niedziela, 11 lipca 2010

GOKO restauracja japońska

Zdajemy sobie sprawę, że być może nadużywamy Waszej cierpliwości w związku z faktem, iż ostatnia właściwa recenzja dotyczyła również sushi baru. Mamy jednak nadzieję, że usprawiedliwiają nas informacje zamieszczone w post scriptum do posta konkursowego. Jednocześnie, tak jak w przypadku Tajskich Smaków, z racji wystosowanego zaproszenia postanowiliśmy nie przyznawać ocen, co nie zmienia faktu, że do wizyty w Goko podeszliśmy równie krytycznie, jak w każdym innym przypadku. Wierzymy bowiem, że nasze spostrzeżenia mogą być wskazówką nie tylko dla Was, ale także dla właścicieli lokalu.

PS Opis drugiej wizyty znajdziecie tutaj.


ONA:
Pisanie recenzji, kiedy za oknem pogoda niczym na Jamajce, a tv kusi kolejnymi relacjami z mundialu i ligi światowej, nie jest moją najmocniejszą stroną. Przegrzany umysł donosi jednak, że już czas napisać kilka słów. W równie upalny dzień co dziś wybraliśmy się do Goko. Ze skwarnego zakątka Garbar weszliśmy do kusząco chłodnego azylu. Na tyle chłodnego, że pod koniec wizyty było mi już jednak odrobinę za zimno. Celowo użyłam słowa azyl, ponieważ takie właśnie wrażenie sprawiło na mnie to odcięte od świata wnętrze. Szyby dużych okien pokrywa bowiem powłoka, która przepuszcza światło, ale skutecznie maskuje to co za nimi. Zabieg ten spotęgowany został przez duże prostokąty półprzezroczystego czarno-czerwonego materiału przymocowanego do przestrzeni okiennej. Powiem szczerze, że taka izolacja w normalnych warunkach trochę przeszkadzałaby mi, ale w tym wypadku okazała się całkiem zmyślnym rozwiązaniem tworzącym przyjemną, orientalizującą enklawę. Można w niej znaleźć wiele motywów japońskich np. zbroję samuraja, katanę i ikebanę. W oczy rzucają się również ładnie nakryte, proste stoliki i szczegóły, takie jak: ustawione w ciekawy „zygzak” nowoczesne krzesła, oraz menu ułożone w orientalizujący stosik. Ciekawy efekt osiągnięty został również przez zamontowanie przezroczystej płyty plexi na surowej, czarnej ścianie za długim, wysokim barem. Zabieg ten spowodował optyczne zwielokrotnienie i powiększenie tego w sumie nie największego wnętrza. Niczym cztery żywioły królują tutaj 4 kolory: czerwień, czerń, szarość i biel i to one spinają cały wystrój swoistą klamrą. Dorzucić do tego można jeszcze odjazdową, designerską łazienkę z krzesłem Fabio Novembre i powstaje nam całkiem przyjemne i niebanalne wnętrze trzymające się nowoczesnych standardów.

