czwartek, 18 lutego 2010

FUSION - Gotowanie z szefem kuchni Hotelu Sheraton / ocena 5.00

Tym razem wykorzystaliśmy gwiazdkowy prezent - voucher na gotowanie z szefem kuchni Hotelu Sheraton dla dwojga, który można zakupić poprzez Pracownię Niespodzianek Żuraw i Czapla.

Opis naszej drugiej wizyty w restauracji Fusion znajdziecie tutaj.

PS Tak, jak obiecaliśmy recenzja okraszona jest podwójną dawką zdjęć :)


ONA:
Mam wrażenie, że kursy kulinarne, spotkania z szefami kuchni i wszelkie akcje umożliwiające poznanie restauracji od zaplecza są jakby stworzone dla mnie. Nie tylko dlatego, że dzięki nim mogę poznać tajniki sztuki kulinarnej ucząc się od najlepszych, ale także dlatego, że mogę przekonać się, iż choć uwielbiam gotowanie, zupełnie nie nadaję się do tego w wymiarze profesjonalnym. Przyznam otwarcie, że przez jakiś czas „plułam sobie w twarz”, że minęłam się z powołaniem i zamiast studiować kierunki humanistyczne, powinnam była skończyć stosowne szkoły i zostać mistrzem patelni. Z tego głębokiego błędu wyprowadził mnie jednak pierwszy poważniejszy kurs kulinarny, u Martina Wisharta – szefa kuchni wyróżnionego gwiazdką Michelin. Choć sam kurs był genialny i bez wahania wybrałabym się tam jeszcze raz, to dzięki niemu wiem, że bardziej od restauracyjnej, pełnej pośpiechu kuchni, wolę gotować w domu i w takim wymiarze w jakim poradzą sobie z tym moje wątłe muskuły, a te moje studia wcale nie były takie od rzeczy…

