W ostatniej ankiecie zapytaliśmy Was - którą z polskich restauracji powinniśmy odwiedzić przy najbliższej okazji? W głosowaniu wzięło udział 116 Czytelników, a miejsca na podium zajęły: Bażanciarnia (29%), Młyńskie Koło (19%) oraz Chłopskie Jadło (18%). Dalej znalazły się kolejno: Gospoda Pod Koziołkami (12%), Oberża Pod Dzwonkiem (6%), Bistro Dorota (6%), Ratuszova (3%), Karczma u Grzegorza (2%) oraz Elite (1%). Zapraszamy do lektury naszych spostrzeżeń odnośnie zwycięskiej restauracji oraz do udziału w kolejnej już ankiecie.
ONA:
Poznańska Bażanciarnia jest ostatnio „na topie” z powodu nowego programu TV prowadzonego przez Magdę Gessler. I pewnie nie tylko mnie ciekawi, czy któryś z poznańskich lokali zgłosił się już do udziału w programie, tak samo jak interesującym wydawało mi się to, jak sprawdzi się poznański lokal od lat związany z nazwiskiem Pani Magdy. Z tego co dowiedziałam się jednak na miejscu, lokal jest już w innych rękach i po Magdzie Gessler został tylko wystrój i kilka dań w menu.
Wystrój charakteryzuje daleko posunięty eklektyzm. Połączenie romantycznego klimatu kipiącego obfitością kwiatowych motywów z elementami myśliwskimi i dekoracjami wyjętymi jakby z chłopskiej chaty, wydawałoby się zadaniem karkołomnym i skazanym na porażkę (romantyczna raczej nie jestem, z dwururki strzelać nie umiem, więc chyba najbliżej mi w tym wszystkim do klimatu wiejskiej chaty). Jakby tego wszystkiego było mało, restauracja jest elegancka. Na tyle elegancka, że kiedyś zrezygnowałam z wejścia do niej, tylko dlatego, że byłam w bluzie i spranych dżinsach. Całość sprawia jednak bardzo przyjemne wrażenie, choć chętnie zmieniłabym tu kilka elementów (np.ciemne kolumny pomalowane w kwiatowy wzór to dla mnie taki wnętrzarski koszmarek). Zdecydowanie bardziej odpowiadał mi stonowany, nowoczesny romantyzm Fanaberii. Po zajęciu miejsc przy stole nakrytym biały obrusem, pośród tych wszystkich malowanych bażantów, dekoracji imitujących przepiórcze jajka, snopki, młynki itd. postanowiłam uciąć sobie krótką pogawędkę z kelnerem na temat menu. Początkowo trafiłam na trochę mniej zorientowanego Pana, który jednak szybko wymienił się z innym, dysponującym satysfakcjonującą mnie wiedzą na temat dań i samej restauracji. I tu jedna mała uwaga, w trakcie całej rozmowy, co najmniej trzy razy podkreśliłam, że nie przepadam za stekiem z tuńczyka, niemniej niemal do samego końca był mi on intensywnie polecany. Może to drobiazg, ale trochę irytujący. Na początek zamówiłam zupę krem z raków, piotrosza w sosie szafranowym z krewetkami i sernik (na pół). Raki to przysmak przedwojennej kuchni polskiej, dlatego z pełną otwartością na tradycję spróbowałam gorącego płynu (szyjki rakowe, w przeciwieństwie do zupy rakowej zdarzało mi się już jadać). Nie wyglądało to jak przedwojenny klasyk, ale smakowało wybornie. