środa, 17 listopada 2010

INDIAN OCEAN (przed "Kuchennymi rewolucjami") / ocena 3.69 (zamknięta)

Wizyta w Indian Ocean odświeżyła znany nam już problem natury metodologicznej, który powraca jak bumerang, przy okazji recenzji skromniejszych przybytków. Otóż, gdyby stosować surowe reguły i oceniać restauracje wyłącznie przez porównanie z innymi, wszystkie małe, niepozorne knajpki poległby z miejsca na wystroju i obsłudze, co w efekcie dałoby zapewne ocenę oscylującą pomiędzy 2, a 3. Idąc tym tropem, Ania postanowiła oceniać lokale w swojej kategorii (nie siląc się na próbę porównania Bażanciarni z Wok to Walk), podczas gdy Marcin obstaje przy swoim i postanowił podjąć się oceny lokalu w kontekście całego bloga. I co ciekawe, kolejny raz mimo odmiennych metodologii - przyznaliśmy niemal identyczne oceny.

PS Opis naszych wrażeń po "Kuchennych rewolucjach" znajdziecie - tutaj.


ONA:
Niech tam, przyznam się już na początku: nie przepadam za kuchnią indyjską. Zdecydowanie bardziej wolę kuchnię prostą i subtelną. Pisałam już o tym a propos Reeta’s Haveli i od wtedy zdania nie zmieniłam. Poziom intensywności smaku indyjskich potraw sprawia, że różnice w składnikach dań są bardzo słabo wyczuwalne. I tak groszek od ziemniaka można odróżnić chyba tylko na podstawie kształtu i samej struktury warzywa. Restauracje indyjskie odwiedzam raz na pół roku i są one dla mnie wówczas ciekawą odskocznią od jedzenia, które preferuję na co dzień.

O Indian Ocen słyszałam już wiele pozytywnych opinii, które jednocześnie oswajały mnie z myślą, że nie jest to restauracja, a raczej niewielkich rozmiarów osiedlowy bar, specjalizujący się w daniach na wynos. Opinię tę w pewnym stopniu podzielam, gdyż zaiste samo pomieszczenie jest raczej niewielkich rozmiarów, a i 99% klientów korzysta z menu na wynos. Pozytywnie zaskoczy się jednak ten, który po Indian Ocean będzie spodziewał się osiedlowej spelunki. Owszem, wnętrze jest małe, ale dość przytulne, kolorowe i czyste. Na pomarańczowych ścianach ozdobionych orientalnymi ornamentami wiszą kolorowe fotografie z różnych zakątków Indii. Razi jedynie bucząca lodówka coca coli w rogu sali oraz jaskrawo niebieska, tiulowa ozdoba okna (ten element uznaję jednak za swobodne nawiązanie do kolorowego, indyjskiego kiczu). Jeżeli dodać do tego sympatycznego Pana z obsługi, który bardzo się starał, żeby przybliżyć nam wszystkie obcobrzmiące nazwy z menu, to mamy dość udane połączenie (oczywiście jeśli ktoś nie planuje wybrać się tam na kolację przy świecach). W związku z tym, że lokal należy raczej do tych niskobudżetowych postanowiliśmy trochę zaszaleć i wypróbować kilka dań z karty. I tak, wypróbowałam wespół z Marcinem plater ulubionych (czyli mieszankę przystawek, na którą składały się warzywne sajgonki, samosy i serowe bhaja), papa dum, puri, sałatkę z kozim serem (jedyna dostępna), wegetariańskie curry z ryżem basmati i mleczne kuleczki gullab jamun na deser.

