piątek, 18 lutego 2011

INDIAN-OCEAN.PL (po "Kuchennych rewolucjach") / ocena 4.06 (zamknięta)

Pierwszy raz odwiedziliśmy Indian Ocean w połowie listopada zeszłego roku i szczerze mówiąc - powrotu nie przewidywaliśmy. Nie minęło jednak 8 dni, jak jeden z Czytelników (dzięki Iron) doniósł nam w komentarzach, że na poznańskie Rataje zawitała ekipa „Kuchennych rewolucji” z Magdą Gessler na czele. Ciekawość zmian przeważyła nad wcześniejszą deklaracją i po trzech miesiącach jesteśmy z powrotem :)

PS Opis naszych wrażeń sprzed "Kuchennych rewolucji" znajdziecie - tutaj.


ONA:
Przed kolejnymi odwiedzinami w Indian Ocean, przeczytałam swoją recenzję z ostatniej wizyty. Generalny wydźwięk był taki, że miejsce jest OK. i choć plastikowe sztućce, talerze i klaustrofobiczne wnętrze trochę przeszkadzają, to dla mieszkańców Rataj lubiących orientalne smaki, może to być miła odskocznia od wszechobecnych pizzerii. Przyznam szczerze, że kiedy dowiedziałam się, że do kolejnej odsłony "Kuchennych rewolucji" zgłosił się właśnie Indian Ocean (a właściwie Indian-Ocean.Pl – to poprawna nazwa) byłam trochę zaskoczona. Pomyślałam, że owszem można tu zmienić wiele rzeczy (choćby zastawę, organizację przestrzeni, TV, lodówkę, dorzucić kilka potraw do menu) jednak chyba nie potrzeba do tego Magdy Gessler!?

Jechałam tam z mieszanymi uczuciami, bo z jednej strony (o czym wspominam na każdym kroku) kuchnia indyjska to chyba nie moja bajka, "Kuchennych rewolucji" w tawernie Artemis/Kapetanis nie mogę zaliczyć do jakoś szczególnie spektakularnych, a i wspomniane przeze mnie ewentualne zmiany wydawały się być raczej oczywiste. Zaskoczenie, przeżyłam już na etapie obserwacji wystroju z zewnątrz (zawsze mam ku temu sposobność, kiedy Marcin robi zdjęcie wejścia). Moim oczom ukazał się bowiem całkiem przytulny, ciepły i tętniący kolorami azyl, pośród szarego blokowiska. Zmiany (oprócz powiększenia sali jadalnej) nie były może powalające - dodano kilka lampek z kolorowych koralików, tiulowe zasłonki, poduszki w soczystych kolorach, świeże kwiaty na barze, a jedną ze ścian ozdobiono estetycznym zdjęciem/fototapetą z Indii. Myślę, że przy stosunkowo niewielkim nakładzie kosztów wyciśnięto z tego niepozornego wnętrza całkiem sporo.

