poniedziałek, 25 października 2010

I Festiwal Włoskich Smaków

Od 21 do 23 października w Poznaniu odbywał się I Festiwal Włoskich Smaków. Osiem restauracji serwowało w tym czasie specjalne festiwalowe danie w cenie 10 złotych, które podlegało ocenie zarówno gości, jak i jury profesjonalnego. Także i dla nas był to czas szczególny, bowiem zupełnie nieoczekiwanie organizatorzy poprosili, abyśmy weszli w skład tegoż, 10 osobowego jury. Obecność w gronie lokalnych, jak i ogólnopolskich przedstawicieli świata kulinarnego (m.in. Kurta Schellera, czy Hanny Szymanderskiej), z jednej strony onieśmielała nas, a z drugiej dopingowała, aby maksymalnie rzetelnie wykonać powierzone nam zadanie. Odwiedziliśmy zatem anonimowo osiem restauracji, a następnie oceniliśmy je w czterech kategoriach - wygląd i aranżacja dania, smak, atmosfera w lokalu oraz jakość obsługi. A wszystko to w 46 godzin :)


ONA:
Nasza przygoda rozpoczęła się w Cafe Bordo. Weszliśmy jako zupełnie anonimowi goście i na nasze „Dzień dobry, czy macie Państwo wolny stolik dla dwóch osób?” usłyszeliśmy ostre „Nie ma” (w komunikacji pozawerbalnej Pani wysłała jasny sygnał „wypad z baru”). Ten falstart zatarły jednak pozostałe Panie kelnerki, które widząc naszą chwilową dezorientację, bardzo szybko i sympatycznie zajęły się nami. Po 10 minutowym oczekiwaniu, zasiedliśmy przy stole, żeby po chwili cieszyć się ręcznie wyrabianym makaronem maltagliatti z krewetkami, cukinią, czosnkiem, podlewanym winem. Danie smakowo było bez zarzutu, choć troszeczkę przeszkadzało mi to, że dodatek wina był praktycznie niewyczuwalny, dość intensywnie natomiast dominował smak rosołowy. Na plus liczę również świeże warzywa (cukinia, marchewka i czosnek), które choć usmażone, zachowały swoją jędrność. Wiem, widok świeżych warzyw nie powinien nikogo szokować, jednak w jednej z restauracji (ale o tym za chwilę) podano mini marchewki z mrożonki. Największy problem niestety miałam z ręcznie wyrabianym makaronem, który choć smakowo był naprawdę ok., to jednak był stanowczo za twardy. Rozumiem, że makaron powinien być al dente jednak takiej topornej twardości nie spotkałam nigdzie we Włoszech (a jestem świeżo po powrocie) i też nigdzie przeżuwanie makaronu nie wymagało ode mnie takiego zaangażowania (po fakcie słyszałam jednak, że makaron smakował raz lepiej raz gorzej, w zależności od dnia). Tak czy inaczej na szczególne uznanie zasługuje fakt, iż Bordo jako jedyna restauracja na Festiwalu zdecydowała się na ręczne wyrabianie makaronu i choć efekt mnie nie zadowolił, to samo staranie w tym wypadku "chwytało za serce". Fakt ten jak i ogólne wrażenia z restauracji sprawiły, że z miejsca postanowiłam powrócić tam w ramach naszego bloga. Dalej przyszła kolej na Girasole. Danie, które wcześniej widziałam na zdjęciu wyglądało dość zachęcająco. Jednak, żeby je skosztować, przy stoliku czekaliśmy dobre półtorej godziny. Panie kelnerki, choć bardzo sympatyczne i uprzejme, popełniły wszystkie możliwe kelnerskie pomyłki. W trakcie naszego oczekiwania kilka razy przychodziły po zamówienie (które dawno zostało złożone), a i później kilka razy przynosiły dania, których nie zamawialiśmy, co na domiar złego zostało uwzględnione na rachunku. Po prostu lokal nie poradził sobie z atmosferą i zamieszaniem jakie niesie ze sobą festiwal. Wróćmy jednak do samego jedzenia. Tu miałam do czynienia ze swoistym fenomenem, bo choć danie zostało ugotowane z teoretycznie dobrych składników (zielone tagliatelle, borowiki, świeży szpinak, pomidorki koktajlowe, czosnek, cebula i świeże zioła) to było niemal całkowicie bez smaku. Być może dlatego, że zioła i pieprz zamiast wzbogacać smak dania leżały odłogiem na talerzu jako dekoracja, a może dlatego, że szef kuchni nie radził sobie z ilością zamawianych dań i po prostu sobie odpuścił? Danie było tak jałowe, że sprawiało wrażenie, iż nie posolono nawet wody, w której gotował się makaron. Girasole mnie rozczarowało, a szkoda, bo to dość sympatyczne miejsce. Kolejnym lokalem miał być Umberto, jednak z braku miejsc w tymże, wybraliśmy się do Tivoli. Tam wpadliśmy w ręce bardzo zakręconej Pani kelnerki. Do profesjonalistki było jej daleko, lecz w swoim dość oryginalnym zachowaniu była tak rozkosznie zabawna, że od razu  poprawiła nam humory. Na stole szybko zjawiła się pizza alpejska, która być może nie była arcydziełem i trochę raziła dodatkiem najtańszego salami, jednak miała jeden godny uwagi element, a mianowicie ciasto. Nie było może cienkie jak papier, ale elastyczne, a jednocześnie chrupiące i trzymało poziom. W lokalu brakowało jednak festiwalowej atmosfery, która królowała na Żydowskiej. Z Tivoli, wybraliśmy się raz jeszcze do Umberto i tam w końcu znalazło się dla nas miejsce. Pozytywnie zaskoczyło mnie przyjemne, jasne wnętrze i ten gwar, którego na co dzień brakuje mi w restauracjach. Na plus odebrałam także samo danie, które na zdjęciu wyglądało koszmarnie. Na pierwszym planie spoczywały trzy wysmarowane keczupem grzanki, (takie sprawiały wrażenie na zdjęciu) szumnie nazwane bruschettami wraz z kilkoma innymi bliżej nieokreślonymi dodatkami. W rzeczywistości danie wyglądało znacznie lepiej i smakowało również całkiem nieźle. Grzanki nie były wysmarowane keczupem, tylko sosem pomidorowym z ziołami i choć były zdecydowanie najsłabszym elementem tego dania to pyszny sos śliwkowy i smaczne mięso mielone faszerowane śliwką i podane na cukinii naprawdę zasługiwało na uwagę. I choć początkowo wyżej oceniłam Bordo, po czasie zmieniłam zdanie i to właśnie Umberto wyprzedziło swojego sąsiada o ułamek punktu. Tak zakończył się pierwszy dzień naszych zmagań.

