piątek, 20 stycznia 2012

STOCKHOLM / ocena 4.06 (zamknięta)

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, niemalże wszystkie prowadzone przez obcokrajowców restauracje w Poznaniu oferowały chińszczyznę. Obecnie się to zmienia, a my obserwujemy w gastronomii drugą falę napływową – bardziej wyszukaną i współczesną. Domyślamy się przy tym, że stoją za nią ludzie, którzy przybyli do naszego miasta z miłości :) Z nurtu tego odwiedziliśmy już Artemis/Kapetanis, Bagels & Friends, Indian Ocean, Kuchnię Chrisa, czy też Pika Pika. Teraz czas na Stockholm!


ONA:
Mając w pamięci przejścia znajomej brytyjsko-szwedzkiej pary w trakcie urządzania mieszkania (potomkini wikingów nie chciała słyszeć o urządzeniu choćby części domu poza Ikeą, traktując jakiekolwiek sprzeciwy w tej kwestii jak napaść na narodową świętość) do Stockholmu szłam z wewnętrznym przekonaniem, że jego wystrój z pewnością trochę mi będzie Ikeą pachnieć. Nie było to bynajmniej nastawienie negatywne, wolałam nawet aby moje podejrzenia się sprawdziły, byłby to ukłon w stronę ustalonego porządku świata.

Jasno i prosto, to dwa skojarzenia, które poza wspomnianym wcześniej sklepem przyszły mi do głowy. Proste sosnowe stoliki oraz białe ściany z barwnym akcentem kolorystycznym - ich fragment udekorowany został tapetą w jaskrawo kolorowe paski. Wspomnieć wypada również o tym, że wnętrze jest raczej niewielkie - podłużna sala mieści zaledwie 6 stolików i ladę z wysokimi krzesłami, nad którą dla optycznego powiększenia pomieszczenia umocowano duże lustro. Oprócz kolorowej tapety dodatkowymi estetycznymi akcentami są zdjęcia starego Stockholmu z przełomu wieków, które spoczęły na blatach stolików (dla wygody i ochrony przykryto je szklanymi kwadratami odpowiadającymi wymiarom blatu). Stare zdjęcia zdobią również ściany, a każdy stolik - wazoniki ze świeżymi mini goździkami. Całość jest świeża, jasna, estetycznie spójna i nawet jeśli poszczególnych mebli nie zakupiono w szwedzkim gigancie, to koncepcja wnętrza idealnie koresponduje z nazwą restauracji. Zaraz na wstępie Pani z obsługi poinformowała nas o braku kilku przystawek z menu, co dość mocno ograniczyło nam wybór, tym samym skłaniając mnie do wypróbowania krewetek na toście (choć połączenie krewetek i sosu majonezowego nigdy nie należało do moich ulubionych), okonia morskiego na desce i ciasta daktylowego z lodami. Przed złożeniem zamówienia i po moich dociekaniach Pani kelnerka stwierdziła, że majonezu w przystawce jest niewiele. I faktycznie, choć wszystkie krewetki koktajlowe były szczelnie sosem otulone, to jednak nie składał on się z samego majonezu (prawdopodobnie rozrobiony został z jogurtem) dzięki czemu danie stało się lżejsze i dla mnie przyjemniejsze, niemniej nie powaliło na kolana. Było poprawnie i prosto, ale jak dla mnie raczej nie do powtórki (przeciwnego zdania był Marcin, który stwierdził, że następnym razem wybierze właśnie moją przystawkę - ocena tego dania to zatem kwestia gustu). Przejdźmy jednak do ciekawszego punktu posiłku, czyli dania głównego. Okoń był pyszny, soczysty, delikatny, nie przytłoczony niepotrzebną ilością przypraw. Można było poczuć smak prawdziwej ryby. Jedna z lepiej przyrządzonych ryb jakie ostatnio w Poznaniu jadłam (zaznaczam jednak, że było to smak delikatny i dedykowany przede wszystkim ich zdeklarowanym miłośnikom). Zawiodły mnie trochę dodatki ponieważ w menu napisano, że okoń podany zostanie „na warzywach”. Cóż jakby nie patrzeć był (ziemniaki i pół grillowanego pomidora), ale to właśnie ziemniaki, z których chętnie rezygnuję na rzecz innych warzyw zdyskwalifikowały w przedbiegach danie z łososiem (przy którym z kolei zaznaczono, że to właśnie na nich zostanie podany). Koniec końców, ziemniaki to jednak warzywo więc teoretycznie nie powinnam się czepiać, dodatkowo zostały smakowicie przyrządzone (chrupiąca, spieczona/przysmażona skórka i delikatne wnętrze) więc zjadłam je z przyjemnością. Do okonia podano jeszcze niewielką porcję (jak dla mnie w sam raz) sosu kurkowego, ale w związku z tym, że kurek pod śniegiem raczej próżno szukać, to sos do wybitnych nie należał. Stanowił jednak miły akcent wzbogacający smak reszty składników. Na koniec deser i fajerwerki, czyli szatańsko dobre ciasto daktylowe. Sam smak daktyli raczej nie był wyczuwalny. Dzięki nim jednak wypiek był bardzo wilgotny, co w zestawieniu z nadzwyczajną puszystością dało genialny efekt. I nie wiem czy to patent z daktylami, czy zdolności szefa kuchni/cukiernika, ale w tym miejscu wypada mi wyłącznie podziękować za kulinarne uniesienie i inspirację do weekendowego pieczenia (przekopałam już blogosferę w poszukiwaniu najlepszego przepisu i to właśnie to ciasto mam zamiar upiec w weekend, nakarmić nim całą rodzinę i pławić się w pochwałach). Wypiek podano w towarzystwie bardzo smacznego sosu karmelowego, lodów malinowych (smak do indywidualnego wyboru) oraz zielonej herbaty Dilmah. Do dania głównego wybrałam kieliszek białego wina, niestety o czym ze skruszoną miną poinformowała mnie Pani kelnerka, do ostatniej butelki wpadł jej korek i mogła zaproponować jedynie jakieś zastępstwo. Wybrałam wino różowe – świeże i owocowe.