Kolejną możliwość zapoznania się z kuchnią na szczeblu profesjonalnych stworzyło mi gotowanie z szefem kuchni w poznańskim hotelu Sheraton. W Fusion byłam już wcześniej, niemniej dotychczas spędzałam czas tylko w głównej części restauracji. Tym razem mięliśmy jednak zarezerwowaną „wieżę win”, czyli specjalnie wydzieloną przestrzeń z wysokim stolikiem dla czterech osób. Zbudowana ze szklanych ścian wieża, niemal od podłogi do sufitu wypełniona jest winami, między którymi dostrzec można to co dzieje się w restauracyjnej kuchni i na sali, mając przy tym jednak pewną intymną swobodę. Po przywitaniu się z szefem kuchni - Krystianem Szopką i krótkim zapoznaniu nas z programem wieczoru dostaliśmy do rąk bluzy, fartuchy i czapki przeznaczone do pracy w kuchni (i tu kolejna refleksja, również z estetycznego punktu widzenia nie nadaję się na kucharza, ponieważ po przyodzianiu się w rzeczony strój, ze szczególnym naciskiem na stylowy czepek, wyglądałam jak żywcem wyciągnięta zza lady w mięsnym). Kiedy już zapoznaliśmy się z pozostałymi pracującymi tego wieczoru kucharzami, zaczęliśmy gotować (oprócz szefa kuchni, w kulinarnych zmaganiach towarzyszył nam również drugi kucharz – Pan Mariusz). Samo gotowanie nie obciążało nas specjalnie, byliśmy raczej obserwatorami. Oczywiście mięliśmy do wykonania kilka prostych zadań, jednak główny ciężar spoczywał na barkach profesjonalistów. My mogliśmy za to patrzeć i pytać do woli. O taaak, dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy i przy okazji rozwiałam kilka wątpliwości kulinarnych (jednocześnie zyskując pewność, że żar bezustannie lejący się z rozgrzanego pieca oraz fakt, że nie mam siły sprawnie podrzucić jedzenia na woku ostatecznie przekreślają moją karierę w gastronomii). Chciałabym przy tym podkreślić, że kucharze z którymi przygotowywaliśmy jedzenie byli niezwykle sympatyczni, otwarci i gotowi do ciekawej rozmowy. To samo zresztą mogę powiedzieć o każdej osobie z obsługi, z którą miałam tego wieczoru do czynienia. I choć zazwyczaj nie lubię skupiać na sobie niczyjej uwagi i raczej wolę w restauracji dyskrecję i spokój, tym razem z racji niecodziennych warunków czułam się naprawdę wyjątkowo i w centrum zainteresowania. Na domiar złego, to jeszcze nie koniec ochów i achów, ponieważ z zaproponowanego menu smakowało mi absolutnie wszystko. Marynowany homar usmażony w tempurze, podany na liściach sałaty, z pikantnymi pomarańczami dodatkiem sambalu, polany dressingiem pomarańczowo – szafranowym był wprost przepyszny. Delikatny sorbet porzeczkowy podany zaraz po nim, przyjemnie schłodził podniebienie rozgrzane pikantnym sambalem. Dalej zupa dyniowa z dodatkiem brendy i gałązką majeranku. Nie byłoby może w niej nic niezwykłego, gdyby nie została podana z lodami pistacjowymi. Jedzenie zmieniło się wówczas w ciekawą zabawę zimne-ciepłe, słodkie-wytrawne, której oddałam się bez reszty, próbując znaleźć najprzyjemniejszy dla mnie sposób zjedzenia tego specjału. Ostatecznie po kilku próbach kulka lodów po prostu wylądowała w miseczce z zupą, delikatnie się rozpływając. Każda konfiguracja mi smakowała, dodam przy tym, że podane lody pistacjowe same w sobie były doskonałe. Dalej przyszedł czas na grillowanego łososia, marynowanego uprzednio w sosie sojowym i soku pomarańczowym, podanego z placuszkami z mango i papai, kapustą pok choi i marynowanymi karczochami oraz oliwą, której smak delikatnie podkręcono warzywami julienne. Przyznam, że już w tym momencie zaczęłam żałować, że nie mam co najmniej dwóch zapasowych żołądków, zaczęłam też w myślach rozważać staropolski zwyczaj zrobienia sobie miejsca w żołądku, przed dalszym ucztowaniem. Cóż, to oczywiście tylko żart, niemniej faktycznie czułam już nasycenie, a przed sobą miałam jeszcze solidną porcję apetycznego łososia i dwa dania w kolejce (w tym danie główne). I powiem szczerze, że pełen brzuch nie przeszkodził mi cieszyć się pysznym, wysokiej jakości łososiem w towarzystwie smakowitej pok choi i słodkawych placuszków, tajskim makaronem z krewetkami i zielonymi warzywami oraz wariacją na temat rafaello. Deser ostatecznie mnie „dobił”, zaczęłam się nawet obawiać, że niechybnie skończę niczym bohater „Wielkiego żarcia” (i to bynajmniej nie Marcello). Kruche i delikatne koszyczki przygotowane z ciasta, które trochę przypominało mi to na tuiles, podane z gęstym kremem kokosowym, ozdobione maliną, truskawką (wcale nie była bezsmakowa) i owocem physalisu, były jednak grzechu warte. Wszystkie potrawy miały wspólny mianownik – zasada łączenia nut owocowych z wytrawnymi, czy choćby dodatków w postaci sambalu, sosu ostrygowego, trawy cytrynowej czy sosu sojowego. Ktoś mógłby stwierdzić, ze mało to wszystko różnorodne, ja miałam jednak wrażenie, że menu było bardzo przemyślane, a jego motywem przewodnim były tajskie inspiracje. Całej kolacji towarzyszyła butelka białego wina, które choć smaczne, nie do końca trafiło w mój gust (chyba nie przepadam za szczepem chenin blanc - szczególnie z Nowego Świata, a to akurat był kupaż chenin - chardonnay). W kwestii napojów ujęło mnie jednak to, że Sheraton – wydawałoby się bezduszny hotel – zaserwował mi wodę Kinga Pienińska. Bardzo się cieszę, że stawiają również na jakościowo dobre, rodzime produkty.

