wtorek, 7 grudnia 2010

BAGELS & FRIENDS / ocena 4.29

Tym razem wybraliśmy się do Bagels & Friends mieszczącego się w kompleksie City Park vis a vis hali widowiskowej Arena. Na skutek nieprzewidzianych okoliczności, posiłek przyszło nam spożyć w towarzystwie właściciela lokalu. Zdajemy sobie sprawę, że obecność kogoś takiego, ma zasadniczy wpływ na zachowanie obsługi, stąd Ania nie oceniała tego elementu wcale (skupiając się na innych, których nie da się z miejsca zmienić lub poprawić - wystrój, jedzenie, atmosfera i ceny), a Marcin postanowił obserwować i ocenić nie tyle obsługę naszą, co innych gości.


ONA:
Z rozmarzeniem o bajglach wspomina każdy, kto spędził choć kilka tygodni w Stanach Zjednoczonych. Dla większości bajgiel będzie kojarzył się jednak z wybrakowaną bułką (bo czyż ulegając sile potocznego myślenia, bułka bez dziurki nie wydaje się być bardziej atrakcyjna od bułki z dziurką!?). I choć smakołyk ten ma swój silny, polski akcent (podobno pierwszy bajgiel został wypieczony przez żydowskiego piekarza w Wiedniu dla króla Jana III Sobieskiego, po zwycięstwie nad Turkami) to idę o zakład, że niewielu ludzi byłoby w stanie wskazać miejsce w naszym kraju specjalizujące się właśnie w tym przysmaku. Stąd Bagels & Friends od razu rozbudził moją ciekawość.

Pierwsze co rzuca się w oczy po przekroczeniu progu lokalu, to jasny, czysty, ale nie pozbawiony ciepła i wdzięku wystrój. Ta specyficzna mieszanka charakterystyczna dla stylu skandynawskiego jest bardzo w moim guście. Wysokiej jakości materiały, surowość drewna, kolory ziemi oraz biel. To wszystko składa się na bardzo estetyczne i stonowane wnętrze, które w jakiś tajemniczy sposób spełnia przy tym wszelkie wymogi domowej przytulności. Pod stopami piękna, drewniana podłoga, a nad głową biały stelaż dla ruchomych lamp (dzięki tej zmyślnej konstrukcji oświetlenie można w zależności od potrzeb przesuwać w poprzek sali). Kiedy po chwili stwierdziłam z zadowoleniem, że wnętrze mi się podoba, przyszedł czas na chwilę zdziwienia liczbą gości, chętnych do zjedzenia bajgla w sobotnie południe. Przyznam szczerze, że wcześniej akurat ten dzień tygodnia i ta pora dnia wydawała nam się być idealną dla naszych blogowych poczynań – mało gości – możliwość swobodnego fotografowania. A tu niespodzianka, B&F był prawie pełny. Nie zdążyłam się jeszcze na dobre podzielić tą refleksją z Marcinem, a już wpadliśmy w ręce właściciela lokalu. Zapewniam Was przy tym, że „wpadliśmy” jest tu słowem o bardzo pozytywnym zabarwieniu, bo choć zdaje sobie sprawę, że zadaniem gospodarza jest dbanie o swoich gości, to jednak wiem, że przy skromnych aktorskich zdolnościach i świadomości swojej pracy, pewnych zachowań można się wyuczyć, inne natomiast sprawnie odegrać. W tym wypadku jednak spotkaliśmy niezwykle otwartego i sympatycznego człowieka, który przez dwie godziny z pasją opowiadał nam o jedzeniu, o koncepcji B&F oraz swojej rodzinie. Widząc nasze zainteresowanie pokazał nam również wszystkie zakamarki lokalu, otworzył każdą lodówkę na zapleczu i przedstawił plan rozbudowy o letni ogródek (informując nas przy tym w najdrobniejszych szczegółach, że wyposażeniem kuchni zajęła się firma GTS, wystrojem sali jadalnej jego żona Justyna, a przygotowaniem desek na podłogi oporny góral, który początkowo nie chciał zgodzić się na podniszczenie faktury drewna metalowymi szczotkami). Otrzymaliśmy tak potężną dawkę informacji, że już sama nie jestem pewna, czy przypadkiem nie pomyliłam nazwy firmy, albo górala z Kaszubem, ale po prostu chciałam dać Wam pewne wyobrażenie naszego spotkania.

