czwartek, 11 lutego 2010

FANABERIA / ocena 3.56

Zgodnie z tym, o czym wspominaliśmy przy okazji wprowadzonych na blogu zmian (pełen tekst odnajdziecie tutaj) w chwili obecnej skupiamy się na tych restauracjach, które wyrażają zgodę na robienie zdjęć. Reszta restauracji trafia tymczasowo na tzw. czarną listę, którą umieściliśmy na samym dolę strony. Fanaberia to jednak kolejna obok Meze restauracja, która wymyka się tej klasyfikacji, a w której zostaliśmy niezbyt miło potraktowani ze względu na towarzyszący nam aparat. Stąd w recenzji zaledwie dwa zdjęcia – tyle zrobiliśmy do czasu, kiedy obsługująca nas Pani zmieniła zdanie co do możliwości fotografowania. Zwracamy przy tym uwagę na fakt, że ostateczne oceny są tylko średnią arytmetyczną i obsługa, która się nie popisała może znacznie obniżyć ocenę końcową, podczas gdy inne elementy takie jak wystrój, czy jedzenie będą na przyzwoitym poziomie.

PS Chcąc wynagrodzić Wam dyskomfort związany z brakiem zdjęć, postaramy się aby kolejna recenzja była okraszona ich podwójną dawką :)


ONA:
Zgodnie z wykładnią języka polskiego fanaberie to inaczej fochy i grymasy. Kolokwialnie to słowo występuje również w odniesieniu do rzeczy zbytkownych i luksusowych. Z perspektywy czasu wiem, że ktoś naprawdę idealnie trafił z nazwą tej restauracji. Bo choć od początku dałam się uwieść nieco cukierkowej atmosferze panującej w lokalu, to ostatecznie przyznaję, że była to jedna z mniej udanych wycieczek kulinarnych.