Kiedy zajęliśmy miejsca przy stoliku, przywitał nas sympatyczny sushi master, którego chwilę później zastąpiła równie sympatyczna Pani z obsługi. Oboje bardzo dbali o to, aby niczego nam nie brakowało, niemniej zdajemy sobie sprawę, że nasza wizyta mogła spowodować większą mobilizację. Dzień wcześniej ustaliliśmy, że chcemy skupić się przede wszystkim na daniach „nie - sushi”. Zdecydowałam się zatem na pikantną zupę z owocami morza i smażonego węgorza z sosem kabayaki. To wszystko poprzedziliśmy aperitifem z sake podanej w fantazyjnie wyciętym, zielonym ogórku na kruszonym lodzie z malinami i owocami physalisu. Zupa była smaczna i rzeczywiście pikantna. Przyznam, że dla mnie była to górna granica akceptowalnej pikantności, gdyż przy ostrzejszym płynie nie byłabym w stanie rozróżnić smaków. Klarowny bulion z warzywami (cukinia, kapusta, marchewka) wzbogacony został w sumie niewielką ilością owoców morza. Kilka małych kawałków ośmiornicy i strzępek małży, nie zaspokoiły w pełni moich oczekiwań, choć smakowo było bez zarzutu. Bez zarzutu, dopóki nie spróbowałam od Marcina sałatki z glonami wakame i serkiem tofu. O ile zupa po prostu bardzo mi smakowała, o tyle sałatka była przepyszna. Jeszcze nigdy i nigdzie nie jadłam tak dobrej sałatki nazywanej tofu sarada. Wakame przygotowane na kilka sposobów – jedne tradycyjne, inne marynowane, to wszystko z białym i czarnym sezamem i aksamitnym serkiem tofu. Rewelacja. Szkoda tylko, że właścicielem tej rewelacji był Marcin, a nie ja. Musiałam się zadowolić zaledwie kilkoma kęsami tego specjału. Dalej przyszła kolej na węgorza. Ten był świeży, delikatny i aromatyczny, polany gęstym, słodkim sosem kabayaki. Warty skosztowania, choć jak dla mnie słabszym elementem były tu smażone warzywa, które odrobinę odstawały poziomem od smakowitej ryby. Oba dania, poprzedzone czekadełkiem w formie sałatki sprawiły, że byłam naprawdę najedzona. I choć założyliśmy sobie, że wypróbujemy przynajmniej jedną pozycję z karty sushi (skoro restauracja reklamuje się jako najlepsze sushi w mieście), nie byłam już w stanie tego dokonać. Dlatego, mimo, że jestem wojującym przeciwnikiem "wynosów", sushi wzięliśmy na kolację do domu. Nie wiem zatem czy była to kwestia tego, że sushi nie zjedliśmy zaraz po przygotowaniu, ale nie zauważyłam w nim nic więcej niż to, co standardowo dostaję w większości poznańskich sushi barów. Było smaczne, ale nie nadzwyczajne. Moim hitem i absolutnym numerem jeden pozostaje przepyszna sałatka.

Wizyta w Goko była dla mnie długo wyczekiwanym doświadczeniem. Nie jestem w stanie policzyć ile już razy wybieraliśmy się tam i ile już razy coś stawało nam na drodze. Do wizyty zachęcała mnie zarówno postawa właściciela, który od samego otwarcia restauracji serdecznie nas zapraszał (co niezmiennie uważam za potwierdzenie godnego naśladowania stosunku do klienta i tego, że właściciele są przekonani o wysokiej jakości swoich usług) oraz kilka zasłyszanych opinii, iż sushi w Goko rzeczywiście jest najlepsze w mieście i smakuje prawie tak samo jak w Japonii. Nie jestem w stanie zweryfikować tej opinii – podróż do Japonii nadal przede mną - ale z czystym sumieniem mogę polecić Goko każdemu wielbicielowi tofu sarady i ciepłych specjałów azjatyckiej proweniencji!


ON:
Mijając nową restaurację, lustruję ją mimowolnie i z zaciekawieniem zerkam przez okna, aby wyrobić sobie choćby zarys wyobrażenia o jej wnętrzu, a także klimacie, jaki tam panuje. Goko do ostatniej chwili pozostało jednak dla mnie tajemnicą, gdyż poprzez zasłonięte okna nie sposób nic, a nic ujrzeć. Elewacja budynku, oflagowanie oraz kremowe zasłony sugerują jedynie, że w środku spodziewać się możemy jasnych i ciepłych kolorów. Gdy bezpośrednio z ulicy wchodzimy do długiej i wąskiej sali głównej, ze stolikami po prawej i barem po lewej stronie, okazuje się jednak, że za sprawą kolorystyki mebli we wnętrzach dominuje kolor czerwony. Zasiadamy na końcu sali, tak jak to mamy w zwyczaju – w możliwie najbardziej ustronnym, a jednocześnie możliwie najbardziej oświetlonym miejscu. Przeglądam elegancką, dość obszerną (23 strony), ale zarazem poręczną i czytelną kartę menu i oznajmiam uprzejmej i uśmiechniętej Pani kelnerce, że na decyzję potrzebuję trochę więcej czasu. Zazwyczaj doskonale wiem, czego chcę skosztować w sushi barach. Jednak Goko z pewną (jak mniemam) premedytacją, a zarazem śmiałością poszło szerzej i nie nawiązuje w swojej nazwie do modnego sushi, tylko do całej kuchni japońskiej. I choć gotów jestem się założyć, że i tak większość gości skłania się w tym miejscu do sushi, to ja postanowiłem skorzystać z okazji, aby pójść szerzej w kuchnię japońską.

