Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia francuska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 września 2010

PATIO / ocena 3.94

Przy okazji relacji z IV Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku wspominaliśmy, że restaurację Toga i Patio wskoczyły na naszą listę „do odwiedzenia w najbliższym czasie”. Dziś przyszła pora na Patio :)


ONA:
Mimo tego, że naleśniki w moim subiektywnym rankingu dań zajmują jedno z ostatnich miejsc, to paradoksalnie Patio specjalizujące się właśnie w tym daniu kusiło mnie od dawna. Słodkie naleśniki i smaczny obiad to dla mnie prawie jak oksymoron, ale słowo galettes wielokrotnie występujące w menu restauracji Patio zmieniało postać rzeczy. Te bretońskie placki z mąki gryczanej można znaleźć tu w kilku wersjach i jestem pewna, że wybór (choć wszystkie - oprócz jednego z kozim serem, miodem i orzechami - są wytrawne) powinien zaspokoić oczekiwania szerokiej rzeszy klientów. Ale od początku…

Sama nie wiedziałam co myśleć o nazwie restauracji. Przywoływała ona skojarzenia ciepłej, leniwej sjesty w cieniu bujnej roślinności, a to już niekoniecznie przywodzi mi na myśl Bretanię (choć i tam wbrew pozorom nietrudno o słońce). Po przekroczeniu progu lokalu wrażenie pewnego stylistyczno - estetycznego chaosu tylko się pogłębiło. Nagle znalazłam się w przestrzeni wypełnionej wszystkimi możliwymi elementami dekoracyjnymi. Od ścian o chropowatej fakturze, ceglanych wstawek, niskich ścianek działowych, niebieskich kolumienek, fontanny w rogu sali, kamiennych posążków, drewnianych stolików po metalowe lampy i kamienne medaliony. W tym wszystkich znajduje się jeszcze miejsce dla całkiem pokaźniej kolekcji kwiatów doniczkowych. Zaskoczenie było tym większe, że z zewnątrz restauracja sprawia wrażenie klasycznej i stonowanej. Widząc takie „opakowanie” w środku spodziewamy się raczej skromnej elegancji. Tak czy inaczej, mimo natłoku gadżetów wnętrze jest dość przyjemne, choć uczciwie przyznaję, że nie jest to zupełnie mój styl. W sali zajęła się nami młoda, sympatyczna, dobrze zorientowana, uczynna i miła Pani kelnerka. Wybaczcie ten natłok superlatywów, ale zgodnie stwierdziliśmy, że już dawno nie byliśmy tak miło obsługiwani. Obyło się bez przesadnych uprzejmości. Obsłużeni zostaliśmy dyskretnie i profesjonalnie. Gdybym miała się jednak do czegoś przyczepić, to wolałabym mieć Panią kelnerkę nieco częściej w zasięgu mojego wzroku. Dzięki sugestii obsługi na początek zdecydowaliśmy się na szklaneczkę cydru (swoją drogą cydru dodaje się też do ciasta na galettes). I choć myślałam, że będzie to prawdziwy, bretoński jabłecznik, okazało się, że pić będziemy jego polską odmianę z Majątku Sławno (w lokalu można kupić na wynos butelkę tego specjału w cenie 34 zł) . Na przystawkę wzięłam krewetki na sałacie na sposób królewski, a na danie główne galettes z ratatują. Przystawka była dość smaczna, same krewetki nie były może porywające (mrożonka), ale chrupiącą, świeżą sałatę, której smak podkręcony został kilkoma kroplami tabasco oceniam na plus. Dalej długo wyczekiwane galettes. I tu przyznaję, że spotkało mnie lekkie rozczarowanie. Ciasto było smaczne, niestety zbyt mocno rozmiękczone sporą ilością sosu pomidorowego (z puszki), który nie był tutaj najmocniejszym elementem. Najmocniejszym elementem nie był również ser, który pokrył ciasto gumowatą warstwą. Całość była do zjedzenia. Była też niezwykle sycąca i koniec końców tania (13 zł), ale zupełnie mnie nie zachwyciła. Początkowo kusiły mnie też crepes Suzette (kolejny klasyk kuchni francuskiej - najprościej mówiąc naleśniki z sosem pomarańczowym), ale dwa naleśniki jednego dnia, byłyby dla mnie motywem nie do przejścia. Dlatego zdecydowaliśmy się na czekoladowy suflet. I to był właśnie strzał w 10. Deser był pyszny. Intensywnie czekoladowy, z płynnym środkiem, sosem malinowym i gałką smacznych lodów waniliowych (to głównie on podciąga moją ocenę jedzenia z 3+ na 4-).

