czwartek, 4 sierpnia 2011

PIANO BAR / ocena 4.47

Droga do restauracji Piano Bar była dość wyboista. Co prawda w czasach przedblogowych lokal należał do kręgu naszych ulubionych, niemniej kiedy w początkach istnienia bloga wybraliśmy się tam uzbrojeni w aparat, uprzejmie odmówiono nam możliwości fotografowania. Szkoda, że tak się ułożyło, gdyż jedzenie zawsze nam tam smakowało, a i sugestie co do odwiedzenia tej restauracji trafiały do nas regularnie. Odpuściliśmy sobie jednak i skupiliśmy się na lokalach o bardziej otwartej polityce informacyjnej. Tymczasem blog nabierał rozpędu i w maju 2010 r. skontaktowała się z nami osoba odpowiedzialna za marketing restauracji z zapytaniem o możliwość współpracy. Mail ten wzięliśmy za dobrą kartę, sądząc, że Piano Bar postanowił zweryfikować swoje decyzje i skontaktował się z nami w sprawie recenzji, która mogłaby ukazać się na łamach bloga. Odpowiedzieliśmy, że i owszem chcieliśmy, ale nam nie pozwolono. Uzyskaliśmy mało satysfakcjonującą odpowiedź, iż polityka firmy jest taka, a nie inna i jeśli interesują nas zdjęcia wnętrz, to możemy umówić się na sesję poranną przed otwarciem lokalu, przy czym restauracja dysponuje już takimi zdjęciami i mogą nam je udostępnić. Odpowiedzieliśmy - wnętrza, wnętrzami, ale chcielibyśmy przede wszystkim sfotografować zamówione przez nas dania. W odpowiedzi przeczytaliśmy, że taka sesja również musiałaby się odbyć zanim otworzą restauracje. Wizja przygotowanych specjalnie dla nas dań, spożywanych w sztucznej atmosferze przed otwarciem lokalu wydawała nam się nieautentyczna, dlatego z niej zrezygnowaliśmy, zakończyliśmy korespondencję i uzgodniliśmy między sobą, że restauracje odwiedzimy innym razem - całkowicie incognito, bez aparatu. Na początku tego roku marketing Piano Baru ponowił jednak propozycję spotkania w godzinach między 9:00 a 11:00. Zripostowaliśmy, że pomysł ten rozmija się z formułą bloga, gdyż w recenzjach opisujemy wizyty w restauracji od strony anonimowych gości. Wówczas dowiedzieliśmy się, że zrobią dla nas wyjątek, pod warunkiem, że przybędziemy między majem, a sierpniem. W tym czasie mają bowiem otwarty letni ogródek, co ułatwi udostępnienie nam powierzchni nie zajmowanej w danej chwili przez innych gości. Nie obrażając się, ale wychodząc z założenia, że blog jest subiektywnym opisem zdarzeń, które nie podlegają autoryzacji, postanowiliśmy raz jeszcze zakończyć korespondencję.


ONA:
Okazja do pierwszego blogowego testu restauracji Piano Bar pojawiła się całkiem niedawno, gdy zostaliśmy zaproszeni tam na przyjęcie absolutoryjne, a dodatkowym elementem kamuflującym było rodzinne grono (byliśmy w 8 osób). Był aperitif wraz z toastem, przekrój różnych dań z menu, wino, woda i kawa. Skupimy się jednak na naszych wyborach, a ceny za napoje przedstawimy w odpowiednich do naszych zamówień proporcjach.