W trakcie tej szeroko zakrojonej akcji zapoznawczej nie zapomnieliśmy wszak o jedzeniu. Z menu wybrałam zupę krem z zielonego groszku z bajglem z dodatkiem tymianku oraz carpaccio z buraków z bajglem z suszonymi pomidorami. Deser tradycyjnie postanowiliśmy zamówić na pół, a ciastem dnia był akurat sernik. Smaczna, aksamitna zupa, nie atakowała kubków smakowych sztucznymi aromatami. Czaił się też w niej delikatny orzechowy posmak (być może to subiektywne odczucie, a może dodatek jednej z orzechowych oliw). Również sam bajgiel (niewtajemniczonym dopowiem, że bajgle przed wypiekaniem obgotowuje się krótko w wodzie z miodem lub sodą, co nadaje im naprawdę wyjątkowy smak) bardzo mi odpowiadał, skórka była delikatnie ciągnąca, podczas gdy wnętrze pozostało miękkie. Dalej skosztowałam carpaccio z buraków. I tu również smakowo nie mam żadnych zastrzeżeń, gdyż świeżutka, sprężysta rukola, kozi ser, buraki, orzeszki piniowe oraz redukcja balsamiczna są sprawdzonym i bardzo smacznym połączeniem. Danie rozczarowało mnie jednak trochę w kontekście swojej nazwy. Słysząc carpaccio z buraków, przed oczami widzę talerz, na którym pierwsze skrzypce gra właśnie to warzywo, podczas gdy zaserwowane mi danie sprowadziło buraki do rangi niewielkiego dodatku. Tym samym muszę stwierdzić, że gdyby moją potrawę zaserwowano mi jako sałatkę z rukolą, kozim serem i buraczkami byłabym bardzo zadowolona, po buraczanym carpaccio spodziewałam się jednak czegoś innego. Ocena tego co zjadłam rozbija się zatem o kwestię oczekiwań rozbudzonych nazwą dania. Na koniec przyszedł czas na deser, który niestety wypadł dość blado na tle poprzedników. Niewątpliwie najsilniejszym punktem był tu dodatek szampańskich trufli, które spoczęły na talerzu dla towarzystwa i kontrastu wobec sernika od Kandulskiego, który był najzwyklejszym ze zwykłych serników z cukierni (a przynajmniej spełniał moje wyobrażenie o serniku z cukierni, bo na nasze potrzeby wszelkie ciasta piekę sama).

Staram się, aby i tym razem moja ocena była jak najbardziej obiektywna i jak najbardziej pozbawiona emocji. Bo choć wnętrze mnie urzekło, niezwykle sympatyczny właściciel zajmował się nami oraz innymi gośćmi z niespotykaną i nie udawaną serdecznością, to jednak wolałabym, żeby bajgle wypiekane były tu, na miejscu (nawet jeśli wymaga to niemałej wprawy, a bajgle sprowadzane z Berlina do B&F przeszły najpierw ostrą selekcję), żeby carpaccio z buraków, nawet jeśli bardzo smaczne okazało się czymś więcej niż zwykłą sałatką, a ciasto dnia było specjalnością lokalu, a nie cukierni. Szczególnie, że poziom cen stawia wymaganiom poprzeczkę naprawdę wysoko. Ja na pewno tam wrócę, bo atmosfera miejsca i smak bajgli są warte powrotu, a tych kilka „przytyków” być może stanie się dla właścicieli drobną wskazówką na przyszłość. Podobno gość, który ma odwagę przekazać swoje uwagi jest cenniejszy od tego, który nie mówi nic.

