czwartek, 13 maja 2010

Tajskie Smaki w restauracji FUSION

Hotel Sheraton zaprosił nas na inaugurację miesiąca tajskiego, która odbyła się 6 maja w restauracji Fusion. Tajskie Smaki organizowane przy udziale biura Thai Trade Center dostępne będą w każdy majowy czwartek od 18:00 do 22:30 w cenie 135 złotych od osoby. Z racji tego, że tym razem byliśmy w charakterze gości, postanowiliśmy nie przyznawać oceny finalnej, a jedynie zrelacjonować Wam imprezę.

PS Opis naszej pierwszej wizyty w restauracji Fusion znajdziecie tutaj.


ONA:
Tajskie smaki to kolejne po piątkowym targu rybnym i śródziemnomorskich czwartkach wydarzenie kulinarne proponowane przez hotel Sheraton. Wydarzenie ciekawe, gdyż w Poznaniu nadal brakuje tajskiej restauracji z „prawdziwego zdarzenia”. Jest oczywiście Fast Wok, ale to raczej opcja na szybki obiad aniżeli wystawną kolację. Zastanawiało mnie także jak pracownicy Fusion poradzą sobie z organizacją całej imprezy, w końcu zawsze to jakieś wyzwanie logistyczne, ale do rzeczy.

Zaraz po wejściu i zajęciu miejsca przy zarezerwowanym stoliku otrzymaliśmy czerwone Martini ze spritem przystrojone kwiatem orchidei. Ten ładnie prezentujący się drink nie był może moim wymarzonym aperitifem, spełnił jednak swoje zadanie, a mianowicie rozluźnił mnie, ponieważ trochę udzieliła mi się lekko nerwowa atmosfera poprzedzająca wszelkie inauguracje i uroczyste początki. Chwilę później, przy dźwiękach delikatnej tajskiej muzyki wybrałam się na przechadzkę pośród morza drobnych, tajskich specjałów. Przysięgam, ze starałam się to wszystko jakoś zaplanować – pojemność mojego żołądka jest ograniczona, a tu zapowiadała się iście sarmacka uczta. Zaczęłam od sałatki z sosem nam - prik. Zdecydowałam się na nią dlatego, że lubię zaczynać posiłek od dań lekkich, a sałatka sprawiała takie właśnie wrażenie. I tu zaskoczenie, niepozornie wyglądająca danie (sałata, julienne z marchewki, pomidorki koktajlowe, papryka, czarny sezam, listki kolendry) powaliło mnie swoim smakiem. Powaliło ze względu na przepyszny sos. Do teraz na jego wspomnienie nie potrafię się powstrzymać przed mało estetycznym mlaskaniem. Orzeszki ziemne, chili, czosnek, mleczko kokosowe, smaków było zapewne dużo więcej, ale ich połączenie to była prawdziwa uczta dla zmysłów. Sałatka była moim numerem jeden, zdecydowanie wyróżniającym się na tle innych przystawek, które były estetycznymi mini daniami bazującymi na krewetkach, trawie cytrynowej, małżach, kolendrze, kaczce, wołowinie, galangalu itd (z mojego punktu widzenia ciekawym elementem tej tajskiej układanki była jeszcze zupa dyniowo – kokosowa z krewetkami marynowanymi w galangalu). Oprócz zimnych przystawek i zupy, spróbować można było jeszcze ciepłego bufetu – tu wybrałam okonia nilowego w sosie z żółtego curry i ryż gotowany z cynamonem. Okoń nilowy w lekko pikantnym sosie smakował mi, ale bez większych fajerwerków (na plus wyróżnił się tu apetyczny sos), zaciekawił mnie jednak orientalny, słodkawy ryż. No właśnie, na pokazie dowiedzieliśmy się, że kuchnia tajska ogromne znaczenie przywiązuje do równowagi wszystkich smaków: słodkiego, słonego, kwaśnego, pikantnego i opcjonalnie gorzkiego, w jednym posiłku. To wszystko tworzy niezwykłą i przemyślaną mozaikę, swoistą równowagę w różnorodności. Kolejnymi daniami, które w mojej pamięci zapisały się w szufladce pt. „kulinarne spełnienie”, to dania przygotowywane na świeżo przez szefa kuchni hotelu Sheraton Krystiana Szopkę i pana Thanawat Na Nagara. To tu po raz drugi spróbowałam danie Pad Thai. I muszę przyznać, że choć faktycznie nie jest ono specjalnie pikantne (vide Pracownia i komentarze), to też zupełnie nie jest jałowe. Drugim w kolejności daniem przygotowanym na naszych oczach była dorada marynowana w krachai, soku z limonki, podawana z ryżem jaśminowym i pok choi. Niestety choć „oczy chciały” nie miałam już miejsca w żołądku na wypróbowanie tego specjału. Tym bardziej, że planowałam skosztować jeszcze satay z krewetek i ananasa oraz kilka mini deserów. Krewetkowy satay (rodzaj szaszłyka), w towarzystwie swoich wołowych i drobiowych odpowiedników (uprzednio namoczonych w tajskich marynatach) spoczął na kopczyku z makaronu usmażonego z mango i zieloną papają. Krewetki wprost rozpływały się w ustach. Ich smak wzbogacony delikatną słodyczą ananasa oceniam jak najbardziej na plus. Tak samo jak ciekawy makaron, podkręcony lekką owocową słodyczą. A na koniec desery w wersji mini (szczególnie spragnieni mieli oczywiście możliwość zwielokrotnienia swych mini doznań). W momencie spożywania deseru z pewnością popełniałam piąty z siedmiu grzechów głównych i może dlatego proponowane słodkości mnie nie zachwyciły. Najbardziej smakował mi chyba kokosowy pudding z sosem czekoladowym, coś przypominającego kokosową piankę i świeże owoce. Spotkanie z tajską kuchnią nie ograniczało się tu jednak wyłącznie do kosztowania przygotowanych dań – w trakcie pokazu kulinarnego można było zapoznać się organoleptycznie z tajskimi owocami, przyprawami i ziołami (tajska bazylia pachnie niebiańsko – z tego co dowiedziałam się na miejscu, jej substytut można uzyskać przez zalanie listków bazyli i gwiazdek anyżu oliwą). Można było również porozmawiać z kucharzami ( w tym specjalistą od kuchni tajskiej) i zweryfikować wiele informacji. Cała obsługa stawał na rzęsach, żeby dogodzić klientom (specjalnie obserwowałam również obsługę przy innych stolikach), a czas mijał naprawdę w zawrotnym tempie.