Wybrana przeze mnie przystawka składała się z przegrzebków i sosu kurkowego, a danie główne z grillowanych langustynek (nie do końca rozumiem dlaczego w menu użyto angielskiej nazwy scampi) z sałatą. Na deser skusiłam się natomiast na szarlotkę z lodami (tym razem nie dzieliłam jej z Marcinem, choć nie ukrywam, że kilka razy mój widelczyk uciekał tęsknie w stronę jego panna cotty). Małże świętego Jakuba to jedne z moich faworytów jeśli chodzi o owoce morza, a że raczej trudno je zepsuć, to już przed zamówieniem wiedziałam, że będą mi smakowały. Podane zostały w połówkach muszel i zalane pikantnym, bardzo smacznym sosem kurkowym. W przypadku tego dania jestem jak najbardziej na tak, choć i tu naszły mnie pewne wątpliwości. Otóż konsystencja małży wydawała mi się być inna (czyt. mniej zwarta) niż konsystencja wszystkich wcześniej wypróbowanych przeze mnie przegrzebków, co więcej każda małża była dość cienka (choć 6 sztuk to jak na standardy polskiej restauracji, liczba zdaje się rekordowa). W pierwszej chwili pomyślałam, że na konsystencję miała wpływ kwestia mrożenia. Tę teorię szybko jednak porzuciłam, bo sama miałam okazję przygotowywać mrożone przegrzebki i choć zawsze były nieco gorsze od tych świeżych, to konsystencja pozostawała ta sama (elastyczna, zwarta i łatwa do pokrojenia – w przeciwieństwie do przegrzebków z Piano Bar). Później doszłam do wniosku, że zaserwowane mi przegrzebki zostały przekrojone w poprzek na pół, więc zamiast 6 sztuk dostałam tak naprawdę 3 i stąd cały ambaras. Marcin stwierdził, że to raczej mało prawdopodobne, ale ja tego jednak nie wykluczam. Tak, czy inaczej danie mi smakowało. Dalej w kolejności pojawiły się langustynki, a dokładnie 6 langustynek z rozkrojonymi ogonami, w towarzystwie sałaty z vinaigrettem. Langustynki, choć miejscami przypalone, były bardzo smaczne, słabszym ogniwem była natomiast sałata. Było tak zapewne dlatego, że na całkiem słuszną porcję sałaty ze smacznym, słodko-kwaskowym dressingiem zużyto zaledwie pół koktajlowego pomidorka i dwa piórka czerwonej cebuli. Trochę licho. Na koniec szarlotka. Ta składała się z dwóch cienkich płatów ciasta, które spajała gruba warstwa owoców – jabłka i brzoskwinie. Podana została z gałką lodów waniliowych ułożonych na plastrze ananasa. Połączenie bardzo udane. Posiłkowi akompaniowało lekkie białe wino, a my cały wieczór spędziliśmy pod opieką niewiarygodnie sprawnej i profesjonalnej obsługi. Młody człowiek, który się nami zajmował był bystry, sympatyczny, rozmowny, bardzo dobrze orientował się w menu i potrafił świetnie doradzić. Panu kelnerowi naprawdę należą się duże brawa. Wspomnę jeszcze o wnętrzu, bo choć ogródek Piano Baru widział prawdopodobnie każdy z Was, przechadzając się dziedzińcem Starego Browaru, to sale restauracyjne niekoniecznie muszą być wszystkim znajome. Wybierać możemy z dwóch sal - pierwszej, mniej formalnej z barem i kolorowymi, pasiastymi kanapami oraz niewielkimi stolikami i drugiej, w głębi lokalu z większymi, okrągłymi stołami nakrytymi białymi obrusami.

Podsumowując, Piano Bar nie rozczarowuje. Trochę przerażające jest może przepastne menu, ale jeśli przyjrzeć się jemu z bliska to łatwo zauważyć, że w karcie znajduje się np. aż 14 dań z langustynkami w roli głównej. Liczba bazowych składników nie jest zatem aż tak bardzo rozbudowana, różnią się przede wszystkim dodatki. Co nie zmienia faktu, że pewnie nie ma osoby, która byłaby w stanie przebrnąć przez całą kartę. W pewnym sensie z ulgą zamawia się pierwsze danie z listy, które po prostu nam odpowiada. Prawdopodobnie w kontekście kwoty, która pojawia się na rachunku można oczekiwać trochę więcej, ale i tak jest nieźle. Jeśli zatem nie przeszkadza Wam lokalizacja w centrum handlowym, a macie akurat jakąś okazję do celebrowania, warto rozważyć tę restaurację jako jedną z opcji.