Po zajęciu miejsc, młody kelner przyniósł nam ładnie wydane, proste menu. I tu kolejne zaskoczenie, w karcie pojawiły się absolutnie wszystkie moje życzenia ;) – dwie zupy, dania z rybami, dodatkowa sałatka no i Mango lassi (kartę wzbogacono także nowymi deserami). Pomna przejedzenia jakie zafundowałam sobie ostatnim razem, postanowiłam skupić się wyłącznie na daniu głównym (zostawiając trochę miejsca na ewentualny deser). Wahałam się pomiędzy trzema daniami – dwoma z rybą i jednym wegetariańskim. O ile z Palak Panner zrezygnowałam w pierwszej kolejności (przypomniało mi się, że jakiś czas temu na jednym z blogów znalazłam bajecznie prosty przepis na ser panner) to w dalszym wyborze pomógł mi pan kelner informując, że polecałby raczej Fish Armitsari, bo choć ostre, to nieco łagodniejsze od Fish Rogani. Otrzymaliśmy również informację, że poziom ostrości dania może być w miarę możliwość dostosowany do życzenia klienta. Do tego domówiliśmy ryż Saffron i sałatkę Indian Ocean Special na pół. I tu kolejne zaskoczenie, danie bardzo mi smakowało. Było zupełnie inne niż wszystkie dotychczas wypróbowane przeze mnie dania indyjskie, co pozwala mi sądzić, że być może zbyt szybko przekreśliłam możliwości kulinarne Hindusów. Owszem i tutaj bogata mieszanka orientalnych przypraw sprawiała, że trudno było wyabstrahować poszczególne składniki - dominowało curry, dało się jednak również wyczuć nuty chili i imbiru, reszta jednak pozostała smakową tajemnicą. Spore kawałki jędrnej ryby (póki co w daniu nie ma jeszcze jednej konkretnej, a kucharze eksperymentują z różnymi gatunkami) spowitej kremowym sosem o wielu obliczach (próba wyłapania wszystkich smaków stanowi tutaj naprawdę niezłą zabawę) wg. mnie jest pozycją zasługującą na uwagę. Do tego ryż z orientalnymi przyprawami oraz delikatna sałatka (kapusta, marchewka, papryka w sosie jogurtowym) łagodząca ostrość dania głównego i mamy bardzo przyjemny dla podniebienia zestaw. Na koniec jeszcze kilka łyków słodko-słonego (zdecydowanie bardziej słodkiego) gęstego, kremowego, orzeźwiającego Mango lassi i byłam więcej niż zadowolona.

Opuszczając lokal stwierdziłam, że choć początkowo trochę niechętnie podchodziłam do faktu przeprowadzenia "Kuchennych rewolucji" właśnie tu, to jednak było warto. Na Magdzie Gessler powieszono już zapewne wszystkie psy więc nie ma sensu, aby po raz kolejny publicznie wytykać słabości programu (szczerze mówiąc nie miałabym z tego żadnej przyjemności, ani satysfakcji, chyba nawet z pewnej przekory wobec tej ogólnej niechęci, główną bohaterkę programu darzę sympatią – bez wątpienia jest barwna i pełna pasji). Pozostaje mi więc pogratulować jej całkiem udanej przemiany Indian Ocean. Z przyjemnością zawitam tam ponownie.

PS Kiedy już wychodziliśmy, właścicielka lokalu podeszła do nas i zapytała czy smakowało. Nie potrafiłam podarować sobie tej sposobności i postanowiłam pogawędzić na temat programu, oczekiwań i efektu. Rozmowa trochę rozwiała moje wątpliwości co do decyzji właścicieli o udziale w "Kuchennych rewolucjach". Dowiedziałam się również wielu zakulisowych informacji, którymi bardzo chętnie bym się podzieliła, niestety nie wiem czy mogę - nie chcę nadużywać ewentualnego zaufania jakim obdarzyła mnie rozmówczyni. Powiem jedynie, że Indian Ocean to nie tylko chwilowa fanaberia właścicieli, ale ich sposób na to, aby polsko-hinduskie małżeństwo mogło spokojnie mieszkać w naszym kraju/mieście. To tak dla romantyków ;)

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4


ON:
Gdy około godz. 17:00 dotarliśmy na osiedle Czecha, to jakąkolwiek rewolucję ciężko było dostrzec. Na zewnątrz było jeszcze jasno, a lokal w środku był słabo oświetlony, co wręcz sprawiało wrażenie zaciemnienia. Dopowiem, że wykonaliśmy dwa komplety zdjęć – przy wejściu i wyjściu. Na blogu zdecydowaliśmy się jednak umieścić te wieczorne, bowiem takie też zamieściliśmy ostatnio, a zatem dużo łatwiej tutaj o porównanie. Uczepię się jednak na chwilę tego oświetlenia, ponieważ i wieczorna aura nie sprzyja ekspozycji lokalu. Jeśli nawet w środku stawiamy na przytulne ciemności, to dałbym jakiś mniej lub bardziej oświetlony szyld nad lokalem, bowiem jeśli jedyne oznakowanie mieści się na szybie, to pod wieczór jest zupełnie niewidoczne. Prawdopodobnie jednak właśnie dzięki temu (a także temu, że nie było jeszcze emisji indyjskiego odcinka „Kuchennych rewolucji”) nie musieliśmy przebijać się przez tłumy gości, ciekawych efektów tej przemiany.