Pierwszym lokalem drugiego dnia była La Lucciola, na ulicy Głogowskiej. Przyznam szczerze, że początkowo trochę to miejsce skreśliłam. Myślałam, że jest to jedna z wielu nijakich, poznańskich pizzerii. Okazało się, że trafiliśmy do nowoczesnego, niewielkiego wnętrza z bardzo sympatyczną obsługą. To było jednak zaledwie preludium, do tego co miało trafić na nasz stół. Danie było dla mnie najsmaczniejszym ze wszystkich proponowanych na Festiwalu. Bardzo dobry, aromatyzowany czosnkiem makaron al dente, trzy krewetki królewskie, ażurowa dekoracja z zapieczonego parmezanu i sympatyczny akcent w postaci jadalnej, włoskiej, wymalowanej na talerzu flagi (sos pomidorowy, majonez i pesto). Danie było pyszne, nieprzekombinowane i nie bombardowało kubków smakowych. Subtelny smak świeżych składników sprawił, że La Lucciola stała się dla mnie numerem jeden i odkryciem Festiwalu. Kolejną atrakcją była Villa Magnolia. Po mojej pierwszej wizycie w tym miejscu przyznaję, że restauracja wyszła z tego starcia obronną ręką. Przepiękne pałacowe wnętrza (zupełnie niepotrzebnie zaśmiecone jakimiś włoskimi, dekoracyjnymi koszmarkami) i rewelacyjna obsługa, której gesty i zachowanie ocierały się momentami o teatralność. W normalnych warunkach mogłoby to być odrobinę pretensjonalne, ale tu współgrało z charakterem wnętrza. Co do samego dania to rozczarował mnie trochę mało efektowny sposób podania, jednak ostatecznie rozciągnięta polędwica wołowa z czosnkiem, rozmarynem i kurkami była przyjemna w smaku. Być może była odrobinę za twarda (jednak domyślam się, że to efekt uboczny wspomnianego rozciągania), a i kurki trochę jałowe. Tak czy inaczej całość wypadła smacznie, ale nieco bezbarwnie na tle La Luccioli.