Do Stockholmu warto się wybrać, ja znalazłam tam kilka perełek i jestem przekonana, że jeszcze kiedyś znajdę kolejnych faworytów. Obsługa jest bardzo uprzejma, uśmiechnięta i miła, choć chciałabym, żeby trochę lepiej opanowała kwestię doradzania przy wyborze jedzenia (wszystkie informacje musiałam wyciągać na siłę). Jestem jednak pewna, że będzie to łatwe do nadrobienia. Wnętrze, o czym już wspominałam, robi przyjemne wrażenie, choć jak dla mnie nadaje się przede wszystkim na lunch/obiad czy kawę z deserem. Nie jestem pewna, czy wybrałabym się tu na kolację (jest bardziej w typie baru niż restauracji, choć ceny ciążą raczej w kierunku tej drugiej opcji). Znajdzie się tu również miejsce dla tych, którzy kuchnią szwedzką nie są specjalnie zainteresowani - szef kuchni z racji hinduskich korzeni przemycił do menu kilka azjatyckich pozycji. W menu znajdziecie też specjalnie oznaczone dania wegetariańskie.

Jedzenie: 4+
Obsługa: 4-
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Tak, jak i bywają hotele butikowe, tak i Stockholm nazwałbym restauracją butikową, bo choć nie szykowałem się na przestronne wnętrza, to tak niewielkie rozmiary restauracji wyraźnie mnie zaskoczyły. Mało będzie, jak napiszę, że każdy ze znanych mi barów Piccolo jest znacznie większy. Dopowiem zatem, że właściciele powinni starannie obmierzyć metraż, bo rysuje się szansa odebrania Vine Bridge tytułu najmniejszej restauracji w Polsce ;) Co do wystroju, to jakżeby miało być inaczej, jak nie po szwedzku - wszystko jasne, proste i funkcjonalne. Z lekkim przekąsem można by powiedzieć, że zupełnie jak w stołówce Ikei, niemniej muszę zauważyć, że materiały użyte do wykończenia są w Stockholmie lepszej jakości, a przynajmniej takie na mnie zrobiły wrażenie.

Ocenę obsługi pozwolę sobie skrócić do minimum, gdyż nie wywarła ona na mnie, ani pozytywnego, ani też negatywnego wrażenia. Wszystkie swoje obowiązki wykonywała jak należy, ale od siebie nie dawała nic więcej.