To co wymagało w IO największych zmian to oprawa posiłku z wnętrzem w roli głównej. Uczciwie trzeba przyznać, że rewolucja w tym obszarze nie zawiodła. Nie dość, że pomarańczowe ściany przemalowano na ciemny róż, z sali zniknął telewizor i lodówka, a bar zapełnił się owocami i kwiatami, to poprzez wyburzenie jednej ze ścian - zwiększono niemal dwukrotnie powierzchnie. Obecnie jest siedem stolików, zamiast dotychczasowych trzech, a charakter lokalu oddalił się od formatu take away w kierunku restauracyjki. W dodatku całkiem przytulanej restauracyjki, bowiem doszły także zasłony na oknach, poduszki na krzesłach, lampki imitujące lampiony oraz tematyczna fototapeta na jednej ze ścian. Wykończenia te mogłoby być co prawda trochę lepszej jakości, niemniej wierzę, że na wszystko przyjdzie czas, gdy dotychczasowe nakłady zaczną się zwracać z nawiązką. Czego mi jeszcze brakowało, to więcej światła na sali. Nie żebym był zwolennikiem włączenia dotychczasowego, górnego oświetlenia, ale rozważyłbym ustawienie trzech lampek na stołach przy oknach. Ponadto, skoro na każdym stoliku znajdują się dwie świeczki, to koniecznie zapalałbym je gościom wieczorem, aby nie musieli spożywać posiłku w półmroku. Zauważyłem też, że odległość między dwoma stołami pod fototapetą była dość niewielka i za mną nikt już by się wygodnie nie rozsiadł. To jednak detale, natomiast ogólne wrażenie z metamorfozy jak najbardziej na plus.

Może nie rewolucja, ale ewolucja spotkała też kartę menu. Zarówno dosłownie (teraz jest to różowa książeczka, zamiast pomarańczowej kartki) jak i w kontekście zawartości. I choć mam wrażenie, że nie zniknęło żadne danie z wcześniejszej karty, to doszły nowe, które już na pierwszy rzut oka wydają się bardziej trafione. I tak są dwie zupy, których wcześniej w ogóle brakowało, jest wreszcie sałatka, która oddaje bardziej ducha Indii niż polsko-grecki miszmasz, jest większy wybór mięs (jagnięcina), doszły ryby, poszerzono ofertę dla wegetarian, a wreszcie rozbudowano dział deserów. Brakuje jedynie alkoholu, ale to już zapewne kwestia koncesji, o którą może być trudno ze względu na pobliską szkołę. Wahałem się trochę, czy zamówić dokładnie to samo, co ostatnio i porównać smaki, czy pójść w nowe dania i zobaczyć, czy trafne było ich wprowadzenie do karty. Zwyciężyło to drugie rozwiązanie, a ja zamówiłem zupę Mulligatawany oraz jagnięcinę Mutton Madras, a do tego herbatę Masala. Pomni też sporych porcji dodatków tym razem zamówiliśmy je na spółę (ryż Safron oraz sałatka Indian Ocean Special). Równie wspólny był deser w postaci Mango lassi. Gdy nasz stół powoli zaczął być zastawiany, miła była to dla oka różnica względem ostatniej wizyty. Koniec z plastikowymi tackami, kubkami i sztućcami. Teraz króluje ceramika, stal i szkło. Do tego drobiazg, ale jakże estetyczny - sztućce każdorazowo owijane żółtą lub zieloną serwetką i przewiązywane czerwonym sznurkiem. Przejdę jednak do sedna, a zacznę od gęstego i aksamitnego kremu Mulligatawany, w którym wyczuwalne były smaki przyprawy curry oraz soczewicy, i który to zawierał całkiem sporej wielkości kawałki piersi z kurczaka. Właśnie tego mi brakowało, gdy byłem w IO ostatnio. Jak najbardziej trafione preludium indyjskiej uczty. Dalej były kawałki mięciutkiej jagnięciny w sosie na bazie curry, cebuli i czosnku. Co ciekawe, Ania rybę miała w tym samym sosie, ale smakował on trochę inaczej - był jakby bardziej słodkawy. Dla mnie to przesłanka do stwierdzenia, że nie mają jednego gara z sosem i zalewają nim wszystkie danie, a nad każdym daniem pracują oddzielnie. Oprócz sposobu podania żadnej metamorfozy nie przeszedł ryż basmati z szafranem, zatem ominę tu jego opis. Wolę wspomnieć o trafionym specjale w postaci miksu kapusty, marchewki, papryki oraz zielonego groszku, zalanych dressingiem na bazie jogurtu. Nie dość, że unikalny to smak, to jeszcze idealnie dopasowany do pikantnych dań. Podobnie zresztą jak Mango lassi, którego miła słodycz łagodzi wszelką pikanterię. Raz jeszcze muszę natomiast spróbować herbaty Masala, bowiem jakoś po jednej filiżance trudno mi sobie wyrobić opinię. Wiem, że jest doprawiona przyprawami (w tym kardamonem), jest słodkawa i w smaku przypomina bardziej kakao niż herbatę, ale jeszcze nie do końca wiem, czy ją lubię :) Ostatecznie przyznaję 4+ za krem z kurczaka, 4+ za jagnięcinę, 4 za sałatkę, 3+ za ryż, 4+ za Mango lassi.