PS Po posiłku doszliśmy z Marcinem do nieco przewrotnego wniosku, że ideałem byłoby połączenie lokalizacji i wystroju Le Palais Du Jardin, z obsługą Piano Baru i szefem kuchni z La Passion Du Vin. Taka hybryda byłaby na pewno strzałem w dziesiątkę, choć wszystkie te lokale same i tak potrafią się obronić.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 5
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4

ON:
Na wejściu nastąpiło małe zamieszanie ze stolikiem. Telefonicznie rezerwowany był bowiem w części restauracyjnej, a obsługa skierowała pierwszych gości do stolika przygotowanego na ogródku. Rozumiecie jednak, że pewne okoliczności wymagają oprawy, której nie sposób zapewnić tuż przy ruchliwym pasażu. Po interwencji gospodarzy, do akcji wkroczył kierownik sali, który dyskretnie, szybko i sprawnie naprostował całą sytuację i tak oto po chwili zasiedliśmy w komplecie przy 8 osobowym stole w części restauracyjnej. Właśnie po tym poznaję wysoką jakość obsługi. Nie sposób bowiem ustrzec wszystkich błędów, ale ważne jak się na te błędy reaguje. W Piano Barze zareagowali wzorowo.

Jak już Ania wspominała, karta jest iście przepastna, niemniej ze 159 pozycji w menu zdecydowałem się dość szybko na bulion wołowy z jajkiem i parmezanem oraz solę z grilla. Przed właściwym posiłkiem podano jednak czekadełko - grzankę z tapenadą z czarnych oliwek z dodatkiem zielonej oliwki i kiszonej rzepy. Niby klasyk, ale jednak nie do końca, gdyż podany w kieliszku, co z jednej strony było efektowne, a z drugiej mało poręczne podczas degustacji. Co do właściwego posiłku, to ciemny w barwie bulion wołowy był jak należy doprawiony, a jajko razem z parmezanem tworzyło pływający w nim ni to puch, ni kluseczki. Może inaczej wizualnie sobie tę zupę wyobrażałem (myślałem, że żółtko będzie w kielonku obok, a tymczasem, było to białko i było już w zupie), ale bardzo udana to kompozycja i godna polecenia, tym bardziej, że cenowo nie odstrasza.

Pozwólcie jednak, że nim opiszę danie główne, cofnę się trochę w przeszłość. Gdy odwiedziłem pierwszy raz Piano Bar zamówiłem danie mięsne, którego zupełnie nie pamiętam. Pamiętam za to, że Ania zamówiła solę z grilla, a ja od niej tej soli spróbowałem. Odtąd ilekroć jadłem w Piano Barze (a zdarzyło się jeszcze dwukrotnie) zawsze zamawiałem solę i nie inaczej było teraz. Polecam przy tym zwrócić uwagę na kartę menu, gdzie obok kategorii "Ryby i owoce morze", jest całkowicie oddzielna kategoria "Świeże ryby". Sola jest właśnie w tej ostatniej kategorii. Z jednej strony polecam, ale z drugiej muszę też Was przestrzec, a przynajmniej zalecić ostrożność tym oszczędniejszym, gdyż łatwo ulec pokusie, że porcja ryby kosztuje 29 złotych. Taka cena widnieje co prawda w menu, ale jest też adnotacja, że jest to cena za 100 gram ryby, a jak się dowiedziałem - sztuki trafiające do Piano Baru mają od 400 do 500 gram. Taka w całości zgrillowana sola została przyniesiona przez kelnera na tacy i pokazana mi, po czym kelner zapytał - "Czy życzy Pan sobie wyfiletować, czy podać w całości?". Zawsze proszę o wyfiletowanie, któremu zresztą mogę się przyglądać, gdyż ma ono miejsce na specjalnym stoliku, zaledwie metr ode mnie. Ryba trafia na talerz w idealnych kawałkach, bez grama ości, nadal w całkiem sporej ilości. Przyrumieniona od zewnątrz i krystalicznie biała w środku. Niesamowicie delikatna w smaku. Tak delikatna, że doprawiam ją cytryną, solą i pieprzem. Może za czwartym razem nie jest to już takie niebo w gębie jak za pierwszym, ale nie pamiętam, gdzie w Poznaniu jadłem drugą tak dobrą rybę. W kategorii "Świeże ryby" jest jeszcze grillowana dorada i grillowany wilk morski, niemniej w Piano Bar jestem na tyle rzadko (kosztowna to przyjemność), że jakoś zawsze na sprawdzoną solę stawiam. Łyżką dziegciu są tutaj dodatki, które rybie nie dorównywały. Są one w cenie i można dowolnie je zestawiać z propozycji kelnera. Ja wybrałem sałatkę, a po fakcie wolałbym jednak wybrać cokolwiek innego (np. szpinak). Sałatka bowiem choć dobrym sosem winigret zalana, to 80% składała się z kawałków sałaty lodowej ułożonych... na liściu sałaty. Nikła to finezja smaków, wobec tak smacznej ryby.