Jedzenie: 4
Obsługa: -
Wystrój: 5
Jakość do ceny: 4-


ON:
Gdy pierwszy raz zobaczyliśmy Bagels & Friends miałem bardzo mieszane odczucia i nie wróżyłem im sukcesu. Właściwie to wróżyłem rychłą klapę. Zobaczyłem idealnie dopieszczone wnętrze w prestiżowej lokalizacji, a także wysokie ceny w menu i podświadomie włączył mi się automat, że lokal powstał dla snobów, a stoi za nim bliżej nieokreślona grupa kapitałowa, która nakierowana jest wyłącznie na zyski. Dziś wiem, że się myliłem. Cieszę się jednak, że nie wyznajemy własnej nieomylności i mimo początkowych obiekcji, nie oceniamy żadnej restauracji a priori. Tym bardziej się cieszę, że Bagels & Friends, to coś zupełnie nowego w Poznaniu i stanowi dla mnie swoiste wyzwanie przy pisaniu recenzji, zamiast kolejnego opisywania podobnych wrażeń tylko innymi słowami. Ostatnio na blogu było Sushi-Bushi i choć bardzo lubię sushi, to był to już siódmy opisywany przez nas sushi bar i szczerze Wam przyznam, że chyba wyczerpały mi się oryginalne środki opisu tego typu lokali. Z Bagels & Friends jest inaczej.

Z dość chłodnego w odczuciu wizualnym korytarza City Park weszliśmy do jasnego, przestronnego, a jednocześnie przytulnego B&F. Wówczas powitała nas uśmiechnięta Pani kelnerka, pytając rutynowo - w czym może nam pomóc? Zazwyczaj nie mamy problemu z szybką i równie rutynową odpowiedzią, ale tym razem przez dłuższą chwilę zaaferowani byliśmy wnętrzem. Rozglądaliśmy się dookoła, zastanawiając się, gdzie chcemy usiąść - przy masywnym stole pośrodku sali, wysokich stolikach pod ścianą, w miękkich fotelach przy oknach, a może na długiej sofie? Wydusiliśmy wreszcie z siebie, że chcielibyśmy zamówić lunch i udaliśmy się w kierunku sofy ułożonej w literę „L”, na której zmieści się spokojnie 12 osób. Drogę przestąpił nam jednak Pan w średnim wieku, który przywitał się, wskazał na napis na mojej kurtce i oznajmił „Trespass – I worked for them, 20 years ago”. Kurtkę mam od niedawna i jakoś nie zdążyłem zgłębić historii wspomnianej firmy, ale przytaknąłem z nieśmiałym uśmiechem. Kurtuazyjną rozmowę podjęła jednak Ania, która mieszkała jakiś czas za granica i dużo pewniej ode mnie (nie bez podstaw) czuje się w angielskim. Okazało się, że jest to Pan Matthieu, który pochodzi z Holandii i razem z żoną Justyną (Poznanianką) założył i prowadzi restaurację Bagels & Friends. Co ciekawe, okazało się, że zna naszego bloga. Jakoś nie mieściło mi się to w głowie, ale szybko wytłumaczył, że po zajęciach na pływalni przychodzi tu regularnie jeden młody chłopak i zawsze zajmuje to samo miejsce. I jak raz z nim porozmawiał (a musicie wiedzieć, że właściciel ma to w zwyczaju i bynajmniej dla nas nie zrobił specjalnego wyjątku), to tamten chłopak mu mówi „Ma Pan taką fajną restaurację, a nie ma Pana w Zjeść Poznań” - „W czym mnie nie ma?” - dopytał. „W Zjeść Poznań”- padła powtórna odpowiedź. Kazał sobie ponoć zapisać to trudne sformułowanie i tak o to się o nas dowiedział. A że jedzenie jest jego pasją, to z szybkiego lunchu zrobiła nam się dwugodzinna, bardzo ciekawa rozmowa i wspólny posiłek. Miałem przy tym wrażenie, że w biesiadzie poniekąd towarzyszą nam inni stali bywalcy lokalu, bowiem Pan Matthieu rozmawiając z nami rozmawiał także z amerykańskimi studentami siedzącymi stolik dalej, a w ogóle to zagadał do każdego z gości restauracji. Jak nie przy wejściu przywitał, to przy wyjściu zapytał się o wrażenia. Jak podczas posiłku nie zapytał o ocenę bajgla, to przyniósł po posiłku kieliszek wina musującego. Cały czas miał oczy otwarte i jak nie usunął filiżanek, które mogły zawadzać mi na zdjęciu, to wezwał ochronę, jak tylko zauważył, że ktoś się naprzykrza jednej Pani. Nam przyznał z kolei, że jego ulubionym zajęciem jest dyskretna obserwacja uśmiechu na twarzach gości, gdy skosztują pierwszy kęs bajgla. Z pewnością jest to zupełnie inna od polskiej mentalność, jednak uspokajam wszystkich nieśmiałych, że nie ma tutaj mowy o żadnej natarczywości, ani nachalności ze strony właścicieli. Jest tylko gospodarska gościnność i życzliwość w takim wymiarze, w jakim powinno to funkcjonować wszędzie. A że nie spotyka się tego prawie nigdzie, to przywołuję każdy najmniejszy gest, który mnie ujął. Obawiałem się bowiem nieokreślonej grupy kapitałowej, a tymczasem siedział z nami właściciel, dania projektowała jego żona, bajgle przyrządzał nam szwagier, a podawała do stołu małżonka tegoż szwagra. I tak oto przyglądaliśmy się, jak funkcjonuje rodzinny interes, gdzie wszyscy czerpią przyjemność z pracy, wiedzą na co pracują i wiedzą, że goście są najważniejsi :)