Po przekroczeniu progu, pierwsza moja myśl była taka, że to wnętrze wybitnie kobiece. To wrażenie szybko zostało poparte przez fakt, że w istocie miejsca przy stolikach zajmowały wyłącznie panie. Dużo bieli, kwieciste obrusy, wygodne siedziska, poduszki, bibeloty, nowe meble imitujące te stare, drewniany sufit z długimi belkami stropowymi i przede wszystkim dużo świeżych kwiatów, wśród których przeważają orchidee. Wszystko to tworzy taki rustykalno - romantyczno - cukierkowy melanż. Z pewnością osoby, którym styl romantyczny jest skrajnie obcy, otrząsną się z niesmakiem na samą myśl o takim wnętrzu. Wystrojowi jednak trzeba oddać sprawiedliwość, gdyż jest przemyślany w najdrobniejszym szczególe. Widać w nim rękę estety, który ze smakiem i pomysłem funduje nam spacer pomiędzy stylami. Dalej było równie miło, spytałam o możliwość robienia zdjęć w lokalu i wprost niewiarygodnie szybko otrzymałam zgodę przemiłej kelnerki, która po chwili udzieliła nam wszelkich niezbędnych informacji dotyczących dań dnia. Zaczęło się bez najmniejszego zarzutu i nawet zaczęłam po cichu liczyć, że uda się w końcu przełamać czwórkowe fatum. Zamówiłam krem z cukinii z płatkami migdałów i smażonymi kurkami oraz halibuta pod mgiełką ziołowo-pomidorową z julienne z cukinii i sosem cytrynowym. Problem pojawił się wtedy, kiedy chwyciliśmy za aparat. Pani kelnerka powiedziała, że nie spodziewała się, że będziemy robić zdjęcia daniom i na takowe poczynania zgody nie wyraża. Rozmowa była znacznie dłuższa, ale szczerze mówiąc raczej nie jest warta przytaczania. Konkludując jednak, gdyby na zdjęciu obok zupy pojawiła się np. moja skromna osoba, takie zdjęcie mogłoby zostać wykonane, sama zupa (za którą w końcu zapłaciłam) została jednak w tej kwestii zdyskryminowana. Pani kelnerka stwierdziła na koniec, że jednak nie zgadza się na robienie jakichkolwiek zdjęć, bo tego nie pochwala szefowa. Cóż, nie będę tego komentować, nie chce mi się też przesadnie strzępić języka, choć sprawa ewidentnie podnosi mi ciśnienie. Tak naprawdę chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego restauracja, która na swojej stronie www czy facebooku wręcz bombarduje każdego internautę zdjęciami (które znowu wyjątkowe nie są), która ma całkiem atrakcyjne dla oka i obiektywu wnętrze i ciekawe menu, urządza takie cyrki. Przecież większość cywilizowanych restauracji światowej sławy nie ma z tym najmniejszego problemu, a to w końcu mógłby być jakiś wzór do naśladowania. Zanim jednak przejdę do opisu jedzenia chciałabym wtrącić, że po tym niemiłym zdarzeniu, staliśmy się klientem podejrzanym i (nie było to wyłącznie moje wrażenie) podsłuchiwanym przez obsługę. Cóż, trochę milszym akcentem okazało się jedzenie. Najpierw zupa, smaczna choć nie powalającą. Zdecydowanie na jej korzyść działał dodatek z płatków migdałów i maleńkich, smażonych kurek. Całość była apetyczna i podana w bardzo ładnym naczyniu z dużym uszkiem. Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że smak zupy został czymś solidnie wzmocniony. Czymś pokroju Vegety, lub innej kopalni glutaminianu sodu. Jeśli chodzi natomiast o halibuta, to była to przede wszystkim niezła komedia omyłek. Faktycznie to co dostałam to dzwonko świeżego halibuta, ale najwyraźniej ktoś pomylił mgiełkę pomidorowo – ziołową z ciężką kołdra z gęstego pomidorowego puree, które skutecznie zabiło delikatny smak ryby. W sumie może to i lepiej, bo halibut choć świeży, w połowie składał się z galaretowatej, niezbyt przyjemnej dla podniebienia substancji. Rybę ułożono na solidnych słupkach bardzo smacznej cukinii, nazwanych w menu „Julianne” (domyślam się, że chodziło o julienne - czyli sposób krojenia warzyw, w zapałkę, a nie np. aktorkę Julianne Moore). Choć z pewnością nie było to klasyczne julienne, to przy użyciu odrobiny wyobraźni mogę uznać, że była to wersja dla słabo widzących. Na duży plus zaliczyć mogę natomiast bardzo smaczny i delikatny sos śmietanowo – cytrynowy oraz prostą sałatkę z sosem vinaigrette (sałata lodowa, zielony ogórek i pomidor koktajlowy). Jako dodatek (co nie zostało uwzględnione w menu) podano również pieczone ziemniaczki z rozmarynem. Nie przepadam za ziemniakami, z ciekawości zjadałam jednego i nie zachęcił mnie on do dalszej konsumpcji. Jednak mój partner nie oponował przed wyręczeniem mnie w tej kwestii, więc prawdopodobnie ziemniaki można uznać za udane. Na deser się nie zdecydowaliśmy, choć ciekawych propozycji w menu nie brakowało. Ciążyła nam po prostu betonowa atmosfera, której załagodzić nie mógł nawet smooth jazz sączący się z głośników.

Na podstawie mojego krótkiego doświadczenia przy opisywaniu restauracji mogę stwierdzić, że najłatwiej jest ocenić taką, w której było się przynajmniej kilka razy lub taką, w której miejsce ma jakaś niecodzienna i nieszablonowa sytuacja. W przypadku Fanaberii mieliśmy do czynienia z tą drugą opcją. Ambiwalentne odczucia, które mi teraz towarzyszą są z jednej strony wynikiem tego, że nie chciałabym zanadto skrzywdzić tego miejsca, które niewątpliwie ma swój urok i które w większości szablonowych sytuacji uznane zostałoby za warte powrotu. Z drugiej jednak strony, ja do powrotu do Fanaberii zostałam skutecznie zniechęcona, bo lubię jasne sytuacje i uczciwość w stosunku do klienta. Takie zachowanie może czasem zrekompensować niedostatki w kwestii jedzenia, które choć w Fanaberii było dość smaczne, to raczej nie warte swojej ceny (szczególnie tyczy się to drugiego dania – pewnie to efekt ilości dodatków, które niestety sprawiły, że danie było przekombinowane). Do dobrej oceny zabrakło tu kilku całkiem podstawowych rzeczy, a to co wydawało się tak miłe na początku, pod koniec wywoływało już tylko lekkie mdłości.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 2+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 3+

