piątek, 5 marca 2010

Restauracja METRO / ocena 4.47 (zamknięta)

Restauracja Metro nie należy do najpopularniejszych lokali w mieście. Chyba nawet nie wszyscy o niej słyszeli. Z pewnością znana jest stałym bywalcom kina Apollo lub wielbicielom Kurta Schellera (podobno część dań z menu sygnowana jest jego nazwiskiem). My wybieraliśmy się tam już dwukrotnie. Raz restauracja była zamknięta z powodu awarii ogrzewania, a drugi raz skusił nas po drodze nowo otwarty Fast Wok. Ostatecznie, pierwszą kolację w Restauracji Metro zjedliśmy w minioną niedzielę.


ONA:
„W 1846 roku, w okresie „Wielkiego Księstwa Poznańskiego”, właściciel browaru Conrad Lambert wybudował przy ulicy Piekary salę koncertowo – teatralną oraz szereg obiektów ogródkowych o wspólnej nazwie „Odeon”. Nazywana przez mieszkańców Poznania salą Lamberta stała się niejako rozrywkowym centrum miasta. W 1890 roku w Sali Lamberta koncertował sam Ignacy Paderewski, a w roku 1898 odbył się pierwszy publiczny pokaz filmowy w Poznaniu. W 1921 roku Rzepczyński i Łuczak przebudowali istniejący teatr na Kino Apollo. W 1927 Sala Lamberta została połączona z kabiną projekcyjną Kina Apollo i zaczęła funkcjonować jako ekskluzywne kino „Metropolis” – pierwszy poznański multiplex. Miejsce to słynęło ze swej elegancji. Naprzeciw kina funkcjonować zaczął lokal „Palais de Danse”, którego ogródek oraz niezwykły wystrój spowodowały, że uznawany był za jeden z najpiękniejszych lokali w ówczesnej Polsce. Podczas II wojny światowej władze okupacyjne poleciły zmienić kino „Metropolis” w „Teatr Varietes Metropol”. W 1945 roku budynek całkowicie spłonął. Kino Apollo w swoim obecnym kształcie, którego nabrało po remoncie zakończonym w styczniu 2005 roku, nawiązuje do nieistniejącego już „Metropolis”.” 

Historię tę przytaczam dlatego, że takie informacje widnieją na okładce menu restauracji Metro, która mieści się właśnie pod kinem Apollo. Możecie to uznać za przynudzanie na blogu o restauracjach, ale w końcu nigdy nie ukrywałam, że sam Poznań jest mi szczególnie bliski, a i kino Apollo cieszy się moją sympatią. Wracając jednak do restauracji, to muszę przyznać, że od początku zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Nowoczesny, spójny wystrój, bez zbędnego natłoku dodatków i bibelotów, stanowi estetyczną całość, która nie odwraca uwagi od jedzenia. Przestronne sale, utrzymane w kolorystyce beżów, brązów, wanilii i delikatnej zieleni, ozdobione ciężkimi kotarami i fotografiami w sepii, dodatkowo wzbogacone są subtelnymi lustrzanymi dekoracjami i ciekawymi lampami. Jest tu jeszcze jeden ważny, choć najmniej dosłowny element wnętrza - światło. Generalnie całość oceniam jak najbardziej na plus. Oszczędnie, ale nie ascetycznie, przy tym nowocześnie i elegancko. Również menu sprawia dobre wrażenie, dość bogate i przekrojowe, ale nie przesadnie rozbudowane. Dominuje kuchnia polska i włoska. Ja zdecydowałam się na tatar z łososia, przybrany tuńczykiem i królewskim kawiorem oraz ravioli ze szpinakiem i ricottą oraz creme brule na deser. Oprócz dodatków opisanych w menu (tuńczyk oraz czarny i czerwony kawior), tatar z łososia podany został z drobno pokrojoną cebulką, plastrem limonki i gałązką koperku. Całość była smaczna, choć początkowo nie do końca rozumiałam zamysł z dodaniem tuńczyka (nie surowego). Dla mnie nie wzbogacał on smaku łososia, choć niewątpliwie zwiększał porcję całego dania. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że koncepcją była tu zasada kontrastu. Z jednej strony kawior czerwony obok czarnego, zestawienie surowe - nie surowe, ale także połączenie ryb o różnych „charakterach”. Łosoś jest bardzo delikatny, natomiast tuńczyk jest ciężki i zwarty, żeby nie powiedzieć mięsny. Z daniem głównym było trochę gorzej. Ręcznie lepione ravioli (ciasto z dodatkiem szpinaku) były trochę rozgotowane i tak duże, że bardziej przypominały nasze swojskie pierogi, aniżeli drobne, włoskie pierożki (nie jest to pewnie wymóg, ale mniejsze mogłyby być ładniejsze i smaczniejsze). Rozmiękczone ravioli, nadziewane ricottą, podane ze szpinakiem i sosem śmietanowym, posypane parmezanem były nieco mdłe i mało wyraziste. Całość, mówiąc potocznie i z całym szacunkiem dla kuchni mołdawskiej (i chyba też rumuńskiej, bułgarskiej i węgierskiej), przypominała mi taką „mamałygę”. Generalnie nie było źle, ostatecznie zjadłam całą porcję, miałam też wrażenie, że danie zostało przygotowane z dobrych jakościowo składników, niemniej trochę poległo ze względu na konsystencję i brak wyrazistości (pomogłam sobie podkradając grillowane warzywa z talerza naprzeciwko ;)) Na koniec spróbowałam creme brule. Smakowo był bez zarzutu, choć bardziej przypominał delikatną piankę, aniżeli krem. Była to taka przyjemna wariacja na ten słodki i ulubiony przeze mnie temat. Dodam jeszcze, że do posiłku zamówiłam piwo Peroni. Nie jestem wielka fanką tej marki, uważam, że rodzime osiągnięcia w tej kwestii są zdecydowanie smaczniejsze, jednak tym razem jej uległam. Muszę przy tym zaznaczyć, że rzadko się zdarza, żeby w poznańskiej restauracji dostać to piwo w tak dobrej cenie (8zł za 0,5 L). No właśnie, przeglądając zresztą całe menu miałam wrażenie, że Metro ma dość uczciwe ceny. 

