Wielokrotnie pytano nas o ulubioną restaurację lub miejsce, które moglibyśmy polecić w ciemno na jakąś wyjątkową okazję. Niezmiennie i zaskakująco jednomyślnie przychodziło nam wtedy do głowy La Passion du Vin. Biorąc jednak pod uwagę, że byliśmy tam ostatni raz około półtora roku temu, postanowiliśmy się upewnić, co do słuszności naszych wskazań.
ONA:
La Passion du Vin zapisało się w mojej pamięci jako miejsce kulinarnego spełnienia. To tam po raz pierwszy przekonałam się, że owoce morza jedzone w Poznaniu nie muszą rozczarowywać (zaznaczam, że było to jakiś czas temu, teraz sytuacja z owocami morza w naszych restauracjach nieco się poprawiła). Co więcej, każda z naszych wizyt nieodmiennie kończyła się w ten sam sposób. Szef kuchni wychodził z restauracji i pytał czy smakowało, pogawędził o daniach serwowanych w menu i udzielał kilku praktycznych rad choćby w kwestii miesięcy najlepszych do kosztowania ostryg. Przyznam, że nieco bałam się powrotu do tego miejsca, ponieważ bardzo nie chciałam się rozczarować. Z drugiej jednak strony La Passion du Vin wzywało mnie od dawna.
Lokal znajduje się w Starym Browarze i z mojego punktu widzenia jest to jego największa bolączka. Rozumiem, że jest to także (a może przede wszystkim) sklep z winami, więc z tej perspektywy lokalizacja w centrum handlowym jest uzasadniona. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że jest to restauracja z wyższej półki cenowej, co niejako z urzędu pociąga za sobą wizję wyjątkowych chwil i okazji, to niestety odium miejscówki w centrum handlowym skutecznie ową wyjątkowość dewastuje. Po przekroczeniu progu restauracji, znajdujemy się w długim, dość eleganckim pomieszczeniu z ceglanym sklepieniem kolebkowym. Po prawej stronie ustawiono długie półki z winami ze wszystkich stron świata, po lewej natomiast wygodne, obite jasną skórą siedzisko, wzdłuż którego, w równym rzędzie stoją niewielkie, kwadratowe, nakryte białymi obrusami stoliki. Na końcu sali znajduje się bar i półotwarta kuchnia. Wnętrze urządzone zostało zgodnie z wymogami skromnej elegancji, przełamanej surowością półek wypełnionych butelkami.
Tym razem mój wybór padł na lekko pikantną zupę rybną, smażone przegrzebki i czekoladowe parfait. Zupa była wyśmienita. Delikatnie pikantny płyn, konsystencją przypominający aksamitne veloute, był nieziemsko smaczny. Głównym jego problemem była lilipucia porcja. Ten niedostatek miało chyba zrekompensować kilka muli i kawałek smażonej barweny ułożonej na nich pośrodku talerza. Zaiste ten dodatek wzbogacał ilościowo samą porcję dania, niemniej to właśnie przepyszny płyn smakowo grał tutaj pierwsze skrzypce. Po zupie, przyszedł czas na danie składające się z trzech pozbawionych korala przegrzebków (vel małży świętego Jakuba). Było równie smakowite co pierwsze. Delikatne, po mistrzowsku usmażone przegrzebki (po obróbce termicznej zachowały swoją świeżość, jędrność i soczystość) nieznacznie wzbogacone anyżową słodyczą kopru włoskiego i subtelnym aromatem sosu waniliowego wprost oszałamiały smakiem. Jednak i tu problemem była porcja dania. Możecie mnie uznać za pasibrzucha, ale tak dobra kompozycja smakowa sprawiła, że mój żołądek stawił się w gotowości do zjedzenia tuzina tych smakołyków. Żeby jednak oddać restauracji sprawiedliwość wyjaśnię, że porcja składająca się z trzech przegrzebków podyktowana była zapewne tym, że owo danie umieszczone zostało w kategorii przystawki (tak naprawdę rozważałam danie główne z turbotem i puree z topinamburu, jednak moja miłość do przegrzebków zwyciężyła). Na deser otrzymałam objętościowo największe danie. Niestety, choć lubię czekoladowe przysmaki, to jednak zamówiony przeze mnie deser nieznacznie minął się z moimi preferencjami. Millefeuille, czekoladowy krem przełożony czekoladowymi płatkami, podany z czekoladowym truflem, czekoladowym tuilles (rodzaj cienkiego ciastka) i lodami czekoladowymi, przerósł moje możliwości afirmacji tego smaku. Deser wykonany z wytrawnej, ciemnej, wysokoprocentowej czekolady, był bardzo smaczny, jednak po kilku kęsach zaczynał nieco nużyć. Mogę go jednak z czystym sumieniem polecić bardzo zdeterminowanym czekoladoholikom.