Wiem, trochę to wszystko brzmi jak list pochwalny lub wręcz reklamowy, ale po prostu nie mogę skrytykować czegoś co sprawiło mi tak wielką przyjemność. Owszem koszt całej zabawy jest stosunkowo wysoki (ja akurat voucher dostałam na gwiazdkę) jednak jeśli przeliczyć to na jakość i ilość dań oraz napojów, czy zaangażowanie obsługi, wyjdzie na to, że oferta jest bardzo atrakcyjna. Zgadza się, że nikt normalnie nie będzie tyle jadł, wydawał tyle pieniędzy na kolację, czy po prostu miał tyle czasu, który może poświęcić na spędzenie w restauracji. Uważam jednak, że jest to oryginalny sposób na wspólne spędzenie wieczoru, celebrując jakąś wyjątkową okazję. Dochodzę przy tym do wniosku, że choć kiedyś naprawdę miałam dużo oporów związanych z tym miejscem (że snobistyczne, że bezduszne, że bez klimatu) to coraz bardziej się do poznańskiego Sheratona przekonuję i z pewnością chętnie tam wrócę.

PS Pominęłam opis właściwej części restauracji, jednak większość czasu spędziłam albo w kuchni, albo w wieży win i na tym skupiłam swoją uwagę. Myślę też, że ogólny charakter wystroju dość szczegółowo został przedstawiony na zdjęciach.

Jedzenie: 5+
Obsługa: 5
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 5



ON:
W połowie stycznia postanowiliśmy zrobić użytek z Jej gwiazdkowego prezentu. Odszukaliśmy zatem kopertę z voucherem i zadzwoniliśmy pod numer, który znajdował się na załączonej wizytówce. Przyznam, że mieliśmy na to ochotę od samych świąt, bowiem dostarczone przez Pracownię Niespodzianek 6-daniowe menu zapowiadało się niezwykle obiecująco. Telefon odebrał szef kuchni Hotelu Sheraton – Pan Krystian Szopka, który po przejrzeniu swojego grafiku zaproponował spotkanie na 12 lutego o godz. 18:00.

W końcu nadszedł dzień próby, a my dotarliśmy do hotelu kilka minut przed czasem. Po przekroczeniu obrotowych drzwi pierwszego pięciogwiazdkowego przybytku w Wielkopolsce znaleźliśmy się w foyer z recepcją. Tuż obok jest Qube – Vodka Bar, dalej The Fire Place Lounge, po prawej stronie pub SomePlaceElse, a po lewej restauracja Fusion, w której wyodrębnić można część jadalnianą (zarówno duże, okrągłe stoły przy sofach, jak i mniejsze, prostokątne z krzesłami), otwartą kuchnię, oraz przeszkloną wieżę win. Obsługa poprosiła nas, abyśmy na chwilę usiedli, zaproponowała coś do picia, a sama poszła poinformować szefa kuchni o naszym przybyciu. Za moment wyszedł do nas Pan Krystian Szopka. Zaprowadził nas do wieży win, od razu zaproponował przejście na „Ty”, a następnie opowiedział nam trochę o hotelu i jego wszystkich kuchniach, a trochę o tym, jak będzie wyglądać ten wieczór. Powiadomił nas również, że jest jeden warunek – aby przestąpić próg kuchni, musimy przywdziać odzienie prawdziwych kucharzy. Założyliśmy zatem zapinaną pod szyję bluzę z naszywką „chef”, wiązany fartuch oraz ściąganą na sznurek czapkę kucharską. Tak ubrani, ruszyliśmy w kierunku kuchni, a ja przez całą drogę uśmiechałem się do siebie wyobrażając sobie, jak to któryś ze znajomych wchodzi do restauracji i myśli, że mam tutaj drugi etat. W kuchni szef przedstawił nam– Pana Mariusza, jednego ze swoich najbardziej zdolnych kucharzy, który towarzyszył nam i szefowi przez cały wieczór. Następnie wzięliśmy się za właściwą robotę.