Tak, czy inaczej dopadł mnie odwieczny dylemat pierwszego dania – zupa, czy sałatka? Zazwyczaj skłaniam się do zupy, ale w menu widzę tofu sarada i choć do tej pory żadna tego typu sałatka nie dorównała w moim mniemaniu tej serwowanej w Sakanie, to z nadzieją decyduję się na jeszcze jedno porównanie. W kwestii głównego dania wybieram ryby i selekcjonuje trzy potrawy, które są w kręgu moich zainteresowań. Ze wskazaniem tej konkretnej wstrzymuję się jednak i proszę o radę Panią kelnerkę, która z przekonaniem tłumaczy, że w tym wypadku zdecydowanie poleca łososia po japońsku, który cieszy się dużym uznaniem wśród gości. Dodam tylko, że jako alternatywę rozważałem halibuta gotowanego na parze (za delikatny wg niektórych opinii) oraz łososia teriyaki (nie pamiętam, dlaczego to danie uzyskało najsłabsze noty, ale odniosłem wrażenie, że jest dość proste). Za to wspomniany już łosoś po japońsku miał być zarówno ciekawy w smaku, jak i wyszukany i to właśnie na niego się zdecydowałem. Do tego domówiliśmy dzbanek herbaty shincha aracha, którą uzyskuje się ponoć wczesną wiosną z pierwszego zbioru. Gdy już zamówienie zostało złożone, to korzystając z okazji, że lokal opuścili wszyscy goście (a nowi jeszcze nie nadeszli), zabraliśmy się za fotografowanie wnętrz. Mieliśmy przy tym wrażenie, że mamy do czynienia z jednobryłową restauracją i już po kilku minutach zadanie uznaliśmy za wykonane. Wówczas Pani kelnerka wskazała nam jeszcze drogę do zacisznego vip roomu tuż za ścianą oraz zachęciła, abyśmy chociaż zajrzeli do toalety, która jest „taka ich mała dumą”. Przyznam, że design tejże toalety zrobił na mnie wrażenie i choć nie udało się tego w pełni uchwycić na zdjęciu (brakuje efektu zastosowanych luster), to zrobiliśmy wyjątek i zamieściliśmy w recenzji ujęcie tego zazwyczaj zawstydzającego miejsca. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może odpowiadać widok pisuaru, obok zdjęć z jedzeniem, niemniej tak postanowiliśmy i mam nadzieję, że jeżeli odwiedzicie Goko i zajrzycie do tej toalety, to zrozumiecie zamysł i nam wybaczycie :)