Podsumowując wyciągnę sobie z życiorysu bardziej osobiste wydarzenie. Otóż, raz w życiu przyszło mi spędzić Święta Bożego Narodzenia „na obczyźnie” i jeść świąteczną kolację w hotelu Sheraton. To wtedy wyrobiłam sobie nie najlepsze zdanie o tym przybytku i zapałałam doń mniej lub bardziej uzasadnianą niechęcią (nie wiem czy była to faktycznie kwestia nieudanej kolacji, czy raczej tego, że w kwestii świąt jestem typem wojującego tradycjonalisty). Po raz kolejny muszę jednak stwierdzić, że poznański Sheraton potrafi skutecznie zamazywać dawne wspomnienia. I choć ocenę jedzenia mogłabym zobrazować zgrabną sinusoidą, to niezmiennie urzeka mnie bezpretensjonalność (tak, tak to właśnie to słowo!) tego hotelu i chęć wyjścia naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców Poznania. Fajnie było!


ON:
Gdy przybyliśmy na miejsce punktualnie okazało się, że póki co jesteśmy jedynymi gośćmi inauguracji Tajskich Smaków. Trochę nas to onieśmieliło, niemniej poczęstowaliśmy się drinkiem powitalnym i zasiedliśmy do starannie przyozdobionego stolika w oczekiwaniu na początek imprezy. To co rzucało się w oczy podczas oczekiwania, aż restauracja się zapełni, to bogactwo bufetu, który nas otaczał. Czego tam nie było i jakich kolorów nie miały te potrawy. Nasz stolik usytuowany był mniej więcej po środku sali, w związku z czym najbliżej mieliśmy do deserów, które znajdowały się w sąsiedztwie drobnych przystawek na zimno. Wszystko ładnie i równo ułożone i wszystkiego po kilkadziesiąt sztuk. Patrzyłem na tę paletę smaków i nie spodziewałem się, że to dopiero początek. Pod jedną ze ścian znajdował się bowiem bufet z półmiskami, w których znajdowały się bardziej złożone potrawy na zimno. Na blacie otwartej kuchni ustawione zostały z kolei podgrzewacze ze stali nierdzewnej z daniami na ciepło i zupą. Dalej umieszczono szklaną ladę, za którą spoczywały zamarynowane mięsiwa i ryby (przygotowywane na świeżo na życzenie gości). Wszystko opisano szczegółowo w języku polskim i angielskim, a gdzieniegdzie można było wypatrzeć kolorowe, polskojęzyczne broszurki z przepisami, które wydał Departament Promocji Eksportu, Ministerstwa Handlu, Królestwa Tajlandii. Była też wystawka z napojami, choć te do stolików serwowała uprzejma, dyskretna i profesjonalna obsługa kelnerska.