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do ilości soli, przez co smak zupy nie był do końca zrównoważony (nieznacznie dominował słony). Miałam również wrażenie, że w zupie dość istotną rolę odgrywała papryka (większy wpływ na kolor, mniejszy na smak). Dodatek koperku i kilku szyjek rakowych ostatecznie przekonał mnie, że była to jedna z lepszych zup jakie jadłam w trakcie blogowych wyjść. Po pewnym czasie przyniesiono nam drugie dania. Były tak estetycznie podane, że tylko fakt, iż po raz pierwszy w życiu miałam okazję spróbować świeżego piotrosza (w Fidelio jadłam mrożonego), zdecydował o tym, że chwyciłam za sztućce. Drugie danie wypadło trochę gorzej niż pierwsze. Wnętrze piotrosza było soczyste, niestety na brzegach lekko twardawe i przesuszone. Muszę przy tym zaznaczyć, że choć jestem przeciwniczką ryb w panierce, jednocześnie wielbiąc delikatny smak świeżej ryby, bardziej niż skorupy przypraw, to jednak ten piotrosz był dla mnie zbyt neutralny. Smak ryby był raczej mało wyrazisty, a dodatek sosu szafranowego, który również należał do tych subtelnych, sprawił, że połączenie wypadło jałowo. Wrażenie to pogłębiały zielone szparagi z wody. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi połączenie smakowitej krewetki z sosem szafranowym. Niestety, choć porcja ryby była słuszna, to krewetki były tylko dwie, więc cieszyłam się nimi tylko przez chwilę. Aby trochę wzbogacić smak ryby i szparagów wykorzystałam wszystkie dekoracje z redukcji balsamicznej (klasycznej i malinowej) oraz sosu na bazie buraczków i drugiego, którego nie byłam w stanie zidentyfikować, choć początkowo uznałam go za dressing porowy. Całość była smaczna, ale nie wybijała się ponad standardową poprawność. Na koniec podano nam sernik – i tu plus dla obsługi, gdyż zaproponowano nam, że porcja zostanie dla wygody rozdzielona na dwa talerze. Ciasto przypominało to domowe, doskonale znane nam wszystkim z rodzinnych spotkań - intensywnie serowe (z tłustego twarogu), z sosem czekoladowym. Po prostu taka smaczna klasyka (w stosunku do dania głównego trochę nieciekawie podana). Przed posiłkiem dostarczono nam jeszcze koszyk pieczywa (razowiec i chlebek dyniowy) z niewielką porcją domowego twarożku (konsystencja mocno w stronę jogurtu). Tym razem świadomie zrezygnowaliśmy z wina, zgodnie stwierdzając, że choć było kilka ciekawych propozycji (np. jeden z bardzo smacznych alzackich rieslingów) nie mieliśmy ochoty zapłacić aż tak wysokiego rachunku (tym bardziej, że obsługa kelnerska jest tu doliczana automatycznie i za butelkę wina nie zapłacilibyśmy 160 zł tak jak w menu, tylko 176 zł). Wybraliśmy za to dużą wodę St. Pellegrino niestety akurat się skończyła i w zastępstwie podano nam smaczną Ostromecko.
Podsumowując, w Bażanciarni spędziliśmy przyjemne popołudnie. W sielski nastrój wprowadzał mnie dobiegający z głośników, najpiękniejszy na świecie głos Edith Piaf. Niestety nie odważyłabym się polecić tego miejsca nikomu z Was. Przy założeniu, że nie będziemy szaleć jest to wydatek ok. 250 zł. Było przyjemnie, choć nie rewelacyjnie i jeśli ktoś za samo „przyjemnie” jest wstanie rozstać się z kilkoma banknotami z obliczem Władysława II Jagiełły, to raczej nie będzie żałował. Na koniec dodam, że gdyby do Bażanciarni wpadła teraz Magda Gessler, z pewnością pozbyłaby się stamtąd uschniętych dekoracji Bożonarodzeniowych…
Jedzenie: 4+
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4
ON:
Odnośnie wyprawy do Bażanciarni miałem dwie istotne wątpliwości i zapewne dlatego nigdy wcześniej tam nie jadłem. Po pierwsze, uważam, że najlepszą kuchnię polską mam możliwość kosztować u swojej babci. Po drugie, restauracja słynie z bardzo wysokich cen. Tak czy inaczej, wynik ankiety zobowiązuje. Ruszyłem zatem, aby spróbować przezwyciężyć własne obiekcje.