Tymczasem na stole czekały na nas dwie niespodzianki – czekadełko w postaci sałatki oraz mrożona sake podana w ozdobionym ogórku. Sałatka podawana jest wszystkim gościom, jednak nie zaobserwowałem tego w przypadku drinku powitalnego i dlatego wstrzymam się z jego oceną. Z przyjemnością za to pochwalę ideę czekadełka warzywnego z dressingiem na bazie chrzanu wasabi, które w Goko jest na tyle spore i na tyle bogate w smaku (dwa przeciwieństwa darmowej przystawki z Violet Sushi), że spokojnie może stanowić oddzielne danie. W tym jednak kontekście poczułem, że dokonałem złego wyboru pierwszego dania. Tak bowiem miałbym i zupę i sałatkę, a tak zostałem z sałatką i sałatką. I choć ostatecznie nie ma co narzekać, bowiem sałatka tofu sarada okazała się wyborna (o czym za chwilę), to w świecie idealnym życzyłbym sobie, aby obsługa informowała gości o takowych gratisach, bowiem jak widać, może mieć to istotny wpływ na składane zamówienie. Co się natomiast tyczy samej tofu sarady (glony wakame, serek tofu, biały i czarny sezam), to nie kosztowałem nigdy tak dobrej jej wersji, a wspomniany wcześniej wzór z Sakany stracił palmę pierwszeństwa. Oryginalność tejże potrawy nie tylko czuć w smaku, ale również widać gołym okiem, jako iż glony wakame zostały w specjalny sposób zaprawione (miałem wrażenie, że na trzy sposoby) i przyozdobione jadalnym kwiatem fasoli. Oczarowani sałatką dowiedzieliśmy się od Pani kelnerki, że sporo pracy i czasu włożono, aby wypracować taką, a nie inną koncepcję jej serwowania. Jeżeli miałbym cokolwiek w niej udoskonalić, to użyłbym tylko trochę twardszego serka tofu, aby dostosować ją do swoich preferencji. Choć był to prawdziwy rarytas, to i tak tęsknie zerkałem w stronę zupy Ani, a gdy już jej spróbowałem, to od razu wymyśliłem koncepcję wzajemnej wymiany naszych pierwszych dań, gdy tylko dojemy je do połowy :) Pora jednak przejść do dania głównego, które tak jak zapowiadało, tak też wyglądało – bardzo ciekawie. Podano je na bardzo słusznych rozmiarów talerzu ceramicznym. Na środku ułożonych było w warkocz około 8-10 kawałków grillowanego łososia owiniętego w algi niczym maki sushi, który został przykryty bogactwem warzyw oraz podlany gęstym sosem z wyczuwalnym smakiem mleczka kokosowego. Wszystko to posypane białym i czarnym sezamem, a po bokach motywy warzywne – ozdoba z marchewki oraz sałatka, taka sama (ewentualnie bardzo podobna) jakiej użyto do czekadełka. Ryba była naprawdę świetna - idealnie zgrillowana – delikatna w konsystencji (bardziej delikatny był tylko kosztowany przez Anię węgorz), a jednocześnie wyrazista w smaku. Istna poezja, którą zakłócała mi jedynie świadomość, że choć tyle chciałem spróbować, to spróbowałem jedynie sałatkę, sałatkę i rybę z sałatką. Na nic innego już jednak nie wystarczyło miejsca i choć, to pewnego rodzaju świętokradztwo, to sushi zdecydowaliśmy się zamówić na wynos. Co rzuciło mi się w oczy to dbałość w Goko o szczegóły estetyczne. Odnosi się to zarówno do przygotowanego na wynos sushi (ładne i jakościowo dobre pałeczki, ułożenie imbiru oraz wzór liścia odciśnięty na odpowiednio uformowanym wasbi), jak i całej naszej wizyty, o czym mogą świadczyć wykonane przez nas zdjęcia. Tyle moich opinii. Ciekaw jestem przy tym bardzo, jakie odczucia z restauracji Goko wyniosą zwycięzcy naszego wakacyjnego konkursu, którzy tak jak i my, będą dysponować bonem o wartości 150 złotych :)

Dodam jeszcze, że samo sushi, spożyliśmy zaledwie kilka chwil po wejściu do domu, jednak nie jestem w stanie wypowiedzieć się szerzej na jego temat. Sześć kawałków maki (trzy z łososiem i trzy z tuńczykiem), to zdecydowanie za mało, aby cokolwiek wartościować. Do rzetelnej oceny potrzebna mi będzie kolejna wizyta, a póki co podzielę się z Wami mglistym skojarzeniem, że sushi z Goko przypomina bardziej to serwowane w Matii, Sushi 77 i Kuro by Panamo, niż to podawane w Sakanie oraz Violet Sushi & Yakitori.


KOSZTORYS:
Kaisen supu (zupa z owoców morza na ostro) - 17 zł.
Tofu sarada (sałatka z glonów wakame z serkiem tofu posypana białym i czarnym sezamem) - 10 zł.
Unagi kabayaki (węgorz smażony z warzywami w sosie kabayaki) - 48 zł.
Wafu sake (łosoś po japońsku) - 45 zł.
6 x sake filadelfia maki (łosoś, awokado, sałata, serek philadelphia) - 18 zł.
6 x maguro maki (tuńczyk, ogórek, awokado, sałata, tobikko, spicy sos) - 23 zł.
Herbata shincha aracha - 9 zł.
Suma: 170 zł.