Przez cały czas zajmował się nami bardzo sympatyczny, uprzejmy Pan Krzysztof, który brylował wiedzą na temat dań z karty oraz win, które mogłyby z tymi daniami dobrze się skomponować. Minus w tym wypadku muszę przyznać za jedną rzecz. Domyślam się, że nie ma w tym winy obsługującej nas osoby, a jedynie organizacji lokalu, niemniej raziło mnie, że po wybraniu stolika zupełnie nie miałam co zrobić z płaszczem i zdezorientowana musiałam położyć go na kanapie. Poza tym, do obsługi nie mam żadnych zastrzeżeń.
Słowem zakończenia, restauracja La Passion du Vin, po raz kolejny mnie oczarowała. Zdaję sobie jednak sprawę, że rachunek, który przyszło po wszystkim uregulować trochę przekraczał granice przyzwoitości. Niestety tym razem nie było mi dane pogawędzić z szefem kuchni i żałuję, że nie miałam okazji osobiście podziękować mu za tak znakomity posiłek. Restaurację polecam, jednak proszę, zwróćcie uwagę, że wizyta w tym miejscu wymaga poświęcenia kilkuset złotych, a to niestety zakrawa już na coś na granicy okrucieństwa.
PS Po trzech daniach, i trzech kieliszkach bardzo smacznego wina (zdaję sobie sprawę, że tym razem kwestię napoju Dionizosa potraktowałam po macoszemu, ale paradoksalnie moje zmysły całkowicie skupiły się na jedzeniu) zostaliśmy namówieni na niewielką butelkę wina Rioja, a po krótkiej pogawędce skusiliśmy się jeszcze na mały tapas składający się z marynowanych ośmiorniczek i krewetek na grzance. Nawet jeśli po deserze, było pysznie!
Jedzenie: 5+
Obsługa: 4+
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 4+
ON:
La Passion du Vin to moim zdaniem całkowicie nieodkryte miejsce. Stary Browar stoi bowiem już 7 lat, a ilekroć przechodzę za rzeźbą Mitoraja, to w La Passion albo pustka totalna, albo zajęty jest jeden stolik. Domniemam, że wpływ na taki, a nie inny stan rzeczy ma pewien kontrast. Oto bowiem w atrium najpopularniejszego centrum handlowego w Poznaniu mamy jedną z najdroższych w mieście restauracji. Dlaczego tak jest? Znam bywalców Starego Browaru, których zwyczajnie nie stać na kolację w La Passion du Vin. Grupa docelowa zawęża się zatem do ludzi majętnych lub takich którzy odczuwają kulinarną pokusę i są w stanie zaoszczędzić, aby zaryzykować i poznać smak za kilkaset złotych. Problem w tym, że Ci drudzy zainteresowani są tym, aby ich oszczędności zostały użyte na specjalną okazję i przy specjalnej oprawie, której w centrum handlowym może zabraknąć. I nie są to tylko moje dywagacje, a raczej informacja zwrotna, jaką otrzymujemy przy polecaniu tegoż lokalu.
Wnętrze La Passion du Vin jest skromne, acz eleganckie. Taka sama jest też karta menu. Widnieje tam na przykład tylko jedna zupa, za to każda pozycja opisana jest w sposób wyczerpujący. I tak nie zamówiłem zwykłego Carpaccio, ale Carpaccio wołowe z marynowanym selerem naciowym, kaparami i sałatką z zielonych szparagów, skropione dressingiem truflowym. Nie zamówiłem też jagnięciny, a duszoną jagnięcinę zawiniętą w liście z kapusty rzymskiej podaną na puree z białej pietruszki ze smażonymi warzywami polaną sosem własnym. Deser to również nie zwykły creme brulee, a creme brulee podany na sosie wiśniowym ze świeżymi owocami i "tuiles" czekoladowym. Jak zatem widzicie - prawdziwe bogactwo składników. Wierzcie mi, ze przekłada się to na bogactwo smaków, choć rozczaruje się ten, kto wyobraża sobie talerz zastawiony mnóstwem dodatków. Porcje są bowiem skromne, a dodatki ilościowo wręcz symboliczne. W La Passion du Vin skupić się należy jednak na smaku, który na dzień dzisiejszy w dużej mierze przerasta moje umiejętności pisania o jedzeniu. A jeżeli nawet nie przerasta, to jakbym miał to wszystko spisać - wyszłaby mi zapewne recenzja o długości przekraczającej Waszą cierpliwość wobec mojej osoby ;) Ograniczę się zatem do tego, że Carpaccio było przyrządzone wzorcowo, acz było go dwa razy mniej niż bym sobie tego życzył. Jagnięcina