Ostatni dzień przyniósł nam najmniej emocji. Najpierw Spaghetti Carbonara w restauracji Roma, czyli lekko rozgotowany makaron, z dużą ilością boczku, odrobiną cebuli i jajka. Całość bardzo mięsna, ale i tak dość smaczna. Nie wyróżniała się jednak niczym specjalnym, no i sam wystrój lokalu pamiętał zapewne lepsze czasy. Na koniec wpadliśmy do Fidelio. Danie zjadłam z przyjemnością, choć za dodatek mini marchewek z mrożonki, kucharz powinien dostać "po łapach". I tutaj mam jednak pewną refleksję. Być może to kwestia osobistych preferencji, ale danie było odrobinę przesłodzone. Wystarczyłby sam słodkawy, pyszny sos z orzechów i gorgonzoli. Słodycz spotęgowała tutaj gruszka, która sama w sobie nie była złym pomysłem, jednak fakt, że była z syropu skłonił mnie do tej właśnie refleksji. Sam kurczak, choć powszechnie uważany za dość nudny, mięsny "chwast" w tym zestawieniu wypadł smakowicie. Obsługa przez większą cześć posiłku była bez zarzutu, jednak zanim do Fidelio trafiliśmy, wielokrotnie podkreślono nam (i telefonicznie i „na twarz”), że niestety wszystkie stoliki są zajęte/zarezerwowane. Ostatecznie wynegocjowaliśmy miejsce, a przez cały czas wokół nas widzieliśmy mnóstwo wolnych stolików (siedzieliśmy tam dość długo, bo z racji tego, że była to ostatnia restauracja, a i gości było niewielu, to właśnie tam uzupełnialiśmy karty jurorskie).

Główną nagrodę zdobyła Cafe Bordo, nagrodę publiczności zdobyła Villa Magnolia (na podstawie wypełnianych przez wszystkich gości ankiet). Dla mnie jednak największym zwycięzcą została La Lucciola. Jak się później dowiedziałam, był to również numer jeden zasiadającego w jury Kurta Schellera. Jeśli zatem nie przemawia do Was mój wątpliwy autorytet, proszę zawierzyć profesjonaliście, który podobno kucharzowi pogratulował tylko w La Luccioli. Ja na pewno tam wrócę, tak samo jak wrócę do Bordo i do Villi Magnolia, gdyż po szybkim przejrzeniu karty zorientowałam się, że wizyta w tym miejscu wcale nie musi doprowadzić do ruiny domowego budżetu. Zresztą mówiąc szczerze, choć niemal do każdego dania można było się przyczepić (a chyba taka właśnie nasza rola ;)) to jednak wszystkie mniej lub bardziej nam smakowały. Festiwal okazał się naprawdę rewelacyjną inicjatywą. Niech żałują Ci restauratorzy, którzy nie chcieli wziąć w nim udziału. Czekam na kolejną edycję!


ON:
W ciągu ostatnich 13 miesięcy oceniłem na blogu 45 poznańskie restauracje. Wydawałoby się przy tym, że z każdą kolejną recenzją powinno być coraz łatwiej, bowiem jak by nie patrzeć, dysponuję coraz bogatszym materiałem porównawczym. Prawda jest jednak taka, że im dalej w las, tym więcej drzew. Jednocześnie coraz trudniej jest mi porównać dwa lokale ocenione na podobnym poziomie i wychwycić niuanse, które decydowałyby o wyższości jednego, nad drugim. Tym razem zadanie było szczególne, bowiem tak jak zazwyczaj oceniam jeden lokal na tydzień, tak teraz należało ocenić osiem w ciągu dwóch wieczorów i jednego przedpołudnia. Za niewątpliwy plus tak napiętego harmonogramu uważam świeżość zarejestrowanych spostrzeżeń, za to minusem był natłok wrażeń, nie mówiąc już o problemach z dostaniem się do pełnych gości restauracji. Jak wyszedł mi jurorski debiut, oceńcie jednak sami :)