Jak na jedynie dwa zajęte stoliki, to swoje na podanie dań (nie licząc zupy) odczekaliśmy. Suma summarum warto jednak było czekać, tak jak i warto dodać, że w Indian pracuje trzech kucharzy – Polak oraz dwóch Hindusów i właśnie na hinduską zmianę mieliśmy okazję trafić. Na sali obsługiwał nas z kolei równie uprzejmy co ostatnio Pan kelner, choć trzeba przyznać, że ten był zdecydowanie bardziej zorientowany w temacie i jakby bardziej zaradny. Posłużę się przykładem. W karcie sąsiadują ze sobą dania łagodne, lekko pikantne oraz pikantne. Bywa, że określenia te w różnych restauracjach mają zupełnie inne znaczenie. Ja wybrałem lekko pikantne, ale Pan kelner dla pewności opisał jeszcze stopień ostrości i dopytał, czy moje danie ma być choć lekko pikantne w stronę łagodnego, czy lekko pikantne w stronę ostrego. Odpowiedziałem (jak zapewne 90% gości), że tak pośrodku. Kilka chwil po podaniu kelner dopytał raz jeszcze, czy wszystko w porządku i czy danie nie jest przypadkiem zbyt ostre. Jak dla mnie było właśnie w sam raz, ale miło z jego strony, że się o to troszczył. Podczas wizyty kątem oka spostrzegłem też jak właścicielka lokalu wędrowała kilka razy z uśmiechem na ustach z kuchni do baru i z powrotem. Może to szczegół, ale właśnie tego autentycznego uśmiechu w wielu restauracjach brakuje. W Indian on jest i chwała im za to :)

Reasumując, podobnie jak i Ania - nie do końca rozumiem, dlaczego Magda Gessler jest niezbędna, aby poprawić w lokalu pewne zdawałoby się oczywistości. Wystarczyło zapytać o niedociągnięcia swoich gości, a zapewne tak jak i my wskazaliby bez wahania na wnętrze, zastawę oraz braki w menu. Nie mam jednak zamiaru dochodzić genezy decyzji o sprowadzeniu ekspertki i towarzyszących jej kamer, bowiem choć mam czasem wątpliwości, co do proponowanych przez Panią Gessler rozwiązań (szczególnie pomysłów na promocję), to przyznać muszę, że tutaj rewolucja się udała. Obecnie jest bowiem zarówno smaczniej, jak i przytulniej. W dodatku mam wrażenie, że Indian Ocean bardziej zasłużyło sobie na efekty medialnego szumu, aniżeli tawerna Artemis/Kapetanis. Ale choć w IO smakuję mi bardziej, a atmosfera jest przyjemniejsza, to jednak recenzja A/K jest najczęściej czytaną na naszym blogu. Taka jest bowiem magia telewizji. Rozumiem to i czekam z niecierpliwością na indyjski odcinek z Poznaniem w tle, bowiem tylko popularność rodem z małego ekranu jest w stanie zachwiać tymi nieco niesprawiedliwymi proporcjami.

