piątek, 6 maja 2011

Restauracja PRZY BAMBERCE / ocena 4.12

Byliśmy już z blogiem poza Poznaniem (Iwno, Wysogotowo), na jego obrzeżach (Galeria Malta, King Cross, os. Czecha) i w okolicach centrum (al. Marcinkowskiego, Plac Wolności, ul. Święty Marcin). Byliśmy także tuż przy Starym Rynku (ulice - Ślusarska, Wielka, Wodna, Woźna, Wrocławska, Wroniecka, Żydowska), a nawet na jego płycie (Bażanciarnia, Brovaria). Tak blisko ścisłego epicentrum miasta, jak dziś nie byliśmy jednak nigdy. Bo gdzie ono niby się znajduje, jak nie pośrodku Starego Rynku - tuż przy pomniku Bamberki?!



ONA:
Restaurację Przy Bamberce odwiedziliśmy jakiś czas temu w drodze powrotnej z jednej z blogowych kolacji. Weszliśmy tam na chwilę, żeby rzucić okiem na wnętrze i menu – chcieliśmy mieć jakieś wyobrażenie o lokalu, gdyby przyszło nam wybrać się tam w przyszłości. Zaskoczenia nie było, ot mieliśmy do czynienia z tradycyjnym, trochę swojskim, a trochę eleganckim wnętrzem z kartą prezentującą zestaw nieco zgranych polskich standardów. Z takim właśnie nastawieniem odwiedziliśmy Restaurację Przy Bamberce kilka miesięcy później.

Tym razem jednak spotkała nas niespodzianka. Wnętrze zostało odremontowane (sale do góry), a dzięki zastosowaniu jasnych kolorów (gołębi, biały oraz różne odcienie kremu i wanilii) stało się świeższe i bardziej słoneczne. Wyjątkowo czepialskie osoby mogłyby się doszukiwać nie do końca umiejętnego połączenie białych krzeseł z kremowymi meblami, ale to już raczej detal, który na ogólne wrażenie miał raczej wpływ marginalny. Sala na dole pozostała niezmieniona i nadal prezentuje klimat przytulnej, zacisznej piwnicy z białymi obrusami.

Menu tradycyjnie prześledziliśmy na stronie internetowej, ale ze względu na pewne różnice względem tego, które otrzymaliśmy do ręki musieliśmy wybierać od początku. Miałam ochotę zacząć od ciepłej zupy, niestety krem z pomidorów z pianką z sera blue, który widnieje w Internecie, w karcie realnej był niedostępny. Wybierałam zatem pomiędzy żurkiem, grzybową, a barszczem. Za żurkiem nie przepadam, grzybową zostawiam na okres jesienno-zimowy, więc pozostał mi barszcz. Ten był przyzwoity, choć nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że smak zupy zdominowany został przez nutę kwasowo-pieprzową, podczas gdy sam smak buraków był ledwo wyczuwalny (moje obserwacje potwierdził Marcin). Na plus liczę jednak, że zupa nie „zalatywała” chemiczną sztucznością. W barszczu pływały przygotowane na miejscu pierożki - również dobre choć stosunek ciasta do farszu (grzyby) wypadał zdecydowanie na niekorzyść tego drugiego. Po długich wahaniach co do głównego dania – rozważałam wszystkie dania rybne - kiedy już prawie zdecydowałam się na sandacza ze szpinakiem i kaszą gryczaną, z przyczyn których sama nie jestem w stanie teraz do końca ustalić, zamówiłam grillowanego łososia na sałacie (tej pozycji również nie ma w internetowym menu). Z perspektywy czasu nie żałuję, sałatka była naprawdę smaczna i poza jednym słabym punktem w postaci bezsmakowego pomidora nie mogę jej nic zarzucić. Mieszanka sałat z papryką, pomidorami i czerwoną cebulą polana została smacznym vinaigrettem, a kawałki łososia (było ich całkiem sporo) nie zostały zgrillowane na suchy wiór, tylko były naprawdę soczyste. Jak dla mnie przyrządzone wprost idealnie. Do tego trzy grzanki (odrobinę zbyt mocno przypieczone na brzegach) i byłam usatysfakcjonowana. Na koniec zamówiliśmy strudel wiśniowy z lodami, który zgodnie ze słowami Pani kelnerki miał być tutaj najlepszym deserem. Trudno mi się odnieść do tego czy był faktycznie najlepszy, ale bez wątpienia bardzo smaczny. Ciepłe, suto nafaszerowane wiśniami ciasto zestawione z zimnymi lodami i kleksem bitej śmietany ciekawie zbalansowało smak kwaśny ze słodkim, przez co deser pozostał deserem, ale nie doprowadzał do mdłości. Z mojego punktu widzenia niepotrzebnym elementem była tutaj „frużelina” dodana na ceramicznej łyżeczce i sztuczny sos, którym udekorowano talerz (idealnie by było gdyby został zastąpiony sosem własnoręcznie przygotowywanym przez kucharzy). Co się tyczy natomiast obsługi kelnerskiej, to może nie był to szczyt profesjonalizmu, Pani kelnerka uprzedziła nas, że pracuje dopiero od kilku dni, ale bez wątpienia wszystkie niedociągnięcia wdzięcznie tuszowała rozbrajającą otwartością i sympatyczną osobowością.