Przejdźmy do wyboru deseru, bowiem ciekawa to historia. Początkowo zamówiłem creme brulle (mimo, że jeden z współbiesiadników ostrzegał, że tutaj mają akurat niespecjalny) ale gdy usłyszałem, jak kelner poleca niezdecydowanej jeszcze osobie panna cottę lub lody, to zapytałem czy bardziej doradziłby zamówiony creme brulle, czy raczej ową panna cottę. Bardzo podobała mi się jego reakcja, dyplomacja i szczerość w jednym. Powiedział bowiem tak - "Mamy dobre jedzenie i równie dobre desery, ale akurat creme brulle mamy nie za specjalny i osobiście doradzam bardzo dobrą panna cottę, z której z pewnością będzie Pan zadowolony". Zdecydowałem się i było jak zapowiadał Pan kelner - byłem bardzo zadowolony z wyboru. Talerz polany był ciepłym sosem z owoców leśnych, na którym spoczywała panna cotta pokrojona na trzy podłużne kawałki, które stykały się na jednym końcu talerza (tu ułożono na niej owoce leśne w postaci malin, porzeczek i jagód), a rozwidlały na drugim, gdzie wyraźnie było widać brzegi posypane wanilią. Całość o idealnej konsystencji, nie za rzadkiej, nie za gęstej. Delikatna w smaku, lekko schładzająca podniebienie. Póki co numer jeden wśród poznańskich specjałów tego typu. Podsumowując całość, bulion oceniam na 4+, solę na 5-, a panna cottę na 5.

Nie muszę chyba wspominać, dlaczego bardzo wysoko oceniłem obsługę, za to krótko wytłumaczę dlaczego dość wysoko oceniłem i wnętrze. Restauracja obchodzić będzie w październiku siódme urodziny, wiec najświeższe z pewnością ono już nie jest. Cenię sobie jednak, że jest uniwersalne i każdy znajdzie tam coś w sam raz dla siebie - salę restauracyjna z białymi obrusami i pianinem na wykwintną kolację, salę lunchową z barem na mniej formalny posiłek lub letni ogródek z widokiem na Dziedziniec Sztuki.

Jedzenie: 5-
Obsługa: 5
Wystrój: 4+
Jakość do ceny: 4

KOSZTORYS DLA 8 OSÓB:
2 x muszle św. Jakuba w sosie kurkowym z białym winem - 90 zł.
Bulion wołowy z jajkiem i parmezanem - 13 zł.
Zupa rybna - 29 zł.
Krem z kurek - 20 zł.
Sałata szefa kuchni - 46 zł.
Scampi w tempurze w sosie czosnkowym - 45 zł.
Carpaccio wołowe - 39 zł.
Scampi z czosnkiem, oliwą i pepperoni - 65 zł.
Scampi z grilla - 63 zł.
Sola z grilla - 116 zł.
Polędwica cielęca w sosie pomarańczowym - 85 zł.
Sznycel cielęcy na maśle z rozmarynem - 59 zł.
Sznycel cielęcy z jajkiem - 59 zł.
Polędwica wieprzowa z ananasem - 62 zł.
Polędwica cielęca w sosie z sera gorgonzola - 82 zł.
3 x szarlotka z lodami waniliowymi - 57 zł.
2 x tiramisu - 42 zł.
Lody waniliowe z owocami leśnymi na ciepło - 25 zł.
Karpatka z mascarpone - 20 zł.
Panna Cotta z sosem z owoców leśnych - 17 zł.
Woda niegazowana Acqa Panna 0,75 - 17 zł.
Woda gazowana San Pellegrino 0,75 - 17 zł.
Cava Brut Natura Reserva Castellblanch 0,75 -180 zł.
Gavi D.O.C.G. Pio Cesare 0,75 - 180 zł.
Chianti Clasicco Riserva D.O.C.G. Rocca Della Macie 0,75 - 190 zł.
Kawa x 2 - 20 zł.
Espresso - 10 zł.
Cappuccino x 2 - 24 zł.
Herbata - 6 zł.
Suma: 1678 zł.

