W ostatniej ankiecie zapytaliśmy Was - którą z włoskich restauracji powinniśmy odwiedzić przy najbliższej okazji? Miejsca na podium zajęły: Fidelio (18%), Villa Magnolia (16%) oraz Valpolicella (15%). Dalej znalazły się kolejno: Estella (12%), Papavero (12%), Milano (10%), La Scala (9%) oraz Figaro (6%). Zapraszamy do lektury naszych spostrzeżeń odnośnie zwycięskiej restauracji oraz do udziału w kolejnej ankiecie.
ONA:
Większości mieszkańców Poznania Fidelio kojarzy się z włoską restauracją na Garbarach. Wierzę, że przynajmniej takiej samej, jeśli nie większej liczbie Poznaniaków kojarzy się także z operą genialnego Ludwiga van Beethovena. Historia zagmatwanych losów Leonory i Florestana rozgrywa się w Sewilli. Libretto do opery w oryginale napisane zostało zapewne w języku niemieckim (Joseph Sonnleithner mieszkał w Wiedniu). Mamy tu zatem zestawienie Niemiec, Hiszpanii i Austrii. Mieszanka bardzo bogata, ale właściciele poznańskiej restauracji postanowili jednak wzbogacić ją o akcent włoski (bo taka właśnie kuchnia króluje w poznańskim Fidelio). Do końca nie jestem pewna czym się kierowali. Być może ta opera związana jest z jakimś ważnym wydarzeniem w ich życiu, a może po prostu podoba im się słowo, a właściwie imię Fidelio (tak… przy wypowiadaniu tego słowa język wykonuje przyjemną akrobację).
O tej restauracji słyszałam już bardzo dużo pozytywnych opinii. Jeśli nie w kontekście wyśmienitego jedzenia, to w kontekście restauracji Villa Magnolia (ci sami właściciele). O ile kuchnie narodowe w wydaniu polskim traktuję zawsze z przymrużeniem oka, o tyle w przypadku kuchni włoskiej nie do końca potrafię ten zabieg skutecznie stosować. Owszem kuchnia włoska jest stosunkowo prosta, jednak tę prostotę rekompensuje jakość składników. W Poznaniu, w większości włoskich restauracji pierwsze założenie jest niezwykle chętnie stosowane, odwrotnie proporcjonalnie do tego drugiego. Tym samym do włoskich restauracji wybieram się raczej sporadycznie. Do Fidelio wchodziłam zatem z mieszanymi uczuciami. I te mieszane uczucia towarzyszyły mi przez większą część posiłku. Po wejściu, moim oczom ukazał się kelner, który choć elegancko ubrany, przez dłuższą chwilę nas ignorował. Ociągał się także dość długo z dostarczeniem menu, które ostatecznie zjawiło się na naszym stole, jednak o kartę win musieliśmy poprosić sami. Ten sam kelner bardzo pozytywnie zareagował na pytanie o możliwość robienia zdjęć. Wyraził zgodę bez chwili zastanowienia, najmniejszego zdziwienia, czy tych wszystkich denerwujących pytań. Bez wątpienia objawił się tutaj jego profesjonalizm. Tak samo jak w przypadku informacji dotyczących wymienionych w menu dań. Dlatego też, mimo kilku początkowych uchybień, traktuję go jako profesjonalistę w swoim zawodzie. Jeżeli chodzi o wnętrze to jest to zdecydowanie nie moja bajka. Dużo koloru pomarańczowego, świeczki, aniołki, białe meble o spękanej fakturze (zapewne mają swoją fachową, niestety nieznaną mi nazwę). Do wyboru miałam albo dużą salę dla palących, albo niewielką salę dla niepalących, ale w bliskim sąsiedztwie otwartej kuchni (od panującego w restauracji zaduchu szczypały mnie oczy). Z podniszczonego menu zamówiłam Melanzane alla siciliana, czyli kolejny sposób na bakłażana. Niewątpliwie smaczny. Cienkie plastry oberżyny przełożone mozzarellą, w delikatnej panierce, podane z drobno pokrojonymi pomidorami z czosnkiem i selerem naciowym. Po zjedzeniu tej przyjemnej przystawki, czekało mnie coś, co budziło we mnie zdecydowanie więcej emocji. Piotrosz (czy jak kto woli Święty Piotr