Najpierw na stole zjawił się Papadum, czyli cieniutkie, chrupiące wafle (określenie zapożyczyłam z menu) przyprawione ziołami i usmażone na głębokim tłuszczu. Do tego podano porcje miętowego sosu, który trochę "zalatywał" chemicznymi dodatkami. Całość ok, z naciskiem na same wafle. Dalej talerz przystawek. I tu sajgonki choć zgrabne i chrupiące, to raczej bezsmakowe (mam na myśli nadzienie), dalej równie chrupiące i równie zgrabne, ale bardziej wyraziste w smaku trójkątne samosy oraz solidne kule lekkiego ciasta wypełnionego roztopionym serem – te były najsmaczniejsze. Co do samego dania głównego to nie wybiło się ono ponad dobrze znany mi standard – sypki ryż oraz pikantny, pełen warzyw sos, z dominującą nutą mieszanki przypraw curry (co oczywiście w kontekście nazwy mojego dania nie było żadnym zaskoczeniem). Całość była dość smaczna, dla wielbicieli kuchni indyjskiej może nawet bardzo smaczna. Do curry podano również sałatkę z kozim serem. Sałatka to raczej taki polski, domowy fusion ze sztucznym dressingiem z torebki, ale jej kwaśny smak trochę przełamywał monotonną pikantność sosu curry. Do tego podano jeszcze pszenny, smażony na oleju chlebek puri. Tego specjału wypróbowałam zaledwie mały kawałek, ale to dlatego, że zaczynałam już odczuwać skutki ogromnego zamówienia, a chciałam spróbować jeszcze choć kęs deseru. Zjadłam więc jedną smażoną, mleczną kuleczkę w słodkim syropie. Deser uznaję za ciekawy i udany, choć w syropie zupełnie nie wyczułam kardamonu (a miał to być właśnie syrop kardamonowy). Pomijając kwestię tego, że przyszło mi się zmierzyć z plastikowymi talerzami i sztućcami (za którymi mówiąc eufemistycznie nie przepadam) oraz tego, że prawie wszystkie dania smażone były na głębokim tłuszczu, co dla układu trawiennego człowieka nieprzystosowanego do takich specjałów jest nie lada wyzwaniem, to przyznaję, że cała wizyta zaskoczyła mnie raczej na plus.

Podsumowując, pewnie do Indian Ocean już nie zawitam, bo po pierwsze jest to dla mnie drugi koniec Poznania, no i nie jest to moja kulinarna bajka. Być może kiedyś skorzystam z ich oferty dowozu jedzenia, w przypadku wizyty niespodziewanych, zainteresowanych kuchnią indyjską gości. Dodam również, że choć specjalistą od tego rodzaju jedzenia nie jestem, to miałam okazję jeść posiłek w cieszącej się nieposzlakowaną opinią restauracji indyjskiej w Wielkiej Brytanii. I choć posiłek podano tam na przepięknej zastawie, w estetycznym wnętrzu z nienaganną obsługą i za 8 razy większe pieniądze, to wrażenia smakowe pozostały na zbliżonym poziomie (oczywiście nie było tam miejsca dla żadnych chemicznych dodatków). 

PS Miejsca nie polecam osobom na diecie lub dbającym o linię. Wszystko dosłownie ocieka tłuszczem. Nie polecam również tym, którzy nie lubią kiedy ich ubrania i włosy przejmują zapach serwowanych w lokalu dań. Wszystkich pozostałych, ciekawych indyjskiej kuchni zachęcam do wypróbowania.

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4-


ON:
O Indian Ocean dowiedziałem dzięki Fakcji, która wygrała nasz wakacyjny konkurs na najlepszą recenzję. Opis miejsca intrygował na tyle, że jeszcze tego samego dnia o swoisty rekonesans poprosiliśmy koleżankę Anię, która choć mieszka 150 metrów od lokalu - nie miała pojęcia o jego istnieniu. Była tam jednak następnego dnia i zdała nam szczegółową relację. Później doszły jeszcze opisy Ewy, Adama i Przemka. W mojej głowie powstał obraz indyjskiej wyspy wśród ratajskich blokowisk, równie niewielkiej, co trudnej do znalezienia, gdzie oferują prawdziwe frykasy za niewielkie pieniądze. Teraz, po czterech miesiącach - przyszła pora na zestawienie wyobrażeń z rzeczywistością...