PS Jak zerkniecie na ostateczną ocenę to wychodzi na to, że niewielki lokal w blaszaku na Ratajach uzyskał lepsze noty niż niejedna wystawna restauracja (depcząc przy tym po piętach Bażanciarni, czy Fidelio). Można się z tym zgadzać lub nie, ale nasz system ocen zrównuje wagę jedzenia, obsługi, wystroju i ceny. Tym samym, wygrywa nie ten kto jest ideałem w dwóch dziedzinach, a wyłożył się w kolejnych dwóch, ale ten kto trzyma przyzwoity poziom we wszystkich obszarach. Tak jest właśnie w Indian Ocean :)

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4+


POST SCRIPTUM
Ostatecznie indyjsko-poznański odcinek "Kuchennych Rewolucji" wyemitowano w sobotę 19 marca. Jeżeli go przegapiliście, to jeszcze nic straconego, bowiem powtórkę obejrzeć można na tvnplayer.pl.

KOSZTORYS:
Mulligatawany (indyjska zupa krem z kurczaka) - 6,95 zł.
Fish Amritsari (lekko pikantna ryba w sosie o smaku curry, cebuli i czosnku)- 17,95 zł.
Mutton Madras (lekko pikantna jagnięcina w sosie o smaku curry, cebuli i czosnku)- 23,95 zł.
Safron Rice (sypki ryż indyjski typu basmati z dodatkiem przypraw indyjskich) - 4,95 zł.
Indian Ocean Special (kapusta, marchewka, papryka i zielony groszek w dressingu jogurtowym) - 7,95 zł.
Mango lassi (napój jogurtowy ze świeżego mango) - 6,95 zł.
Herbata Lipton (miętowa) - 5 zł.
Masala Tea - 5,95 zł.
Suma: 79,65 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 4.06

ADRES: Poznań, os. Czecha 73
INTERNET: www.indian-ocean.pl

Bookmark and Share

13 komentarzy:

ewww pisze...

Super! Bardzo się cieszę, że Indian Ocean wygląda teraz tak, jak wygląda i serwuje takie przyzwoite dania. To jest w końcu ta knajpka, której wcześniej,podczas moich pierwszych wizyt, widziałam zapowiedź. Świetnie, że nie zmarnowali swojego potencjału! Brawo:)
ps. na pohybel plastikowym sztućcom!

Mel pisze...

Kurcze ja uwielbiam kuchnię indyjska i dzieki Waszej recenzji na pewno się do Indian Ocean wybiorę jak tylko bedę w Poznaniu :)

Anonimowy pisze...

Byłam tam tydzień temu i na pewno wrócę jeszcze nie raz. Uwielbiam tamtejszą kuchnię.

Anonimowy pisze...

Piszę świeżo po wizycie w Indian Ocean.
O wizycie Gesslerowej doczytałam przed chwilą.
Pewnie dlatego pojawiły się normalne talerze, sztućce z Ikeii ( ale dlaczego powiązane sznurkiem?)zmienił się wygląd na plus( obejrzałam poprzednie zdjęcia)
Po ofercie na fastdealu lokal zapełniony.
Powinni się cieszyć:-)
Wystrój-sympatyczny,ostre kolorki ,zdjęcia na ścianach.
Trochę ludzi bierze jedzenie na wynos jednak zdecydowana większość jadła na miejscu.
W środku dość ciasnawo.Po czekaniu długo na jedzenie -nogi sztywniały:-)Bo czekanie ok 20 min na przystawkę do krótkich nie należy.
Jedzenie..niektóre rzeczy pływały w tłuszczu.
Panierowane warzywa były zbyt przypieczone i gąbczaste, palak paneer smakował na słodko..dziwnie.
Chlebki- jadłam Puri w porównaniu do TajIndia ( Malta)wypadły bardzo blado- brakowało im smaku.
Dobrze smakowała jagnięcina Mutton Madras /miękka, doprawiona/
do ryżu doczepić się nie mogę bo co można zepsuć:-)
Murg Madras / kurczak z przyprawami/ też ok.
Porcję są sensownej wielkości.
4 osoby wyszły najedzone.
a teraz obsługa - dla mnie TRAGEDIA co z tego że chłopak miły, ale nie radził sobie przy pełnym obłożeniu.
Mylił się przynosząc zamówienia z innego stołu. Dostałam 2 rzeczy których nie zamawiałam- niepotrzebne dyskusje.Najśmieszniejsze było pytanie kelnera zadane w połowie spożywania posiłku- czy mamy zastrzeżenia do jedzenia itp..a jak byśmy mieli to co? wymienią, zabiorą.