Podsumowując, w drodze do Restauracji Przy Bamberce spodziewałam się raczej przeciętnego posiłku we wnętrzu bez przysłowiowych fajerwerków. I choć fajerwerków nie było, to jednak restauracja pozytywnie mnie zaskoczyła. Być może życzyłabym sobie większego wyboru wiosenno letnich zup i większego wyboru dań lekkich, ale to co zjadłam, a w szczególności moja sałatka zasługuje na pochwałę i jest warte tego, żeby  za jakiś czas wybrać się tam ponownie.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Jakiś czas temu restauracja Bamberka przeszła w ręce nowych właścicieli i zmieniła nazwę na Przy Bamberce. Cieszę się, że wiadomość ta dotarła do moich uszu, bowiem na tyle kosmetyczna to zmiana, że przechodząc tamtędy zapewne nie zauważyłbym nowego szyldu. Trochę zatem zachowawczo z tym rebrandingiem, ale zawsze. Pozwolę sobie tutaj na małą dygresję, ale szczerze dziwi mnie sytuacja, gdy w lokalu pojawia się nowy gospodarz, a nazwa pozostaje bez zmian. Ostatnio dowiedziałem się o trzech takich transakcjach na poznańskim rynku i zastanawiam się na co liczy nowy właściciel zostając przy dotychczasowej nazwie? – albo na oszczędności (ale skoro nie ma na to środków, to własna restauracja nie jest dla niego najlepszym pomysłem na biznes) – albo na dobrą markę lokalu (ale czy wówczas poprzedni właściciel pozbyłby się kury znoszącej złote jajka? ). Tak czy inaczej, w przypadku Bamberki wieść o metamorfozie do mnie dotarła, a tym samym stałem się odbiorcą przekazu – tu zaszła przemiana, przyjdź i sprawdź, jak jest teraz! Przekaz zadziałał, no i jesteśmy. Przejdę jednak do wystroju wnętrz, choć i tu nawiążę do nazewnictwa – w piwnicy odnajdziemy bowiem jeszcze tradycyjną, przyciężkawą Bamberkę, a na parterze już jasną i nowoczesną Przy Bamberce. Każdy może zatem wybrać, to co lubi. My zostaliśmy na parterze.

Karta menu była dość nietypowa. Tylko kilka tradycyjnych zup, z których nie przekonała mnie do siebie żadna i niesamowity wybór dań głównych (zarówno tradycyjnych, jak i nowoczesnych), z których wybrałem stek z polędwicy wołowej w sosie z zielonego pieprzu. Pomyślałem – skoro nie zamawiam zupy, ani przystawki, to pójdę szeroko i wybiorę stek, którego zazwyczaj odmawiam sobie właśnie ze względu na cenę. Uzmysłowiłem sobie przy tym, że na 60 opisanych przez nas restauracji jest to pierwszy zamówiony przeze mnie stek. Cieszę się, ze w końcu się zdarzył i choć ceny cenami, to obiecuję zadbać, aby pojawiał się na tym blogu częściej. A trzeba powiedzieć, że był przedni ten stek. Chciałem średnio wysmażony i taki właśnie był – brązowawy z zewnątrz, a w środku delikatnie różowawy. Mięso było przy tym delikatne i sprężyste, a pikantny ciepły sos z zielonego pieprzu dopełniał tylko smaku. W całym tym daniu brakowało jedynie odpowiedniego do steku noża, bowiem krojenie go nożem standardowym jest średnio komfortowe ;) No może jeszcze przypieczone ziemniaki odstawały poziomem lekko (raczej zamieniłbym je na frytki steakhouse ), ale za to sałatka była udana w 100%. Rzadko się bowiem zdarza (a tu właśnie tak było), aby warzywa rzucone na talerz jako dodatek do dania głównego były tak dobrze zespojone smacznym vinaigrettem i stanowiły dla mięsa swoisty kontrapunkt smaku, a nie wyłącznie kolorowe tło. 5- za stek 5- za sałatkę i 4- za ziemniaki, choć na podsumowanie jeszcze za wcześnie, bowiem po posiłku domówiliśmy z Anią na spółę strudel z wiśniami z lodami śmietankowymi i śmietanką. Pani kelnerka, gdy usłyszała, że rozważamy ten deser powiedziała – „o tak, strudel koniecznie, pracuję tu trzy dni, a to już mój ulubiony deser”. Od siebie dodam , że rzeczywiście był to strzał w deserową dziesiątkę. Bardzo trafione było zestawienie ciepłego ciasta oraz lodów, a jednocześnie połączenie kwaskowych wiśni z tych lodów słodyczą. Ostatecznie przyznaję 4+ za stek i 4+ za strudel, choć do końca się wahałem, czy nie należą się przypadkiem dwie piątki z minusem.

