poniedziałek, 18 października 2010

CAFE SENSACJA / ocena 2.97 (zamknięta)

Od kiedy nad Wartą zaczęły swoją działalność serwisy promujące zakupy grupowe, zdarza się, że odwiedzamy lokale, do których niekoniecznie wybralibyśmy się w pierwszej kolejności, gdyby przyszło nam płacić pełną cenę. Jednak zniżka na poziomie 50% często przesądza o sprawie i skłania, aby zaryzykować i zajrzeć w dotąd nieznane nam miejsce. Tak właśnie było z wizytą w Cafe Sensacja.


ONA:
O istnieniu Cafe Sensacja dowiedziałam się od jednej z naszych Czytelniczek, która po nieudanej wizycie właśnie w tym miejscu, postanowiła podzielić się z nami wrażeniami, przestrzegając przede wszystkim przed panującą w lokalu atmosferą przepełnioną okrzykami wznoszonymi w tzw. łacinie podwórkowej. Kawiarnie w mniejszym stopniu wzbudzają moje zainteresowanie (szczególnie te, w których jest wszystko i nic, od kawy po pierś z kurczaka na sałacie) dlatego informację tę puściłam trochę mimo uszu. Kiedy jednak dowiedziałam się, że to właśnie w Sensacji będziemy stołować się w najbliższym czasie, opinia ta stanęła mi przed oczami. Szczerze mówiąc pomyślałam, że może być tylko lepiej.

Po chwili od odnalezienia słabo oznakowanej kawiarni, znaleźliśmy się w wyremontowanej suterenie kamienicy. Wnętrze było pełne papierosowego dymu i klubowej muzyki, która momentami stawała się dość męcząca. Jeden i drugi problem został jednak rozwiązany przez obsługę, która po chwili otworzyła drzwi, żeby przewietrzyć pomieszczenie (sprawiając, że w lokalu zapanował dość nieprzyjemny chłód) i co jakiś czas puszczała utwory z bardziej rozbudowaną linią melodyczną. Wnętrze trudno określić jednym zdaniem, jest to klasyczna, pełna zakamarków suterena z ładnymi sklepieniami. Główne pomieszczenie zostało zdominowane przez duży bar, wzdłuż którego ustawiono stoliki z wygodnymi siedziskami (te same lub podobne umieszczono w pozostałych salach). W środku panuje lekki półmrok rozproszony gdzieniegdzie ciepłym światłem ze ściennych kinkietów (co niestety widać na naszych, nie do końca udanych zdjęciach). Roi się tu od przeróżnych dekoracji począwszy od zdjęć i obrazów, po gramofon, maszynę do szycia, latarenki, lustra, suszone kwiaty, kłosy zboża, a także książki i gry planszowe.