Kilka rzeczy z menu nie było - niby nie sezon, ale wiem że owoce można dostać w Polsce bo sama robię np: Mango lassi.
Deser wypadł najgorzej Gullab Jamun smaku toto nie miało.
Nawet tak mega słodkie nie było..kardamon. Mogłam się domyśleć.
Ocena:w porównaniu do blokowych knajpek może to być odskocznia dla ludzi dlatego rozumiem jeśli komuś zasmakuje indyjskie jedzenie w Indian Ocean.
Moja wizyta prawdopodobnie była pierwszą i ostatnią.
Zdecydowanie wolę ciut dopłacić pojawiając się na Malcie lub ugotować coś indyjskiego w domu.
To jest dopiero frajda P-)

Anonimowy pisze...

IO po rewolucjach jest super:) teraz moge powiedzieć, że jest to moja ulubiona knajpka bo wszystko to ,co mi sie tam nie podobało wcześniej, poprawili;)co do masala tea- ja ja uwielbiam:D jak pierwszy raz ją zamówiłam podeszła mi średnio ale ostatnio byłam na dzień kobiet ( tu duzy plus za promocje kobiety płacą połowę!) i wypiłam 3 filizanki:D

Karo pisze...

Byłam wczoraj w Indian Ocean i wyszłam rozczarowana. Zacznę od tego, że uwielbiam indyjską kuchnię i jestem częstym gościem w Taj India na Malcie, ostatnio odkryłam też Shivaz na Podgórnej, który mimo, iż jest bardziej klubem niż restaurację serwuje naprawdę pyszne jedzenia.
Ale wracając do Indian Ocean - zamówiliśmy Fish Amritsari - smaczna, ale nie tak dobra, jak podobne danie, które jadłam ostatnio w Shivaz. No i szkoda, że była to panga.
Zmówiliśmy też jedno danie z serem - przyzwoite, ale za dużo curry, które skutecznie zabiło smak pozostałych przypraw oraz kurczaka z migdałami. Kurczak był zdecydowanie najsłabszy - w niczym nie przypominał indyjskiego dania, ale raczej potrawkę z kurczaka do ktorej dodano trochę migdałów i 3 rodzynki.
Obsługa bardzo przeciętna, kelner robił wrażenie przestraszonego.
Największe zastrzeżenie mam jednak do wielkości dań - to co otrzymaliśmy było zdecydowanie mniejsze, niż dania prezentowane u Was na zdjęciach. Najmniejszy był kurczak - do połowy wypełniona sosem mała miseczka, w której znajdowały się 4 mikroskopijne kawałki mięsa.

CooLBaRT pisze...

Ja niestety muszę przyłączyć się do opinii negatywnych, zamówiliśmy wczoraj 6 dań na wynos i poza jednym "zjadliwym" reszta była po prostu kiepska. Może nie znam się na kuchni indyjskiej, ale miałem okazję jeść różne tego rodzaju dania w innych tego typu miejscach i nigdzie nie otrzymałem jedzenia z taką ilością pływającego, wytrąconego tłuszczu, do tego większość dań miała konsystencje kaszki co już w ogóle nie było fajne. Podsumowując dania różniły się tylko ostrością i kolorem. Ryż był miejscami niedogotowany, a sałatka firmowa po prostu słaba. Szkoda tylko, że Koleżanka miała skopane urodziny :( W każdym razie to drugi lokal "ratowany" przez p. Magdę G. w którym byliśmy /poprzednio była to grecka tawerna koło Starego Rynku/ i wiemy już, że tam gdzie postanęła jej noga tam nasza już nie postanie. W obu lokalach obsługa byłą przemiła, niestety to co najważniejsze było niedobre.