ON:
Idę ulicą Wroniecką. Widzę na tablicy ofertę polecającą zupę szparagową. Wchodzę do środka i ogarniam wzrokiem ciekawie, choć nie do końca w moim typie (nazbyt romantycznie i cukierkowo) urządzone wnętrze. Najbardziej podobają mi się stare, drewniane bele na suficie, mniej wszechobecna kolorystka bieli, a najmniej bogactwo dodatków. Jest zgoda na robienie zdjęć, zatem robię jedno, a resztę zamierzam zrobić po posiłku.

Siadam do stołu. Podchodzi miła Pani kelnerka i pyta, czy przybyliśmy na kawę i deser, czy może na większy posiłek. Potwierdzam, że to drugie, a Pani prezentuje ofertę dnia. Wybieram zupę dnia, choć wbrew wystawionej tablicy - nie jest to szparagowa, a ogórkowa. Zamawiam też polędwiczkę wieprzową w korze bekonowej. Z decyzją o deserze wstrzymujemy się zwyczajowo, aby podjąć ją po posiłku. Domawiamy też po dzbanuszku herbaty. Pani kelnerka przynosi dość szybko gustowną, porcelanową, niebiesko-białą zastawę do herbaty, a następnie biały, porcelanowy i równie gustowny półmisek zupy. Biorę aparat do ręki i zaczyna się. Pani kelnerka zmienia zdanie, nie zezwala na robienie zdjęć daniom i tłumaczy, że myślała, iż chcemy fotografować siebie nawzajem. Tłumaczę zatem, że jej wcześniejsza zgoda miała istotny wpływ na fakt, że zdecydowaliśmy się zostać w lokalu. Przewrotnie pytam, czy skoro Pani nie dotrzymała warunków umowy, to my też możemy zrezygnować z nietkniętych potraw. Kelnerka nie widzi takiej możliwości i wciąż wspomina o nieprzyjemnej sytuacji, którą urządziła szefowa w podobnym przypadku. Ja z kolei wyraźnie widzę, że sprawdza się teza, iż prawdziwe podejście do obsługi klienta można ocenić wyłącznie podczas sytuacji niecodziennych, albo wręcz kryzysowych. Dziwię się bardzo, bowiem Fanaberia prezentuje zdjęcia restauracji zarówno na swojej stronie internetowej, jak i na profilu Facebook. Skoro jednak marketing już opanowali, a public relations jeszcze nie, to daję sobie spokój z dalszą polemiką i zabieram się do posiłku.

Zupa jest aromatyczna i przypomina prawdziwą domową ogórkową. Smaczna, jednak bez fajerwerków. Z drugiej strony, chyba ciężko o fajerwerki w przypadku tradycyjnego, dobrze znanego nam przepisu. Do wegetarian nie należę, jednak specjalnie dla nich zaznaczę w tym miejscu, że w zupie pływały dość spore kawałki mięsa, o czym nie było wcześniej mowy. Drugie danie zostało równie ładnie podane, co pierwsze i zdjęcie tylko podkreślałoby jego wartość. Na ściółce z borowików były trzy kawałki polędwiczki wieprzowej owinięte plastrami bekonu. Wg menu miały być też gnocchi, jednak zamiast tego była porcja smażonych ziemniaków przyozdobiona gałązką rozmarynu. W niewielkim szklanym naczynku (na talerzu) były płatki ogórka i czosnku w sosie sojowym, a w małym półmisku (obok talerza) sałatka w sosie winegret. Wszystkie składniki były świeże, a cała kompozycja została oryginalnie zestawiona i mówiąc kolokwialnie - była całkiem zjadliwa. Specjalnie nie używam równie kolokwialnego określenia - smaczna, bowiem mam jedno zastrzeżenie. Otóż zamawiając polędwiczkę wieprzową, zupełnie nie spodziewałem się, że mięso, tak bardzo będzie przypominać w smaku, jak i wyglądzie - wnętrze peklowanej golonki. Co prawda ja lubię golonkę, jednak nie ją zamawiałem i nie jej oczekiwałem.