Jedzenie nie było porywające, niemniej urzekło mnie wnętrze i obsługa. Pan kelner był niezwykle uczynny, miły i sympatyczny. Potrafił opowiedzieć o daniach, o przygodach restauracyjnych i zażartować na poziomie. Niezwykle miła atmosfera, którą potrafił wytworzyć wespół z estetycznym wnętrzem sprawiły na mnie tak pozytywne wrażenie, że potrafię przymknąć oko na pewne niedostatki w kwestii jedzenia. Zdaje sobie przy tym sprawę, że w menu jest kilka innych ciekawych dań, które smakowo mogłyby bardziej trafić w mój gust, na to jednak przyjdzie jeszcze czas. Chciałabym także dodać, że choć restauracja istnieje już jakiś czas, sprawiała wrażenie tak czystej i uporządkowanej, że wydawało mi się, iż właśnie została otwarta. Bardzo spodobała mi się ta dbałość o porządek oraz pewien szacunek dla historii i miejsca (vide cytat zamieszczony we wstępie i menu restauracji), w którym Metro zostało urządzone. Mimo lekkiego rozczarowania moim daniem głównym, do Metra z pewnością wybiorę się ponownie. Z jednej strony, żeby wyrobić sobie ostateczną opinię o proponowanych daniach, a z drugiej dlatego, że po prostu dobrze się tam czułam i pewnie nie raz będzie ku temu okazja, a propos wizyty w kinie Apollo.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4+
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4+


ON:
Masywne przyziemia monumentalnego budynku kina Apollo kryją nad wyraz nowoczesne, bardzo eleganckie, a zarazem ciepłe wnętrza. Zaskoczyło mnie to bardzo, bowiem przechodząc tamtędy wielokrotnie i zerkając w kierunku restauracji, spodziewałem się czegoś bardziej tradycyjnego, a przede wszystkim mniej efektownego. Po przestąpieniu progu schodzimy po schodkach do centralnie położonego holu z oryginalnym żyrandolem. Po prawej stronie jawi nam się rozświetlony bar oraz dwie kameralne sale. Na wprost znajduję się wejście do kuchni, a z lewej strony trzecia i największa sala, w której zasiedliśmy. To co rzuca się w niej najbardziej w oczy, to wielkie lustro, które zajmuję niemalże całą przeciwległą do wejścia ścianę. Charakterystyczna jest również długa na całą ścianę boczną fototapeta w odcieniach brązu, która przedstawia scenę z nowojorskiego metra. Jest jeszcze wypolerowana podłoga z drewnianych paneli, wysoko osadzone półokrągłe okna, kilka dużych okrągłych stołów, a także kilka mniejszych prostokątnych. Z głośników leci z kolei dyskretnie muzyka w postaci hitów lat dziewięćdziesiątych.