Atrakcją wieczoru był pokaz kulinarny, który prowadził szef kuchni Pan Krystian Szopka w towarzystwie mistrza kuchni tajskiej - Pana Thanawat Na Nagara. Na naszych oczach przyrządzono (według oryginalnych przepisów i przy wykorzystaniu sprowadzonych z Tajlandii przypraw) Pad Thai, marynowaną doradę oraz satay z krewetek, marynowanego kurczaka i wołowiny. I choć pokaz to specyfika wyłącznie inauguracji, to pierwsze danie na stałe trafiło do karty restauracji Fusion (można je zamawiać codziennie), a kolejne dwa zostaną przyrządzone gościom, którzy o to poproszą w każdy czwartek maja. Warto przy tym wspomnieć, że zarys menu, który przygotowaliśmy dla Was na dole posta, choć poraża bogactwem i oddaję charakter wieczoru, nie jest kompletny. Były bowiem pojedyncze dania, które mogły umknąć naszej uwadze lub których nazw nie jesteśmy pewni. Trochę więcej było jednak takich, które zapisaliśmy, obfotografowaliśmy, ale ich nie spróbowaliśmy. Stało się tak mimo tego, że przed imprezą postawiłem sobie za cel spróbować wszystkiego po trochu, a następnie powrócić do potraw najsmaczniejszych. Wystawność Sheratona zweryfikowała jednak plany i już na półmetku wiedziałem, że nie spróbuję wszystkiego, a już na pewno nie powrócę do najlepszych smakołyków. Na wyrywki smakowałem zatem co ciekawiej wyglądające specjały. Ograniczyć się muszę także w pisaniu. Zazwyczaj w recenzji wymieniam pozycję z menu, które zamawiam, a także krótko je charakteryzuję. Tym razem, gdybym miał to zrobić, to mógłbym tak pisać do czerwca, a wtedy już nie byłoby Tajskich Smaków. Nie o to jednak chodzi, w związku z czym wspomnę tylko o tym, co mi najbardziej smakowało i na czym moim zdaniem warto skupić uwagę:

PRZYSTAWKI:
- Ośmiorniczki marynowane w sosie ostrygowym i trawie cytrynowej.
- Wiosenne roladki z ciasta ryżowego z kaczką oraz mango.
- Małże z chili i kolendrą podawane z sałatką z mango i papai.

PIERWSZE DANIE:
- Zupa z dyni i kokosa z krewetkami marynowanymi w galangalu.

DANIA GŁÓWNE:
- Pad Thai (makaron ryżowy z suszonymi krewetkami i wieprzowiną, kiełkami fasoli, orzeszkami ziemnymi, liśćmi limonki, przygotowany na ostro z dodatkiem pasty curry i pasty miso).
- Satay z krewetek, marynowanego kurczaka, wołowiny z tajskim makaronem jajecznym, chiang mai, owocami mango i zielonej papai, ostrej papryczki chilli i kolendry.

DESERY:
- Pudding kokosowy.
- Pianka kokosowa.

W całej imprezie wychwyciłem tylko dwa minusy - ciepły bufet oraz ofertę napojów alkoholowych. Jeśli zerkniecie bowiem na zalecane przeze mnie powyżej menu, to dostrzeżecie, iż na dania głównej wybrałem tylko potrawy, które przygotowane były na świeżo. Tak mi bowiem smakowały, że ciepły bufet pod nierdzewną stalą (za wyłączeniem pysznej zupy) był dla nich wyłącznie tłem, którym nie warto zawracać sobie głowę. Druga sprawa, to kwestia wina stołowego, które moim zdaniem przy wejściówce kosztującej 135 zł powinno być dostępne bez dodatkowej dopłaty. Tylko te dwa minusy, a poza tym same plusy. Być może, ktoś z Was pomyśli, że łatwo mi zachwalać wieczór, skoro byłem w gościach i nie musiałem za to wszystko płacić. Odpowiem wówczas, że choć w restauracjach zdarzało mi się wydawać więcej, to zdaję sobie sprawę, iż 270 złotych na parę, to całkiem spora kwota. Wspominane jednak przeze mnie kilkakrotnie bogactwo smaków uzasadnia i tłumaczy taki wydatek.