Najchętniej widziałabym Patio, jako wyspecjalizowaną w galettes (z sezonowymi dodatkami) bretońską przystań (bo czy naprawdę tak trudno użyć świeżych pomidorów, w sezonie kiedy pomidor w końcu smakuje jak pomidor?). Pewnie jest to życzenie raczej z tych trudnych do spełnienia, bo karta zawierająca dania dla każdego (od przysłowiowego schabowego po krewetki) dostosowana jest do wymagań rynku. Szkoda, że knajpka nie ma wyraźniej określonego charakteru i w mojej pamięci pozostanie nieco „bezpłciowa”, pewnie jednak takie są reguły gry. Rozumiem też, że Patio nie ma pretensji do bycia wykwintną, ani szczególnie oryginalną restauracją. Ma być miejscem gdzie można wpaść prosto z ulicy, bez dłuższego planowania i rezerwacji stolika z białym obrusem. A co do samych galettes, to jestem bardzo ciekawa Waszej opinii, gdyż bretońskiego oryginału nie miałam okazji spróbować i nie mam pewności, czy rozczarowanie „galetami” to kwestia moich osobistych preferencji smakowych, czy kwestia przeniesienia specjału na polski grunt.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 5-
Wystrój: 3
Jakość do ceny: 4


ON:
To, że zawitałem do restauracji Patio jest wyłączną zasługą Ani i jej wytrwałości. Ilekroć bowiem zdarzyło nam się spacerować ulicą Wroniecką, to właśnie ona napominała, że bardzo ciekawią ją galettes i chciałaby kiedyś wypróbować je w Patio. Jako, że nie ja w tym związku jestem frankofilem, to każdorazowo prosiłem o szybkie przypomnienie mi, co to właściwie są te galettes?. Gdy dowiadywałem się, że są to naleśniki z mąki gryczanej podawane na słono, robiłem wielkie oczy i przyspieszałem kroku, aby tylko oddalić się z miejsca zdarzenia. Ania wytrwale jednak wskazywała mi galettes, a to w programie Pascala Brodnickiego, a to na IV Ogólnopolskim Festiwalu Dobrego Smaku. Prawda jest jednak taka, że ani magia telewizji, ani festiwalowa aura nie przekonały mnie do zestawu słów "mąka gryczana" i "na słono". Do odwiedzin w Patio przekonała mnie za to wytrwałość Ani, chęć sprawienia jej kulinarnej przyjemności oraz to, że oprócz galettes i crêpes można tam zjeść klasyki w postaci filetu z kurczaka oraz polędwiczek wieprzowych. Słowa Ani brzmiały mniej więcej tak - "Ty zjesz sobie coś normalnego, ja spróbuję galettes i będzie fajnie" :)