lub John Dory). Ryba ta już od dłuższego czasu cieszyła się moim zainteresowaniem, jednak dotychczas nie spotkałam jej w żadnej z poznańskich restauracji. Początkowo zdecydowałam się wprawdzie na turbota (przyrzekając sobie, że wkrótce wrócę na Fidelio wypróbować piotrosza). Pan kelner poinformował mnie, że turbota nie ma, ale proponuje piotrosza, który tak jak turbot może zostać podany w sosie z musującego wina (wszelkie sosy na bazie wina, podawane do ryb tropię usilnie od czasów mozelskich wakacji, w trakcie których poznałam smak doskonałego sosu rieslingowo - śmietanowego). Ryba została podana w towarzystwie kluseczek gnocchi (włoskie kopytka) i sałatki (liście sałaty z pomidorem, papryką i vinaigrettem). O ile kluseczki były raczej kiepskie, sałatka przyzwoita, o tyle osławiony piotrosz bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Bo choć mrożony, obtoczony w mące i obsmażony na patelni, był niezwykle delikatny i smaczny. Białe, zwarte mięso rozpływało się w ustach (wprost nie mogę się doczekać, kiedy spróbuję świeżego piotrosza). Jak dla mnie był wart swojej ceny. Sos na bazie prosecco (lub innego wina musującego), śmietany i musztardy utrzymywał miły balans pomiędzy słodyczą wina, a kwasowością musztardy. Zapomniałam dodać, że przed posiłkiem podano smaczne pieczywo (ciasto na pizzę potraktowane oliwą, bazylią i oregano) i karafkę białego, wytrawnego, stołowego wina, o którym nie potrafię powiedzieć nic więcej poza tym, że było smaczne (choć niespecjalnie godne uwagi, jak to z winami stołowymi zazwyczaj bywa). Na koniec zamówiliśmy creme brulee. Był udany, choć osobiście uważam, że konsystencja była trochę zbyt płynna (i niestety nie mogę zgodzić się z Marcinem, że był równie smaczny co w La Passion du Vin).
Do Fidelio wchodziłam z mieszanymi uczuciami i do teraz trudno mi wydać jednoznaczną opinię w sprawie tej restauracji. Obsługa jest dość profesjonalna, wnętrze średnie, a jedzenie godne uwagi i powrotu. Być może wyjdzie z tego kolejna letnia ocena, ale przecież to jedzenie jest zazwyczaj najważniejsze, a to serwowane w Fidelio niewątpliwie zasługuje na pochwałę. Na koniec dodam jeszcze dwa słowa o muzyce, bo choć znów niemal zapominałam o tej kwestii, to okazało się, że jest ona dość znaczącym elementem dla naszych czytelników, o czym dowiedzieliśmy się z jednej ostatnich dyskusji na Facebook’u. Otóż, w restauracji posłuchać można było niezbyt głośnej i nienarzucającej się, włoskiej muzyki popularnej (o ile ktoś nie jest uprzedzony do "wyżelowanych" włoskich amantów, powinno być ok).
Jedzenie: 5-
Obsługa: 4+
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4
ON:
Fidelio znajduje się przy ruchliwej ulicy Garbary, jednak w środku restauracji jest nad wyraz spokojnie. Z zewnątrz lokal nie prezentuje się specjalnie, niemniej na zdjęciu, ku mojemu zdziwieniu wyszedł przyzwoicie. Może to siarczysty mróź nie pozwolił mi nacieszyć oka, jak należy. Zostanę jednak przy swoim, że to obiektyw coś pozytywnie przekłamał, a elewacji przydałoby się odnowienie. Po wejściu do środka znaleźliśmy się w niewielkim korytarzyku, gdzie przywitał nas kelner ubrany w białą koszulę i czarny krawat. Dalej przeszliśmy do dużej, ciemnej sali dla palących, a następnie po schodkach do mniejszej, jaśniejszej sali z półotwartą kuchnią. Ocena wystroju Fidelio jest kwestią gustu. Jednym będzie się strasznie podobał, a innych będzie wręcz odrzucał. Ja jestem gdzieś po środku - nie zachwyca mnie, ale też nie razi. Po prostu przytulne wnętrze, jak niemal każda włoska knajpka w Poznaniu.