Od osoby znającej dość dobrze poznański rynek gastronomiczny dowiedzieliśmy się, że dawna klientela lokalu jest niezadowolona z wprowadzonych zmian, co ponoć bardzo zmartwiło nowych właścicieli. Nasz informator pozytywnie natomiast ocenił przemianę, a utyskiwania dotychczasowych klientów utwierdzają go tylko w przekonaniu, że zmiany idą w dobrym kierunku. Ja co prawda w Bamberce nigdy nie jadałem, ale i też lokal jakoś nigdy mnie do tego nie przekonał, żeby nie powiedzieć, że mnie od tego pomysłu odwodził. Po jednej wizycie Przy Bamberce wiem natomiast, że jadać tam będę, bo jest tam naprawdę smacznie. Nie jest jednak tak, że nie widzę pewnych niedociągnięć. Oceniłem bowiem tylko to co zamówiłem (danie główne i deser), ale ocenie należałoby poddać również fakt, że z zaproponowanej oferty nie byłem w stanie wybrać ani zupy, ani przystawki, które by mi w pełni odpowiadały. I właśnie w menu widzę najsłabsze ogniwo tej restauracji. Mamy tu bowiem przepastny miszmasz z tradycyjną kuchnią polską na czele. Ja z kolei wolałbym kartę krótszą, a dania lżejsze. Najbardziej by mi tu pasowała nowoczesna kuchnia polska. W drugiej kolejności stawiałbym na kuchnię rodem z odwiedzonego przez nas w zeszłym roku Bambergu (koniecznie przy akompaniamencie tamtejszych piw). Tak czy inaczej, odszedłbym od żurku, pierogów, szarych klusek i pyrek z gzikiem. Takich bowiem specjałów szukamy w popularnych ostatnio pierogarniach, a nie w restauracji, gdzie rachunek opiewa na ponad 100 złotych. No chyba, że restauratorzy mają zamiar postawić przede wszystkim na turystów, a nie na mieszkańców miasta, ale raz że byłoby szkoda, a dwa, że wówczas to już zupełnie inna bajka.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4+


POST SCRIPTUM
Pani kelnerka zezwoliła nam na fotografowanie wnętrz, jednak z racji stażu nie była do końca pewna swej decyzji. Aby być wobec niej zupełnie fair zadecydowaliśmy, że przed publikacją napiszemy e-mail do właścicieli restauracji, czy jest na to ich zgoda. Pomimo poszukiwań nie udało nam się jednak stosownego adresu e-mail znaleźć. Zatem szanowni właściciele – jeśli nie ma Waszej zgody, to prosimy o kontakt, a wówczas my zdjęcia wnętrz w mig usuniemy. Jak zawsze jednak przekonujemy, że zdjęcia takie wzbogacają relację i bardziej restaurację promują, aniżeli jej szkodzą :)

KOSZTORYS:
Barszcz z grzybowymi pierożkami – 12 zł.
Sałatka z łososiem – 26 zł.
Stek z polędwicy wołowej w sosie z zielonego pieprzu – 60 zł.
Strudel z wiśniami z lodami śmietankowymi i śmietanką – 12 zł.
Górska Natura 0,3 x 2 - 10 zł.
Suma: 120 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.12

ADRES: Poznań, Stary Rynek 2

INTERNET: www.bamberka.com.pl

Bookmark and Share

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Sądząc po zdjęciu to ten stek trochę mały jest - szczególnie biorąc pod uwagę jego cenę. Moim zdaniem prawdziwy stek to taki na pół talerza:)

Anonimowy pisze...

W Przy Bamberce byliśmy 3 razy i mamy z nią trochę problem.
Za pierwszym razem było bardzo dobrze, więc zdecydowaliśmy się skorzystać z promocji i wykupiliśmy kupony (na którymś z portali zakupów grupowych) na dwa kolejne wyjścia.
I tak drugie podejście było totalną klapą, a polegli na "sezonowych" grzybach. "Kremowa zupa z borowików z łazankami i śmietaną" była niesamowicie kwaśna, a "Leśne grzyby na sałacie z bekonem, cebulką i grzankami" sprawiły, że po raz pierwszy nie zjadłam grzybów w restauracyjnym daniu. Poza tym grzankami było czerstwe pieczywo.
Z trzecią wizytą zwlekaliśmy ile się dało i Bamberkę odwiedziliśmy w ostatnich dniach ważności kuponu. W końcu prawie zmusiliśmy się do rezerwacji, natomiast czekało nas miłe zaskoczenie, bo tym razem zamówione przez nas dania (menu w internecie właściwie nijak ma się do tego w restauracji, więc nie pamiętam dokładnie co zamawialiśmy) były bardzo smaczne, a i deser prezentował się o niebo lepiej. Tym razem był to Strudel z wiśniami, zamiast polecanych za 2 razem jabłecznika na ciepło z lodami, który okazał się być kupnymi jabłkami na szarlotkę pod przykryciem minimalnej ilości spalonej kruszonki.
No i problem jest taki, że nie wiadomo na co się trafi. Nawet jeżeli odwiedzimy znów restaurację Przy Bamberce, to na pewno sami, bo jeżeli sytuacja z 2 wizyty miałaby się powtórzyć to zapraszając znajomych najedlibyśmy się tylko wstydu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...