Przyznam, że miało to być moje pierwsze spotkanie z bajglem i nie bardzo wiedziałem co mnie czeka, a konkretnie jaki jest wyróżnik tegoż bajgla od reszty pieczywa, że poświęca mu się tyle uwagi oraz dedykuje osobne restauracje. Co mnie strasznie zaskoczyło, to fakt, że bajgle z samego początku miały polskie konotacje, a później poszły w świat razem z falą emigracji, stały się niezwykle popularne za oceanem i dopiero teraz wracają do nas za sprawą obcokrajowców. Dziwny to zakręt historii, ale tym bardziej byłem ciekaw, z czym się to je. W B&F samych bajgli naliczyłem 10 rodzajów, przy czym każdy z nich serwują w 14 odsłonach, a ponadto stanowią one nieodzowny dodatek do każdego innego dania. Aby nie zdawać się na ślepy los, poprosiłem Panią kelnerkę o kilka sugestii i porad w sprawie odpowiedniego doboru. I tak do kremu ze świeżych pomidorów, a także do carpaccio z truflową oliwą poprosiłem bajgiel z suszonymi pomidorami, a jako ukoronowanie lunchu zamówiłem bajgiel z dynią. Z odsłoną tego ostatniego również zdałem się na poradę Pani kelnerki, która zdradziła, że goście najbardziej chwalą sobie bajgiel z szynką parmeńską i serem „bursztyn”. Gęsty krem pomidorowy, tak jak i próbowany przeze mnie od Ani krem z zielonego groszku, to zupy dużo więcej niż poprawne, a jednak mam z nimi pewien problem. Nie zachwycały bowiem, a właśnie tego (być może trochę na wyrost) wymagam, gdy widzę, że w menu są tylko dwie tego typu pozycję, a każda kosztuje 18 zł. I tak, jak zachwycała mnie chrzanowa w Metro, dyniowa w Fusion i balijska w Violet, to kremy w B&F mi wyłącznie smakowały i bliżej im było do domowej, aniżeli restauracyjnej uczty. Zachwycił mnie natomiast dodatek do zupy w postaci bajgla z suszonymi pomidorami. Podany na ciepło, był lekko chrupki na zewnątrz i przyjemnie miękki od środka. Wręcz rewelacyjnie rozsmarowywało się na nim masło, dojadało się go do zupy oraz popijało się czerwonym winem domu (oferowanym przy współpracy z pobliskim Wine Bar Mielżyński). Przyszła jednak kolei na carpaccio, od którego widoku nie mogłem się wręcz oderwać. Dość sporej porcji wołowiny z dodatkiem parmezanu, rukoli, orzeszków piniowych i redukcji balsamicznej, do ideału brakowało jedynie odrobiny więcej ostrożności w dawkowaniu oliwy truflowej. Oliwa nadawała unikalny smak i na pewno wrócę do B&F na carpaccio, aczkolwiek marzyłbym sobie, aby smak mięsa był bardziej wyczuwalny, a oliwa grała drugie (jeśli nie trzecie) skrzypce. Nie zrozumcie mnie źle – danie nie było zalane oliwą, ani przez nią schrzanione – było naprawdę pyszne. Tylko, że ideał był w zasięgu ręki, która pozwoliła spłynąć czterem kroplom za dużo. Pora jednak na ocenę dania głównego, którym był wspomniany już bajgiel (jakby trochę większy niż ten dodawany do zupy i carpaccio) z szynką parmeńską, serem „bursztyn, a także z rukolą, orzeszkami pinii oraz sosem pesto. To co od razu wyczułem, to fakt że dużo bardziej smakował mi bajgiel z suszonymi pomidorami, aniżeli ten z dynią. Był on jaśniejszy od poprzednika, trochę jakby twardszy i z wierzchu bogato obsypany pestkami dyni. Zatem suszone pomidory to mój numer jeden, tymianek to numer dwa, a dynia póki co na szarym końcu. Nie powiem, całość wyglądała niezwykle apetycznie, a dodatki z szynką parmeńską na czele, wręcz wylewały się poza bajgiel. Tylko sera "bursztyn" mam niedosyt. Widziałem go, niemniej w smaku nie wyczułem. Albo było go za mało, albo inne składniki smakowo go zdominowały. I tak, jak byłem zadowolony po degustacji, to po obejrzeniu galerii wszystkich bajgli wiem, że w przyszłości będę próbował innych... najpierw z carpaccio, a później z łososiem. Po prostu czuję, że będzie to bardziej moja bajka i wyjdę nie tyle zadowolony, co zachwycony. Odnośnie jednak tej wizyty, to najmniej emocji wzbudziło we mnie ciasto dnia, które okazało się sernikiem z cukierni Kandulski z dodatkiem trufli czekoladowych. Rozpisywać się tutaj nie ma co, bo pewnie jesteście sobie w stanie wyobrazić smak takiego sernika po samym zdjęciu. Jeżeli nie, to i tak na pewno macie cukiernie Kandulskiego w pobliżu i za 10 minut nie będziecie już musieli sobie tego wyobrażać. Ot, sprawne cukiernicze rzemiosło, bez uniesień, aczkolwiek bardzo estetycznie podane. Ostatecznie przyznaję 4 za krem pomidorowy, 5- za carpaccio, 4 za bajgiel oraz 3+ za sernik.