Dziwny kontrast menu polega jednak na tym, że wyświechtana i wręcz rozpadająca się w rękach karta zawiera pozycje o wyśrubowanych cenach, których apogeum zostało osiągnięte przy półmisku owoców morza za 330 zł. Podobnie jest zresztą z kartą win, gdzie na zalaminowanej i niebieskiej kartce mamy zaledwie kilka trunków, a wszystkie w mało przystępnych cenach. Trochę to dziwne, jednak przedsmak tego poczułem już przed wizytą. Zaskoczyło mnie bowiem, że tak znana, ceniona i prestiżowa restauracja nie posiada własnej strony internetowej.
Abstrahując jednak od wszelkich wspomnianych kuriozów - zamówiłem zupę z pieczonej papryki i pesto (Zuppa di peperone con pesto), sznycle nadziewane szynką parmeńską i szałwią (Costoletta alla saltimbocca) oraz ćwierćlitrową karafkę prostego, czerwonego wina domu. Wpierw otrzymaliśmy jednak koszyk wypełniony smacznym, świeżo wypieczonym pieczywem, do którego zabrakło mi jedynie masła czosnkowego. Podana później zupa była jednak wyśmienita - kremowa w konsystencji i delikatnie słodkawa w smaku, co sprawiło, że nie miałem żadnych wątpliwości, że jej głównym składnikiem była pieczona, a nie żadna inna papryka. Dodatek w postaci pesto jeszcze wzbogacał jej i tak bogaty smak. Porcja też była jak najbardziej odpowiednia i jedynie do czego mógłbym się przyczepić, to fakt, że choć ciepła, to nie została podana gorąca - jak najbardziej lubię. Równie wyborne co zupa okazały się sznycle - dwa bardzo cieniutkie kawałki chudego mięsa, na których spoczywała szynka parmeńska. Pierwszy raz spotkałem się przy tym z ciekawym w smaku i dość oryginalnym zestawieniem mięsa i szałwii, która była głównym składnikiem sosu. Wspomnę też, że do każdego dania można bezpłatnie domówić pieczone ziemniaki, kluseczki, sałatę mieszaną i warzywa gotowane lub grillowane. Ja domówiłem warzywa grillowane (papryka, cukinia i bakłażan) oraz pieczone ziemniaki. Trochę proste w formie były te dodatki, ale tak jak warzywa się obroniły, to ziemniaki były bardzo przeciętne. Deser tradycyjnie już - zamówiliśmy wspólnie z moją partnerką. Jako, że nie było już babeczek rumowych zdecydowaliśmy się na polecany przez kelnera Creme Brulee - francuski krem z jaj, śmietany, cukru i wanilii, który uwieńczony jest warstwą skarmelizowanego, brązowego cukru. W kwestii deseru muszę przyznać najwyższą notę, bowiem był to najlepszy (exequo z La Passion du Vin) creme brulee, jaki jadłem w Poznaniu. Duży plus przyznaję także za obsługę, bo choć na drugie danie (w przeciwieństwie do pierwszego i deseru) czekaliśmy dość długo, jak na pustawą restaurację, to kelner nie dość, że bardzo sympatyczny i pomocny w wyborze dań, to jeszcze wyjaśniał nam na bieżąco wszystkie nasze wątpliwości. Ogólnie zauważyłem w Fidelio bardzo elastyczne podejście do szeroko pojętej obsługi klienta. I tak jak w niektórych restauracjach są sztywne kanony potraw, których nie wiadomo dlaczego nie można naruszyć, to w Fidelio miałem wrażenie, że bez problemu skomponowałbym własne danie, a obsługa nie miałaby żadnego problemu z jego wykonaniem.