Czy trudno Indian Ocean odnaleźć? Nam trudno nie było. Tyle, że mieliśmy bardzo ułatwione zadanie. Po pierwsze, dzięki znajomości Ani znamy ten "fyrtel". Po drugie, mieliśmy cztery miesiące, aby przewertować Internet pod kątem lokalizacji. Po trzecie, korzystaliśmy z rad osób, które już tam dotarły. Tak, czy inaczej, Indian Ocean mieści się w pawilonie handlowym (takim starym SAM-ie), nieopodal ulicy Chartowo. Warto jednak zaznaczyć, że pod numerem 73 znajdują się dwa pawilony, a knajpka jest w tym mniejszym, bardziej oddalonym od ulicy – tuż obok kolektury LOTTO. Czy Indian Ocean jest tak niewielkie, jak mówią? Zaiste jest to najmniejszy z ocenianych przez nas lokali, aczkolwiek całkowicie błędnie zakładałem, że posiłki spożywa się tam w ciasnym i ciemnym korytarzu, przy rozkładanych stolikach. Przybytek jest jasny, świeżo odremontowany i jak na trzy stoły - całkiem przestronny (mniej więcej 3 na 7 metrów). Po prawej od wejścia mamy bar, na wprost drzwi do kuchni, a po lewej salkę jadalną. Na ścianach odnajdziecie liczne tematyczne obrazki, a z głośników usłyszycie muzykę indyjską rodem z Bollywood. Jak dla mnie zupełnie niepotrzebne atrybuty na sali to lodówka (dałbym ją na zaplecze, a zamiast niej wstawił czwarty stolik) oraz telewizor (jaki sens oglądać serialową Majkę, skoro obraz jest niemy, a muzyka indyjska?). Czy serwują tam frykasy? Z zamówionej na wstępie mieszanki przystawek, zasmakowały mi puszyste i delikatne Bhaj Serowe. Odpuściłbym sobie za to Spring Rollsy oraz Samosy (w takiej właśnie kolejności), które miały twardawą, dość grubą i nasyconą tłuszczem otoczkę, przy jednoczesnym niewyraźnym i niewielkim wymiarze bladawego nadzienia. Świetny był za to podany do przystawek dip czosnkowy (z kawałkami prawdziwego czosnku). Bardzo ciekawe były też dodatki w postaci Papadum i Puri. Co prawda ten pierwszy w smaku przypominał bardziej jedzenie ery kosmicznej, aniżeli to co nam współcześni uznają za posiłek, ale i tak polecam, bo to zupełnie nowe doświadczenie chrupać taki tłusty i cienki wafel. Szczególnie ujął mnie jednak ten drugi dodatek, który przy następnej wizycie z pewnością zająłby miejsce porcji ryżu. Ryż bowiem przeszedł bez większych zachwytów, choć wypadł lepiej niż sałatka. Gdy czytam w menu o mieszance świeżych warzyw i koziego sera, to po prostu spodziewam się czegoś więcej. Królem wieczoru był za to kurczak Tandoori. Na oko była to dziwnie pstrokata papka o czerwonym zabarwieniu. Jednak imbir, kumin i papryka z cytrynowej marynaty - zrobiły swoje i szczerze Wam polecam to danie (tak jak i mi polecił je Pan kelner). Na koniec z okazji indyjskiego święta, którego nazwy nie pomnę, poczęstowano nas jeszcze Gullab Jamum - bardzo słodkimi kuleczkami podanymi w syropie kardamonowym. Czy jest tanio? I tak i nie, a przynajmniej nie do końca. Najdroższa pozycja z menu kosztuje co prawda skromne 16,99 zł, przy czym jest to jedynie baza dania głównego (tylko mięso w sosie). Jeżeli chcemy domówić ryż oraz coś zielonego, to koszt takiego dania wzrasta już do 26,97 zł. Nadal tanio, ale jak weźmiemy pod uwagę alternatywną lokalizację i sposób podania (niczym na pokładzie taniego czarteru do Egiptu), to rewelacji nie ma.

Nie jest tak, że neguję wszystko, co na temat Indian Ocean wcześniej mi przekazano. Jak dla mnie jest to świetna odskocznia od domowego jedzenia dla mieszkańców Rataj, a także obowiązkowy punkt wycieczki dla wielbicieli potraw indyjskich. Cechuje je autentyczna atmosfera i bardzo miła obsługa. Czuć ten klimat i czuć, że gość nie jest tam oszukiwany. Prawdą natomiast jest, że rzeczywistość nie do końca spełniła moje wcześniejsze wyobrażenia. Chyba były one nadto idealistyczne. Myślałem bowiem, że powstała jedna z najlepszych poznańskich restauracyjek, która wykorzystując alternatywne położenie, może sobie pozwolić, aby serwować frykasy za grosze. Tymczasem, mamy do czynienia z porządnym barem, który za uczciwe pieniądze oferuje godną strawę (przede wszystkim na wynos). To i tak całkiem nieźle. Tęsknię jednak za ideałem i czekam na miejsce, które znów mnie tak zaintryguje. Indian Ocean już mnie nie intryguje. Indian Ocean już znam.

