czwartek, 27 stycznia 2011

ZIELONY SMOK / ocena 3.03

Zgodnie z zapowiedzią przedstawiamy Wam relację z wizyty w Zielonym Smoku. To już drugi (a trzeci w kontekście całego bloga) z chińskich lokali, które odwiedziliśmy w ostatnim czasie. Zapraszamy do lektury.


ONA:
Opisywanie dwóch chińskich knajpek w krótkim odstępie czasu nastręcza mi trochę trudności. Tym bardziej, jeśli w żadnej z nich nie spotkało mnie specjalne zaskoczenie, kulinarny wzlot, czy też znów absolutne gastronomiczne dno. Zdradzając tym razem zakończenie, powiem jedynie, że ta wizyta wypadła na szkolną trójkę.

I tym razem wchodząc do lokalu mamy do czynienia z próba zaadaptowania kilku chińskich, trochę kiczowatych elementów do przestrzeni poznańskiej sutereny. Witają nas zielone ściany, czerwone lampiony, a gdzieniegdzie chińskie smoki. Całość kojarzy się raczej z dworcowym barem szybkiej obsługi, aniżeli bardziej formalnym przybytkiem gastronomicznym. Niewątpliwym plusem jest tutaj dość przyjazna i swobodna atmosfera. Oprócz miłej, choć średnio zorientowanej w menu kelnerki (na nasze pytania z rozbrajającą szczerością odpowiedziała, że: „w zasadzie to tu nic nie jadła, bo pracuje od niedawna”) po sali (a właściwie salce) krążył sympatyczny właściciel. Człowiek ten wesoło zagadywał i starał się autentycznie zabawiać gości. Nie był przy tym ani nachalny, ani prostacki, po prostu stwarzał przyjazną i ciepłą atmosferę , o którą nie posądzałam wcześniej tego miejsca. Obserwowałam jego zachowanie i reakcje klientów, którzy z uśmiechem wchodzili z nim w interakcje. Jedno z jego zachowań zasiało jednak ziarno niepewności. Otóż lokal ze względu na niewielkie rozmiary posiadał ograniczoną liczbę stolików z czego dwa obliczone były na 6 osób, podczas gdy wszyscy goście pojawiali się w parach. Właściciel znalazł rozwiązanie i pousadzał gości (de facto obcych sobie ludzi) przy jednym stoliku. Sama nie wiem co o tym myśleć, z jednej strony ludzie zostali zapytani czy odpowiada im takie rozwiązanie (choć stwierdzę z pewną dozą prawdopodobieństwa, że niektórym po prostu mogło brakować asertywności), ale z drugiej być może ktoś niespecjalnie lubi jeść posiłek wśród nieznajomych lub po prostu chciał przyjść na intymną randkę (wiem, wiem, Zielony Smok nie znajduje się pewnie w czołówce randkowych miejscówek).

Nauczona doświadczeniem tym razem postanowiłam omijać w menu wszelkie dania zawierające owoce morza i ryby. Do ryb w wersji chińskiej zniechęciła mnie restauracja Pekin, a do owoców morza Azja. Pomna tych doświadczeń chciałam wybrać coś neutralnego. Dlatego też zdecydowałam się na warzywa smażone z zapiekanym serkiem tofu oraz ryż. Zaryzykowałam wprawdzie dobierając jeszcze zupę z krewetkami, ale stwierdziłam, że zapewne nie będą nawet dostrzegalne gołym okiem. Zupa był dość smaczna, bez większych porywów, ale też bez większych zastrzeżeń (choć krewetki faktycznie w wersji mikro). Podobnie sprawy się miały z daniem głównym, bo choć było i tak najlepsze ze wszystkich wypróbowanych dotąd dań głównych w chińskich przybytkach, to również w nim można by znaleźć kilka słabych punktów. Dla mnie zasadniczym problemem był serek tofu, który sam w sobie jest neutralny, żeby nie powiedzieć bezsmakowy. Ma jednak jedną zaletę, bardzo chętnie przejmuje inne aromaty, dlatego zazwyczaj marynuje się go przed obróbką termiczną lub serwuje w akompaniamencie wyrazistych przypraw. Tu tego zabrakło. Moje kawałki tofu (a było ich całkiem sporo) były prawie bezsmakowe. Ot taka gąbka wymieszana ze smażonymi warzywami (być może tak właśnie traktuje się tofu w kuchni chińskiej, przyznaję uczciwie, że nie mam na ten temat żadnych danych). Tak czy inaczej, z dwojga złego lepiej zjeść coś neutralnego niż niedobrego, jednak porcja tofu w stosunku do ilość warzyw była dla mnie zbyt duża. Całość, jak na małą, niepozorną „restauracyjkę” (nomenklatura zapożyczona z szyldu Zielonego Smoka) i tak oceniam bardziej na plus, niż na minus. Na koniec zdecydowaliśmy się na smażone banany w cieście. Zazwyczaj unikam dań smażonych w głębokim tłuszczu (gdyż natrętnie nie dają mi o sobie zapomnieć do samego wieczora, szczególnie jeśli olej do tego celu użyty nie był pierwszej świeżości, a z tym nierzadko jest problem) ale to właśnie ten deser został nam polecony przez obsługę. Rzeczywiście był smaczny, porcja solidna, a i tłuszcz na którym zostały usmażone banany nie dawał się później we znaki.