Abstrahując jednak od wszelkich wspomnianych kuriozów - zamówiłem zupę z pieczonej papryki i pesto (Zuppa di peperone con pesto), sznycle nadziewane szynką parmeńską i szałwią (Costoletta alla saltimbocca) oraz ćwierćlitrową karafkę prostego, czerwonego wina domu. Wpierw otrzymaliśmy jednak koszyk wypełniony smacznym, świeżo wypieczonym pieczywem, do którego zabrakło mi jedynie masła czosnkowego. Podana później zupa była jednak wyśmienita - kremowa w konsystencji i delikatnie słodkawa w smaku, co sprawiło, że nie miałem żadnych wątpliwości, że jej głównym składnikiem była pieczona, a nie żadna inna papryka. Dodatek w postaci pesto jeszcze wzbogacał jej i tak bogaty smak. Porcja też była jak najbardziej odpowiednia i jedynie do czego mógłbym się przyczepić, to fakt, że choć ciepła, to nie została podana gorąca - jak najbardziej lubię. Równie wyborne co zupa okazały się sznycle - dwa bardzo cieniutkie kawałki chudego mięsa, na których spoczywała szynka parmeńska. Pierwszy raz spotkałem się przy tym z ciekawym w smaku i dość oryginalnym zestawieniem mięsa i szałwii, która była głównym składnikiem sosu. Wspomnę też, że do każdego dania można bezpłatnie domówić pieczone ziemniaki, kluseczki, sałatę mieszaną i warzywa gotowane lub grillowane. Ja domówiłem warzywa grillowane (papryka, cukinia i bakłażan) oraz pieczone ziemniaki. Trochę proste w formie były te dodatki, ale tak jak warzywa się obroniły, to ziemniaki były bardzo przeciętne. Deser tradycyjnie już - zamówiliśmy wspólnie z moją partnerką. Jako, że nie było już babeczek rumowych zdecydowaliśmy się na polecany przez kelnera Creme Brulee - francuski krem z jaj, śmietany, cukru i wanilii, który uwieńczony jest warstwą skarmelizowanego, brązowego cukru. W kwestii deseru muszę przyznać najwyższą notę, bowiem był to najlepszy (exequo z La Passion du Vin) creme brulee, jaki jadłem w Poznaniu. Duży plus przyznaję także za obsługę, bo choć na drugie danie (w przeciwieństwie do pierwszego i deseru) czekaliśmy dość długo, jak na pustawą restaurację, to kelner nie dość, że bardzo sympatyczny i pomocny w wyborze dań, to jeszcze wyjaśniał nam na bieżąco wszystkie nasze wątpliwości. Ogólnie zauważyłem w Fidelio bardzo elastyczne podejście do szeroko pojętej obsługi klienta. I tak jak w niektórych restauracjach są sztywne kanony potraw, których nie wiadomo dlaczego nie można naruszyć, to w Fidelio miałem wrażenie, że bez problemu skomponowałbym własne danie, a obsługa nie miałaby żadnego problemu z jego wykonaniem.
W restauracji Fidelio znajdziemy zatem bardzo dobre jedzenie, profesjonalną obsługę oraz przyzwoite wnętrza. Było to jednak najdroższe z opisanych przez nas wyjść i w takiej perspektywie muszę je ocenić. Zdarzało nam się bowiem, że za mniejszą kwotę odwiedzaliśmy restauracje gdzie w przyjemniejszym wnętrzu otrzymaliśmy równie dobre jedzenie. Skoro ceny w Fidelio są wymagające dla gości, to i ja jestem wymagający względem Fidelio, bardziej niż wobec innych restauracji. Jednak i tak tam wrócę, aby wypróbować pizzę, która choć też stosunkowo droga - wyglądała niezmiernie smakowicie, na stoliku który mijałem wychodząc.
PS Największy problem (oprócz cen), jaki wiążę z Fidelio poczułem dopiero po wyjściu. Choć w środku tego nie zauważyłem, to półotwarta kuchnia i kiepska wentylacja przyczyniły się do tego, że moje ubrania na długie godziny przesiąkły zapachem przyrządzanych potraw. Tak jak, w niskobudżetowym i borykającym się z kiepskimi warunkami lokalowymi Fast Woku - umiałem to sobie wytłumaczyć, tak trudno mi to pojąć w przypadku bądź, co bądź prestiżowego i drogiego Fidelio.
Jedzenie: 5-
Obsługa: 4+
Wystrój: 4-
Jakość do ceny: 4
KOSZTORYS:
Bakłażan z mozzarellą i pesto ze świeżych pomidorów - 28 zł.
Zupa z pieczonej papryki i pesto - 21 zł.
Piotrosz na sosie z wina musującego - 60 zł.
Sznycle nadziewane szynką parmeńską i szałwią - 45 zł.
Creme Brulee - 14 zł.
Wino domu 0,25 x 2 - 27 zł.
Suma: 195 zł.
ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.16
ADRES: Poznań, ul. Garbary 50
INTERNET: brak strony WWW