodatku kiepsko zapieczone, a bardziej jakby ugotowane. Było to też widać po szynce, która nie była w ogóle chrupiąca, a raczej od sosu rozmiękła. Broniło się jajko, a także sos bérnaise. Mieszanka sałat bynajmniej zła nie była, ale wypadała dość ubogo. Z wyboru szparagów zadowolony zatem nie byłem. W dodatku bardziej niż na przystawkę liczyłem tego dnia na dobrą zupę. Tej w karcie jednak nie było, a siedząc tyłem do tablicy nad barem nie spostrzegłem, że właśnie tam należy jej szukać. Mały minus dla Pani kelnerki, która ograniczyła się do podania kart, a na tablicę nie wskazała – co akurat zrobiła jej koleżanka, gdy dwa dni później dotarliśmy na lemoniadę. Lepiej było z daniem głównym, a już najlepiej z kawałkami polędwiczki wieprzowej, która obtoczona została wcześniej w musztardzie francuskiej i pieprzu ziołowym. Mięso naprawdę smaczne, wyraziste, podane w sosie na bazie czerwonego wina. Choć może trochę za bardzo wysmażone, to i tak należy się plus dla Pani kelnerki, za jego polecenie. Szkoda, że dodatki nie dorównywały mięsu poziomem. Warzywne ratatouille to akurat trafna decyzja, aczkolwiek to moje było gdzieniegdzie przypalone, czego posmak rzutował na całość. Kwaśna śmietana była za to całkowicie zbyteczna i traktować ją należy bardziej jako kompozycje estetyczną, aniżeli część dania. Na talerzu brakowało mi przy tym węglowodanów, które choć można domówić w formie płatnych dodatków, to mogłyby być w zestawie. Jako całość najlepiej wypadł deser – smakowite ciasto czekoladowe i jeszcze lepsze lody waniliowe. Jedyna moja uwaga dotyczy, że ciasto firmowane jest jako delikatne, co można zrozumieć jako synonim delikatnego smaku. Czekolada wykorzysta do tego ciasta była natomiast dość wytrawna, a delikatność bardziej do struktury ciasta się tutaj odnosi. Za to Panna Cotta zamówiona przez Anię była bezbłędna i to ją zamówię następnym razem. Tu i teraz przyznaję jednak 3+ za szparagi, 4- za polędwiczki, i 4 za ciasto czekoladowe, co przechyla szalę zwycięstwa na 3:2 dla L'Heroine. Plus przy tym dla Credo za dobór i promocję pysznego piwa z niewielkiego browaru Konstancin.
Wynik meczu, a także przyznane przez nas oceny cząstkowe wskazują nieznacznie na L'Heroine. Przyznam jednak, że w obydwu przypadkach miałem identyczne odczucia – zasłyszane z każdej strony pozytywne opinie, spore nadzieje przed wizytą i niedorównująca temu buzzowi rzeczywistość. L'Heroine już nic nie poprawi, ale Credo wciąż może. Zacząłbym od kuchni, bo choć źle nie jest, to mogłoby być lepiej.
Jedzenie: 4-
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4- (4+ podczas Crazy Mondays)
POST SCRIPTUM
Gdy powróciliśmy do Credo po zdjęcia podano nam srebrną kartę napojów. Dwa dni wcześniej była ona czarna, ale nie o kolor tu idzie, a o ceny – większe w tej czarnej, a mniejsze w srebrnej. Symboliczne to różnice (złotówka na butelce zamówionego przez nas piwa), ale ciekawi nas, czy to oferta potaniała w ciągu dwóch dni, czy może droższą kartę wprowadza się do obiegu wieczorami, a może tylko podczas Crazy Mondays?!
KOSZTORYS:
Kalmary w panierce piwnej podawane z sosem tzatziki - 19 zł.
Szparagi zapiekane z szynką Serrano podawane z mieszaną sałatą z winegretem, jajkiem w koszulce oraz sosem bérnaise - 21 zł.
Risotto z zielonymi szparagami z pomidorami, cebulą czosnkiem, bazylią, rukolą i serem Grana Padano - 22 zł.
Polędwiczki wieprzowe obtoczone w musztardzie i pieprzu ziołowym podawane z warzywnym ratatouille - 31 zł.
Panna cotta z owocami sezonowymii - 11,50 zł.
Delikatne ciasto czekoladowe podawane z lodami waniliowymi i orzechami - 8 zł.
Konstancin Lekkie 0,5 x 2 - 21 zł.
Suma: 133,50 zł (77,25 zł podczas Crazy Mondays).
ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.87
ADRES: Poznań, Wrocławska 10
INTERNET: www.restauracjacredo.pl