Trudno byłoby mi zaryzykować i polecić Zielonego Smoka komukolwiek z Was. Wizyta tutaj to pewnie w jakimś stopniu loteria, ja trafiłam nie najgorzej. I choć nie jest tak, że mam ochotę tam wrócić w najbliższym czasie, to Zielony Smok w moich oczach wypadł dużo lepiej niż dwie poprzednie odwiedzone przez nas restauracje chińskie. Wybierając się tam należy jednak pamiętać, że to miejsce raczej niepozorne, ale też bezpretensjonalne, zdecydowanie bardziej nadające się na szybki obiad, niż uroczysty posiłek.

Jedzenie: 3
Obsługa: 3
Wystrój: 3-
Jakość do ceny: 3+


ON:
W Poznaniu kuchnię chińską możemy z grubsza podzielić na trzy obszary - restauracje z tradycjami (Azalia, Panda, Pekin), lokale w centrach handlowych (China Town w King Crossie i Starym Browarze, Shanghai w Plazie, Wok To Walk w Galerii Malta) oraz rozsiane po mieście niskobudżetowe knajpki. Jakiś czas temu usłyszałem opinię, że Zielony Smok jest najlepszą z tych ostatnich.

Jestem pewny, że po przekroczeniu progu pojmiecie w mig, dlaczego lokal reklamuje się jako restauracyjka, a nie restauracja. Mamy tu jedną salkę w przyziemiu, a właściwie w suterenie, gdyż należy zejść do niej po kilku schodach. W tym miejscu muszę też przeprosić za jakość naszych zdjęć, ale jak w lokalu panuje półmrok, miejsca jest mało, a w dodatku jest spory ruch, to i zdecydowanie trudniej się fotografuje. Co by tu jeszcze dopowiedzieć? Ściany są zielone, lampy czerwone, a podłoga wyłożona szarymi kafelkami. Ot cały Zielony Smok.