ADRES: Poznań, ul. Woźna 13 (przy Mostowej)
INTERNET: www.goko.com.pl

Bookmark and Share

24 komentarze:

Anonimowy pisze...

Od dwóch lat jestem miłośniczką sushi, nadal nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, choć jadłam już w większości poznańskich susharni. GOKO było szeroko reklamowane nie tylko w Poznaniu, ale również w pobliskich miasteczkach. Chciałam się tam udać, ale zniechęciły mnie opinie na www.gastronauci.pl. Nie lubię z zasady lokali, gdzie do rachunku odgórnie dolicza się napiwek, a tak - podobno - jest w GOKO. Jednak... znajomi, którzy tam byli wystawili lokalowi dobre opinie. Najbardziej ufam koleżance, która kilka lat mieszkała w Japonii i jest dla mnie ekspertem w kwestii japońskiego jadła. Była tam w ramach Poznań za pół ceny i - jak twierdzi - jest wzorcowo. Najbardziej chwaliła bardzo kompetentną obsługę i sushi-mastera, rozmaili z nim z mężem dość długo i odnieśli wrażenie, że wszystko jest na jak najwyższym poziomie. Takie samo zdanie mieli o serwowanych tam daniach. Muszę udać się do GOKO, bo po Waszej recenzji nie mam już wątpliwości, że warto. A może lepiej napiszę recenzję i coś wygram?
Pozdrawiam autorów mojego ulubionego bloga?
PS Jak jest z tymi napiwkami, doliczają czy nie?

Zjeść Poznań pisze...

W trakcie wizyty w GOKO dysponowaliśmy bonem opiewającym na kwotę 150 zł. Wszystko co wykroczyło ponad ten budżet (20 zł) opłacaliśmy sami, a żaden dodatek za obsługę nie został nam doliczony do rachunku. My również nie pochwalamy odgórnego doliczania kwot za obsługę (zwykle jest to 10% od całości). Na szczęście nie jest to standard w poznańskich lokalach, a raczej kwestia jednostkowych przypadków. Oczywiście zachęcamy Cię do napisania recenzji, bowiem nagrody warte są podjęcia takiego wysiłku, a i dla nas jest to niezwykle ciekawe doświadczenie. Dziękujemy również za informacje w kwestii sushi. Pozdrawiamy serdecznie i zapraszamy jak najczęściej :)

GOKO pisze...

Witamy. Na początek dziękujemy za recenzję i prosimy o jak najwięcej komentarzy. Wszystkie uwagi pozwalają nam być coraz lepszymi. To dzięki wszystkim naszym Gościom, chcemy być najlepszą restauracja japońską nie tylko w Poznaniu ale i w Polsce. Odpowiadając na powyższy komentarz informujemy, że w pierwszym miesiącu naszej działalności (grudzień 2009) faktycznie serwis był automatycznie doliczany do rachunków. Staraliśmy się działać zgodnie z zasadami z którymi sami spotykaliśmy się w RESTAURACJACH europejskich. To jednak opinie naszych klientów spowodowały naszą rezygnację z doliczanego serwisu. Faktem jest, że część turystów z Azji nie uznaje napiwków. Przekonaliśmy się jednak, że nasi rodacy prawie zawsze doceniają pracę naszych kelnerów. GOKO Restauracja Japońska nie powstała jako projekt typowo biznesowy. Nie powstała jako realizacja pasji właścicieli do gotowania. Powstała jako efekt fascynacji kulturą japońską w tym japońską kulturą kulinarną. Japończycy oferują światu swoją perfekcję. Tej perfekcji i przywiązania do najdrobniejszych szczegółów brakowało nam w poznańskich barach sushi. Stąd pomysł by stworzyć miejsce gdzie filozofia pięciu żywiołów (go - pięć, ko-żywioły)nie tylko we wnętrzu ale i w przygotowaniu potraw będzie splatać się z perfekcją przygotowania i najlepszej jakości składnikami. Mamy ambicję przybliżania kultury japońskiej (Festiwal Kwitnącej Wiśni, za chwilę następne niespodzianki), oferowania naszym klientom smaków prawdziwej Japonii oraz aranżacji wnętrza gdzie wszystkie spotkania będą niezapomniane. Co do portalu gastronauci.pl to mamy swoje zdanie o tym serwisie.