KOSZTORYS DLA 2 OSÓB:
Muszle św. Jakuba w sosie kurkowym z białym winem - 45 zł.
Bulion wołowy z jajkiem i parmezanem - 13 zł.
Scampi z grilla - 63 zł.
Sola z grilla - 116 zł.
Szarlotka z lodami waniliowymi - 19 zł.
Panna Cotta z sosem z owoców leśnych - 17 zł.
Woda gazowana San Pellegrino 0,375 - 8,50 zł.
Cava Brut Natura Reserva Castellblanch 0,187 - 45 zł.
Gavi D.O.C.G. Pio Cesare 0,375 - 90 zł.
Kawa - 10 zł.
Suma: 426,50 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.47

ADRES: Poznań, ul. Półwiejska 42 (Stary Browar)
INTERNET: www.pianobar.poznan.pl

Bookmark and Share

5 komentarzy:

Bree pisze...

Czyli kilogram soli kosztuje tam prawie 300 zł. Niemniej wierzę, że smak wynagrodził to horrendum cenowe.
Wielka szkoda, że nie ma zdjęć. Jestem bardzo ciekawa jak zostały podane Wasze owoce morza. I dziwię się Wam, że ta bardzo uprzejma a zarazem idiotyczna korespondencja z restauracją Was nie zirytowała.

Anonimowy pisze...

Z tą solą to faktycznie... Jeśli to rzeczywiście jest wyraźnie napisane (a nie małym druczkiem), to niby w porządku, ale żeby sola z grilla była najdroższym z dań dla 8 osób... Bo zapewne nie najdroższym w menu.
Nie zgodziłabym się też, że kelner przyznający, że creme brulee jest niespecjalny, zachował się dyplomatycznie. Wręcz przeciwnie, ale najważniejsze, że klient był zadowolony :)
Aniu, podejrzewam, że langustynek ludzie by nie brali, nie wiedząc co to jest. Jak ja ;)

Alicja pisze...

Cześć. Jeśli przegrzebki przekrojono na pół, by z trzech sztuk zrobić sześć (tak jak podejrzewa Ania) to już jest świństwo delikatnie mówiąc...

Anik pisze...

Byłam w Piano Barze kilka razy. Pierwszy raz w 2008 wspominam naprawdę dobrze. Świetne jedzenie, świetna obsługa. Niestety latach następnych odbyłam już kilka nieudanych wizyr. Pierwsza, po podejściu do stolika na zewnątrz , Pani kelnerka zmierzyła mnie z mężem wzrokiem( a naprawdę nie wyglądałam jak lump!) i spytała czy wiemy jakie są ceny w Menu!Daliśmy im drugą szansę kilka miesięcy później. Zamówiłam lasagne z łososiem-potwornie rozgotowana blabra. Podano też wino na kieliszki. Było ewidentnie stare i lekko skwaśniałe. Zwróciłam uwagę kelnerowi ,że smakuje dziwnie a on na to mi odparował "bo jest wytrawne". No cóż więcej komentarzy chyba nie potrzeba. Kilka razy byłam tam na spotkaniach biznesowych i na kawę czy herbatę jest ok, ale kuchnia ma zbyt wiele potknięć jak na poziom do jakiego aspiruje ta restauracja.Uważam, że restauracja jest świetnie położona i tym zyskuje klientelę. Szczerze to polecam przejście się 50 metrów dalej do Blow Up Hall. Ceny podobne, jedzenie bajeczne, a obsługa bezpretensjonalna, wręcz kapitalna.

Ola pisze...

Wasze opisy brzmią bardzo zachęcająco. W przyszłym tygodniu będę parę dni w Poznaniu i szukałam dobrych restauracji. Po przeczytanych opiniach, chyba już znalazłam odpowiednie miejsce.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...