Czasami do restauracji wybieramy się kilka razy, ponieważ szukamy najdogodniejszej okazji do swobodnego robienia zdjęć. Taka okazja pojawia się wtedy, kiedy w lokalu jest mało gości (rozumiemy, że nie każdy chciałby znaleźć się na zdjęciu zamieszczonym na blogu). Do tawerny Artemis/Kapetanis mieliśmy chyba najwięcej podejść, bowiem od czasu "Kuchennych rewolucji" gości tam nie brakuje. Relację z naszej wizyty możecie przeczytać poniżej, a jeżeli przegapiliście poznański odcinek programu, to powtórkę obejrzeć można na tvnplayer.pl.
ONA:
Wspominając wrażenia z naszej ostatniej wizyty w greckiej tawernie Artemis nie sposób pominąć osobę pewnej charyzmatycznej pani o anielskim obliczu. Sam lokal znaliśmy już wcześniej, jednak dopiero ona (wspomniana pani) zmobilizowała nas do skosztowania specjałów z Grecji rodem. Przywołuję tutaj oczywiście panią Magdę Gessler i Kuchenne Rewolucje, bo to właśnie tawerna Artemis jako pierwsza z poznańskich restauracji zdecydowała się na udział w programie.
Przyznam szczerze, że wizyty trochę się obawiałam. W sumie może mniej samej wizyty (choć i charakterny właściciel restauracji budził mój niepokój – kto widział program, ten wie ;)), a bardziej o to co miało nastąpić później – czyli opisanie wrażeń. Wydawało mi się, że to trochę jak wejście na minę – cokolwiek nie napiszę będzie źle. Jeśli skrytykuję, pomyślicie, że się wymądrzam, bo skoro osoba znająca się na rzeczy znacznie lepiej ode mnie zreformowała ten lokal, to znaczy, że czepiam się wyłącznie dla zasady. Jeśli natomiast zaczęłabym przesadnie wychwalać, moglibyście zarzucić mi brak własnego zdania i tanie pochlebstwa. No cóż, zacznijmy jednak od początku. Po przekroczeniu progu restauracji, bardzo szybko przywitała nas rozmowna, młoda osoba, która wyraziła zgodę na robienie zdjęć (w sumie dziwne byłoby gdyby się nie zgodziła, bo przecież zaledwie kilka tygodni wcześniej, do restauracji wpuszczono telewizję z całym entouragem). Odświeżone wnętrze sprawiało bardzo przyjemne wrażenie. Zestawienie zimnych kolorów bieli i błękitu w połączeniu z ogromnym lustrem wcale nie wiało chłodem. Było bardzo przytulne i przywoływało przyjemne skojarzenia z wakacjami na greckiej wyspie. Niesamowite jak proste, białe meble, zwykłe pasiaste serwetki i niebieskie szklane świeczniki mogą wytworzyć przyjemny klimat. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to podłoga i średnio pasujące lampy, ale przyznaję bez bicia, że będąc w Artemisie nie zwróciłam na to uwagi, te niewielkie defekty zauważyłam dopiero na zdjęciach, więc chyba się nie liczy. Z menu wybrałam kilka przystawek. Tak już mam, że w kuchni greckiej to one wydają mi się najbardziej pociągające i z łatwością rezygnuje z dania głównego na rzecz kilku drobniejszych przysmaków (tak samo postąpiłam w Mykonos). Na początek wybrałam sałatkę z gorącymi pomidorami i gravierą. Uwielbiam greckie sery i miałam naprawdę duży problem żeby odmówić sobie przystawki z haloumi, no ale ostatecznie skusiła mnie równie smaczna graviera. Całość nie prezentowała się powalająco, przypominała trochę taki niezgrabny stosik, urzekła mnie jednak spora porcja sera i to on był zdecydowanym numerem jeden w tym daniu. Grillowanie z rozmarynem pomidory były, jak to na pomidory na przednówku przystało, prawie bezsmakowe. Silnie natomiast akcentowały swoja obecność kapary i czosnek, będący istotnym składnikiem dressingu którym polano sałatę. Uff, posmak czosnku towarzyszył mi jeszcze