Najwięcej punktów pod względem wyglądu i aranżacji dania otrzymała ode mnie La Lucciola, która postawiła na proste, ale jakże estetyczne Tagliatelle con gamberi. Wokół niewielkiej porcji makaronu tagliatelle ułożono tutaj pionowo trzy spore krewetki tygrysie (z łbami, ale bez odnóży, pancerza i ogona), a wszystko to przyozdobiono cienką taflą zapieczonego parmezanu, ziołami oraz mini włoską flagą (z pesto, majonezu i sosu pomidorowego). W moim zestawieniu, na drugim biegunie aranżacji znalazła się z kolei Pizza Alpejska z Tivoli. Co tu dużo pisać i oceniać? Ograniczę się do sformułowania – pizza, jak pizza. W kwestii smaku wyróżniłem ex aequo wspomniane już Tagliatelle con gamberi z La Luccioli oraz serwowaną przez Villa Magnolia polędwicę - Schiacciata di manzo con aglio, rosmarino e funghi. Zarówno w przypadku makaronu, jak i polędwicy wołowej, zachwycił mnie bowiem kontrast prostoty składników wobec bogactwa smaku. Może i makaron był z paczki, a krewetki trochę za długo były na ogniu, niemniej dobranie takich, a nie innych składników oraz idealne proporcje czosnku sprawiły, że nie mogę się już doczekać, jak La Lucciola wprowadzi to danie na stałe do swojego menu (a czytałem dziś, że ma to zrobić już w przyszłym tygodniu). Wybrać jednego faworyta jednak nie potrafiłem, bowiem wspomnienie udanej adaptacji przepisu Jamiego Olivera w postaci - rozciągniętej, delikatnej i soczystej polędwicy wołowej, do teraz pobudza moje kubki smakowe. Ducha festiwalu, a tym samym najlepszą atmosferę wyczułem jednak w sąsiadujących ze sobą Cafe Bordo oraz Umberto. Tu i tu było mnóstwo gości. Wszyscy z nieukrywaną radością zamawiali dania konkursowe, które bardzo szybko lądowały na ich talerzach. Do tego wszędzie plakaty, ulotki oraz urny do głosowania. Ponadto, tłumy czekające i dopytujące o wolne miejsca. Choć zatem młyn totalny, to brak było nerwowości, którą zastąpiono zrozumieniem, uśmiechem i organizacją wszystkiego tak, aby każdy chętny, mógł prędzej czy później zasiąść do stolika i degustować spokojnie swoje danie. Tak jednak jak brawa należą się Umberto i Cafe Bordo, tak lekcję z festiwalu powinien wyciągnąć właściciel Girasole, który moim zdaniem, nie dość, że nie panował nad obecnym tam chaosem, to swoją krzątaniną wśród obsługi oraz kilkoma cichymi przekleństwami wprowadzał w jej szeregi nerwową atmosferę. Wróćmy jednak do przyjemnego, bowiem Cafe Bordo zaplusowało u mnie także tym, że nie serwując na co dzień kuchni włoskiej - wprowadziło specjalne, menu festiwalowe - nie ograniczając się bynajmniej do dania konkursowego. Najwyższa jakość obsługi to z kolei domena Umberto i Villa Magnolia. Tak jednak, jak w eleganckiej, zatrudniającej liczną obsługę Magnolii można było się tego spodziewać, tak jeden samotny kelner i mała kuchnia Umberto przeszły moje wszelkie wyobrażenia pod kątem gościnności oraz organizacji. Jakże inaczej było w Girasole, gdzie przez prawie półtorej godziny oczekiwania na posiłek obserwowałem nerwowość, chaos, problemy z wydawaniem dań oraz jedną wielką komedię omyłek.

Żadnej restauracji nie przyznałem co prawda maksymalnej liczby punktów w jakiejkolwiek kategorii, niemniej drobne potknięcia nie mogą przysłonić tego, że moja ocena festiwalu jest jednoznacznie pozytywna. Organizatorzy zdopingowali bowiem grupę restauratorów do działania i udowodnili, że Poznaniacy tłumnie i chętnie będą odwiedzać restauracje, jeżeli tylko te zaoferują im ciekawą ofertę. To bowiem Wasza obecność i 2352 wypełnione przez Was ankiety są największym kapitałem tego festiwalu. Jest to kapitał, którego restauratorom nie wolno zmarnować, ani rozmienić na drobne.

PS  Ja z kolei dzięki festiwalowi poznałem trzy restauracje, do których wkrótce chcę wrócić (La Lucciola, Villa Magnolia i Cafe Bordo), a także zdobyłem nowe, jakże ciekawe doświadczenie. Za umożliwienie mi tego, dziękuję w imieniu swoim i Ani – Pani Joannie Ochniak oraz jej współpracownikom :)


KOSZTORYS: każde danie festiwalowe w cenie 10 zł.