W przypadku Bagels & Friends nie mógłbym zakończyć recenzji bez odniesienia się do poziomu panujących tam cen. Pod zapowiedzą dotycząca tegoż posta na Facebooku pojawiło się bowiem kilka komentarzy i każdy właśnie o ceny haczył. O ceny także i mi chodziło przy początkowych obiekcjach wobec lokalu i o ceny musiało paść pytanie z naszej strony. Zapytaliśmy zatem szczerze, czy Pan Matthieu z pozycji „człowieka sukcesu”, a zarazem obcokrajowca dostrzega problem, że przeciętnego mieszkańca Poznania nie będzie jednak stać, aby stołować się w B&F i że chcąc nie chcąc ogranicza tym samym klientelę do zagranicznych gości oraz ludzi o wysokich zarobkach? Miałem wrażenie, że uzyskaliśmy szczerą odpowiedź, że miejsce to jest spełnieniem marzeń jego, a także żony i że chcąc być w pełni szczęśliwi zdecydowali nie iść na żadne kompromisy i przy wykorzystaniu najwyższej jakości materiałów stworzyć swoją przystań, w której godnie będą mogli przyjmować gości, tak jak to sobie zawsze wyobrażali. Zdają sobie przy tym świetnie sprawę, że nie każdego stać na to aby poczuć ten klimat, ale cieszą się tym, że jest coraz więcej ludzi, którzy wychodzą z ich restauracji z uśmiechem na ustach, a oni mogli ich w swojej przystani ugościć. Doskonale przy tym wiedzą ile funduszy ta przystań ich kosztowała i zdają sobie sprawę jakie muszą pobierać opłaty, aby nie pozwolić jej upaść. To jest właśnie cała ta tajemnica. Poza nawiasem możemy jednak dodać, że ogólny poziom cen może i jest trochę wyśrubowany, ale jak uważnie spojrzycie na menu, to znajdziecie także i śniadanie za 37,50 zł. A nie jest to byle jakie śniadanie, tylko full opcja z jajecznicą, bajglem, szynką parmeńską, łososiem, konfiturą, twarożkiem, nutellą, świeżo wyciskanym sokiem i dowolną kawą. Przyglądajmy się zatem uważnie menu, bowiem i drogich przybytkach trafimy czasem na okazję.