Anonimowy pisze...

moj ukochany uwielbia sushi wiec zdecydowanie wybierzemy sie do GOKO ! i to jak najszybciej!

GOKO pisze...

Zapraszamy teraz wszystkich na wypróbowanie sushi w GOKO Restauracji Japońskiej. Do końca sierpnia trwa akcja "Letnie Zakochanie" w najlepszym sushi w poznaniu. W ramach akcji cała oferta sushi 30% taniej. Zapraszamy do GOKO

Anonimowy pisze...

witam,bylam w ostatnia środę w Goko choć juz miałam nie iść po przeczytaniu tych wszystkich komentarzy na gastronauci, jednak przetłumaczyłam sobie iż może konkurencja chce zaszkodzić i dałam szanse. Na dzieńdobry nie podobał mi się wystrój,nie lubie osobiście jeść sushi w takich "maziajach" osobiście preferuje spokojny klimat,papierowe jednorazowe obrusy itp ale to rzecz gustu. Zamówililiśmy zupę miso z łososiem, tempura mix, oraz sushi mix zestaw. Zupa wg mojej oceny 4, tempura mix porcjowo i smakowo 4+,naprawdę smaczne i świetnie skomponowana smakowo oraz podana z trzema sosami, sushi natomiast wg mnie naprawdę poniżej przeciętnej,szczególnie z krewetką z tempury źle zwinięte,rozwalało się.Poza tym nie akceptuje jak w suszrni nie robi sie sushi przy kliencie jest to wg mnie kategorycznie niedopuszczalne!Podsumowując,cieszę się że byłam i sprawdziłam,jednak nie wrócę.pozdr

GOKO pisze...

Wszystkie osoby które mają ochotę obserwować proces robienia sushi jak i porozmawiać z sushi Masterami zapraszamy do wybierania miejsca prze barze. Dodatkowo wtedy na bieżąco można komponować swoje własne ulubione futomaki lub californie !

Anonimowy pisze...

czyli recenzje na blogu przestaja byc obiektywne?

Zjeść Poznań pisze...

Goko, akcja "Letnie Zakochanie" wydaje się interesująca, niemniej wolelibyśmy, aby w komentarzach nie pojawiały się sformułowania o charakterze reklamowym. Właśnie dlatego jakiś czas temu zamieściliśmy stosowną prośbę w formularzu komentarzy i bylibyśmy wdzięczni za jej uszanowanie :)

Anonimowy, recenzje na blogu były zawsze subiektywnym zapisem naszych spostrzeżeń z poznańskich restauracji i tak też jest w tym przypadku. Jedyna różnica polega na tym, że z racji zaproszenia, zdecydowaliśmy się nie przyznawać ocen cząstkowych, ani oceny finalnej.

Anonimowy pisze...

dzieki za odpowiedz. :)

i recenzja, i dyskusja pod artykulem sa tak slodkie, ze nie moge oprzec sie wrazeniu, ze nie do konca wszystko jest ok. może to tylko wrazenie. rozumiem, ze nie macie wpływu na to, co ludzie pisza w kometarzach, ale chyba Wasz blog nie ma być miejscem, gdzie restauratorzy w nieskrepowany sposób reklamuja sie (?) – to mialam na mysli w moim poprzednim komentarzu.
moze trzeba bardziej oddzielic strefe komercyjna od niekomercyjnej?

PS. to ma byc konstruktywna krytyka. ;)

Anonimowy pisze...

dajcie spokoj. blog tak jak i byl, jest obiektywny. nie sadze ze cos sie zmienilo. moim zdaniem bardzo dobrze ze tworcy bloga przyjeli zaproszenie od GOKO i bardzo dobrze ze nie przyznali zadnych ocen!!!!! poza tym uwazam ze PR GOKO jest wysmienity!!!! jako jedyna restuaracja sa na tyle progresywni ze wiedza jak i gdzie sie zareklamowac. bravo! oczywiscie, takze nie chcialabym zeby ten blog byl miejscem reklamowym wybranych restauracji... ;

Anonimowy pisze...

czekalam az mnie ktos 'zjedzie'. :p

Anonimowy pisze...