Menu nie kryło dla nas tajemnic ponieważ prześledziliśmy je na stronie internetowej. Stąd już wcześniej zdecydowałam się na pół porcji ślimaków zapieczonych z masłem czosnkowym, sałatkę z wędzonym łososiem i pół porcji ciasta domowego. Pozostała zatem kwestia napojów. Przyznaję, że tęsknym wzrokiem zerkałam w stronę karty win, szczególnie kuszący wydawał mi się tu Cremant d’Alsace (w całkiem niezłej jak na cremant w lokalu cenie – 70 zł). Kusiło mnie także piwo z syropem fiołkowym, który to napój już kilka osób poleciło nam w komentarzach do posta o Ptasim Radiu. W ogóle w lokalu można było wybierać spośród ogromnej liczby ciekawych syropów i choć z reguły nie pijam piwa z sokiem, tym razem skusiło mnie wybitnie francuskie Picon Biere (lager wzbogacony alkoholowym syropem o smaku pomarańczy). Zacznę od napoju, który potraktowałam jako smakową ciekawostkę, choć szczerze mówiąc poprzestanę na jednorazowej przygodzie (utwierdzając się w przekonaniu, że Francuzi i piwo to nie do końca udany mariaż). Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to skrajnie subiektywne (być może oburzające dla innych) odczucie, ale wspomniane Picon Biere smakowało dla mnie jak pozbawione gazu piwo, zaserwowane w szklance po soku pomarańczowym. Kiedy już zaspokoiłam swoją ciekawość w kwestii smaku napoju, na stole pojawił się tuzin zapieczonych w muszlach ślimaków. Nie czuję się specjalistką w kwestii tego przysmaku, gdyż ślimaki (duszone bez muszli w sosie z majerankiem) jadłam wcześniej tylko raz, wiele lat temu we Francji i pamiętam, że zaskoczyło mnie, iż po obróbce termicznej zwinęły się one w niewielkie, twardawe pierścionki. Te zaserwowane w Sensacji były bardziej delikatne i soczyste, doprawione niewielką ilością czosnku i pietruszki. Okazały się trochę smaczniejsze niż się spodziewałam, a zarazem zupełnie inne niż te, które próbowałam we Francji. Do ślimaków zaserwowano dwie ciepłe bułeczki (niestety pieczywo to w mrożonej formie można kupić w supermarketach). Dalej przyszedł czas na sałatkę składającą się z sałaty, pomidorów, ogórków, orzechów laskowych i dressingu jogurtowo-ziołowego. Sałatka nie była najgorsza, choć przyznam, że osobiście orzechy laskowe nie współgrały mi z całością, jakość łososia pozostawiała trochę do życzenia (trafiłam kilka dość twardych kawałków), a i suszone zioła mogłyby zostać zastąpione tymi świeżymi. Najbardziej dobiły mnie jednak dwie kromki pieczywa tostowego, które spoczęły obok talerza z sałatką. Zdecydowanie najlepiej z wybranych przeze mnie dań wypadła szarlotka posypana płatkami migdałów, z dużymi kawałkami świeżych jabłek podana na ciepło z solidną porcją cynamonu. Przez większą część naszej wizyty obsługa była prawie niezauważalna i choć niespecjalnie skora do rozmowy, przyznam, że próbowała doradzać w momentach naszego zawahania. Pomijając jej wycofanie, gubienie sztućców po drodze i dość nieprzyjemną sytuację przy regulowaniu rachunku (ale o tym przeczytacie w recenzji Marcina) nie zapisała się bardziej wyraziście w mojej pamięci.

Podsumowując, do Cafe Sensacja pewnie już nigdy się nie wybiorę (chociaż początkowo brałam pod uwagę powrót na wypróbowanie wspomnianego cremant). Jedzenie „na głodniaka” jest do zaakceptowania, jednak w świetle kwoty na rachunku zniechęca mnie do dalszych eksperymentów (za tę cenę mogę zjeść coś dużo smaczniejszego w regularnej restauracji). Gwoździem do trumny było jednak zachowanie obsługi na końcu naszej wizyty (a podobno osobą, która rzeczony gwóźdź wbiła, była właścicielka lokalu). Niestety nie jestem w stanie sobie do końca tego zachowania wytłumaczyć, ale też tego wytłumaczenia specjalnie nie szukam, ponieważ Sensacja nie ma w sobie takiej atrakcji, która skusiłaby mnie do powrotu.

PS Na minus muszę policzyć jeszcze to, że aby dostać się do toalety, każdorazowo należy zasygnalizować swoja potrzebę fizjologiczną prosząc o klucz.