Choć dawniej fasada Patio miała więcej uroku, to ciesząc się remontem podupadłych kamienic starego miasta, zupełnie pominę ten aspekt. W środku mamy za to wnętrze o dość ciekawym rozkładzie pomieszczeń - po prawej salka z fontanną i otwartym barem, z której roztacza się widok na ulice - po lewej zaciszny i zabudowany zakątek - a na wprost od wejścia największa, podłużna sala. Wystrój to z kolei mieszanka przytulnego stylu kawiarnianego z chłodem, który bije od ułożonych na podłodze kafli, białych ścian i niebieskich kolumn. Przyznam przy tym, że dość niekomfortowy miałem w Patio początek, bowiem dwa drewniane stoły zostały tak blisko siebie ustawione, że nie byłem w stanie zasiąść. Byłoby to chyba zresztą niemożliwe, gdyby nie uprzejmość Ani, która przesunęła się maksymalnie do ściany oraz gości siedzących za nami, którzy także dosunęli swoje krzesła, abym ja z kolei mógł odsunąć wystarczająco swoje. Zasiadłem i wybrałem z menu francuską zupę cebulową oraz (i tu niespodzianka) galettes Normandie. W kwestii doboru napoju zdałem się na polecenie bardzo miłej i uczynnej Pani kelnerki, która zarekomendowała nam cydr (którego jeszcze nie ma karcie, ale wkrótce będzie). Sam byłem lekko zaskoczony swoją decyzją co do dania głównego, ale tak jakoś w ciągu kilku sekund zdecydowałem pod wpływem chwili, że skoro to właśnie jest specjał lokalu, to lepiej żebym wiedział o czym mówię i piszę, niż tylko opierał się na wcześniejszych uprzedzeniach.

Dość szybko na stole pojawiło się czekadełko w postaci dwóch miseczek z tapenadą oraz towarzyszącymi jej czterema grzankami. I choć sama tapenada była ciut za słona, a jej porcja była nie do przejedzenia w kontekście dwóch grzanek na głowę, to i tak stanowiła miły akcent w oczekiwaniu na właściwy posiłek. Rozczarowała mnie jednak zupa. Spodziewałem się bowiem, że skoro jestem w lokalu o francuskich aspiracjach, a w karcie mam tylko dwie zupy, to specjalizacja jest na takim poziomie, że będzie to kulinarny majstersztyk. Początkowo wszystko na to wskazywało, bowiem kolor i zapach przypominał mi zupę cebulową, przyrządzaną przez Anię, którą tak bardzo sobie cenię. Niestety na kolorze i zapachu się skończyło, bowiem rozwodniony smak, za duża garść przypraw i parzące, a jednocześnie blade grzanki odbiegały od ideału, a wręcz stanowiły najsłabsze wcielenie zupy cebulowej, jakie w Poznaniu próbowałem. Nie była przy tym niesmaczna. Była jednak bez wyrazu, co też jest grzechem. Nadeszła jednak chwila galettes normandzkiego, czyli naleśnika z mąki gryczanej z dodatkiem sera, łososia w sosie pomidorowym, szpinaku oraz marchewki. Po pierwszym kęsie, pomyślałem - dobre! Po dziesiątym kęsie, pomyślałem - już spróbowałem i fajnie, ale nie mógłbym jeść tego codziennie! Po dwudziestym kęsie nie miałem już siły myśleć, bowiem nikt by się nie spodziewał jakie sycące jest to danie! Ledwo dałem radę, ale nie żałuję. Nie jest to może do końca moja bajka, ale też wcześniejsze uprzedzenia były zdecydowanie na wyrost. A jakby jeszcze popracować nad sosem pomidorowym, dołożyć trochę więcej łososia i zastąpić mrożone warzywa tymi świeżymi, to kto wie, jakie tłumy mogłoby Patio przyciągnąć. Tak, czy inaczej, byliśmy bardzo najedzeni, a na deser (jeden na dwóch) skusiliśmy się po kilkuminutowej przerwie i tylko dlatego, aby nie oceniać Patio po dwóch daniach, tylko dać jeszcze szansę wykazać się w trzecim. Pani kelnerka uczciwie zastrzegła, że na suflet poczekamy kwadrans ze względu na specyfikę jego przygotowania, jednak w kontekście naszych napełnionych żołądków, przyjęliśmy tę informację z prawdziwą ulgą ;) A co to był za suflet! Bynajmniej nie żaden wymyślny, ale w swojej prostocie i tak ocierał się o czekoladowe mistrzostwo smaku w otoczce sosu malinowego, owoców, gałki lodów waniliowych oraz bitej śmietany! Delikatny, pyszny i warto pokusić się o niego nawet przy pełnym żołądku! Ostatecznie jednak wyszło dość nierówno, a ja przyznaję 3- za zupę cebulową, 4- za galettes oraz 5+ za suflet czekoladowy.