Dlaczego zaraz "zjedzie"? Ja tam zgadzam się z komentarzem powyzej. I tymi jeszcze wyzej. Jak coś jest dobre to pochwalić , jak coś jest złe to zjechać. To chyba słuszna strategia krytyka kulinarnego.

Unknown pisze...

Jeszcze nie byłem ale słyszałem od znajomych którzy już byli same superlatywy. Mam do nich zaufanie w tej kwestii bo 6 miesięcy w roku spędzają w Japonii. Jako amator sushi udam się tam teraz, zwłaszcza ,że mój ulubiony blog kulinarny również ich pochwalił.

Anonimowy pisze...

Świetny blog. Świetne recenzje. Czytamy Was od dawna. Pozdrawiamy.

Zjeść Poznań pisze...

Dziękujemy za komentarze. Póki co, to jeden z najżywiej komentowanych postów na blogu ;) Pozdrawiamy wszystkich serdecznie!

Anonimowy pisze...

Ja kilka razy podchodziłam do bardzo reklamowanego GOKO, a poniewaz do końca sierpnia jest promocja trzykrotnie tam poszłam z mężem. Trzykrotnie trafilismy na tę samą, ładną kelnerkę, która non stop jest niestety na fochu. A to miejsce na siłę przydziela, zero usmiechu, jak już to wymuszony, normalnie krzywda jej sie dzieje że tam pracuje. jedzenie bardzo dobre, świetna aranżacja wnętrz, polecam Goko znajomym ale starsznie mi żal,że obsługa tak się tam męczy...

Fakcja pisze...

po wizycie pokonkursowej w GOKO, musze powiedziec, ze jestem prze-zadowolona :)zamowilismy rowniez wegorza, ktory, jesli dobrze przyrzadzony jest ryba pyszna sama w sobie, moze troche za duzo sosu kabayaki? 30% mniej i bylby idealny. tenpura (tempura?) - idealne w konsystencji losos i tunczyk, pyszne krewetki, kalmary, brokuly, marchewki, etc. z wydawalo mi sie malo japonskim, ale pysznym sosem. ciasto smazone w glebokim tluszczu jedynie dla wytrwalych - taka ilosc to raczej danie dla paru osob, a my we 2 "musielismy" dac rade :-) sushi pyszne, nie jestem znawczynia, ale maki z serkem filadelfia oraz z grillowanym lososiem to moi faworyci. przede wszystkim swieze i wyraziste, to jego plus. na przystawke dwa rodzaje salatki z glonow - wlasnie ta z tofu wydala nam sie najpyszniejsza, godna polecenia. poza tym herbata zielona i brzuszki pelne, na deser nie starczylo nam miejsca, ale z pewnosci wrocimy. przemila kelnerka, jednak do obslugi miala wiele stolikow i z tego powodu czulismy sie nieco zaniedbani, za to byla bardzo kontaktowa i uprzejma. ogolnie duzy +, zadnych wpadek. polecam!

Anonimowy pisze...

Poszliśmy Waszym tropem i Faktycznie Goko nas nie rozczarowało. Porcje zdecydowanie za duże i to chyba jedyny problem, że wychodziliśmy zbytnio objedzeni.

Anonimowy pisze...

Nam nie udało się dostać. Następnym razem może będą wolne miejsca.

Anonimowy pisze...

Polecam wszystkim i zgadzam się z recenzją. Doskonała kuchnia i miła obsługa.Jeszcze raz polecam a ja z moim facetem z pewnością jeszcze tam wpadniemy.

Anonimowy pisze...