PS W Internecie wyczytałem opinię, że w Indian serwują stanowczo za małe porcje, które są niewystarczające dla rosłego poznaniaka. To też muszę zanegować – dania są spore, sycące i jak na moje 194 cm – całkowicie wystarczające :)

Jedzenie: 3+
Obsługa: 4-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4


KOSZTORYS:
Plater ulubionych (Samosa, Spring Roll, Serowe Bhaj) - 15,99 zł.
Wegetariańskie Curry (mieszane warzywa sezonowe z jogurtem i przyprawami curry, duszone z sosem czosnkowym)- 15,99 zł.
Kurczak Tandoori (w imbirze, kuminie i papryce z cytrynowej marynaty)- 16,99 zł.
Basmati (sypki ryż) - 3,99 zł.
Safron (ryż z mieszanką przypraw indyjskich) - 4,5 zł.
Puri (indyjski chleb pszenny smażony na oleju) - 2,99 zł.
Papadum (cieńki, chrupiący wafel indyjski podawany z miętowym chutney) - 2,99 zł.
Sałatka (mieszanka świeżych warzyw z serem kozim.) x 2 - 11,98 zł.
Gullab Jamum (mleczne kuleczki podawane w słodkim syropie kardamonowym) x 2 - 7,98 zł.
Herbata Lipton 0,25 x 2 - 8 zł
Suma: 91,4 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.69

ADRES: Poznań, os. Czecha 73
INTERNET: www.indian-ocean.pl

Bookmark and Share

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Z oceną się zgadzam, ale jak dla mnie porcje były dość małe.

Unknown pisze...

Tak jak bardzo polubiłem to miejsce ze względu na autentyczność (zarówno klimatu jak i jedzenia - bez udziwnień), tak z realistyczną oceną trudno się nie zgodzić. Ot, bardzo fajnie, że jest takie miejsce, gdzie za niewiele więcej można zjeść prawdziwe indyjskie jedzenie, a nie kolejną marną podróbkę pizzy czy polski specjał w postaci "tortilli z kebabem" ;).

A porcje uważam za całkiem spore.

Anonimowy pisze...

Również niedawno trafiliśmy do tej knajpki, z moją lepszą połówką, za sprawą zakupów grupowych. No może dokładniej po uprzednim 20 minutowym błąkaniu się wokół pierwszego pawilonu. ;)
Ogólnie zgadzam się z oceną zawartą we wpisie. Solidny lokal z solidnym jedzeniem (i jakże tłustym), z trochę zawyżonymi cenami. Miejsce typu "pójść, zjeść, zapomnieć".
W naszym odczuciu największym negatywem Indian'a był stosunek ilości mięsa do sosu w zamawianych potrawach (tandoori oraz spicy kurczak). Zdecydowanie za dużo sosu a za mało mięsa. Do tego mieliśmy chlebek Puri który również czystym sercem polecam.
Dla mnie 3/6.

Ps. Ponieważ jest to mój pierwszy wpis w komentarzach chciałbym pogratulować autorom pomysłu oraz pracy włożonej w Zjeść Poznań. Jestem stałym czytelnikiem od już chyba roku. I mały apel z mojej strony - z radością bym przywitał większą ilość wpisów odnośnie "zwykłych" knajpek/lokali. Ostatnio odnoszę wrażenie, że prym na blogu zaczynają wieść wpisy o restauracjach na grubszy portfel.. Takie odczucie moje, nie poparte żadną głębszą analizą. ;)

Pozdrawiam, Andrzej

Unknown pisze...

Kiedy ponowna ocena Hanami

Anonimowy pisze...

To prawda. Zmieniło się. Lobby działa. Same drogie restauracje są publikowane. Warto wrócić do tego, jak zaczynaliście. Peace.

Marcin Łuczak pisze...

No i Magda Gessler się wzięła za Indian Ocean http://www.gloswielkopolski.pl/stronaglowna/336433,w-poznaniu-kreca-hitowy-program-tvn-u,id,t.html

Anonimowy pisze...

teraz po zmianach miejsce genialne:) idealne na spotkanie, dzięki świetnie dobranemu światło i muzyce tworzy cudowny klimat. Piękny kawałek Indii na Ratajach. Gorąco polecam. Rewolucje wyszły super

Zjeść Poznań pisze...

Anonimowy, my akurat wyszliśmy przejedzeni, ale to pewnie z powodu złożenia zbyt dużego zamówienia.