Trochę się bałem, że absolutnie nie podołam, niemniej ku mojej radości, to szef nad wszystkim czuwał, a nasza rola ograniczała się do prostych czynności kuchennych oraz obserwacji mistrza. Zaczęło się od sałatki z homara, którego najpierw zamarynowano w orientalnych ziołach, a następnie usmażono w tempurze, a następnie podano w mieszance sałat z dodatkiem pikantnej pomarańczy oraz sosem teryiaki i syropem pomarańczowo-szafranowym. Osobiście ułożyłem swoją porcję na talerzu, co choć wydawałoby się proste, to przy takiej mnogości składników i tak było dla mnie małym wyzwaniem. Bardzo mi przy tym zaimponowało, jak szef kuchni opowiada o nawet najmniejszym, wydawałoby się mało istotnym szczególe dania i jak dużą wagę do tych szczegółów przykłada. Chwyciliśmy za talerze i ruszyliśmy w kierunku wieży win, która była tego wieczora naszą bazą wypadową. Gdy zacząłem kosztować homara, jeszcze bardziej doceniłem kunszt kucharski, bowiem mieszanka orientalnych zestawień idealnie tu pasowała. Po posiłku dotarł do nas szef kuchni i dopytywał o wrażenia, a my dopytywaliśmy z kolei o wszystko co nas zainteresowało zarówno w kuchni, w hotelu, jak i w konkretnej recepturze.

Tak było zresztą po degustacji wszystkich sześciu dań, które nam zaserwowano, przy czym jedyne, jakie powstało absolutnie bez naszego udziału to sorbet na lodzie o smaku czarnej porzeczki, który szef doniósł nam bezpośrednio po sałatce z homara. Następnie uczestniczyliśmy w przygotowaniu kremowej zupy z dyni podanej z pistacjowymi lodami i Brendy. Kolejny był łosoś marynowany w sosie sojowym i soku pomarańczowy, duszony w sałatce pok choi z karczochami oraz ciepłą warzywną oliwką i placuszkami z mango i papai. Później nastąpił rozdział na dania mięsne i bezmięsne. Jako mięsożerca uczestniczyłem w przygotowaniu combra z jagnięciny marynowanej w miodzie tymiankowym i żubrowej trawie, a podanego na tagliatelle z naciowego selera i cukinii oraz gryczanymi placuszkami z dodatkiem sosu kurkowego. Przyznam, że spodziewając się tylu dań - niemal cały dzień nic nie jadłem. Mimo to, po skosztowaniu pięciu potraw byłem tak najedzony, że deser w postaci wariacji nt. rafaello podanej z waniliowym kremem na migdałowo-kokosowym ciasteczku z dodatkiem lodów śmietankowych – zjadłem tylko dlatego, że był równie fantastyczny, co wszystkie serwowane nam specjały. W trakcie wizyty kosztowałem też bardzo proste i dość smaczne argentyńskie wino Finca Beltran Duo Chenin-Chardonnay, wodę gazowaną, a także herbatę. Fakt, że tak mi smakowało nie wynikał przy tym, ani z wcześniejszego głodu, ani z tego, że sami uczestniczyliśmy w przygotowaniu potraw. Była to wyłącznie zasługa najwyższej jakości składników, oryginalnego i przemyślanego menu oraz wielkiego kunsztu wykonania – zatem wszystkiego, za co odpowiada Pan Krystian.