Już przed wizytą szykowałem się na kompozycję śledzi przyrządzanych na sposób szwedzki. Nie było ich jednak, a że nie było też szwedzkich klusek ziemniaczanych z nadzieniem z wędzonego boczku w żurawinach, to postawiłem na... tajską zupę Tom kha kai. Trafny był to wybór, gdyż zupa była rewelacyjna – dość pikantna, treściwa i esencjonalna, idealnie doprawiona mleczkiem kokosowym oraz limonką kafir, podana z kawałkami kurczaka w środku i miseczką ryżu obok. Na drugie danie zamówiłem stek zapiekany na dębowej desce z sosem pieprzowym i warzywami. Do owych warzyw mam podobne zastrzeżenie co Ania, bo choć w Szwecji może i określa się ziemniaki na równi z innymi warzywami, to jednak w Polsce kiedy mowa o warzywach, to mowa o czymś innym niż ziemniaki z plastrem pomidora. Sednem dania było jednak mięso wołowe i to na nim chciałbym się skupić. Z zewnątrz stek był ładnie zapieczony i choć barwa wydawałaby się trochę za ciemna, jak na zamówiony przeze mnie średni stopień wysmażenia, to jednak szef kuchni doskonale wiedział co robi  - w środku stek był bowiem delikatnie różowy - dokładnie taki jak chciałem. Problem smaku polegał jednak na tym, że mięso gdzieniegdzie miało trudne do przełknięcia elementy tłuste. Nie chcę wyjść przy tym na delikatną panienkę, która wybrzydza przy iście męskiej strawie, ale komfort spożycia tych 5% elementów tłustych odbierał mi przyjemność ze spożycia całej reszty. Suma summarum kawałek zostawiłem na desce i widziałem dwa stoliki dalej, że inny gość restauracji uczynił podobnie. Inna sprawa, że porcja była naprawdę spora i pod koniec byłem już całkowicie najedzony (mogłem więc wybrzydzać). Szczegół techniczny muszę też wtrąć odnośnie trudności z krojeniem. Stalowa taca, na której podano deskę dość łatwo uciekała mi po szklanym blacie ilekroć zbliżałem nóż do mięsa. Techniczny plus jednak za to, że była to jedyna restauracja do tej pory, w której podano mi specjalną podstawkę na wyciągniętą z kubka torebkę herbaty. A skoro już o herbacie mowa, to długo wahałem się, czy jestem w stanie zamówić deser i choć wystawka w lodówce jakoś szczególnie mnie do tego nie przekonała, to pomny internetowych opinii, jakoby szef kuchni był niegdyś chwalonym cukiernikiem w Czekoladzie – zdecydowałem się na Crème Brulee. Pani kelnerka poinformowała mnie przy tym, że jest on na bazie whisky, co momentalnie wzbudziło moją ciekawość. Krem był naprawdę wzorowy – z idealnie skrystalizowaną skorupką i iście kremowym środkiem. Może i bez wyszukanych dodatków, ale za 8 złotych jest to obecnie najkorzystniejsza opcja Brulee w naszym mieście. Nie tak dawno chwaliłem A Nóż Widelec za zejście do ceny 11,90 zł, a tu proszę! Nie wiem tylko, dlaczego informacja o whisky nie pojawiła się w menu? Po pierwsze - jest się czym chwalić, a po drugie - mamy trochę klasycznych Crème Brulee w Poznaniu, ale Whisky Crème Brulee nie przypominam sobie nigdzie. Ostatecznie przyznaję 5 za zupę, 4- za danie główne oraz 5+ za deser.

Oceniając całość pojawił się dylemat jakości do ceny. Z jednej bowiem strony mamy stosunkowo niskie ceny jednostkowych potraw, a z drugiej człowiek wchodzi do przybytku wyglądającego trochę jak bar szybkiej obsługi (vide Meze), a wychodzi uboższy o 181 zł. Dylemat ten zostawiam jednak Wam, a sam ograniczę się do stwierdzenia, że choć zauważyłem kilka aspektów do poprawy, to Stockholm z pewnością jest jasnym punktem na gastronomicznej mapie Poznania.

PS Gdy Ania skosztowała swojego deseru powiedziała - "Ktoś kto tak piecze ciasta musi by dobrym człowiekiem". Ruszyła mnie szczerość tej wypowiedzi, a jednocześnie spodobała mi się tak, że zapisałem ją od razu na serwetce i mimo protestów Ani, stanowczo zapowiedziałem, że użyje jej w recenzji :)