Nie decyduję się na deser. Mam co prawda czas, a także miejsce w żołądku, jednak atmosfera miejsca została nam skutecznie zakłócona. Wychodzę i ze względu na obsługę nie zamierzam wracać. Szkoda dla mnie, bowiem ciekaw byłem, jak w pełni sezonu wygląda położony z tyłu ogródek, który mieści do 80 gości. Szkoda też dla Fanaberii, bowiem jeden niezadowolony gość, to w przypadku restauracji kilkudziesięciu potencjalnych klientów, którzy nigdy tam nie dotrą.

Jedzenie: 4
Obsługa: 2+
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4-

KOSZTORYS:
Zupa z cukinii z płatkami migdałów i smażonymi kurkami - 11 zł.
Zupa dnia (ogórkowa) - 11 zł.
Halibut pod mgiełką ziołowo-pomidorową, Julianne z cukinii w cytrynowym sosie skąpany - 45 zł.
Polędwiczka wieprzowa w korze bekonowej na ściółce z borowików, gnocchi i płatkami ogórka, z nutą sojową - 44 zł.
Dzbanek herbaty Ronnefeldt Morgentau - 9 zł.
Dzbanek herbaty Dilmah Peppermint - 5,5 zł.
Suma: 125,5 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.56

ADRES: Poznań, ul. Wroniecka 24
Bookmark and Share

27 komentarzy:

SrebrnaAkacja pisze...

No nie przekonam się do sałatki z pomidorami i ogórkami w lutym, no nie :) Programowo odstawiam świeże pomidory na czas październik - czerwiec i przerzucam się na import tychże w puszkach :)A przy okazji tego posta chciałabym pogratulować asertywności względem obsługi. Bardzo mi się spodobała Wasza postawa! Udowadnia, że naprawdę Wam zależy na tym blogu i na rzetelnej ocenie. To super!

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
parisparis pisze...

Ocena bardzo subiektywna, jestem czestym gosciem na waszym blogu ale to co dzisiaj tu przeczytalam powalilo mnie... bylam kilka razy w fanaberii fakt wnetrze slodkie i kobiece, ale nie moge powiedziec nic zlego o obsludze ( za kazdym razem- a bylo ich kilka) fanaberia spelniala moje "fanaberie" kiedy prosilam aby danie bylo bez danego skladnika czy zeby zostal on wymieniony na inny, nie stanowilo to proebelmu, z tak mila obsluga sie jeszcze nie spotkalam, mysle ze powinniscie isc tam jeszcze raz z innym nastawieniem, moim faworytem jest deser rozwazna i romantyczna.P

Zjeść Poznań pisze...

Dzięki Ola za miłe słowa, faktycznie staramy się rzetelnie opisywać odwiedzane miejsca. Rozumiemy też zimowo-pomidorowo-bezsmakowy problem, chociaż akurat pomidorki koktajlowe przez cały rok smakują niemal tak samo :) Pozdrawiamy serdecznie.

Buendita, dziękujemy za sporo "zakulisowych" informacji. Faktycznie wiadomość o firmie Cateringowej obiła nam się kiedyś o uszy, ale działalności właścicielki Fanaberii nie śledziliśmy. Zapraszamy jak najczęściej i pozdrawiamy :)

Patrycja, w istocie nasza ocena jest subiektywna, bo opisywaliśmy nasze wyjście i nasze odczucia. Dodaliśmy zresztą, że po większości standardowych wizyt restauracja ta może zapewne uchodzić za godną polecenia i powrotu. Początkowo nasze nastawienie było jak najlepsze, obsługa też nie dawała powodów do narzekań. A jednak jesteśmy na nie, ponieważ w restauracjach reprezentujących pewien poziom takie historie (jak opisana w recenzji) nie powinny mieć miejsca. Dopiero w sytuacjach trudniejszych i bardziej skomplikowanych można poznać prawdziwy profesjonalizm obsługi i autentyczny stosunek do klienta. Niestety, zostaliśmy skutecznie zniechęceni. Zresztą po co mamy tam wracać, skoro ze strony obsługi otrzymaliśmy czytelny komunikat, że nie jesteśmy tam mile widziani. Jeżeli jest to jednak jeden z Twoich ulubionych lokali to mamy nadzieję, że takim na długo pozostanie - w końcu dobrze mieć swoje miejsce do kulinarnego dogadzania. Pozdrawiamy. PS Nas powaliło zachowanie obsługi :)