Cała wizyta trwała ponad 4 godziny, a wrażeń z niej nie da się przekazać w krótkiej recenzji. Mam jednak nadzieję, że dodatkowa dawka zdjęć pozwoli Wam choć trochę poczuć klimat, w którym można zaspokoić swoją ciekawość, dowiedzieć się wiele nowego, być traktowany po królewsku oraz degustować przepyszne specjały. Tego Wam wszystkim życzę i za to wszystko dziękuję Panu Krystianowi, który był naszym przewodnikiem, Panu Mariuszowi, który dzielnie mu asystował, a także Pani Marcie, która odpowiadała za obsługę kelnerską. Miłym akcentem na zakończenie miłej wizyty było zaproszenie nas przez jednego z hotelowych menadżerów na drinka do pubu SomePlaceElse. Jak na dłoni zobaczyłem, że Sheraton nie ogranicza się wyłącznie do gości hotelowych i otwiera się na miasto. Takie inicjatywy, jak gotowanie z szefem kuchni, czy też blog Akademia Kulinarna są tego jak najbardziej pozytywnymi przykładami.

PS Sporo się dowiedzieliśmy zarówno w kwestii organizacji kuchni, całego hotelu, jak i w ogóle poznańskiego rynku gastronomicznego. Trochę żałowałem, że nie możemy zdradzić, jakiego prowadzimy bloga, bowiem dyskusja mogła być jeszcze ciekawsza. Taka już jednak nasza rola, aby w restauracji pozostawać anonimowymi gośćmi ;)

Jedzenie: 5+
Obsługa: 5+
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 5-


KOSZTORYS:
Gotowanie z szefem kuchni dla dwojga (2 x sałatka z homara marynowanego w orientalnych ziołach i smażonego w tempurze oraz świeżego szpinaku i kruchej sałaty z dodatkiem pikantnej pomarańczy podana z sosami teryiaki oraz syropem pomarańczowo-szafranowym; 2 x sorbet o smaku czarnej porzeczki; 2 x kremowa zupa z dyni podawana z pistacjowymi lodami i brendy; 2 x łosoś na duszonej sałatce pok choi z karczochami podana z ciepłą warzywną oliwką i delikatnymi placuszkami z mango i papaji; Marynowane krewetki w sambalu z trawą cytrynową, czosnkiem i kolendrą, podane z zielonymi warzywami w sosie sojowym, z dodatkiem makaronu ryżowego i prażonymi orzechami; Comber z jagnięciny marynowany w miodzie tymiankowym i żubrowej trawie podany na tagliatelle z naciowego selera i cukini oraz gryczanymi placuszkami z dodatkiem sosu kurkowego; 2 x rafaello podawane z waniliowym kremem na migdałowo-kokosowym ciasteczku z dodatkiem lodów śmietankowych; Finca Beltran Duo Chenin-Chardonnay 0,75; Dzbanek herbaty Dilmah; 2 x Kinga Pienińska 0,2) - 450 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 5.00

ADRES: Poznań, ul. Bukowska 3/9 (Hotel Sheraton)
INTERNET: www.sheraton.pl/poznan

Bookmark and Share

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

za każdym razem kiedy czytam Wasz blog odnoszę wrażenie, że wasze recenzje nie są oparte na obiektywnej ocenie, a na sympatii do właściciela, managera lub osoby, którą akurat znacie z danej restauracji. Z każdą nowo ocenianą restauracją Wasz blog staje się żenujący do tego stopnia, że szkodzi opisywanym na nim restauracjom. Piozdrawiam

Anonimowy pisze...

a ja sie zupelnie nie zgadzam!!!! blog jest swietny i oczywiscie ze jest SUBIEKTYWNY! w koncu to dwoch amatorow recenzujacych swoje poznanskie wojaze. poza tym obsulga, szczegolnie to czy jest sympatyczna i profesjonalna jest niezmiernie wazne!!!!!! ja np nie pojde do kawiarnii gdzie wiem ktos moze miec problem z tym ze robie zdjecia!!!!!!
do tego ten blog to swietny przewodnik po cenach, wnetrzu, charakterze no i daniach - ktore sa na fotografii.