PS Cieszy mnie kolejny etap otwarcia tegoż hotelu na Poznań. Nie jest to bowiem oferta skierowana do gości hotelowych, tylko do mieszkańców naszego miasta. Mam jednocześnie nadzieję, że niektórzy z Was będą mogli przekonać się osobiście, że Sheraton nie jest zamkniętym bastionem z małą tabliczką V.I.P., tylko nad wyraz gościnnym i otwartym miejscem :)


ZARYS MENU:
Sałatka z tofu i sezamową oliwą.
Sałatka z krewetkami z kokosem i grejpfrutem.
Sałatka z wołowiną, trawą cytrynową, chili i galangalem.
Warzywa z sosem Nam Prik.
Wiosenne roladki z ciasta ryżowego z kaczką oraz mango.
Ośmiorniczki marynowane w sosie ostrygowym i trawie cytrynowej.
Krewetki w orientalnej marynacie z warzywami i kiełkami fasoli.
Małże z chili i kolendrą podawane z sałatką z mango i papai.
Sezamowy kurczak na makaronie pszenicznym.
Kaczka z pikantnym ananasem i bazylią.
Zupa z dyni i kokosa z krewetkami marynowanymi w galangalu.
Zielone warzywa w sosie krewetkowym i sojowym.
Ryż jaśminowy z cynamonem gotowany na mleku kokosowym.
Okoń nilowy z sosem z żółtego curry z wędzoną śliwką.
Wieprzowina z pastą krewetkową z dodatkiem kolendry.
Pad Thai – makaron ryżowy z suszonymi krewetkami i wieprzowiną, kiełkami fasoli, orzeszkami ziemnymi, liśćmi limonki, przygotowany na ostro z dodatkiem pasty curry i pasty miso.
Satay z krewetek, marynowanego kurczaka, wołowiny z tajskim makaronem jajecznym, chiang mai, owocami mango i zielonej papai, ostrej papryczki chilli i kolendry.
Dorada marynowana w krachai i soku z limetki podawana na liściu bananowca z ryżem jaśminowym.
Chipsy krewetkowe z trzema sosami.
Sałatka owocowa (mango, lechee, rambutan) z pistacjami.
Pianka z mango z dodatkiem granatu z kwiatem orchidei.
Tapioka z zieloną herbatą i bazylią tajską.
Kanom Chun – żelki kokosowo-bazyliowe z mlekiem kokosowym.
Pudding kokosowy.
Ryż jaśminowy z mango i mleczkiem kokosowym.
Tarta z kremem kokosowym, mango i papają.
Banan w mleku kokosowym.
Świeże owoce (mango, kiwi, arbuz, melon, dragon fruit, ananas).
Napoje bezalkoholowe.

KOSZTORYS: 135 zł od osoby.

ADRES: Poznań, ul. Bukowska 3/9 (Hotel Sheraton)
INTERNET: www.sheraton.pl/poznan

Bookmark and Share

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szkoda ze tylko w majowe czwartki, w poznaniu zawitamy dopiero w sierpniu wiec bardzo zaluje ze juz sie nie 'zalapiemy' na tajskie menu... z niecierpliwoscia czekamy na opis sierpniowych specjalow w Fusion. Pozdrawiamy:) M&L

Anonimowy pisze...

:-( szkoda ze nie ma mnie w Poznaniu az do lipca. to jest naprawde super!

Unknown pisze...

Ojjj, niedobrze :) Tzn. cenowo niedobrze, bo event ciągnie straszliwie! Jako jednocześnie konsumujący i praktykujący w domowej kuchni wielbiciel tajskiego jedzenia (to ja komentowałem o Pad Thai ;) ) nie mogę tego odpuścić - już sam opis potraw i przypraw (zawsze się zastanawiałem, czy da się tajską bazylię gdzieś u nas dostać...) spowodował wydzielanie soków żołądkowych. Pozostaje szukać sponsora ;), a w praktyce łapanie za telefon i rezerwowanie. Dzięki za informację i opis! :)

Anonimowy pisze...

mam nadzieje, ze nie specjalizuja sie tylko w tajskiej kuchni i maja tez w menu tradycyjne polskie potrawy? jest to rozumiem calkiem normalna restauracja, goscie spoza hotelu nie beda sie tu czuc jak "obcy"`:-)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...