Anonimowy pisze...

ja zdecydowanie tam NIE pojde po przeczytaniu waszej recenzji. po pierwsze uwazam, ze piszecie szczerze a po drugie TAKIE zachowanie obslugi jest dla mnie ponizej krytyki. skoro zaplacilam za jedzenie moge sobie je fotografowac ile razy chce! to jakis zart w ogole jak oni sie zachowali!

Marta :) pisze...

Witam serdecznie, chciałam sprostować posta dotyczącego "szefa kuchni"
po 1. Jest nim kobieta i na pewno nie jest leniwa!! znasz ją? ja bardzo dobrze i bardzo długo!
2. Możecie nie wierzyć, ale nie używa dodatków typu "Knorr" lub jemu pochodnych!! NIGDY!
(Zupa, którą sama wymyśliła (pomidor-ogórek), powala smakiem).
3. Drugim kucharzem jest bardzo zdolny młody chłopak, który to aż brzydzi się w/w dodatkami!
4. W sezonie można spotkać tam ok 10 rodzajów sałaty i innych warzyw z pozbawionej nawozów uprawy pod Poznaniem.

Nie oceniajcie proszę tej restauracji po tylko 1 wizycie a szczególnie po tym kto jest właścicielem. Pracowałam tam i teraz pomyślicie, że bronie restauracji, ale tak nie jest! Jest to cudowne miejsce z niesamowitą i ciepłą "załogą" oraz ze wspaniałymi kucharzami!

szeryfsylwiak pisze...

Zapewne mają piękny ogródek, wiele osób potwierdza, że jeden z najładniejszych w Poznaniu, najbardziej klimatycznych.

Co do możliwości wykonywania zdjęć uważam, że nie przystoi odmawianie klientom. Nie rozumiem też obaw. To, że ktoś z konkurencji "skopiowałby" sposób podania nie odbierze Fanaberii stałych klientów.

Z podobną sytuacją spotkałam się w Werandzie na Świętosławiej. Podeszła do mnie kelnerka i zwróciła mi uwage, że w lokalu nie można wykonywać zdjęć. Nie robiłam fotek dań, lecz tylko sobie i koleżance, która przyjechała z daleka i nie widziałam jej od dawna. Chciałam byśmy miały jakąś pamiątke :) następnym razem wybiorę inne miejsce.

ps. genialny blog :)

Anonimowy pisze...

Mi jedzenie smakowało co do obsługi to od czasu do czasu zdarza się to wszędzie to tylko ludzie może troche długo się czeka

Napewno nie rozumiem wymieniana z nazwiska właściciela, co to ma na celu?Widocznie jakiś leniwy pracownik ma zal do "szefowej" ze go wywalila i się odgrywa :) -takie moje odczucie i rada skup się na jedzeniu pisząc komentarze to nie polityka. Jakby przeanalizować właścicieli poznańskich knajp to by wyszło, ze jeden ma sklep z butami i knajpę na rynku ;to akurat plus że Ta Pani działa w branży czysto gastronomicznej takie jest moje zdanie

Anonimowy pisze...

chciałem przeczytać coś o tej restauracji,ale za dużo tego napisaliście...Jedzenie nie najgorsze,ale przesadzony wystrój i choć kocham kwiaty tam ,aż można się nimi udusić

Anonimowy pisze...

w ogle nie rozumiem co ludzie tak przeżywają kto jest właścicielem,i jaka była obsługa itd.Przecież ma przyjśc zjeść i jeśli smakowało to wrócić a jeśli nie to już nie wracać i tyle

Anonimowy pisze...

fajnie ,że macie bloga na ,którym piszecie swoje opinie,ale i tak każdy ma swój gust i najlepiej przekona się jeśli sam pujdzie do tej restauracji i ją oceni

Zjeść Poznań pisze...