Gdy przed publikacją recenzji przeglądałem fora tematyczne w poszukiwaniu Waszych spostrzeżeń na temat lokalu, natknąłem się na odpowiedź restauratorów z końca lipca tego roku, pod którą podpisali się "Nowi właściciele Patio". W odpowiedzi tej złożyli też obietnice, że w niedalekiej przyszłości dużo się zmieni na lepsze. Minęły trzy miesiące od ich deklaracji i pewne aspekty, które wydobywam z meandrów pamięci (a może tylko podświadomości?) - jak remont fasady, odświeżona strona internetowa, bardziej agresywna promocja oraz nowy skład osobowy - wskazywałyby, że jesteśmy w samym środku tych zmian. Zapowiedź Pani kelnerki o przygotowywanym właśnie nowym menu uświadomiła mi jednak, że największe zmiany dopiero przed nami. Ciekaw ich jestem i z pewnością będę je śledził :)

Jedzenie: 4-
Obsługa: 5-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4


KOSZTORYS:
Krewetki na sposób królewski w białym winie - 24 zł.
Francuska cebulowa - 8 zł.
Galettes Ratatouille (ser, ratatuja) - 13 zł.
Galettes Normandie (ser, łosoś w sosie pomidorowym, szpinak, marchewka) - 22 zł.
Suflet czekoladowy z sosem malinowym - 16 zł.
Cydr 0,15 x 2 - 16 zł.
Suma: 99 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.94

ADRES: Poznań, ul. Wroniecka 18
INTERNET: www.restauracja-patio.pl

Bookmark and Share

poniedziałek, 9 listopada 2009

L'HEROINE coffee bar & restaurant / ocena 4.09 (zamknięta)

W październiku zamieściliśmy ankietę i zapytaliśmy Was - którą restaurację z najwyższej półki cenowej powinniśmy odwiedzić przy najbliższej okazji? Miejsca na podium zajęły: L'Heroine (32%), Blow Up Hall 50/50 (28%) i Villa Magnolia (20%). Dalej znalazły się kolejno: Le Palais Du Jardin (12%), Alexander (4%) oraz Delicja (4%). Żadnego głosu nie zdobyły natomiast Figaro i La Passion du Vin. Co ciekawe w Waszym głosowaniu zwyciężyła restauracja, która znalazła się w ankiecie niejako przez przypadek, bowiem nieopatrznie przeoczyliśmy, tak kosztowne restauracje, jak Piano Bar i Mosaica. Zwycięzca jest jednak zwycięzcą, a my udaliśmy się do L'Heroine. Zapraszamy zatem do lektury oraz do udziału w kolejnej ankiecie.


ONA:
Przyznaję, że jestem wielbicielką (prawie) wszystkiego co francuskie. Wiem, że Francuzi to w dużej części naród megalomanów, narcyzów i egocentryków, a przyznawanie się do fascynacji Francją jest obecnie trochę nie na czasie. Wierzę jednak, że mieszkańcy tego kraju naprawdę mają się czym chwalić. Niezmiennie też jestem pod wrażeniem faktu, że we Francji każdy, nawet najmłodsze ledwie potrafiące mówić dziecko jest w stanie powiedzieć, jaka jest najlepsza woda mineralna na świecie i dlaczego Evian oraz jednym tchem wymienić wszystkie godne uwagi specjały kulinarne regionu. W sumie już za samo Chablis, szampana, bouillabaise i kozi ser, Francja znalazłaby specjalne miejsce w części mojego serca odpowiedzialnej za kulinaria. Oko mogę przymknąć nawet na to, że Francuzi (no może poza mieszkańcami Alzacji) nie potrafią robić dobrego piwa (pozdrawiam wszystkich, którym kiedykolwiek zdarzyło się pić Kronenbourga). Mają jednak trochę pokory, bo niemal w całej Francji dostać można doskonałe piwa belgijskie.