Misza, pozostaje nam tylko potakująco kiwnąć głową :)

Anonimowy, dziękujemy za miłe słowa a propos bloga i cieszymy się, że jesteśmy zgodni co do oceny lokalu. Nie zgadzamy się natomiast w kwestii odwiedzanych przez nas restauracji. Po krótkiej analizie kilku pierwszych i kilku ostatnich wpisów na blogu, nie zauważyliśmy tendencji zwyżkującej. Wyjątkiem jest tutaj La Passion du Vin, ale biorąc pod uwagę fakt, że była (i wciąż jest) to nasza ulubiona restauracja, to i tak z jej opisaniem ociągaliśmy się dosyć długo. Dziękujemy jednak za uwagę i zapewniamy, że nadal będziemy starali się zachować zdrową równowagę pomiędzy restauracjami z wyższej półki cenowej, a tymi "na każdą kieszeń".

Heniu, w Hanami byliśmy jakiś czas temu i Twoja opinia o tym miejscu odbiła nam się przysłowiową czkawką. Niestety nie mieliśmy ze sobą aparatu, ale kilka refleksji na temat wizyty zamieściliśmy w komentarzu do wcześniejszej recenzji, a także w poście dotyczącym Sushi-Bushi.

Anonimowy, jak wyżej (2 odpowiedzi wyżej ;)).

Iron, dziękujemy za czujność. Sami jesteśmy ciekawi co się z tych rewolucji zrodziło.

Anonimowy, oboje po wyjściu z Indian Ocean nie wróżyliśmy sobie szybkiego powrotu w tamte rejony, ale teraz przyznajemy, że chętnie porównalibyśmy nasze wrażenia sprzed wizyty pani Gessler z tymi po zaproponowanych zmianach.

Dziękujemy Wam za komentarze i pozdrawiamy wszystkich serdecznie!

Anonimowy pisze...

"PS W Internecie wyczytałem opinię, że w Indian serwują stanowczo za małe porcje, które są niewystarczające dla rosłego poznaniaka. To też muszę zanegować – dania są spore, sycące i jak na moje 194 cm – całkowicie wystarczające :)
"


Hehehehehehe to moja opinia;p;p z gastronautów;p no niestety jak byłam za pierwszym raazem to nie najadłam się za bardzo a wzieliśmy zestaw "początkujący smakosz" więc myślałam, że wręcz się przejemy;) jednak po wizycie Magdy Gessler dostaliśmy ogromną porcję jedzonka i teraz jest ok:) pisałam to z myslą o moim partnerze, który przy swoich 198cm nie był najedzony;p pozdrawiam!:)

Anonimowy pisze...

Na wstepie dziekuje autorom bloga za wszystkie oceny, ktore czytam juz od jakiegos czasu:)
Jestem wielbicielka kuchni azjatyckiej i musze przyznac, ze Indian Ocean pozytywnie mnie zaskoczyl, po lokalu w blaszaku nie spodziewalam sie wiele, ale postanowilam zaryzykowac. Niespodzianka byla spora! Porcje byly naprawde duze, wszystko bardzo smaczne, przede wszystkim dobrze przyprawione, niestety mam male zastrzezenie do papadamow, ktore ociekaly tluszczem. Gdzies wyzej padl komentarz, ze ceny sa wygorowane, zupelnie sie nie zgadzam, tymbardziej, ze niedawno jadlam rowniez w TajIndia, ktore zupelnie mnie zawiodlo i blado wypada przy "blaszaku z Czecha"! A ceny sporo wyzsze.
Po wizycie Gessler zrobilo sie tam duzo przyjemniej i odpowiednio do miejsca, ktore z zalozenia nie pretenduje do wykwintnej restauracji.
Podsumowujac, jak na poznanskie warunki, ktore panuja obecnie (jesli chodzi o kuchnie indyjska) - niepozorne miejsce, gdzies w srodku ratajskiego osiedla, w moim odczuciu, wypada najlepiej!
Pozdrawiam serdecznie, Agnieszka

Zjeść Poznań pisze...

W połowie czerwca na stronie Indian Ocean wyczytaliśmy komunikat: "Z przykrością informujemy, że poszukujemy lepszej lokalizacji i chwilowo zawieszamy działalność. Restauracja jest nieczynna do odwołania". Szkoda, aczkolwiek optymistycznie chwytamy się słowa "chwilowo".

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...