Trudno było mi zdecydować, co z tak przepastnej karty zamówić, ale na radę Pani kelnerki liczyć nie mogliśmy. Już przy pierwszym zapytaniu o polecaną zupę, przyznała z rozbrajającą szczerością, że żadnej nie próbowała. Na czuja zamówiłem zatem zupę Won Ton, indyka w pięciu smakach oraz wespół z Anią - banana w cieście z polewą czekoladową, bitą śmietaną i wiórkami kokosowymi. Co muszę przyznać, to jak na lokal z tej półki zaskoczyła mnie na plus klimatyczna i dość ładna zastawa (tylko deser podano na czymś spoza kompletu). W kwestii samego jedzenia, to zostało ono sprawnie podane i polecić mogę zarówno krystaliczny, dobrze doprawiony bulion Won Ton z trzema sycącymi pierożkami z mięsem, jak i banana w cieście, po którym za dużo się nie spodziewałem (podświadomie bałem się czegoś ciężkiego i opitego starym tłuszczem), a który oczarował mnie swoją delikatnością. Nie polecam za to indyka w pięciu smakach, który smakował prawdopodobnie tak samo, jak prawie każde inne danie główne, które znajdziecie w tego typu knajpkach z chińszczyzną. Spora porcja nijakiego mięsa w nijakich warzywach w nijakim sosie podana z nijaką surówką z białej kapusty i nijakim ryżem. Dużo i tanio, zatem należałoby najeść się i zapomnieć, ale ja tak nie umiem, a przynajmniej nie chcę. W czym widzę sedno problemu? W pseudo bogactwie oferty! Nie sztuka bowiem mieć w karcie 83 pozycje na jedno kopyto (55 dania mięsne oraz 28 rybne i wegetariańskie). Lepiej zaoferować tylko siedem, ale wyraźnie różniących się smakiem. W komentarzach do naszej ubiegłotygodniowej recenzji ktoś wskazał, że kurczak w cieście jest mistrzostwem. Jeśli to prawda, to sprawny restaurator powinien wyłuskać taki sygnał i oprzeć menu właśnie na takich pozycjach, zamiast oferować wachlarz nijakości, z którego obsługa nie potrafi wskazać prawdziwych rarytasów. Że takowe w Zielonym Smoku są, to nie wątpię, gdyż niektórzy goście mieli więcej szczęścia i obsługiwał ich szef, a nie niezorientowana Pani kelnerka. Z zaciekawieniem przysłuchiwałem się, jakie dania im doradza i zazdrością spoglądałem, gdy trafiały na ich stół. Trudno oceniać, czy smakowały lepiej od tego co ja miałem na talerzu, ale wyglądały znacznie lepiej. Ocenić muszę jednak swoje i ostatecznie przyznaję 4 za Won Ton, 3= za indyka i 4 za banana w cieście.

Nie wiem, czy jest to najlepsza knajpka z chińszczyzną w Poznaniu, ale jeśli tak jest, to niestety żyjemy w mieście, które jest pustynią dla kuchni chińskiej. Nie zrozumcie mnie źle - tragedii nie było, a poziom smaku był z pewnością wyższy od tego, który spotkaliśmy tydzień wcześniej w restauracji Azja. Wolałbym jednak, aby Zielony Smok był wyznacznikiem środka stawki, a nie wszystkiego na co Poznań stać w tym temacie.

PS Między poszczególnymi regionami Chin występują bardzo duże różnice pod względem używanych składników, przypraw oraz sposobów przyrządzania potraw. Marzy mi się zatem, żeby zamiast tuzina knajpek z taką samą kuchnią chińską pojawiły się u nas perełki specjalizujące się w kuchniach stricte regionalnych - kantońskiej, szanghajskiej czy syczuańskiej.

Jedzenie: 3
Obsługa: 3-
Wystrój: 3-
Jakość do ceny: 3+


KOSZTORYS:
Sajgonka - 2,50 zł.
Zupa z krewetek – 5,50 zł.
Zupa Won Ton – 6 zł.
Warzywa smażone z zapiekanym serkiem tofu - 14 zł.
Indyk w pięciu smakach – 17,50 zł.
Banan w cieście z polewą czekoladową lub adwokatem, bitą śmietaną i wiórkami kokosowymi – 9 zł.
Herbata x 2 (zielona, jaśminowa) – 8 zł.
Suma: 62,50 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.03

ADRES: Poznań, ul. 23 lutego 7
INTERNET: www.zielony-smok.pl

Bookmark and Share

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

od siebie moge dodac, ze w zielonym smoku zdarzylo mi sie kilka razy siedziec z obcymi ludzmi przy jednym stoliku. w sumie jak sie nad tym zastanowic, to jest to nawet zabawne.. ;)
pozdrawiam,
magda

Anonimowy pisze...

W Zielonym Smoku bywa kilka razy w miesiącu i nigdy, przenigdy nie dostałam tak ładnie podanych bananów cieście z ozdobnikiem w postaci śmietany...pewnie aparat foto podziałał motywująco:)

Anonimowy pisze...

Ja w Zielonym smoku najbardziej lubię kurczaka po pekińsku (chyba sztandarowe ich danie). Smakuje mi też zupa Won-ton i kurczak po wietnamsku (podawali na desce na gorącej patelni, dosyć duże danie, raczej dla 2 osób)

Anonimowy pisze...

Nigdy tam nie byłem ale kilka razy zamawiałem i jedzenie bardzo słabe :/

Osobiście czekam aż zrecenzujecie moją ulubioną chinską knajpę Azalie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...