Dziękujemy wszystkim za opinie i zapewniamy, że my również nie pochwalamy zamieszczania danych osobowych w tej formie. Jesteśmy przy tym gotowi edytować dane osobowe z komentarzy, jeżeli tylko zainteresowani zgłoszą się do nas z takim wnioskiem.

Szeryfsylwiak, dzięki za informację o Zielonej Werandzie, bowiem od dłuższego czasu chcieliśmy się tam wybrać, jednak bez aparatu nie ma to większego sensu. Pozdrawiamy Cię :)

ninja pisze...

Ciekawe, ja nie miałam najmniejszych problemów ze zdjęciami (poza tym, że z wrażenia po podaniu przystawki zapomniałam ją sfocić) a obsługa skakała wokół nas cały czas jakbyśmy byli jakimiś VIPami. Ale to było jakieś 1,5 miesiąca po Waszej wizycie więc może po tej recenzji wyciągnęli wnioski? W każdym razie nie zamierzam polemizować z Waszym wrażeniem tylko się dziwię, że jedno miejsce się tak odmienię prezentuje gościom.
PS. Ja się o pozwolenie nigdy nie pytam tylko pstrykam.

Anonimowy pisze...

Ja byłam tak kilka razy i zawsze jadłam tylko desery i piłam herbatę i na to narzekać nie mogę. Obsługa też jest przemiała. Ale ustosunkuje się do dyskusji o właścicielce i używanie chemicznych polepszaczy. Usiadłam tam kiedyś i właścielka tam była, rozmawiała głośno i zachowywała się powiedzmy...ostentacyjnie. Wszyscy goście musieli usłyszeć,że gotue w TVN i jakie ma z tym perypetie. Co chwile dzwonił do niej telefon. Z jednej rozmwy wynikało,że w jej cateringu mieli problem z jakimś tortem (nie chciał stężeć/urosnąć/zatańczyć polki ;)-nie wiem w każdym razie nie był taki jak miał być) i ona mówi: a użyłeś "trójglicerynianu potasu" - czywiścię tę nazwę zmyśliłam, bo jej dokładnie nie pamiętam,ale rzuciła jakimś zawiłym chemicznym treminem, który ewidentnie kojarzył się z "polepszaczem" więc widze że takie eksperymenty nie są jej obce. Tyle od mnie. Asgard

Anonimowy pisze...

zazwyczaj restauracje gdzie obecny jest właściciel prezentują naprawde wysoki poziom,ale nie fanaberia właścicielka jest nie miła,i myśli ,że znajomości w tvn pomoga jej przyciągnąć klientów,ale nie mnie napewno,jedzenie przecietne-za dużo w nim wszystkiego kwiatków posypek i td. a jak ide na mieso to chce poczuć że je zamówiłem

Anonimowy pisze...

Oceniacie obsluge danej restauracji tylko na podstawie tego czy zgodzi sie z waszym pomyslem, czy tez nie. Jezeli tak to obsluga jest na piatke, jesli nie to "no coz wiecej tutaj nie wroce". Zakaz robienia zdjec byl podstawa do wydania niepochlebnej opini o kelnerce.

Anonimowy pisze...

Hm...W restauracji Fanaberia byłam kilka razy.Wystrój,obsługa i jedzenie bez zarzutu, ale właścicielka...Odrzuca klientów swym zachowaniem!!!Totalny brak kultury Pani Beato!!!

Anonimowy pisze...

zgadzam się. właścicielka odrzuca... pracowników tak samo jak klientów... okropna.