Zjeść Poznań pisze...

Anonimie nr 1. Tak się składa, że żadnej osoby z opisywanych przez nas restauracji nie znamy na stopie osobistej. Zgadza się, że zawsze lepiej ocenimy miejsce w którym pracują profesjonaliści i po prostu ludzie sympatyczni, od miejsca w którym akurat tego elementu brak. To chyba sprawa oczywista. Całe szczęście lektura bloga nie jest obowiązkowa.

Anonimie nr 2. Dziękujemy bardzo za miłe słowa i zrozumienie naszych założeń. Zapraszamy jak najczęściej i pozdrawiamy serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Jedzenie wyglada bardzo apetycznie, ale wiele traci przez Wasze zdjecia. Jak powaznie podchodzicie do tematu, to nauczcie sie w koncu robic ladne zdjecia, bo swoimi bardziej szkodzicie restauracjom niz im pomagacie. Pozdrawiam

Zjeść Poznań pisze...

My rozumiemy drogi Anonimie, że ubodła Cię opinia o Twoim lokalu, ale dla nas nie jesteś znowu taki anonimowy ;) Może zatem warto więcej uwagi poświęcić na poprawę świadczonych usług, niż tracić czas na pisanie bezcelowych komentarzy. Nie zniechęcisz nas bowiem do dalszej działalności, a że zdjęcia są amatorskie to akurat wiemy. Nie zamierzamy jednak ani pomagać, ani szkodzić opisywanym restauracjom. Chcemy je jedynie opisywać na tyle rzetelnie, na ile umiemy!

Bree pisze...

Ja również zwracam dużą uwagę na obsługę choć co najwyżej wychodzę na pizzę z moim chłopakiem ;). Uważam jednak, że uprzejmość powinna być standardem, a od restauracji, cóż, chyba słusznie oczekuje się dodatkowego profesjonalizmu w obsłudze klienta. Dlatego wcale się nie dziwię Waszej ocenie Fanaberii....
To menu z Sheratona przyprawiło mnie o rozstrój ślinianek :( MNIAM!

Anonimowy pisze...

sheraton wyglada wysmienicie!!!!! PIERWSZ KLASA!

Anonimowy pisze...

Sama staram się robić zdjęcia potraw, które przygotowuję w domu - w celach blogowych;) I nie jest to wcale takie proste. A jak się chce jeszcze zjeść (w restauracji i w miarę na ciepło), to co się fotografuje, to już w ogóle nie ma szans. Więc bez przesady. Zdjęcia są w porządku. Lubię Was czytać i oglądać. :)
Pozdrawiam,
m

Anonimowy pisze...

Wyczuwam nutke zazdrosci w poniektorych postach, dlatego chcialam napisac ze fotki sa swietne, nawet jesli amatorskie ale najwazniejsze ze robione z pasja. Pozdrawiam i oby tak dalej:)
Marta

Anonimowy pisze...

witam serdecznie. często odwiedzam tą stronę, bo uwielbiam dobrze zjeść i w pełni podzielam zdanie piszących, bo sam miałem okazję z żoną być na gotowaniu z szefem. Niestety nie miałem okazji poznać samego szefa, ale jego zastępca pan Wojciech sprawił, że było to niezwykłe przeżycie . Gorąco polecam!!!!!

SrebrnaAkacja pisze...

Jak na moje oko, zdjęcia potraw są naprawdę dobre, jak na trudne warunki, w których trzeba je robić. Nie wyobrażam sobie aby recenzenci biegali z talerzami do okien, aby złapać dzienne światło, albo nosili przy sobie lampy, statyw i blendę. Nie jest łatwo zrobić dobre zdjęcie jedzenia. Jeszcze ani razu nie widziałam u was odbitej w talerzu lampy błyskowej aparatu, a więc brawo! :)

Zjeść Poznań pisze...