długo po posiłku. Zostawię jednak te wstydliwe wyznania i wrócę do kolejnych dań, czyli do greckich dolmades na ciepło i krewetek gotowanych w białym winie. Dolmades (greckie „gołąbki” w liściach winogron) prezentowały się arcyapetycznie. Podane na oliwie i sosie z białego wina oraz czosnku, zgrabne małe roladki, aż prosiły się o zjedzenie. Niestety smakiem już tak nie powalały i gdyby nie to, że Magda Gesller zwróciła kucharzom uwagę, że nie powinni podawać dolmades z puszki, dałabym głowę, że moje właśnie takie były. Dalej przyszła pora na krewetki w gęstym śmietanowo - winnym sosie. Tu było dość smacznie, choć ewidentnie brakowało mi, jakiegoś dodatku – np. pieczywa. Nie nazwałabym tego dania krewetkami w sosie, tylko sosem z krewetkami. Różnica wydawać by się mogła bez znaczenia, niemniej jedzenie samego sosu, trochę zbyt słonego sosu jakoś do mnie nie przemawia. Dodam przy tym, że sos w którym pływały krewetki smakował niemal identycznie jak ten na którym podano dolmades. Na koniec, najprzyjemniejszy akcent. Baklava, świeżutka, ciepła i wyjątkowo dobra. Ciasto filo, orzech, cynamon, miód i syrop na bazie metaxy – kompozycja tradycyjna (z bardzo ciekawym akcentem w postaci syropu właśnie) i jak najbardziej na plus. Trochę gorzej sprawy się miały z „obsługą” tego deseru. To była prawdziwa wojna na widelce i łyżki, wynikająca być może z braku wprawy w jedzeniu baklavy. Trudno mi tu znaleźć najwłaściwsze słowa, bo nieugięty opór jaki stawiał deser, nie był wynikiem tego, że baklava była za twarda, po prostu chyba wygodniej byłoby ją zjeść palcami, nawet kosztem oblepienia się gęstym syropem.
Żałuję trochę, że nie mam punktu odniesienia do tego co było w lokalu przed programem. Tak zupełnie szczerze, to po Artemisie spodziewałam się chyba jednak czegoś więcej. Nie zrozumcie mnie źle, było przyjemnie, oczekiwałam jednak, że wyjdę zachwycona, a byłam po prostu najedzona i dość zadowolona. Cieszę się, że w chwili obecnej klientów w tawernie nie brakuje, bo miejsce jest na tyle ciekawe, że nie chciałabym żeby zniknęło z kulinarnej mapy Poznania. A co do samego programu, to nawet mimo tego, że widzę jego wady, to przyznaję, że mnie „wciągnął” i cieszę się, że mamy słowiańskiego (i bardziej urodziwego rzecz jasna) „Gordona Ramsaya” na własnym podwórku.
PS O obsłudze napisałam niewiele, była sympatyczna, zorientowana w temacie i chętna do rozmowy, niemniej zamiast zamówionej przeze mnie zielonej herbaty dostałam herbatę z czerwonych owoców, być może jednak to tylko drobiazg.
Jedzenie: 4-
Obsługa: 4-
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4-
ON:
Przyznam, że nie do końca spodobał mi się pomysł Magdy Gessler, aby zmienić nazwę Artemis (imię szefa kuchni) na Kapetanis (jego nazwisko). Raz, że nie za bardzo widzę sens tej zmiany, a dwa, że Artemis wydaję mi się nazwą łatwiejszą do zapamiętania. Wyprzedzając jednak fakty, dopytałem właścicielkę przy jakiej nazwie zamierzają pozostać. Okazało się, że formalności związane z przerejestrowaniem firmy skłaniają do rozwiązania salomonowego - Artemis/Kapetanis. Sama restauracja podzielona jest wyraźnie na trzy części. Wprost z ulicy wchodzimy do wąskiej śnieżnobiałej sali (dla palących), na której końcu znajduje się bar oraz wyjście na wybetonowany ogródek, a w połowie schody prowadzące do sklepionej sali piwnicznej (dla niepalących). Miejsca nie jest za wiele, niemniej efekt przestrzeni wydobyły zamontowane przy okazji programu lustra.