Wiem, że Bagels & Friends nie jest dla wszystkich. Wiem, że nie stać mnie, aby jadać tam śniadanie codziennie, a nawet raz na tydzień. Bardzo jednak byłoby mi miło, gdybym mógł spędzić w B&F jeden beztroski poranek w ciągu miesiąca i myślę, że plan ten jest jak najbardziej wykonalny. A jeżeli ktoś może bywać częściej, to powinien czerpać z tych chwil, bo jest z czego. Inna sprawa, że wypadałoby przywrócić bajgle do korzeni i związać je na stałe z polską tradycją kulinarną. B&F zrobiło w tym kierunku pierwszy krok, a ja już czekam na kolejny. Po cichu mi się bowiem marzy, żeby rozwinęli się i zaczęli bajgle wypiekać sami :)

PS Trudno opierać się na moich ocenach, skoro były to moje pierwsze bajgle w życiu. Dwa stoliki dalej siedział jednak student medycyny z USA, który zachwalał się, że jest specjalistą w tej dziedzinie i zna niemal każdą „bajglownie” na Manhattanie. Gdy skończył posiłek, to towarzyszący nam właściciel B&F poprosił go o szczerą ocenę. Student odpowiedział - „Your bagels are really good. I'll definitely come back again”.

Jedzenie: 4
Obsługa: 5-
Wystrój: 5-
Jakość do ceny: 4-


POST SCRIPTUM
Mniej więcej miesiąc po pierwszej wizycie dotarliśmy do Bagels & Friends na śniadanie dla dwojga „Król Sobieski” z świeżo wyciskanym sokiem i dowolną ilością dolewek kawy/herbaty w cenie 75 zł.


KOSZTORYS:
Krem z zielonego groszku - 18 zł.
Krem ze świeżych pomidorów - 18 zł.
Carpaccio z buraczków - 35 zł.
Bajgiel z szynką parmeńską i serem „bursztyn” - 24 zł.
Carpaccio z truflową oliwą - 35 zł.
Ciasto dnia - 12 zł.
Château de Pennautier 0,15 x 2 - 18 zł.
Henkel 0,1 x 2 - 18 zł.
Suma: 178 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.29

ADRES: Poznań, ul. Wyspiańskiego 26 (City Park)
INTERNET: www.bagelsandfriends.pl

Bookmark and Share

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Z całym szacunkiem dla Waszej strony i zaangażowania. Jednak kilka waszych rachunków powyżej 150 PLN - mnie przestraszyło. Po recenzji w Bagiel & Friends doszło do mojego break pointu.
Ceny baglii są niebotyczna wysokie! porównując z krakowskim skąpstwem. Przy okazji wizyty u krakusów odwiedźcie na Kazimierzu -> bagelmama com. pozdrawiam

Anonimowy pisze...

A to ja nie wiedziałem, że większe kwoty straszą niczym dobre horrory ;)

Mnie nie straszą, nawet jeśli hipotetycznie nie stać mnie na ciągłe ich wydawanie.

Poza tym jest na pewno grupa ludzi, którym wyższy poziom cenowy jest niestraszny. Dlaczegóż więc mieliby być pokrzywdzeni i nie móc czytać opinii o restauracjach dla nich?