Jedzenie: 4+
Obsługa: 4-
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


KOSZTORYS:
Szwedzka sałatka krewetkowa na maślanym toście z kawiorem - 14 zł.
Tom kha kai (Tajska zupa z kurczakiem, mlekiem kokosowym) - 16 zł.
Grillowany okoń z sosem kurkowym serwowany na dębowej desce z warzywami - 49 zł.
Stek zapiekany na dębowej desce z sosem pieprzowym i warzywami - 46 zł.
Ciasto daktylowe z lodami waniliowymi i sosem toffi - 12 zł.
Crème Brulee - 8 zł.
De Muller Solimar Rosado 0,15 - 14 zł.
Mostazal Cabernet Sauvignon/Carmenere 0,15 - 10 zł.
Herbata x 2 (zielona i malinowa) - 12 zł
Suma: 181 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.06

ADRES: Poznań, ul. Kramarska 21/2

INTERNET: www.cafestockholm.pl

Bookmark and Share

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Cieszę się, że odwiedziliście Stockholm. Czytając Wasze opinie zauważyłam, że macie podobne zdanie do mojego - pyszne jedzenie, jednak barowy klimat trochę nie współgra z restauracyjnymi cenami. W mojej opinii warto jednak zapłacić nieco więcej. Podczas kilku wizyt zauważyłam jeszcze jedną rzecz - szef ma w zwyczaju podmieniać składniki potraw na inne (nie wiem czy to kaprys czy braki w zaopatrzeniu) bez ustalenia tego z klientem. I tak zdarzyło mi się dostać ryż jaśminowy czysty, zamiast szafranowego wyszczególnionego w menu, i ciabattę z klopsikami i sałatka ziemniaczaną zamiast buraczków. Może się czepiam, ale to drugie danie zamówiłam specjalnie ze względu na dodatek buraczków i byłam nieco rozczarowana. Warto byłoby gdyby obsługa zapytała chociaż, czy nie mam nic przeciwko zamianie... Może taka sama sytuacja miała miejsce z waszymi warzywami :)Pozdrawiam - Anna

Magda pisze...

Mam pytanie do Szanownych Autorów: gdzie Waszym zdaniem można zjeść najlepszy stek wołowy w Poznaniu?
pozdrowienia!

Anonimowy pisze...

Bywam tu na lunche. Czysto, ładnie, drogo ale smacznie. Tylko po raz kolejny oczy wyszły mi z orbit gdy czytalem, że ten sympatyczny barek nazwaliście restauracją.

Anonimowy pisze...

gdzie w Poznaniu jest jeszcze jakiś "barek", w którym za posiłek dla dwóch osób płaci się prawie 200 zł?

http://evedeko.blogspot.com/ pisze...

great blog! i live in poznan and never know where to go to eat! GREAT HELP!
i have a blog on interior design and more :) check it out!

evedeko.blogspot.com

Anonimowy pisze...

I co, powiodło się pieczenie ciasta daktylowego? Bo dziś zjadłem w Stockholmie i się zakochałem, chętnie powtórzyłbym w domu i szukam jakiegoś sprawdzonego przepisu ;)

Zjeść Poznań pisze...

Anna - uważamy, że jeżeli zdarza się tak niefortunna sytuacja, iż w kuchni brakuje któregokolwiek ze składników obsługa powinna poinformować gościa o tym fakcie w trakcie składania zamówienia. Tym bardziej, że często zdarzają się takie sytuacje, że ktoś, tak jak Ty, zamawia danie np. właśnie dla buraczków.

Magda - jeśli chodzi o steki to nadal szukamy tego, który z pełną odpowiedzialnością moglibyśmy czytelnikom polecić, aczkolwiek te z "A Nóż Widelec" i "Przy Bamberce" wypadają lepiej niż dobrze.

Anonimowy - jeżeli chodzi o menu to Stockholm jest naszym zdaniem restauracją, choć rozmiarami faktycznie przypomina barek. Korzystamy zresztą z nomenklatury wprowadzonej przez właścicieli lokalu (Restauracja & Kawiarnia).

Anonimowy 2 - zgadzamy się, że również cenowo zdecydowanie ciążą w stronę restauracji.

Eve - it's nice to hear that our blog is a great help for you even though it's in polish.

Anonimowy 3 - napiszę nieskromnie, że ciasto się udało choć było inne niż to w Stockholmie. Wyszło bardzo wilgotne, a w smaku intensywnie czekoladowe, ale to pewnie dlatego, że korzystałam z tego przepisu:

http://whiteplate.blogspot.com/2009/08/wszystko-o-czym-musisz-wiedziec-i.html

Jeśli trafisz na bliższy oryginałowi ze Stockholmu, czekam na wieści!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...