Witam wszystkich serdecznie. Tak tu czytam o naszych poznańskich suszarniach i sama nie wiem co myslec. A tu czasem jakis "znawca" jak Henio sie wypowie krytycznie a ty ktoś pochwali, no coż... Prawda moi drodzy jest taka ze nigdy nie spotkalam sie w tym miescie z dobrym sushi i nie dziwie sie temu wcale bo to Polska. Nic dziwnego ze w kazdej suszarni serwuja nam mrozone ryby bo przeciez skąd w Poznaniu ma się niby pojawic świeży tunczyk? Nawet jak sie pojawia to go siup do zamrazarki(wszystkie suszarnie stosuje FIFO= first in first out) i niech czeka na swoja kolej. O mrozonych owocach morza nie wspomne, juz dawno zreszta wiekszosc knajp odeszla od gotowania krewetek i stosuje sie tzw. tacki(do dostania chociazby w makro). Na palcach jednej reki wylicze miejsca w ktorych podaje sie prawdziwy serek Philadelphia zamiast Turka(kto nie wierzy niech zapyta czy moglby zobaczyc opakowanie). "Masterzy" jakkolwiek ich nazwac to w wiekszosci ludzie z przypadku, bardziej skupieni na robieniu poprawnego sushi i dobrej gadce niz dazeniu do perfekcji w iscie japonskim stylu. Ryz, hmm nie raz nie dwa z samego rana załapałam sie(i nie tylko ja, Wy tez) na wczorajszy(a ryz jak wiemy szybko sie psuje, z reszta i tak chodzi o swiezosc). Tatary z tynczyka i lososia mimo swojej ceny powstaja z najgorszej jakosci miesa(tynczyka zazwyczaj mieli sie razem ze sciegnami), nie inaczej jest z lososiem pieczonym(za cenie wyzsza niz surowego otrzymujemy "te" brazowe kawalki miesa lub lososia juz "wychodzacego"). Dorada stosowana jest zamiennie z okoniem(bo przeciez nikt sie nie polapie) lub inna biala ryba. Mialam okazje popracowac kilku "szanowanych" lokalach suszi w Poznaniu, to tak wyprzedzajac pytanie. Moi drodzy jeśli chcecie zjesc dobre sushi to polecam wycieczke do Japonii bo u nas to tylko schaboszczak jest swiezy i to niezawsze. Pozdrawiam naiwnych zjadaczy, łudzacych sie ze w ich knajpie jest inaczej. Ja wiem jedno, po tym co widzialam juz nigdy nie zjem czegos co sie w Poznaniu serwuje jako sushi.
Bunnyh

Anonimowy pisze...

gdyby bylo tak jak piszesz dobra rybe mozna by zjesc jedynie nad brzegiem morza i to bezposrednio po polowie. niestety to co piszesz swiadczy o kompletnym braku pojecia o przechowywaniu ryb. wytlumacz mi bowiem jakim cudem zlowiony na srodku atlantyku losos mialby jako swiezy trafic na brzeg po 2-3 tygodniach polowow? przeciez nie biora go na smycz i nie holuja do portu. Mianowicie lowione ryby sa poddawana procesowi tzw glebokiego mrozenia w temperaturze min. -32stopni. zapewnia to utrzymanie pelnej swiezosci i walorow smakowych. w takiej formie w specjalnych lodowkach docieraja do restauracji na calym swiecie. tak wiec bez wzgledu na to czy bedziesz w hiszpanii japonii czy stanach - tunczyk bez watpienia bedzie rozmrozony. chyba ze zlowisz go sobie sam, albo kupisz na targu.

GOKO pisze...

Czytamy ostatnie dwa komentarze i widzimy, że piszące je osoby słyszały, iż "w jakimś kościele dzwonią ale nie wiedzą w jakim". Sprawa ryb jest bardzo skomplikowana i zajęłoby tu sporo miejsca wytłumaczenie tego dokładnie. Możemy jednak potwierdzić... Tuńczyk z całą pewnością dociera zawsze do polski mrożony a np. Najdroższy jest ten mrożony do minus 65stopni. Większość jednak ryb dociera do naszej restauracji po pierwsze jako całe ryby ( nie kupujemy filetów - brak umiejętności filetowania ryb w polskich firmach dystrybucyjnych) i po drugie jako ryby na lodzie, czyli ryby schłodzone. Wśród profesjonalistów o świeżej rybie mówimy tylko gdy nie została ona schłodzona a więc gdy jest przyrządzana maksymalnie w godzinę od złowienia. Unia Europejska zaleca dla bezpieczeństwa przemrażanie ryb przez minimum 48 godzin w temperaturze minimum minus 38 stopni. My takie urządzenia posiadamy. A jak jest gdzie indziej? Pytajcie sami.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...