Poza tym... wydatek do 200 zł na dwie osoby w mieście nie jest obiektywnie horrendalny. Horrendalne to były ceny w El Bulli, a nie w Baglu. Nie stać Ciebie? Po prostu tam nie pójdziesz. Chcesz iść? Musisz zarobić. Proste.

gania76 pisze...

Mnie się wydaje, że taka knajpka z bajglami to całkiem niezły pomysł, zwłaszcza że w pobliżu jest Uniwersystet Medyczny, a tak studiują Amerykanie - oni z pewnością wpadają tam na "namiastkę Ameryki", a i ceny z pewnością ich nie odstraszają (w sumie nie są tak bardzo wysokie jak na tę ilość jedzenia, jaką opisujecie).

Anonimowy pisze...

Posiłek w barze kanapkowym za 170 zł?? Carpaccio duuużo droższe niż w Figaro.

Anonimowy pisze...

Niestety widać coraz niższy poziom ocen. Poza merytoryczne czynniki wpływają na oceny moich ulubionych recenzentów. A tak Was lubiłam. Wygląd jest atrakcyjny ale czy faktycznie jedzenie z półfabrykatów można porównać do potraw gdzie czuć rękę kucharza? Pewnie oczarowani rozmową z właścicielem czuliście się zobowiązani.

Anonimowy pisze...

to jeszcze raz ja z pierwszego wpisu... jestem skłonny wydać większe pieniądze niż zazwyczaj ale kwestia na co... informacja o powstaniu knajpki z baglami byla dla mnie gratką. Jednak w USA nie jest to "casual" a przekąska jak bagietka czy kajserka. Gdybym oferował bismarckbagette. Czekam na recenzje czy jest w Poz. miejsce na ostrygi - Perlage ?

Anonimowy pisze...

dobra REKLAMA restauracji.

Zjeść Poznań pisze...

178 złotych to dużo, ale chcielibyśmy zwrócić uwagę na to, o czym cześć z Was zdaje się zapominać – łącznie zamówiliśmy 6 dań i 4 kieliszki wina. Ile wydalibyśmy zamawiając taki zestaw w popularnym Sphinxie, czy The Mexican? Odpowiednio – 110 i 130 zł. Prawda jest jednak taka, że statystyczny Polak zamawia w restauracji wyłącznie danie główne oraz jeden napój. Nie warto zatem obawiać się na wyrost, gdyż taki posiłek w Bagels & Friends dla dwóch osób wyniesie nie 178, a 60 zł.

Jedzenie z półfabrykatów? Przesada! Sprowadzają bajgle z piekarni, deser dostarczył im cukiernik, a wino jest od importera. Wszystko jednak przyrządzają na miejscu w pełni wyposażonej kuchni.

Z zarzutem o poza merytoryczne czynniki oceny nawet nie będziemy polemizować. Polecamy za to najpierw odwiedzić lokal, a później merytorycznie wskazać braki naszej recenzji. Łatwo się bowiem uprzedzać a priori.

Dobry lokal, to i dobra reklama. Gdyby był kiepski, to i reklama byłaby kiepska. Tak to mniej więcej u nas działa. Docelowo zresztą chcielibyśmy zamienić bloga w miejsce polecające wyłącznie restauracje godne uwagi. Zdajemy sobie sprawę, że będzie to kolejna pożywka dla osób lubujących się w teoriach spiskowych, ale więcej radości sprawia nam polecanie miejsc ciekawych i z dobrym jedzeniem, niż opisywanie tych kompletnie niezasługujących na uwagę.

Pozdrawiamy Was :)

Witold T.Zalewski pisze...

bajgle są droższe niż w USA,ale życzę powodzenia

Anonimowy pisze...

Po przeczytaniu Waszej recenzji ruszyłam do Bagels and Friends. Zamówiłam bagla z pastą z tuńczyka i serem cheddar. Kompozycja idealna. Smak też.
A w odniesieniu do cen to powiem tak. Bagel kosztował 16 zł, ale zastąpił mi obiad. Baardzo sycący.

Dzięki za impuls do odwiedzenia tego miejsca. Pozdrawiam. K.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...