Wizja kolacji we francuskiej L’Heroine ucieszyła mnie. Tym bardziej, że restauracja z zewnątrz sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Co rzadko spotykane w Poznaniu, a czego osobiście mi brakuje, to wielkie okna, przez, które widać prawie całą ulicę Wrocławską. Pisząc prawie, mam na myśli białe, poziome, żaluzje umieszczone na całej szerokości okien. Wnętrze utrzymane jest w kolorystyce czerni i bieli. Całe szczęście, ten nudnawy zestaw w ciekawy sposób przełamano dodatkami z pogranicza brudnego różu i szarości. Atrakcyjnym akcentem jest również jaskrawy, jasnoniebieski neon L’Heroine, który tylko z pozoru nie komponuje się z pozostałymi elementami. Przyznam, że na samym początku byliśmy lekko zdezorientowani. Cześć stolików przygotowana była na kolację (kieliszki, sztućce, serwetki), pozostałe, czyli te, które bardziej nam odpowiadały, nie były jednak nakryte. Przez dłuższą chwilę staliśmy przy takim stoliku, nie wiedząc, czy możemy tu usiąść i co zrobić z płaszczem i kurtką (w zasięgu wzroku nie było wieszaka, ani nikogo z obsługi). Ostatecznie zjawił się kelner, który poinformował nas, że możemy usiąść gdziekolwiek. Rozwiązał również problem z kurtkami.
Z menu zamówiłam sałatkę z kozim serem i doradę z grilla ze szpinakiem i dzikim ryżem oraz kieliszek białego chateau du juge. Na kolację wybraliśmy się w środę, w związku z tym zapytałam o małże (wiedząc, że dostawy świeżych owoców morza są w czwartek). Kelner jednak uczciwie przyznał, że choć świeże owoce morza przyjeżdżają dopiero jutro, to dostawy świeżych ryb są co drugi dzień. Nawiasem mówiąc, na najlepsze małże w białym winie serwowane w Poznaniu, jeszcze się wybierzemy. Rukola z kozim serem była smaczna, choć jeśli ktoś tak jak ja, jest uzależniony od koziego sera i je takie sałatki przynajmniej raz w tygodniu, będzie mu czegoś brakowało. Czegoś, że tak powiem „błyskotliwego” (vide Kuchnia Chrisa). Bardzo fajnym akcentem była solidna porcja ciepłych bagietek w towarzystwie dwóch smakowych maseł. Dorada natomiast była bez zarzutu. W środku delikatnie wilgotna, przyprawiona tak jak lubię, cytryną i ziołami, które niespecjalnie dominowały nad subtelnym smakiem świeżej ryby. Do tego dziki ryż (chyba lekko rozgotowany) i prosta sałatka z rukoli z prażonymi płatkami migdałów, klasycznym vinaigrettem i kiełkami (w menu zamiast rukoli był szpinak). Bardzo chciałam spróbować jeszcze musu czekoladowego z cointreau, ale po sałatce i rybie, nie byłam już w stanie myśleć o jedzeniu.

W przypadku L’Heroine szczególnie dobitnie daje mi się we znaki fakt, jak trudno ocenić restaurację zaledwie po jednej wizycie. Wnętrze spodobało mi się, choć początkowo przeszkadzał mi lekki zaduch panujący w środku. Obsługa raz zaskakiwała na minus, żeby zaraz zaskarbić sobie naszą sympatię. To samo tyczy się jedzenia. Choć moje było całkiem niezłe i efektownie podane (fantazyjne zdobienia z redukcji balsamicznej oraz suszonych płatków kwiatów), to danie główne mojego towarzysza budziło pewne wątpliwości. Na pewno zawitam tam jeszcze raz, ale będę przygotowana zarówno na miłe zaskoczenie jak i lekkie rozczarowanie. Z pewnością dam im jednak trochę czasu na obranie ostatecznego kierunku.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 4-
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 4