W tawernie przywitała nas, a następnie obsługiwała sympatyczna kelnerka, której pomagał równie sympatyczny kelner. Uśmiech na ich twarzach pojawiał się znacznie częściej niż miało to miejsce w przypadku szefa kuchni oraz właścicielki. Jest to o tyle dziwne, że w programie "Kuchenne rewolucje" tłumaczyli się, iż niedostatki w atmosferze lokalu są spowodowane brakiem klienteli, a co za tym idzie słabszą kondycją finansową. Teraz jednak do tawerny schodzą się prawdziwe tłumy, a wciąż to obsługa nadrabia gościnnością za szefostwo. Tak jak i początkowe zdystansowanie właścicielki nie budziło moich obaw, to wręcz przeciwnie było z cholerycznym szefem kuchni. Nie wiem, czy to sugestia telewizji, gdzie widziałem non-stop klnącego Greka, ale gdy podczas fotografowania usłyszałem jego krzyki do kelnerki, z których zrozumiałem jedynie "man", "photos", "newspaper" - zbladłem i postanowiłem nie robić już żadnych dubli ;)
Magda Gessler charakteryzując mnogość dań w menu użyła w programie wymownego określenia "taaaka karta". Rzeczywiście tak jest. Oprócz całej Grecji mamy bowiem także dania spolszczone, jak kotlet schabowy z ziemniakami po grecku. Ja z tej przepastnej karty zamówiłem trzy dania, które w swojej nazwie odnosiły się do domowej kuchni - domową zupę szpinakową, domową moussakę z frytkami i sałatką, a także baklavę domowego wypieku (po połowie z moją partnerką). Pani kelnerka zaproponowała także za skromną dopłatą pieczywo z oliwą z oliwek i octem balsamicznym, na co przystaliśmy. Szczerze jednak mówiąc, pieczywo nie powalało i na moje oko powinno być jak najbardziej darmowe. Za dodatkową opłatą oczekuję bowiem czegoś więcej, aniżeli pięć kromek białego chleba. Każda kolejna potrawa była jednak coraz lepsza. Z całkiem przyzwoitą zupą był problem tego typu, że choć dobrze doprawiono ją czosnkiem, to wyraźnie czuło się mrożony szpinak. W żadnej mierze nie rozczarowała za to moussaka, a więc zapiekanka ze smażonych ziemniaków, bakłażanów, mięsa mielonego i sosu beszamelowego. W smaku była delikatna, niemniej wcale nie mdła. Gorzej z towarzyszącymi jej dodatkami - frytki niczym się nie wyróżniały, a sałatka była równie blada, co bez wyrazu. Przejdźmy jednak do deseru, bowiem baklava domowego wypieku była prawdziwym majstersztykiem. Ciepłe ciasto filo przełożone orzechami w słodkim syropie (na bazie metaxy, miodu i cynamonu) rozpływało się w ustach, a jedyny trudność polegała na tym, aby je sprawnie podzielić i do tych ust dostarczyć. Sugeruję zatem szefowi kuchni rozważyć porcjowanie tegoż deseru na drobniejsze kawałki, bowiem sam jego smak zasługuję na ocenę 6. Ostatecznie jednak w kwestii jedzenia przyznaję 3+ za zupę, 4- za moussakę oraz 5- za baklavę.
Czego możecie się spodziewać po wizycie w tawernie Artemis/Kapetanis? Oprócz odniesień do telewizyjnego show - przyzwoitej strawy w przyzwoitej cenie w przyzwoitym wnętrzu! Czego natomiast tam jeszcze brakuje? Moim zdaniem przydałoby się więcej gościnności, spokoju i pogody ducha :)
PS Porcje są naprawdę sycące. Mimo, iż byłem bardzo głodny, to po dwóch i pół daniach - nie zmieściłbym nic więcej.
Jedzenie: 4-
Obsługa: 4-
Wystrój: 4-
Jakość do ceny: 4
KOSZTORYS:
Pieczywo - 5 zł.
Sałatka z gorącymi pomidorami i gravierą - 15 zł.
Domowa zupa szpinakowa - 8 zł.
Krewetki gotowane w białym winie z czosnkiem i ziołami w sosie śmietankowym - 12 zł.
Greckie dolmades na ciepło w sosie z białego wina z czosnkiem - 10 zł.
Tradycyjna grecka domowa Moussaka z frytkami i sałatką - 28 zł.
Baklava domowego wypieku - 10 zł.
Dzbanuszek herbaty x 2 (miętowa / z czerwonych owoców) – 10 zł.
Suma: 98 zł.
ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.81
ADRES: Poznań, ul. Wroniecka 21
INTERNET: www.artemis-taverna.pl