Dziękujemy wszystkim za miłe komentarze dotyczące bloga i zdjęć. Zdajemy sobie sprawę, że zdjęcia idealne nie są, ale jak słusznie zauważyliście w niedoświetlonych restauracjach, często brakuje ku temu warunków. Poza tym zdjęcia staramy się robić w miarę szybko i sprawnie, żeby nasz posiłek był jeszcze ciepły. Czasami dopiero w domu zauważymy, że jakieś danie jest nieostre. Cieszymy się również, że nie tylko my spędziliśmy w Sheratonie wyjątkowy wieczór... Pozdrawiamy wszystkich serdecznie!

Witold T.Zalewski pisze...

Marynowany homar to profancja,typowe polskie przedobrzenie dań,caly smak homara ginie .Najlepiej podawać homara z wody lub grilla z maselkiem cytrynowym pozo www.listawitolda.blogspot.com

Zjeść Poznań pisze...

Oczywiście zwykło się mówić, że najsmaczniejszy jest świeżo ugotowany homar polany masłem, niemniej w przypadku naszej kolacji w Sheratonie, homary zostały przygotowane znacznie wcześniej, stąd delikatna marynata nie wyrządziła im większej szkody. Wstępnie więcej wątpliwości budziła w nas tempura, ale musimy przyznać, że całość wypadła naprawdę smacznie. Podsumowując, jeżeli ktoś chciałby zjeść homara pierwszy raz w życiu to z pewnością ten po prostu ugotowany w wodzie będzie najlepszy, niemniej homar marynowany czasem może być ciekawą kulinarną ekstrawagancją. Pozdrawiamy :)

kot_kreskowy pisze...

A przypadkiem nie wiecie, jak pod względem cenowym przedstawia się "regularne" menu w Fusion?
Przy okazji chcę dodać, że bardzo lubię Wasz blog i często tu zaglądam. Z przyjemnością czytam Wasze recenzje i ślinka mi nieraz cieknie, chociaż pewnie na większość niuansów smakowych sama nie zwróciłabym uwagi. Zamierzam się również wesprzeć Waszymi doświadczeniami przy wybieraniu restauracji na Bardzo Ważną Okazję :) Pozdrawiam!

Zjeść Poznań pisze...

Kot_kreskowy, ceny w Fusion są dość zróżnicowane. Przystawka to wydatek rzędu 20-40 zł, a danie główne 40-90 zł. Zapraszamy na bloga jak najczęściej i życzymy kulinarnego spełnienia z "Bardzo Ważną Okazją" w tle. W razie dalszych pytań jesteśmy do dyspozycji. Pozdrawiamy serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Super blog :-) Gratuluje pomysłu. Ja miałabym tylko jedną malutka sugestie, czy moglibyście również oceniać przyjazność restauracji9i dzieciom? Z moim partnerem i moją prawie dwuletnią córeczką (mały smakosz) lubimy stołować się w różnych knajpkach i nie wszędzie wchodzimy z braku krzesełka dla dzieci. Domyślam się, że dzieci nie macie ale wystarczy zapytać obsługę czy takie krzesełko jest. Poza tym trzymam kciuki za dalsze działania :-)
P.s. Wpadnijcie jeszcze raz do rodeo drive ale na steki lub hamburgery które tam są po prostu poezją

Zjeść Poznań pisze...

Jasne! Postaramy się umieszczać taką informację na blogu. Liczymy jednak na wyrozumiałość jeśli czasem wypadnie nam to z głowy (z braku własnego potomstwa). Rodeo Drive postaramy się odwiedzić raz jeszcze, bo steki polecało nam w tym miejscu już kilka osób. Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy serdecznie!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...