Jedzenie: 3
Obsługa: 3-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 3-


ON:
W sąsiedztwie przystanku tramwajowego na Alejach Marcinkowskiego (tego w stronę Kupca Poznańskiego i dalej na Rataje) stoi kamienica z niewielkim, pomarańczowym szyldem oraz szklanymi drzwiami, za którymi wydaje się znajdować opuszczony sklep. Okazuje się jednak, że Cafe Sensacja bynajmniej nie jest opuszczona. Po prostu, aby do niej dotrzeć, trzeba po przekroczeniu progu zejść po schodach na poziom sutereny i skręcić w lewo. Za kolejnymi drzwiami ukaże nam się ceglane, sklepione wnętrze z przygaszonym światłem – niby otwarte, ale jednak z kilkoma zakamarkami. Jak dla mnie stylistyka nie tyle kawiarniana, ani restauracyjna, co typowo pubowa. Po prawej stronie od wejścia mamy wysoki bar, na wprost salę, która przechodzi w kolejną (zdawałoby się główną), z której jest wejście do kameralnego pokoiku z kanapami, a także wyjście na ogródek na tyłach kamienicy i wejście do kuchni na zapleczu. Od razu wyczułem dwa potencjalne problemy. Pierwszy to domniemana (co też się potwierdziło) trudność z obfotografowaniem, tak rozplanowanego wnętrza, a drugi – mało komfortowe warunki spożywania posiłku przy wysokim i niewielkim stoliku. Taki stolik jest co prawda tylko jeden (w niewielkim quasi korytarzyku), niemniej w Sensacji trafiliśmy na permanentny ruch i cała reszta stolików była zajęta (zarówno te 2 osobowe, te niskie przy kanapach, jak i 6 osobowe ławy). I choć nie było kompletu gości, gdyż największe ławy zajmowała czasem jedna osoba z laptopem, a czasem dwie grające w szachy (dostępne na półce z grami i książkami), to byliśmy świadkami licznych opuszczeń lokalu z powodu nieznalezionego miejsca. Przyznam przy tym, że zadziwiła mnie naoczna popularność Sensacji i postawiłem sobie za zadanie odkryć magnetyzm tego miejsca. A jeżeli już o miejscu wspominamy, to szczęśliwie udało nam się przesiąść, gdy tylko wyczaiłem, że jedna z par zbiera się do wyjścia. Przeżyłbym co prawda wysoki stolik i wysoki taboret, ale wielki kwiat, o który chcąc, nie chcąc ocierałem się przy każdym ruchu, był nie do zniesienia na dłuższą metę. Co prawda były też kłęby dymu papierosowego, jaki produkowało dwóch starszych jegomości przy barze, ale 15 listopada już wkrótce, a restrykcyjna ustawa, która wejdzie wówczas w życie, da mi komfort, którego teraz zabrakło.