Anonimowy pisze...

WITAM, NIESTEY MUSZĘ PRZYZNAĆ ŻE JESTEM GŁĘBOKO ROZCZAROWANA KUCHNIĄ TEJŻE RESTAURACJI. TAK SIĘ SKŁADA ŻE BYWAM W INDIACH MAM TAM PRZYJACIÓŁ I Z PRZYKROŚCIĄ STWIERDZAM, ŻE DANIA KTÓRE ZAMÓWIŁAM NIE MAJĄ NIC Z TĄ KUCHNIĄ WSPÓLNEGO. TŁUSZCZ WYTRĄCONY DOŚĆ MOCNO NA POTRAWACH CO NIE ZYSKUJE APETYCZNEGO WYGLĄDU, KONSYSTENCJA PAPKOWATA NICZYM KASZKA DLA NIEMOWLAKÓW. CAŁOŚĆ OSTRA CHOĆ W KARCIE PODANO IŻ DANA POTRAWA POWINNA BYĆ DELIKATNA, COŚ NIE TAK. KIEPSKO BEZ SMAKU, BEZ WYRAZU, SZKODA ŻE BYŁA TO KOLACJA DLA MOICH ZNAJOMYCH Z OKAZJI MOICH URODZIN, NIESTETY CAŁA NASZA CZWÓRKA JEST NIEZADOWOLONA Z KOLACJI, DODAM WIĘCEJ WRĘCZ ZNIESMACZONA. NIE POLECAM

Anonimowy pisze...

Byłem w Indian kilka dni temu. Jedzenie wydało mi się dość smaczne, aczkolwiek nie znam się na kuchni indyjskiej, więc trudno mi ocenić czy było takie jakie powinno być. Smak oceniam jako przyzwoity - ale wielkość porcji to zupełnie inna historia. Po przeczytaniu Waszej recenzji zacząłem się zastanawiać czy naprawdę jestem aż takim żarłokiem, czy po prostu to co ja dostałem było znacznie mniejsze. Przyjrzałem się Waszym zdjęciom i stwierdzam, że dania przez nas zamówione były tak na oko o połowę mniejsze. Najpierw zjedliśmy przystawki - porcje bardzo niewielkie, ale do tego nie mam pretensji - to w końcu przystawki. Potem kelner przyniósł nam ryż, surówkę i dwa płaskie, metalowe pojemniczki góra do połowy wypełnione sosem. Myśleliśmy, że za chwilę doniesie nam kurczaka, ale okazało się, że to co mamy przed sobą to już całość - te drobinki mięsa w sosie to było całe danie. Cóż, sosu starczyło może na połowę ryżu, a mięsa było na dwa kęsy. I co z tego, że jedzenie nawet dobre, jeśli się wychodzi głodnym?

Anonimowy pisze...

Ogromny minus za lokalizację. Mają opcję dowozu, ale trzeba albo zamówić hurtowo albo płacić wg uznania kierowcy. Jedzenie dobre, porcje ogromne jak na przeciętnie pożerającego. Jak pisałam, lokalizacja tragiczna. Polecam na większe imprezy.

Zjeść Poznań pisze...

W połowie czerwca na stronie Indian Ocean wyczytaliśmy komunikat: "Z przykrością informujemy, że poszukujemy lepszej lokalizacji i chwilowo zawieszamy działalność. Restauracja jest nieczynna do odwołania". Szkoda, aczkolwiek optymistycznie chwytamy się słowa "chwilowo".

Anonimowy pisze...

Przechodziłam wczoraj, w tym miejscu już jest pizzernia.

Anonimowy pisze...

Miło, że poszukują lepszej lokalizacji. Mam nadzieję, że szybko pójdzie i nie będą knajpą tylko na dowóz. Zwłaszcza, że dowóz mieli koszmarnie drogi lub do mega zamówień a czas oczekiwania na dostawę też wiele do życzenia pozostawiał. Na szczęście jedzenie dobre.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...