Chwyciłem za klamkę i wprost z płyty Starego Rynku przestąpiliśmy próg zacisznej oraz zaskakująco obszernej Bażanciarni. Wnętrze jest staropolskie i eleganckie jednocześnie. Jest też wąskie, bardzo długie i dość przyciemnione z racji nastrojowego oświetlenia oraz słabego dostępu do światła dziennego. Z ciekawości zawitaliśmy na pierwsze piętro, aby zobaczyć salę, która wynajmowana jest na imprezy okolicznościowe, a następnie powróciliśmy na parter i usiedliśmy przy jednym z wielu stolików nakrytych białymi obrusami. Co zauważyłem na minus oprócz trochę kiczowato pomalowanych kolumn, które stoją pośrodku, to niedostateczne dbanie o szczegóły, jak na ten poziom restauracji. Zarówno duże tekturowe karty menu, tak jak i obrusy mają swój okres świetności za sobą. Nie zważając jednak na pogiętą tekturę oraz słabo wywabione plamy, zamówiłem - rosół z bażanta, polędwicę z szynką parmeńską oraz sernik domowy z czekoladą. Już wyjaśniam, dlaczego taki, a nie inny wybór. Rosół z bażanta miał być akcentem polskim, a poza tym nazwa restauracji podpowiada, co jest jej największą specjalnością. Polędwica, to z kolei wybór trochę wymijający od dań z dziczyzny, którą mam okazję kosztować wcale nie tak rzadko, jako że pochodzę z rodziny, gdzie kultywowane są tradycje łowieckie. Wybór był też podyktowany kwestiami finansowymi. Gdybym bowiem miał wybrać to co mnie najbardziej kusiło, to poszedłbym z przysłowiowymi torbami. Zwracam przy tym uwagę, że choć staraliśmy się wybierać dania o najbardziej rozsądnych cenach, a do posiłku zamiast wina zdecydowaliśmy się na wodę, to i tak było to najdroższe z naszych blogowych wyjść.
Chwyciłem za klamkę i wprost z płyty Starego Rynku przestąpiliśmy próg zacisznej oraz zaskakująco obszernej Bażanciarni. Wnętrze jest staropolskie i eleganckie jednocześnie. Jest też wąskie, bardzo długie i dość przyciemnione z racji nastrojowego oświetlenia oraz słabego dostępu do światła dziennego. Z ciekawości zawitaliśmy na pierwsze piętro, aby zobaczyć salę, która wynajmowana jest na imprezy okolicznościowe, a następnie powróciliśmy na parter i usiedliśmy przy jednym z wielu stolików nakrytych białymi obrusami. Co zauważyłem na minus oprócz trochę kiczowato pomalowanych kolumn, które stoją pośrodku, to niedostateczne dbanie o szczegóły, jak na ten poziom restauracji. Zarówno duże tekturowe karty menu, tak jak i obrusy mają swój okres świetności za sobą. Nie zważając jednak na pogiętą tekturę oraz słabo wywabione plamy, zamówiłem - rosół z bażanta, polędwicę z szynką parmeńską oraz sernik domowy z czekoladą. Już wyjaśniam, dlaczego taki, a nie inny wybór. Rosół z bażanta miał być akcentem polskim, a poza tym nazwa restauracji podpowiada, co jest jej największą specjalnością. Polędwica, to z kolei wybór trochę wymijający od dań z dziczyzny, którą mam okazję kosztować wcale nie tak rzadko, jako że pochodzę z rodziny, gdzie kultywowane są tradycje łowieckie. Wybór był też podyktowany kwestiami finansowymi. Gdybym bowiem miał wybrać to co mnie najbardziej kusiło, to poszedłbym z przysłowiowymi torbami. Zwracam przy tym uwagę, że choć staraliśmy się wybierać dania o najbardziej rozsądnych cenach, a do posiłku zamiast wina zdecydowaliśmy się na wodę, to i tak było to najdroższe z naszych blogowych wyjść.