Dostaliśmy po dwie karty menu każdy i tak, jak menu na stronie internetowej wydało mi się przejrzyste, tak te papierowe wprowadzało pewien chaos i potrzeba było dłuższej chwili, abym mógł się zorientować, gdzie szukać napoi, gdzie deserów, posiłków, a gdzie alkoholi. Ostatecznie zarówno przystawkę, jak i deser zdecydowaliśmy się zamówić z Anią na spółę i były to odpowiednio - ślimaki po burgundzku oraz domowe ciasto z owocami własnego wypieku. Na drugie danie zamówiłem z kolei quesadilla el diablo, które wskazała mi Pani kelnerka, gdy poprosiłem o radę zestawiając to danie z chlebkiem pita z kurczakiem na ciepło. Nie ukrywam, że najbardziej ciekawy byłem ślimaków, bowiem chyba nie często się zdarza, aby kawiarnia serwowała taki oto specjał. W tym przypadku wytłumaczeniem jest chyba osoba właściciela Sensacji, który jak się dowiedzieliśmy swoimi kanałami - jest Francuzem, który prowadzi lokal z żoną - Polką. Oczekiwania były zatem tym większe, bo skoro Francuz, to chyba wie co robi, skoro wprowadza taką, a nie inną pozycję do menu (w domyśle – ma dojście do świeżych produktów, zna świetny przepis i jest mistrzem tej potrawy). Z kuchni podano nam (schemat jest bowiem taki - Pani kelnerka przyjmuje zamówienie i zanosi je do kuchni, a z kuchni danie wprost na stół podaje je inna Pani) 12 ślimaków zapieczonych w muszlach z masłem czosnkowym i dwoma ciepłymi bułeczkami. Nie był to jednak przysmak, którego się na wyrost spodziewałem. Nie wiem, czy to mrożony produkt, czy co innego, ale walor smakowy był nikły i stanowił jedynie tło wobec wspomnienia świeżych ślimaków kosztowanych niegdyś w Piano Bar. Ot, taka kawiarniana ciekawostka, w specjalnym naczyniu podana i specjalnym narzędziem z muszli wydobywana. Naczynie zresztą chwiało się non-stop gdyż ułożone zostało na za małym do niego talerzu, a najfajniejszym doznaniem smakowym było maczanie kawałków ciepłej bułeczki w roztopionym maśle czosnkowym. Przyszła jednak kolej na danie główne – 6 kawałków quesadilla z serem gouda, kawałkami piersi z kurczaka oraz papryczkami jalapeño w środku, podanych z miseczką sosu al'a salsa (tylko rzadszego) i posypanych ziołami. Danie było zarówno bardzo pikantne (co też słusznie oznaczono w menu) za sprawą zielonych papryczek, jak i niespodziewanie sycące za sprawą sera. Potrawa była jednak stanowczo za mało urozmaicona, jak na drugą z najdroższych i najbardziej rozbudowanych wersji w menu, a jej jedzenie (bynajmniej nie smakowanie) nudziło się już po drugim kawałku. Niezwykle rzadko nie dojadam do końca z braku smaku, jednak tym razem nie dałem rady tego zmęczyć i zostawiłem dwa trójkąty. Odkupienie przyszło w deserze, bowiem szarlotka przyozdobiona bitą śmietaną, plastrami pomarańczy oraz listkiem mięty była rzeczywiście domowego wypieku. Cechowała ją niezwykła delikatność, przyjemnie rozpływała się w ustach i zaiste była bardzo smaczna. Wspomnę też o dodatku Picon bière, który domówiliśmy do piwa. Ma niewątpliwie ciekawy skład (nalewy na korzeniu goryczki alpejskiej, korzeniu gencjany, drzewa chinowego, słodkiej skórce pomarańczowej z dodatkiem syropu cukrowego i karmelu) i dodaje piwu kilka procent (sam ma ich 18), ale jak dla mnie powoduje też, że po piwo sięgam rzadziej, bowiem jego smak zneutralizował to co w piwie lubię najbardziej. Ostatecznie przyznaję 3- za ślimaki, 2 za quesadilla, 4+ za szarlotkę, a piwa nie oceniam.

Na tym etapie wiedzieliśmy, że do Cafe Sensacja na jedzenie już na pewno nie zbłądzimy, ale bynajmniej nie wykluczaliśmy wypadu na deser lub napitek. Stało się jednak coś nieprzewidywalnego. Chcąc uregulować większą część rachunku trzema bonami Groupon (łącznie 90 zł) Pani kelnerka oznajmiła, że akceptują tylko jeden bon na osobę. Przyznam, że lekko nas tym zdezorientowała, poprosiłem zatem o chwilę i zagłębiłem się w lekturę kuponów, które każdorazowo wskazują wszystkie warunki ograniczające promocję. Utwierdziłem się, że nie ma mowy o żadnym ograniczeniu ilości tychże kuponów i ruszyłem do baru, grzecznie pytając, czy jest pewna swoich racji, bowiem akurat my często z zakupów grupowych korzystamy i jeżeli jest taka bariera ilościowa, to jest to wyraźnie na kuponie wskazane. Pani kelnerka jeszcze nie zdążyła odpowiedzieć, a w słowo weszła jej Pani, która wynosiła dotychczas dania z kuchni (po czasie dowiedzieliśmy się, że była to żona francuskiego właściciela, która wraz z nim prowadzi lokal). Oznajmiła stanowczo i nie pozostawiając pola do dyskusji, że muszą mieć przecież jakieś zasady, bowiem jeden Pan przyniósł 16 kuponów i kropka (tak, jakby to było coś złego). Moim zdaniem - zasady, zasadami, ale niech Sensacja ustala je wcześniej z Grouponem, albo chociażby informuje o nich, gdy przed zamówieniem oznajmiałem, że płatność będzie w tychże kuponach. Ja naprawdę dużo nie wymagam. Nie oczekuję, że kelnerka będzie obchodzić się ze mną jak z jajkiem i wybaczam w tym przypadku bez mrugnięcia okiem totalne wycofanie komunikacyjne obsługi, jej potknięcia w postaci dwukrotnie zrzucanych przy moim stoliku sztućców i takie tam drobiazgi. Jednak brak profesjonalizmu ze strony właścicieli jest dla mnie przegięciem wykluczającym mój przyszły wypad do Sensacji.