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Anonimowy pisze...

hmm "fanaberia" , urokliwe ? nieee kuchnia ok i toprawda że nie używaja knorr-ów itp. obsługa miła i sympatyczna , ostatnio wybrałam się ze znajomą i stwierdzilismy , że nigdy tam nie wrócimy . dlaczego ? otóż ; obsługa już nie była ta sama co za pierwszym razem jak byłyśmy w Fanaberii , a szkoda - takmiło się gaworzyło :)
Pani manager nieco przesadnie powiedziane hahaa , skromnie ubrana kobieta ,może troche nadpobudliwa (zauważyłyśmy , że wyzywała kelnerki i kucharzy - może nie miała humoru )
zamówiłyśmy sałatki, wszystko super smakowało - palce lizać , ceną się nie sugeruję ,bo chyba nigdzie indziej nie można spotkać takich porcji sałaty w tak dobrze dobranych dodatkach
Razem z przyjaciółką stwierdziłyśmy że chyba zmienił się szef kuchni , za pierwszym razem jak byłyśmy była to kobieta i taki młody chłopak , który nawet opowiedział nam jak się robi creme brulle :):):):) dziękujemy mu za to , teraz niestety widziałam tylko tego samego młodego męższczyznę , niestety już w innym towarzystwie , co widać po podaniu dań.
Niestety całą miłą atmosferę zburzyła nam muzyka , nieco smętna i taka co puszczają wszędzie ,lokal z taką renomą powinien postawić na nieco bardziej urokliwą i oryginalniejszą muzykę , a nato wszystko (niestety) musiałyśmy poznać "szefową" , sama wprosiła się w nasza rozmowę z przyjaciólka , niestety siedziałyśmy obok niej i chyba musiałyśmy być na to skazane :(
PODSUMUJĄC ,miejsce przesadnie udekorowane , obsługa może i miła , ale pod presją szefowej siedzącej obok baru , nieco zdenerwowana , ceny potraw ok (jak na taką jakość ;chociaż,która się zmieniła ,nie ma co narzekać )
WIDAĆ , ŻE PRACOWNICY TEJŻE RESTAURACJI NIESĄ SZANOWANI PRZEZ PRACODAWCĘ , panuje tam dziwna aura , a obsługa przygnębiona , ziewająca i smutna , chociaż próbują udawać przed klientami , że jest wszystko ok .
polecić lokal mogę ,ale my tam raczej nie wrócimy , chyba ze względu na zmianę obsługi !!!! klienci lubią powracać do miejsc , gdzie zastaną tą samą obsługę co za pierwszym razem !!!
Pozdrawiamy Justyna i Kasia

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Zjeść Poznań pisze...

Mimo, iż nie oceniliśmy obsługi pozytywnie, to zastanawiający jest fakt, że przez 9 miesięcy była cisza w komentarzach, a teraz w ciągu zaledwie 6 dni posypały się 4 anonimy atakujące personalnie właścicielkę lokalu! Decydując się na system komentarzy wkalkulowaliśmy ryzyko nieuczciwego zwalczania konkurencji. Liczymy tutaj jednak na czujność i rozsądek czytelników, którzy zapewne inaczej będą postrzegać anonimową i jednostronną wypowiedź, a inaczej rzetelną opinię osoby, która się pod nią podpisuje.

dyzma pisze...

A ja w Fanaberii jestem dość często. Fakt belki stropowe robią wrażenie. Jestem mężczyzną i nie przeszkadza mi określony przez innych jako "cukierkowy" charakter tego lokalu. Dla mnie zdecydowanie nie jest cukierkowy, a klimatyczny - choć dość zfeminizowany - to fakt.

Obsługa - nigdy nie mogliśmy powiedzieć złego słowa. Zawsze uśmiechnięte i miłe Panie.

Co do deserów (bo nań właśnie tam przychodzimy) - są pyszne - "rozważna i romantyczna", czy moje ulubione ciasto czekoladowe, co już bardziej czekoladowe być nie może (tak jakoś się nazywa)- to zdecydowanie świetny wybór.

Oczywiście zgadzam się z którymś z "przedmówców": nazwisko właściciela nie ma żadnego znaczenia, co najwyżej, można się cieszyć, że Fanaberię prowadzą profesjonaliści z kilkunastoletnim stażem w gastronomii.

Ja w przeciwieństwie do kilku z Państwa - zamierzam wracać do Fanaberii i realizować tam swoje kulinarne fanaberie. Jest warto.