INTERNET: www.smakiwłoskie.pl
FACEBOOK: Festiwal Włoskich Smaków

Bookmark and Share

8 komentarzy:

Alicja pisze...

Trafnie przewidziałam Wasze pojawienie się na tym Festiwalu :) Musiało to być fajne przeżycie. Pozdrowienia.

ninja pisze...

Ja mam kilka uwag do samego festiwalu choć jako debiutantom można im wybaczyć ale gdy restauracje mają przygotować tylko jedno danie to trudno liczyć na opcję wegetariańską a można by wymagać dwóch w tym jedną bezmięsną. No i według plakatów festiwal miał trwać do 23.10 więc stolik zarezerwowałam na sobotnią kolację tymczasem okazało się że już jest po konkursie a dania festiwalowe się skończyły. I tak uczestniczyłam w festiwalu nie skosztowawszy ani jednej festiwalowej potrawy:/

Fakcja pisze...

przychylam sie do zdania Ani. ja rowniez jestem wegetarianka, mimo to wybralismy sie z A. do Tivoli na pizze festiwalowa. spotkawszy Kurta Schellera, pelni radosci otworzylismy karte, gdzie nie bylo mowy o pozycji festiwalowej. nastepnie pani kelnerka poinformowala, ze pod zadnym pozorem nie mozna nie dodac do pizzy salami i boczku, mimo, ze cena dania nie ulega wtedy zmianie. nie i koniec. zestaw skladnikow w postaci rukoli, mozarelli i swiezych (mam nadzieje) pomidorow jest rownie wloski, wiec w tym nie widze problemu. osobiscie uwazam, ze to zenujace, i w takiej postaci nie zycze sobie wiecej festiwalu w restauracji, ktora nie rozumie ani co to znaczy miec restauracje ani jak na niej zarobic. tracac dwoch klientow w ten dzien podlegajacy ocenie, spowodowali, ze juz nigdy tam nie przyjdziemy. brak elastycznosci uwazam za typowo polski w sposobie prowadzenia restauracji, i naprawde ponizej poziomu. zaluje, ze nie poszlismy do Bordo na domowy makaron..

Agi pisze...

Przez jakiś czas mieszkałam niedaleko La Luciola i tylko dlatego trafiłam do tej malej pizzeri. Spróbowałam tam niemalże wszystkich pozycji z menu i podzielam wasze zdanie - są zdecydowanie najlepsi. Dla potwierdzenia dodam, że zabrałam tam na pizze znajomego Włocha i kręcił nosem zdecydowanie mniej niż w innych tego typu lokalach w Polsce.

zuzamoll pisze...

W Lalucioli wszystko jest pyszne !!!

:)...UWIELBIAM Was czytac ! :)
...same plusy za profesjonalizm tego bloga, za nie uleganie modzie masowej, ze gdzies wypada bywac a gdzies nie, za pogodne, szczegolowe recenzje, za zdjecia, uwagi dodatkowe...za caloksztalt !

kot_kreskowy84 pisze...

Przychylam się do opinii o La Luccioli - od dawna korzystam z ich menu, zwłaszcza z pysznej pizzy. Mam tylko nadzieję, że po tylu pozytywnych opiniach restauracja nie osiądzie na laurach a tym bardziej, że nie podniesie cen :)

Zjeść Poznań pisze...

Dziękujemy wszystkim za komentarze. Wasze sugestie przekażemy organizatorom Festiwalu.

La Lucciola wpadła na naszą listę "do odwiedzenia", bo z przyjemnością sprawdzimy jak smakują tam dania z regularnego menu.

Zuzamoll, po takiej dawce komplementów pozostaje nam tylko oblać się pensjonarskim rumieńcem ;)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie!

Anonimowy pisze...

W "La Luciola" dostałam potrawę, która mnie bardzo rozczarowała. Mianowicie był to makaron z gotowym sosem chilli słodko-pikantnym firmy "Thai heritage". Nie była to kwestia smaku, bo sama lubię i mam domu butelkę tego sosu, jednak od restauracji oczekuję czegoś więcej niż pomieszanie podsmażonego kurczaka z gotowym sosem ze sklepu.

Natomiast mój partner uważa pizze z La Luciola za najlepsze w Poznaniu.

elfir

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...