Kelner zapytał na wstępie, czy na czas oczekiwania podać pieczywo i twarożek, na co z ochotą też przystaliśmy. Przejdźmy jednak do meritum i zacznijmy od rosołu. Jakoś podświadomie liczyłem na głęboki talerz gorącej zupy i w tym kontekście rozczarowałem się lekko, gdy podano niewielką miseczkę bynajmniej nie chłodnego, ale niedostatecznie ciepłego rosołu. Cechowała go dość ciemna barwa, daleko posunięta delikatność smaku, krojony makaron ręcznej roboty i dodatek w postaci pietruszki. Ogólnie dobrze, ale bez rewelacji. Gdyby był bardziej wyrazisty i solidniej podgrzany, to z pewnością byłoby lepiej, niemniej i tak nie miałby szans w porównaniu z świetną zupą rakową, którą spróbowałem od mojej partnerki. Z pewnością nie rozczarowało za to drugie danie. Trzy rolady z polędwicy cielęcej, owiniętej szynką parmeńską, zawierające farsz z suszonych pomidorów i bazylii, to prawdziwy rarytas. Przyjemność jedzenia, współgrała także z przyjemnością krojenia tak delikatnego mięsa przy użyciu tak ostrego noża. Ponadto, podany do zestawu szpinak oraz ryż świetnie dopełniały smak potrawy, a sposób przyozdobienia talerza był wręcz wzorowy. Na koniec przyszedł czas na deser, który tradycyjnie już zamawiamy na pół. Pierwszy raz zaproponowano nam jednak podzielenie porcji w kuchni oraz podanie dwóch oddzielnych talerzyków, co zwiększyło wygodę konsumpcji. Sam sernik polany był sosem czekoladowym i smakował lepiej niż przyzwoicie, choć osobiście preferuję serniki bardziej miękkie i puszyste. W kwestii oceny jedzenia przyznaję 4 za rosół, 5+ za polędwicę oraz 4- za sernik. Dodam jeszcze słowo na temat obsługi, która była dyskretna, kulturalna i dobra, choć znowu nie najlepsza. Kelner oprowadził nas po restauracji i dolewał nam regularnie wody do kieliszków, ale jednocześnie przepływ informacji względem dań był dość średni. Uderza mnie jednak co innego - obce polskiej tradycji doliczanie 10% rachunku za serwis. Tym samym, droga restauracja staje się jeszcze droższa. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę sam decydować, kiedy i ile dopłacam za serwis w formie napiwku.
Wizyta z Bażanciarni nie rozwiała moich dotychczasowych wątpliwości. Ceny zaiste są bardzo wysokie, a poziom kuchni polskiej nie dorównał tej babcinej. Dla kogo zatem jest Bażanciarnia i komu ją mogę polecić? Tym wszystkim, którzy nie liczą wydanych pieniędzy, cenią zaciszne miejsca oraz nie mają możliwości, aby w domu spróbować bogactw polskich lasów, pól i łąk.
PS Jako, że często jesteśmy o to pytani, to pozwolę sobie przytoczyć fragment niegdysiejszego wywiadu z Panią Magda Gessler dla tygodnika GALA: "Bażanciarnia – jestem w trakcie procesu, nie odpowiadam za nic".
Jedzenie: 4+
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4
KOSZTORYS:
Zupa rakowa z szyjkami rakowymi koprem posypana - 28 zł.
Rosół z bażanta z krojonym domowym makaronem - 18 zł.
Ryba św. Piotra z krewetkami w sosie szafranowym - 68 zł.
Santiboca (polędwica z szynką parmeńską i suszonymi pomidorami) - 64 zł.
Sernik domowy czekoladą polany - 16 zł.
Woda gazowana Ostromecko 0,7 - 10 zł.
Obsługa - 20 zł.
Suma: 224 zł.
ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.12
ADRES: Poznań, Stary Rynek 94
INTERNET: www.bazanciarnia.pl