Uśmiechnięty kelner przywitał nas w holu, a przy stoliku wręczył proste, acz eleganckie czterostronicowe menu w formacie A3. To co mnie ujęło oprócz prostoty i przejrzystości menu, to ceny w nim zawarte. Jesteśmy otóż w naprawdę eleganckim lokalu, a najdroższa potrawa (grillowane gambasy) to koszt 69 zł, przy czym znakomita większość dań głównych oscyluje w granicach 30-40zł. W takich oto dobrych nastrojach zaczęliśmy zamawiać. W kwestii wyboru zupy nie miałem żadnych wątpliwości i zdecydowałem się na krem chrzanowy, który polecił nam w e-mailu jeden z naszych czytelników. Na drugie danie wybrałem z kolei pikantne polędwiczki wieprzowe z grillowanymi warzywami oraz ziemniakami na ostro. Zdecydowaliśmy się także na wspólny deser w postaci kremu brulee.

Witold się nie mylił, a polecany przez niego krem chrzanowy okazał się najlepszą zupą, jaką jadłem podczas wszystkich dotychczasowych wyjść opisanych na blogu. Krem nie był zbytnio gęsty, ale miał niesamowicie aksamitną konsystencję. Był delikatny, a zarazem wyrazisty w smaku. Podany został z łyżką puszystej śmietany pośrodku talerza, a także z cieniutkimi paseczkami szynki, koperkiem oraz szczypiorkiem. Smakował naprawdę wybornie, a drugie danie pozostało dla niego tłem. Smacznym, ale jednak tłem. Cztery płaty delikatnej, zarumienionej polędwiczki zostały ułożone na spodzie z podsmażanych ziemniaków (obtoczonych tajemniczej przyprawą, zapewne z domieszką papryki) oraz grillowanych warzyw (cukinia, bakłażan, żółta i czerwona papryka, a także pomidorki koktajlowe). Mój podstawowy zarzut dotyczy się tego, że pikantne polędwiczki nie były w ogóle pikantne. Były wręcz nad wyraz delikatne. Lekko pikantne były z kolei ziemniaki, lecz te miały być ostre. Bezbłędne w smaku były zatem tylko warzywa. Nie chciałbym być przy tym źle zrozumiany, bowiem wszystko było smaczne i z bardzo dobrej jakości składników, jednak nie równało do geniuszu pierwszego dania. W kwestii deseru, przyznam z kolei, że krem brulee jest jednym z tych dań, po których dość łatwo oceniam kunszt restauracji. Mam bowiem kilka ulubionych klasyków (obok kremu brulee jest to chociażby carpaccio, czy też zupa cebulowa) które dobrze znam i wiem, jak powinny i jak mogą smakować. Restauracja Metro zdała egzamin z kremu brulee lepiej niż dobrze. Idealnie skarmelizowana skorupka kryła pod sobą pyszną masę o delikatnym smaku waniliowym. Jedyne do czego mógłbym się doczepić to konsystencja tejże masy. Najwyraźniej podczas mieszania zbytnio napowietrzono krem, który powinien być gładki, sztywny i błyszczący, a nie puszysty. Zapewniam jednak, że ten drobiazg, ani nie wpływa na właściwy smak deseru, ani nie odbiera mi radości z degustacji. W kwestii jedzenia przyznaję zatem ostatecznie 5+ za krem chrzanowy, 4 za polędwiczki na ostro oraz 4+ za krem brulee.

Przez cały czas obsługa była nienaganna, a wszystkie dania szybko lądowały na naszym stole. Jedynie pod koniec trochę dłużej czekaliśmy, aby poprosić o rachunek, ale przy tylu pozytywach puszczam to w niepamięć. Z kolei z sympatią będę wspominał, jak kelner widząc nasze szczere zaciekawienie proponowanymi daniami - ofiarował nam w prezencie jeden egzemplarz menu. Przy okazji krótkiej rozmowy opowiedział też trochę o awarii ogrzewania, która to uniemożliwiła naszą pierwszą wizytę. W trudnej biznesowo decyzji o tygodniowym zamknięciu lokalu spostrzegłem zresztą dbałość o klienta oraz jakość oferowanych usług. Jak się bowiem dowiedzieliśmy restauracja mogła normalnie funkcjonować, a brak ogrzewania nie był przy ówczesnej aurze, aż tak odczuwalny we wnętrzu. Kierownictwo postanowiło jednak, że nie może sobie pozwolić, aby choć jeden gość wyszedł z tego powodu niezadowolony i na zawsze skojarzył restaurację z mało odczuwalnym, ale jednak chłodem.