była delikatna i przepysznie skomponowana z pietruszkowym puree, ale w tym przypadku chciałbym większą porcję dodatków (mięsa akurat było w sam raz). Creme brulee był z kolei podręcznikowo skarmelizowany z wierzchu (jak nigdzie indziej w Poznaniu), choć zamysł podania go bez naczynia, w którym był zapiekany - z jednej strony utrudniał jego porcjowanie, a z drugiej wymusił konsystencję bardziej piankową, aniżeli kremową. Ostatecznie przyznaję 5 za Carpaccio, 6- za jagnięcinę (a chciałem pierwotnie zamówić stek, tylko nie stać mnie było) oraz 5- za creme brulee. Prawda jest jednak taka, że po trzech daniach i wydaniu 145 złotych - nie byłem do końca najedzony. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, bowiem uznane restauracje europejskie serwują posiłki złożone z 3, 5, 7 a nawet 9 dań. Idąc za przykładem z zachodu, a raczej za wołaniem żołądka zdecydowaliśmy się zatem na czwarte danie - grzanki z tapasem. Co prawda przetasowaliśmy tutaj trochę właściwą kolejność, ale nie ukrywam, że bardzo zachęcający aspekt miała cena. Poza tym, bardzo byłem ciekaw, jak danie na poziomie 7 złotych wypadnie w tak drogiej restauracji. Wypadło lepiej niż dobrze, a ja przyznaję dodatkowy plus za udostępnienie smakoszom wina fajnych przystawek, przy których nie oszczędzano na składnikach najwyższej jakości. A dlaczego nie wspominam nic o karcie win? Bowiem w La Passion du Vin kartą taką jest ściana lokalu, która po brzegi została wypełniona butelkami z całego świata. Kartą win jest również obsługa, gdyż to Pan kelner po dokonaniu przez nas zamówienia polecił trunki pasujące do naszych dań. W dodatku uwzględniały one nasze wyśrubowane preferencje cenowe, a mieliśmy w czym wybierać, ponieważ wina są tam serwowane w cenie sklepowej bez dodatkowej marży. Suma summarum dość znaczącym minusem jest jednak doliczanie do rachunku 10% za obsługę - zupełnie jakby ceny w menu nie przyprawiały o zawrót głowy ;)
La Passion du Vin trwa konsekwentnie na swoim miejscu 7 lat, a przecież jak się możemy wszyscy domyślać - czynsze w Starym Browarze do najniższych nie należą. Skłania mnie to zatem do refleksji, że być może tak naprawdę La Passion nie chce zostać odkryte, a obecny stan w pełni zadowala kadrę zarządzającą. Znowu tutaj gdybam po omacku, ale wytłumaczeniem może być hipoteza, że sklep z winami przynosi taki dochód, że restauracja jest traktowana jedynie jako prestiżowy dodatek do biznesu. I choć duża część z Was nadal może mieć opory, aby świętować szczególne okazje w centrum handlowym i sklepie z winami, to szczerze powiadam, że strawa jest tam wyśmienita :)
Jedzenie: 5+
Obsługa: 4+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4+
KOSZTORYS::
Małe ośmiorniczki marynowane z ziołami, oliwą i czosnkiem podane na grzance - 7 zł.
Krewetki "Black Tiger" marynowane z czosnkiem i chili podane na grzance - 7 zł.
Lekko pikantna zupa rybna, podana z koprem włoskim, mulami i smażoną barweną - 43 zł.
Carpaccio wołowe z marynowanym selerem naciowym, kaparami i sałatką z zielonych szparagów, skropione dressingiem truflowym - 40 zł.
Smażone świeże małże św. Jakuba podane na kremie z kopru włoskiego, z marynowaną marchewką i puree z zielonego groszku polane "veloute" waniliowym - 50 zł.
Duszona jagnięcina zawinięta w liście z kapusty rzymskiej podana na puree z białej pietruszki ze smażonymi warzywami polana sosem własnym - 70 zł.
Czekoladowe "Parfait" podane z czekoladowym "Millefeuille", oliwą waniliową i czekoladowym "Tuiles" - 30 zł.
Creme brulee podany na sosie wiśniowym ze świeżymi owocami i "tuiles" czekoladowym - 35 zł.
Cuyum Mapu Torrontes 2005 0,15 x 2 - 20 zł.
Marlborough 2008 orchard hill Chardonnay 0,15 x 2 - 30 zł.
Bodegas Ontanon Crianza 2006 0,375 - 38 zł.
Obsługa - 37 zł.
Suma: 407 zł.
ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.78
ADRES: Poznań, ul. Półwiejska 42 (Stary Browar)
INTERNET: www.winnica.pl