Summa summarum, nie odnalazłem magnesu, który tłumaczyłby tak spory ruch. Jeżeli bowiem nie jedzenie, nie obsługa, to chyba nie wnętrze, bo choć wypadło najlepiej, to nie jest przecież unikalne w skali Poznania. Również ceny w ostatecznym rozliczeniu nie kuszą zbytnio, gdyż w tej niby niskobudżetowej kawiarni rachunek wyniósł nas 103 zł, a w odwiedzonej ostatnio (niby burżujskiej) Brovarii było to 115 zł. Przykro mi bardzo, ale 12 złotych różnicy nie tłumaczy takich dysproporcji w jakości. Wiem natomiast jedno - Cafe Sensacja ma swoje zasady i mi one nie odpowiadają.

Jedzenie: 3-
Obsługa: 3-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 3-


KOSZTORYS:
Ślimaki po burgundzku (12 pieczonych ślimaków w koklikach z masłem czosnkowym, podawane z pieczywem) - 27 zł.
Sałatka z łososiem (z zieloną sałatą, pomidorami, ogórkiem, cebulą i orzechami oraz z sosem jogurtowo-ziołowym, podawana z pieczywem i masłem) - 20 zł.
Quesadilla El diablo (z serem gouda, z piersią z kurczaka i papryczkami jalapeño) - 22 zł.
Domowe ciasto z owocami, własny wypiek (szarlotka) - 8 zł.
Lech Premium 0,5 x 2 - 16 zł.
Picon bière 0,05 x 2 - 10 zł.
Suma: 103 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 2.97

ADRES: Poznań, Al. Karola Marcinkowskiego 16/6
INTERNET: http://www.cafe-sensacja.com/

Bookmark and Share

5 komentarzy:

kosmetyk pisze...

No,no interesujący lokal, chociaż Wasze oceny słabe ;)

Maciek pisze...

czytuje zawsze wasze kulinarne podroze i lubie je.
proponuje tylko maly click na white balance przy fotkach.
pozdrowienia.

Emczak pisze...

Ewidentnie widać, że nasi restauratorzy kompletnie nie dorośli jeszcze do nowoczesnych form marketingu i w wielu przypadkach skutecznie niwelują cały pozytywny efekt jaki niosą zakupy grupowe przez podwójne standardy stosowane przy obsłudze klientów z kuponami.

Zjeść Poznań pisze...

Dziękujemy Ci Maciek za radę oraz wsparcie merytoryczne, jakie okazałeś nam w korespondencji. Cały czas mierzymy się z tematem, aby poprawić dotychczasowe niedociągnięcia.

Pozdrawiamy Cię, a także Kosmetyka i Emczaka :)

Anonimowy pisze...

Chciałam tam zajrzeć w zeszłym tygodniu, a tam ciemno i na drzwiach kartka z napisem "do wynajęcia". Strona na facebooku http://pl-pl.facebook.com/pages/Caf%C3%A9-Sensacja/122151571151942 potwierdziła, że oto kolejny lokal, który nie przetrwał. Szkoda.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...