Ja restauracje Metro mogę jedynie gorąco zachwalać i polecać. Jest przyjemna dla oka i podniebienia. Zważywszy na oferowaną jakość jest przyjazna także dla kieszeni. W Pasażu Apollo odwiedziliśmy już trzy lokale i cieszę się bardzo, że wszystkie w pełni zasługują na polecenie. W dodatku, choć zupełnie inne, to świetnie się uzupełniają. Ekowiarnia wydaje się bowiem idealna na śniadanie lub podwieczorek, Fast Wok na szybki i niezobowiązujący lunch, a Metro na biznesowy obiad lub spokojną kolację.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 5-
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 5



KOSZTORYS:
Pierwszego sortu tatar z łososia przybrany tuńczykiem i królewskim kawiorem - 20 zł.
Chrzanowy krem na puszystej śmietanie z dodatkiem staropolskiej szynki i świeżego szczypiorku – 12 zł.
Zagniatane ręcznie ravioli ze szpinakiem i aksamitną ricottą, sosem pomalowane – 21 zł.
Pikantne polędwiczki odpoczywające na grillowanych warzywach w towarzystwie ziemniaków na ostro – 33 zł.
Tradycyjny krem brulee z chrupiącą słodką pieżynką - 12 zł.
Peroni Nastro Azzurro 0,5 – 7 zł.
Dzbanek herbaty Dilmah Moroccan Mint - 8 zł.
Suma: 114 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.47

ADRES: Poznań, ul. Ratajczaka 18 (Pasaż Apollo/pod kinem Apollo)
INTERNET: www.metro-restauracja.com

Bookmark and Share

8 komentarzy:

anieliczka pisze...

Gdyby nie Wasz blog z pewnością nie trafilibyśmy wczoraj to tej fantastycznej restauracji. Pomijając kwestie kulinarne - dawno nie spotkaliśmy tak sympatycznego kelnera... a to wnętrze! Achhhh do teraz nie mogę wyjść z zachwytu! Było super, czekamy na kolejne recenzje :)

Zjeść Poznań pisze...

Anieliczka, dziękujemy za miły komentarz. To bardzo cenna dla nas informacja, że ktoś rusza naszym szlakiem i nie żałuje. No i fajnie wiedzieć, że mniej popularne miejsce, które zasługuje na uwagę, zyskało nowych klientów. Pozdrawiamy serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Bażanciarnia to najlepsza restauracja w jakiej byłam fakt ceny są wysokie, ale za wysoką jakość i wspaniały wręcz wystrój tak jak w każdej dziedzinie trzeba zapłacić i tyle. Odnośnie porównywania restauracji, które są na bardzo różnym poziomie (jedne to w zasadzie bary a inne prawdziwe luksusowe restauracje) jest tak samo niepoważne jak porównywanie luksusowego samochodu z małym miejskim nawet średniej klasy autem.

Zjeść Poznań pisze...

Anonimowy, zgadzamy się z Tobą, że Bażanciarnia to dobra restauracja, mieliśmy jednak okazję jadać w Poznaniu w lepszych (to oczywiście bardzo subiektywna opinia) w tym samym przedziale cenowym. Wszystkie te miejsca czekają na swoją kolejkę do opisania na blogu (staramy się wybierać restauracje różnorodne cenowo). Nie chcemy tymczasem ich polecać, ponieważ nie odwiedzaliśmy ich od dobrych kilku miesięcy i coś mogło się zmienić. W Bażanciarni spędziliśmy bardzo udane popołudnie, niestety było kilka niedociągnięć, a przecież od ekskluzywnych lokali, tak samo jak od ekskluzywnych samochodów, wymaga się więcej niż od tych przeciętnych. Pozdrawiamy.

Unknown pisze...

Serdecznie polecam! Wspaniała atmosfera, obsługa - klasa! No i krem chrzanowy, mhmmm...

Anonimowy pisze...

Miejsce ładne sympatyczne,ale jedzenie pozostawia wiele do zyczenia

Marysia pisze...

Byliśmy w Metro w ramach akcji Poznań za pół ceny. Było to pół roku temu i niestety bardzo zawiedliśmy się.
Zaczęło się nienajgorzej smacznym chłodnikiem i kremem ze szparagów, ale potem już totalna klapa.
Mąż wziął pozycje tańszą w ramach akcji, niestety nie pamiętam co to było, ale nie smakowało mu. Ja natomiast zamówiłam sandacza z kurkami wg przepisu Kurta Schellera. Spodziewałam się czegoś specjalnego i bardzo się zawiodłam. Przede wszystkim ryba była za słona i pierwszy raz w życiu nie smakowały mi kurki.
Ogólnie kucharz chyba lubił dużo solić bo właściwie każda z potraw była za słona, a w szczególności makaron, który zamówliśmy dla trzyletniego syna.
Kolejny minus za brak wolnego krzesełka dla dziecka. Podczas rezerwacji telefonicznej pan zapewniał, że nie będzie to problem. Niestety krzesełko było zajęte i mąż jadł obiad ze śpiąca córką na rękach.

Anonimowy pisze...

Lokal zlikwidowany, reaktywacja już niedługo na ulicy Dąbrowskiego

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...