Anonimowy pisze...

hmm... niestety aż pachnie tu zawiścią właścicieli innych lokali. Właścicielki Fanaberii nie znam osobiście ale wystrojem i smakami tak do mnie przemawia jakbym ją znała. Każdy detal przemyślany - nie tandetny "kurzołapacz" jakich wiele w innych knajpach ale idealnie skomponowany z całością. A jedzenie? Może niekoniecznie na przeciętną kieszeń ale warte swojej ceny.
Będę tam wracać!!! :)

Anonimowy pisze...

Ostatni raz
Knajpka przyciąga swoim wystrojem, szczególnie zachęcający jest letni ogródek schowany przed staromiejskim gwarem. Jedzenie bardzo smaczne, aczkolwiek można mieć uwagi do dbałości o szczegóły (ot taka moja fanaberia)... Jeżeli dajemy do dekoracji cokolwiek, to zadbajmy o to, aby wyglądało zachęcająco (czysto, świeżo i apetycznie)..., niech w sosie nie pływają szypułki (?) pomarańczy, a truskawki, które akurat były składnikiem potrawy, mimo że małe i pewnie uciążliwe dla kucharza, niech również ich (szypułek) nie mają. Natomiast kompozycja smakowa, w szczególności sałatek, bardzo fajna. Bardzo smaczny sos vinegrette. Smakowo 4. Ceny w stosunku do wielkości potraw zdecydowanie zbyt wysokie, a i co do jakości w tej cenie można mieć uwagi.

Natomiast olbrzymi minus, który zaważył na całkowitej ocenie i sprawił, że już nigdy więcej się tam nie wybiorę, jest za podejście i obsługę klienta. Fanaberie wybraliśmy na miejsce małego spotkania urodzinowego. Jeden z gości przyniósł w prezencie mały torcik ze świeczkami (co z resztą praktykuje często w różnych miejscach) i po raz pierwszy usłyszał nie tylko odmowę jego podania, ale i zakaz konsumpcji. Obsługa argumentowała to tym, że sprzedają własne ciasta. Problem w tym, że tortu wśród ciast nie było, a ten był już kupiony i wręczony. Ostatecznie świeczki zostały zdmuchnięte, tort napoczęty widelcami do obiadu, co spotkało się z bardzo nieprzyjemnymi uwagami personelu.

Może i restauracja ma prawo stosować takie ograniczenia, wątpliwe jednak, czy ma prawo w impertynencki sposób zwracać się do klientów, ci ostatni mają natomiast prawo wybrać inną restaurację, których w okolicach Starego Rynku wiele - do czego gorąco zachęcam!

Anonimowy pisze...

Fatalnie.
Nie polecam.
Byłam tam 2 razy, za pierwszym na kawie, ogródek jest uroczy, ale była tam jakaś uroczystość, więc kelnerki były zabiegane [Oki- rozumiem] kawa robiła się 45m.
Postanowiliśmy z narzeczonym wyprawić tam wesele i wszystko było super do miesiąca przed ślubem, gdzie nagle właścicielka zażądała 3razy więcej za 1 osobę. Postawiono nas przed faktem dokonanym, że jak się nam nie podoba to........Próbowaliśmy zmienić menu, aby zmieścić się w budżecie. I wtedy menadżerka oznajmiła nam, że jest to nie możliwe.
Ps.: nie polecam koszmar.
Wesele odbyło się w cofe ławeczka ulicę dalej i nie było żadnego problemu.
A Fanaberia???? To prawdziwa FANABERIA!!!!!!!!!!!!!!

Anonimowy pisze...

Witam,

Poznaniacy to dziwny naród:). Zobaczą kogoś w TVN i już zazdrość ich zżera. Sluchajcie powinniscie się cieszyć, że ktoś w naszej okolicy nie dosyć ze prowadzi fajną knajpę to jeszcze pokazują go w TV:) zreszta co ma piernik do wiatraka:)

Fani siouxa itp:) dajcie spokój to jest jedyna knajpa chyba oprócz może CREDO gdzie serwują inna sałatę niż Lodowa:) poza tym jakby Pani Gesller weszła do połowy knajp na rynku gdzie nie widzicie kuchni (w fanaberii widac) to by na zawał odjechała :) wiem bo pracuje w tej branzy:). Wole isc do knajpy gdzie właścicielka opieprzy kucharzy i pilnuje interesu na co dzień.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...