ON:
L'Heroine wyrosła niepostrzeżenie na poznańskiej starówce i od razu przykuła moją uwagę. Jak grzyby po deszczu wyrastają bowiem w Poznaniu sushi bary (uwielbiam sushi, niemniej naliczyłem 13 tego typu przybytków i kolejne 2 w przygotowaniu), a wciąż brakuje mi kilku sprawdzonych adresów z nowoczesną kuchnią europejską. Swoje nadzieje ulokowałem zatem w L'Heroine, która zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz prezentuje się - tak jak lubię - prosto, nowocześnie i funkcjonalnie zarazem. Wchodząc do środka miałem przy tym wrażenie, że panuje tam pewien rozdział miedzy częścią kawiarnianą i restauracyjną (z białymi obrusami oraz nakrytymi stołami). Osobiście przypadła mi do gustu bardziej cześć kawiarniana i właśnie tam zdecydowaliśmy się usiąść. Z ciekawie opracowanego menu (graficznie i merytorycznie) zamówiłem tradycyjną francuską zupę cebulową oraz grillowana polędwiczkę wieprzową faszerowaną serem kozim z tagiatelle z pesto, a do tego kieliszek wina Chateau Du Juge Rouge. Zupa choć była tradycyjna tylko z nazwy (brak zapiekanej grzanki, a jednocześnie tradycyjnego naczynia), to trafiła smakiem w mój gust idealnie (próbuję zupę cebulową wszędzie, gdzie tylko jest sposobność). W mojej opinii powinna być jednak mocniej podgrzana, bo choć nie była letnia, to nie była też dość ciepła. W kwestii grillowanej polędwiczki mam jeszcze bardziej mieszane uczucia. Danie zostało wykwintnie podane, a samo mięso bardzo mi smakowało. Na minus jednak liczę, że ser kozi był niemal niewyczuwalny, dość niezręcznie kroiło się mięso ułożone na makaronie, zaburzono proporcje dania (trochę za dużo makaronu, a za mało polędwiczki) oraz rozgotowano delikatnie sam makaron. Nie chcę być przy tym źle zrozumiany - jedzenie było naprawdę smaczne i świeże, niemniej jak zostawiasz w restauracji prawie 200 zł, to i oczekiwania rosną. Na specjalną pochwałę zasługuje z kolei podane nam przepyszne pieczywo z masłem czosnkowym i paprykowym, a także karta win, która zawiera dobrze wyselekcjonowane wina (przy współpracy z La Passion du Vin) w naprawdę rozsądnej cenie. Trudno mi natomiast szerzej opisać obsługę, gdyż była szybka, cicha i niemal niezauważalna. Choć L'Heroine tak do końca moich nadziei nie spełniła, to na pewno jeszcze tam wrócę spróbować innych pozycji z menu - m.in. tart i kawy, w których się specjalizują.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4-
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 3+


KOSZTORYS:
Sałata roca z suszonymi pomidorami, kozim serem i pistacjami - 29 zł.
Tradycyjna francuska zupa cebulowa z odrobiną białego wina i świeżym tymiankiem - 15 zł.
Dorada z grilla z sałatką szpinakową z migdałami, z odrobiną dzikiego ryżu - 56 zł.
Grillowana polędwiczka wieprzowa faszerowana serem kozim z tagiatelle z pesto bazyliowym - 48 zł.
Chateau Du Juge Blanc 0,15 – 16 zł.
Chateau Du Juge Rouge 0,15 – 16 zł.
Woda gazowana Perrier - 8 zł.
Suma: 188 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.09

ADRES: Poznań, ul. Wrocławska 10
INTERNET: www.lheroine.pl

Bookmark and Share
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...